|
Kontrakty 2016 Przygotowania do sezonu Liga seniorów Liga juniorów Rozgrywki pozaligowe Wyniki Kadra 2016 Tabela sezonu 2016 Statystyka i Regulaminy |
|
||
Kapitan | Anielskie debiuty |
Toruńskie budowanie składu drużyny na rok 2016 rozpoczęło się z końcem
października 2015, kiedy to właściciel klubu
Przemysław Termiński dokonał
podsumowania roku poprzedniego i wskazał założenia w oparciu, o które klub miał
funkcjonować w kolejnych latach. Przed rozpoczęciem rozgrywek w sezonie 2015
zarząd KS Toruń liczył, że uda się "odjechać" sezon za 9 milionów. Niestety w
klubie trzeba było dokończyć kilka inwestycji, co znacznie podniosło koszty
administracyjne i właściciel klubu zgodnie z deklaracją, którą złożył w momencie
przejęcia klubu, musiał dołożyć 2 miliony złotych, żeby zamknąć budżet. W roku
2016 cel jednak się nie zmieniał i koszty prowadzenia klubu miały zamknąć się
kwotą 9 milionów. Deklaracja ta oznaczała przede wszystkim obniżenie
wspomnianych kosztów administracyjnych, ale również zmniejszenie kosztów
szkolenia młodzieży poprzez stawianie nie na ilość, a na jakoś szkolonych
żużlowców. W założeniu tym było sporo logiki, bowiem klub wydał na młodzież 420
tysięcy złotych, a niestety zwrotu z tej inwestycji nie było widać. Warto dodać,
że wskazana kwota nie uwzględniała wynagrodzeń dla młodzieżowców, a były to
jedynie pieniądze, które wydano na treningi, zakup sprzętu i dojazdy na zawody. W
klubie jednak policzono, że szkółka na dobrym poziomie może funkcjonować przy
kosztach rzędu 300-350 tysięcy i właśnie do tego poziomu klub planował obniżkę
kosztów szkolenia młodzieży.
W przedsezonowych założeniach nie miało być "cięć" w kontraktach zawodników
startujących w Ekstralidze i skład na rok 2016 miał być zbudowany w oparciu o 6
milionów złotych netto (z uwzględnieniem sponsorskich dodatków). Sporo
zamieszania jednak wprowadzały przepisy i żużlowe regulaminy, które w sposób
dość nieprzewidywalny wdrażała żużlowa centrala. Oto bowiem, jeszcze przed
otwarciem okienka transferowego wprowadzono zapisy regulaminowe, które miały
konsekwencje w roku 2017, ale niektóre przepisy trzeba było uwzględnić w
rozmowach z zawodnikami już rok wcześniej. Najważniejszą zmianą były nowe zapisy
w Regulaminie Przynależności Klubowej, które mówiły o tym, że kluby na transfery
przed sezonem 2017 będą miały czas tylko dwa tygodnie - od 1 listopada do 14
listopada - a nie jak dotychczas od 19 grudnia do 31 stycznia. Głównym zamiarem
twórców nowego rozwiązania było to, aby zmniejszyć możliwość podbijania stawek
przez zawodników, ale działacze chcąc zbudować skład, z którym będzie można
szybko "dogadać się" na kolejny sezon musieli znaleźć takich jeźdźców, z którymi
mogli wiązać nadzieje na dłuższą współpracę.
Kolejny przepis dość trudny do zrealizowania przez większość klubów, poza
Toruniem i Lesznem, to rozliczenie z zawodnikami do 31 października (wcześniej
była to data 30 listopada). Był to swoisty motywator dla klubów przed
przystąpieniem do procesu licencyjnego, a to z kolei oznaczało, że już w połowie
listopada 2016 kibice i sponsorzy mieli poznać składy swoich zespołów, kształt
rozgrywek, kluby powinny być zbilansowane po stronie księgowej, a zawodnicy posiadać nowego kontrakty.
Generalnie większość nowych zapisów, był to ukłon w kierunku zawodników, bo
kluby straciły również możliwość tzw. "rolowania długów" na kolejne okresy.
A tak przedstawiały się najważniejsze zmiany na sezon 2016:
Korzystne dla zawodników:
- Na dzień przedłużenia kontraktu
klub musi podpisać oświadczenie, że nie jest winien zawodnikowi ani złotówki,
- klub nie może zmieniać stawek za
punkt po rozegraniu meczu,
- skraca się termin rozliczeń klubów
z zawodnikami. Zamiast 30 listopada będzie to 31 października,
- szybciej i sprawniej będzie można
rozwiązać kontrakt. Dotąd robił to Trybunał PZM, a teraz Zespół ds. Licencji,
- gdy klub wypożyczy zawodnika do
innego klubu, to nie będzie mógł zastrzec w kontrakcie, że ten nie będzie mógł
pojechać w meczu tych dwóch drużyn w lidze (dotąd była to powszechna praktyka),
- wynagrodzenia płatne tylko
przelewem,
- jeżeli zawodnik zostanie
kontuzjowany w zawodach DPŚ klub nie będzie mógł potrącić stawki za nieobecność
w meczach ligi polskiej (tego dotyczy obecnie sprawa Hampela w Trybunale PZM),
- klub ma 30 dni na ukaranie
zawodnika za naruszenie kontraktu. Potem nie będzie to możliwe.
Korzystne dla klubów:
- Tylko dwa tygodnie na zawieranie
kontraktów przed sezonem (od 1 do 14 listopada),
- zawodnik, który przyjedzie trzeci
za parą drużyny przeciwnej za "1" punkt otrzyma 25 procent stawki za punkt
wskazanej w kontrakcie,
- w barażach kluby zapłacą zawodnikom
jedną czwartą stawki punktowej za którą zawodnicy jeździli w lidze,
- we wzorze kontraktu zapisano
"zaleca się, że zawodnik nie powinien startować w większej liczbie niż trzy
ligi"
Inne:
- W 2016 roku zasada "gościa" będzie
obowiązywała tylko w II lidze i dotyczyła tylko juniorów. W 2017 roku "gość"
zostanie zlikwidowany.
W Toruniu uwzględniano wszystkie wyżej
wymienione zmiany i założenia, ale budowanie
klubowych struktur rozpoczęło się od wyboru prezesa. Oto bowiem startujący w wyborach do Senatu
dotychczasowy prezes
Przemysław Termiński
zgodnie z oczekiwaniami wygrał wybory w okręgu nr 11 obejmującym powiaty
toruński, chełmiński oraz miasto Toruń
na prawach
powiatu. Zdobył on 47% głosów. Niestety "senatorski sukces" zmusił
właściciela klubu do rezygnacji z funkcji prezesa, bowiem nie mógł on kierować
klubem, który korzystał z mienia miejskiego (MotoArena była własnością miasta).
Termiński pozostawał jednak nadal właścicielem spółki i pozostał przy żużlu.
Przez chwilę trwały spekulacje, kto może zostać nowym szefem Aniołów. Właściciel
rozważał powierzenie tej funkcji jednemu z członków rady nadzorczej KS Toruń SA
-
Jackowi Gajewskiemu, Bartoszowi Bartczakowi lub
Adamowi Krużyńskiemu. Jednak
wszyscy trzej panowie mieli postawione również inne cele - pierwszy z
gentelmanów odpowiadał w klubie za sprawy sportowe, drugi był szefem rady
nadzorczej, a trzeci mieszkał w Warszawie i był zaangażowany w rozgrywki Nice
PLŻ. W tej sytuacji ustępujący prezes powierzył swoje obowiązki osobie
najbardziej zaufanej, a mianowicie własnej
żonie Ilonie.
O swojej decyzji nowo wybrany senator poinformował kibiców za pośrednictwem
portalu społecznościowego "Szanowni Państwo, zgodnie z wcześniejszymi
zapowiedziami, w związku z uzyskaniem mandatu Senatora RP, z dniem dzisiejszym
złożyłem rezygnację z funkcji Prezesa Zarządu KS Toruń SA. Moim następcą została
Ilona Termińska, prywatnie moja żona. Jestem głęboko przekonany, że będzie
dobrze prowadzić nasz Klub i naszą Drużynę do sukcesów w przyszłym sezonie. W
związku z tą zmianą, Zarząd KS Toruń SA będzie w nadchodzącym sezonie pracował w
składzie: Ilona Termińska - Prezes Zarządu i Jacek Gajewski - Wiceprezes
Zarządu. Ja ze swojej strony pozostanę obok klubu, jako zaangażowany kibic i
sponsor drużyny".
Pani Ilona była czwartą kobietą, która miała prowadzić klub żużlowy, ale została
Pierwszą Damą toruńskiego speedwaya. Przed toruńską prezes w polskim żużlu
funkcje prezeski sprawowały Krystyna Kloc - Wrocław, Joanna Skrzydlewska - Łódź,
Marta Półtorak - Rzeszów.
Nowej Pani Prezes sport żużlowy nie był jednak obcy, bowiem w przeszłości miała
styczność z żużlem za sprawą wielkiego pasjonata tego sportu jakim był jej tata.
Nic więc dziwnego, że od momentu powstania MotoAreny opuściła tylko kilka
meczów, a po przejęciu udziałów przez męża odpowiadała w klubie za sprawy
finansowe i organizacyjne, na które składała się również opieka nad dwoma
sekcjami - podprowadzających i cheerleaderek, które zostały włączone do
stowarzyszenia FST Sport Team. Zadaniem dziewczyn podprowadzających było
uatrakcyjnianie wyjazdu zawodników do biegu podczas meczów żużlowych. Z kolei
cheerleaderki, jako sekcja akrobatyczna, miały bawić kibiców w czasie przerw
pomiędzy biegami. Za sprawą Pani Ilony szkoleniem dziewczyn zajmowali się
profesjonalni trenerzy, wśród których był m.in. Artur Cieciórski.
Po przejęciu prezesury, mimo że w sprawy klubowe nadal był zaangażowany Pan
Senator, nowa Pani Prezes realnie wpływała na losy toruńskiej drużyny. Nikogo
zatem nie zdziwiło, gdy zasiadła do negocjacyjnego stołu i rozmawiała o
kontraktach na sezon 2016 wespół ze swoim mężem. Obok kontraktów ze
strategicznymi zawodnikami Pani Prezes mocno postawiła na rozwój młodzieży. Klub
posiadał bowiem kilku młodych posiadających smykałkę do jazdy w lewo zawodników
i łożył niemałe pieniądze na ich szkolenie i ten potencjał miał w kolejnych
latach być wykorzystany. Jednak pani Ilona u progu swego zarządzania toruńskim żużlem przede wszystkim stawiała na
rozsądną politykę w zakresie finansów klubowych. A swoją filozofię zarządzania
opierała na trzech filarach. Pierwszym byli zawodnicy, drugim kibice, a trzecim
organizacja i zarządzenie klubem. Wszystkie te elementy miały ze sobą współgrać
zapewniając zbilansowane wydatki i przychody.
Wraz ze zmianą prezesa zaczęto głośno mówić również o zmianie wiceprezesa i
menadżera drużyny
Jacka Gajewskiego, który praktycznie nie uczestniczył w
budowie zespołu na sezon 2016. Z jednej strony z klubu docierały informacje, że
Gajewski chciałby sam montować skład, z drugiej mówiło się, że menedżer nie
przeprowadził rozmów z Jasonem Doylem, Chrisem Holderem i Gregiem Hancockiem,
choć był o to proszony przez prezesa. Sam zainteresowany nie chciał komentować
tej dwuznacznej sytuacji, ale kibice mieli świeżo w pamięci, że na finiszu
rozgrywek Gajewski mówił, że nie tak wyobrażał sobie swój powrót do żużla. Był
rozczarowany kierunkiem, w którym poszła dyscyplina i jak funkcjonowała żużlowa komórka sportowa
w toruńskim klubie. Już wtedy nie podobało
mu się to, że inne osoby wtrącają się w sprawy kadrowe.
O tym, że coś było na rzeczy i zgrzytało między nadzorem właścicielskim a
menadżerem świadczyć mógł też fakt, że Gajewskiego nie było na ostatnim
spotkaniu rady nadzorczej, gdzie wiele mówiło się o budżecie i drużynie. A
właściciel Przemysław Termiński tak komentował tę absencję: "Co do Jacka to
widzieliśmy się dwa tygodnie przed spotkaniem rady nadzorczej. On załatwia swoje
sprawy, ja swoje. Być może ma on jakiś inny pomysł na swoją przyszłość, ale ja
nic o tym nie wiem. Na radzie faktycznie nie był, ale nic wielkiego się nie
stało. Generalnie skupiam się teraz na poukładaniu najważniejszych spraw. W
związku z wyborem na senatora muszę przekazać władzę w klubie".
O działalności Gajewskiego mówiło się również w kuluarach w niezbyt pochlebny
sposób. Sponsorzy zarzucali mu arogancję w kontaktach, zawodnicy brak
umiejętności w tworzeniu atmosfery jedności i drużynowej wspólnoty, a kibice
twierdzili, że rozbrat menadżera z żużlem spowodował, że wypadł on z żużlowego
rytmu i nie był już tak skuteczny jak przed laty w swoich sportowych decyzjach.
Niestety na liście potencjalnych zmienników nie było wartościowych kandydatów i
gdyby Gajewski faktycznie rozstał się z Aniołami, jego miejsce mógł zająć tylko
Rafał Dobrucki, który był również przymierzany do roli trenera ROW-u Rybnik, a
na co dzień prowadził młodzieżową kadrę narodową.
Ostatecznie Gajewski przy Aniołach pozostał, a działacze mogli się skupić na
najważniejszych rozstrzygnięciach w okresie transferowym, a mianowicie na
kontraktowaniu wartościowych zawodników. Jednak zgodnie z regulaminem działacze
mogli tylko rozmawiać z zawodnikami innych klubów, bowiem do podpisania kontraktów mogło
dojść dopiero po 19 grudnia. Jeśli jednak jakiemuś zawodnikowi nie udałoby się
podpisać umowy z klubem miał na to jeszcze 3 inne okienka transferowe, o których
mówił Regulamin Przynależności Klubowej:
Art. 213.
1. Z wyjątkiem przypadków, o których mowa w art. 215, zawodnicy są zgłaszani
w terminach:
1) 19 grudnia - 31 stycznia,
2) 15 maja - 31 maja,
3) 15 lipca - 31 lipca
4) 1 września - 15 września.
Regulamin jasno też precyzował, jakie kontakty były zakazane
Art. 223.
1. W okresie od daty podpisania kontraktu do daty ostatniej imprezy
kalendarzowej w danym sezonie objętej podpisanym kontraktem będącym podstawą
ustalenia przynależności klubowej zawodnika, zabronione jest:
1) prowadzenie rozmów z zawodnikiem w przedmiocie zmiany barw klubowych przez
działacza innego klubu lub osoby z nim powiązane,
2) składanie zawodnikowi przez działaczy innych klubów lub osoby z nimi
powiązane ustnych lub pisemnych propozycji, ofert, listów intencyjnych
dotyczących zmiany barw klubowych, zatrudnienia, warunków kontraktu zawodnika,
jak również prowadzenie rozmów w tym przedmiocie; powyższy zakaz dotyczy również
zawodnika,
3) podpisywanie i zawieranie jakichkolwiek listów intencyjnych, porozumień i
umów pomiędzy klubem a zawodnikiem, za wyjątkiem przedłużenia kontraktu
zawodnika z klubem macierzystym.
2. Klub macierzysty zawodnika może wydać zgodę na prowadzenie przez zawodnika
rozmów handlowych o kontrakcie z innym klubem w okresie ustalonej przynależności
klubowej; zgoda taka powinna być wyrażona na piśmie pod rygorem nieważności.
3. Kontrakt może być podpisany przez zawodnika z klubem innym niż klub
macierzysty wyłącznie w terminach, o których mowa w art. 213 ust. 1, z
zastrzeżeniem przepisów o wypożyczeniach.
4. Kontrakt z klubem macierzystym może być przez zawodnika podpisany lub
przedłużony w każdym czasie.
I właśnie w kontekście zapisów regulaminowych tworzyły się podwaliny pod
toruński skład na sezon 2016, który musiał być przebudowany, bowiem zespół
potrzebował lidera na pozycji seniora, którego brakowało w minionych
rozgrywkach. Co prawda
Paweł Przedpełski posiadający ważny kontrakt z klubem
udowadniał, że jest w stanie brać na siebie odpowiedzialność za wynik zespołu,
ale działacze zdawali sobie sprawę, że nie warto nakładać tak ogromnej
odpowiedzialności na zawodnika, który ciągle pozostawał juniorem.
Nic więc dziwnego, że w mieście Kopernika przewijało się wiele wariantów
związanych ze składem na rok 2016, jednak na plan pierwszy wysuwały się dwie
koncepcje - pierwsza mówiła o rewolucji, która miałaby
wymienić wszystkich jeźdźców poza
Chrisem Holderem i
Pawłem Przedpełskim. Z kolei druga
miała być ewolucją, czyli szukano lidera i uzupełnienia składu wartościowym
polskim zawodnikiem. Początkowo wydawało się, że zwycięży rewolucyjne
rozwiązanie z zaangażowaniem firmy Monster, która planowała objąć sponsoringiem
tytularnym toruński klub i w mieście Kopernika mieli startować najbardziej
wartościowi jeźdźcy objęci finansowym wsparciem przez energetycznego sponsora i
tym samym w Toruniu miła powstać "stajnia Monstera", walcząca o medale DMP.
Plany te jednak spełzły na niczym, bowiem osoby odpowiedzialne za politykę
marketingową firmy Monster uznały, że dla koncernu znacznie bardziej korzystnym
rozwiązaniem będzie marketing globalny, w którym marka firmy nie będzie
utożsamiana z jednym klubem. Dlatego ostatecznie zwyciężyła opcja trzecia, która
była połączeniem dwóch wyżej wymienionych pomysłów. Działacze musieli jednak
czekać na dzień 19 grudnia, kiedy to mogli podpisać oficjalne kontrakty, dlatego
wymienili "kontraktowe uprzejmości" z przyszłymi liderami, dając sobie
dżentelmeńskie słowo podpisania kontraktu i skupili się na zatrzymaniu
najbardziej wartościowych zawodników reprezentujących żółto-niebiesko-białe
barwy w roku minionym.
Od negocjacyjnego stołu odstąpił szybko
Grigorij Łaguta,
który obniżył swoje oczekiwania finansowe o połowę i był gotów jeździć za
800.000 zł. Działacze i kibice pamiętali jednak postawę Rosjanina w fazie play-off, a zwłaszcza w meczu o trzecie miejsce i grzecznie dali mu do
zrozumienia, że będzie lepiej dla obu stron jeśli swoją karierę będzie
kontynuował poza Toruniem. Łaguta niezbyt zmartwił się tym faktem, bo mimo
słabego sezonu, miał nadzieję szybko znaleźć nowy klub, a jego nazwisko pojawiło
się w kontekście kilku drużyn, między innymi w szukającym wzmocnień GKM-ie
Grudziądz, który ponownie otrzymał dziką kartę na straty w ekstralidze. Grisza
jednak w każdym z klubów odbił się od finansowej ściany i ostatecznie trafił do
beniaminka z Rybnika, w którym spotkał się z wypożyczonym z Torunia w ubiegłym
roku Maxem Fricke.
Działacze toruńscy szybko również odpuścili kontrakt
Brady Kurtza, który trafił
do Torunia w drugiej połowie minionego sezonu i stanowił alternatywę na wypadek
kontuzji któregoś z obcokrajowców. Niestety w toruńskiej koncepcji składu na
rok 2016, Brady miał nadal pełnić rolę rezerwowego, a taki kontrakt go nie
interesował. Zawodnik również zdawał sobie sprawę, że ekstraliga to dla niego
zbyt wysoka półka i postanowił poszukać swoje szansy w pierwszej lidze i tym
samym zasilił szeregi pilskiej Polonii.
Szanse na dalsze występy na MotoArenie mieli jednak inni Australijczycy Jason Doyle i Chris Holder. Klub chciał zatrzymać również polskich seniorów Adriana Miedzińskiego i Kacpra Gomólskiego. Obaj, co prawda spisywali się w poprzednim sezonie poniżej oczekiwań, ale "polskich" alternatyw na rynku transferowym za bardzo nie było, a przekonali się o tym toruńscy działacze po tym gdy podjęli próby pozyskania Janusza Kołodzieja, Patryka Dudka, Przemysława Pawlickiego czy Szymona Woźniaka. Pierwszy z jeźdźców szybko zdecydował, że jednak pozostanie w Tarnowie, a drugi w Zielonej Górze. Starszy z braci Pawlickich, mimo że odszedł z Leszna, to jednak wybrał Gorzów. Z kolei Szymon Woźniak szybko podpisał list intencyjny we Wrocławiu i tym samym opuścił odbudowywaną przez Władysława Golloba bydgoską Polonię.
Działacze
w mieście Aniołów jednak nie panikowali, uchodzili bowiem za klub stabilny finansowo, a to był luksus, który dawał
komfort i przewagę
negocjacyjną nad innymi ośrodkami żużlowymi. Dlatego ze spokojem informowali o
pierwszych kontraktach. A jako pierwszy nie czekając na okienko transferowe,
umowę na nowy sezon parafował
Kacper Gomólski,
dla którego sezon 2015 były pierwszymi spędzonymi w gronie seniorów, ale braku
lepszych alternatyw wychowanek
Startu Gniezno był podstawowym zawodnikiem KS Toruń.
"Ginger" na torze nie błyszczał, ale wystąpił w siedemnastu meczach ligowych uzyskując średnią 1,271 na bieg.
Żużlowiec zdecydował się przedłużyć swój kontrakt, choć miał też oferty z innych
klubów, a w Toruniu wszyscy wierzyli, że zawodnik wyciągnął właściwe wnioski z
pierwszego sezonu, który spędził w grodzie Kopernika i w kolejnym sezonie będzie
zdecydowanie silniejszym punktem ekipy z MotoAreny. Oto jak angaż "Gingera"
komentował Jacek Gajewski: "Moim zdaniem gorzej niż w tym roku nie pojedzie.
Musimy też pamiętać, że to był dla niego szczególny sezon. Złożyło się na to
wiele czynników. Cieszy mnie, że wyciąga wnioski, bo skorygował wiele rzeczy
dotyczących kalendarza startów czy przygotowań. Był w nowym otoczeniu, z innymi
ludźmi i nowym torem. Poza tym, to był pierwszy rok w gronie seniorów. To nie
jest łatwa sprawa dla zawodnika. Teraz powinno być już tylko lepiej".
Również sam zainteresowany był pełen nadziei na lepsze starty w sezonie 2016:
"Dziękuję zarządowi za zaufanie, bo miniony sezon nie był za dobry w moim
wykonaniu. Jestem zmobilizowany, zrobiłem rachunek sumienia i zobowiązałem się
do pewnych rzeczy zarządowi. Wierzę, że przyszły sezon będzie dla mnie lepszy.
Będzie mi również łatwiej, ponieważ przez ten rok poznałem klub, kibiców i
środowisko. Bardzo dziękuję za wszystkie pozytywne wiadomości od kibiców, którzy
chcieli żebym został. Również podziękowania dla moich sponsorów i partnerów. Oni
także liczyli na moje pozostanie w Toruniu. Wierzę, że przyszły rok będzie
lepszy i po informacjach, kto ma dołączyć do zespołu cieszę się, że w teamie
będą osoby, z którymi znam się z poprzednich klubów, bo atmosfera w drużynie to
podstawa".
Po angażu "Gingera" działacze skupili się na negocjacjach z Australijczykami. Wiadomym było, że po tym jak włodarze klubu byli po słowie z dwoma nowymi liderami, jeden z Kangurów będzie musiał opuścić KS Toruń. Szybko podjęto jednak decyzję, że bardziej wartościowym jeźdźcem mimo słabszego sezonu 2015 będzie Chris Holder i w tej sytuacji zabrakło miejsca dla Jasona Doyla, który znakomicie rozpoczął swoją przygodę ekstraligą, m.in. walnie przyczyniając się do niespodziewanej wygranej torunian w Lesznie. Niestety w kolejnych meczach Australijczyk notował coraz większy regres. Końcówka sezonu była bardzo nieudana, zwłaszcza w rozgrywkach ligowych. Ostatecznie, trzydziestolatek skończył sezon ze średnią biegopunktową 1,802, co nie satysfakcjonowało sztabu szkoleniowego KS Toruń. Dodatkowo Jason nie chciał startować za mniejsze pieniądze niż przed rokiem i ostatecznie trafił do Zielonej Góry.
Kibice ucieszyli się z takiego obrotu sprawy, bowiem
Holder startując w Toruniu
od 2008 roku zaskarbił sobie całe rzesze fanów i traktowany był tak jak przed
laty jego krajan
Ryan Sulivan, a właściciel klubu
Przemysław Termiński w jednym
z wywiadów skomentował Australijskie wybory: "Tutaj nie było sytuacji "albo
Holder albo Doyle". Moje stanowisko od początku było takie, że bierzemy Chrisa Holdera.
Przypominam, że osiągnął on lepszą średnią meczową, poza tym jest naszym
kapitanem, więc zarówno kibice, jak i ja się z nim identyfikujemy. W budżecie na
przyszły sezon chcemy ciąć koszty, dlatego Holder dostał propozycję podpisania
kontraktu mniejszego o 20 procent. Zresztą tak Chris, jak i Doyle otrzymali
identyczną ofertę. "Chrispy" zaakceptował nasze warunki. Natomiast
Jason Doyle był brany pod uwagę, gdy jeszcze zastanawialiśmy się nad składem,
ale oczekiwania, które do nas przysłał, były zupełnie oderwane od jego wyników
sportowych, które prezentował w poprzednim sezonie, dlatego podziękowaliśmy mu
za współpracę".
Toruński kapitan swoimi żużlowymi przemyśleniami i planami na przyszłość
podzielił się z kibicami w jednym z wywiadów dla speedwaygp.com: "Po upadku Darcego byłem bardzo blisko podjęcia takiej decyzji o zakończeniu kariery. Nie
po to ścigasz się na żużlu, by wylądować na wózku. Wiem, że takie kontuzje się
zdarzają. Nie był to pierwszy raz i nie ostatni, ale kiedy widzisz, że twój
najlepszy kumpel jest bezradny, cierpi z bólu... To było trudne. Zawsze mówiłem
mu co ma robić, a teraz on mówi to mi. Wszystko się zmieniło, ale ja czekam na
niego. Wiem, że Darcy chce, bym był w tym miejscu, co przed wszystkimi
problemami. To sprawia, że czuję się dobrze, daje mi motywację. Robię to nie
tylko dla siebie, ale również dla mojego najlepszego przyjaciela. Jesteśmy w
kontakcie, regularnie ze sobą rozmawiamy. Darcy jest teraz o wiele bardziej
szczęśliwy. Jest teraz w dobrym miejscu. W tym samym centrum jest wielu młodych
chłopaków, którzy nabawili się urazów na motocyklu i są w tym samym położeniu co
Darcy. Ma trochę konkurencji i to dla niego najlepsza rzecz, że znalazł się w
takim środowisku. To niesamowite zobaczyć, jak Darcy radzi sobie z tym wszystkim
i jakie czyni postępy".
Na kolejne kontrakty kibice w Toruniu musieli poczekać do momentu gdy otworzyło się okienko transferowe. Choć tak jak wspomniano na początku działacze byli "po słowie" z dwoma liderami, dopóki kontrakt nie był parafowany wiele w ustnych ustaleniach mogło się zmienić. A zawodnikami, którzy mieli wzmocnić ekipę Aniołów byli Słowak - Vaculik Martin i Amerykanin Hancock Greg.
Pierwszy z riderów musiał poszukać nowego pracodawcy, bowiem jego dotychczasowy
klub Unia Tarnów przeżywała kłopoty finansowe i postawiła na wariant
oszczędnościowy w budowaniu składu. Tym samym Martin, po sześciu latach "Jaskółkę" na plastronie zamienił na
"Anioła". Zawodnik co prawda początkowo
prowadził rozmowy ze Stalą Gorzów, a o jego pozyskanie zabiegała również
Zielona
Góra, jednak Słowak szybko odrzucił te oferty i na profilu społecznościowym
poinformował, że w okresie transferowym podpisze umowę z toruńskim klubem. Martin
dotrzymał danego słowa i podpisując umowę tak komentował swoją decyzję "Nie
mogłem sobie wymarzyć lepszej ekipy. Wszyscy dobrze się znamy. Z Adrianem
Miedzińskim jeździłem w Czechach czy w Szwecji, więc wszystko jest w porządku.
Jeśli zawodnicy dadzą z siebie wszystko i cała drużyna będzie się bawić tym
sportem, to szykuje się bardzo fajny sezon dla nas".
Przenosiny Vaculika do
Torunia wielu uznawało za transferowy hit, bowiem zawodnik reprezentował bardzo
wysoki poziom sportowy, a także był młodym i perspektywicznym jeźdźcem.
Dodatkowo uchodził za zawodnika, który bardzo rzadko zmienia barwy klubowe i
można było uznać, że torunianie podpisując umowę ze Słowakiem dokonali też
inwestycji w przyszłość.
Nieco bardziej skomplikowana była sprawa z
Gregiem Hancockiem.
Który, mimo że deklarował chęć startów w mieście Kopernika, to jednak długo
poszukiwał sponsorów, którzy byliby w stanie sfinansować jego starty w nowym
klubie. Sytuacja ta sprzyjała innym klubom, które ciągle kusiły najstarszego,
ale niezwykle skutecznego zawodnika cyklu Grand Prix. Najbardziej aktywny był w
tej materii Falubaz Zielona Góra, gdzie nowym trenerem został Marek Cieślak,
który chciał mieć doświadczonego wicemistrza świata, z którym współpracował już
wcześniej w Tarnowie, ale także w Zielonej Górze w 2011 roku. Transakcja ta
byłaby jednak bardzo kontrowersyjna, bowiem w Toruniu Hancock miał zarobić 1,3
mln zł, więc Falubaz musiałby położyć na stół znacznie większą kwotę, co byłoby
policzkiem dla dotychczasowych zawodników w zespole z grodu Bachusa, którzy
zgodzili się na poważne redukcje wynagrodzenia. Osobną kwestą pozostawało to, że
Falubaz nie rozliczył się jeszcze z kontuzjowanym
Darcy Wardem, który raptem dwa
miesiące startował w Zielonej Górze i zalegał walczącemu o odzyskanie sprawności
zawodnikowi ponad pół miliona złotych, a bezradny Australijczyk prosił nawet o
wsparcie Speedway Ekstraligę.
W całej tej sytuacji trudno było mieć jednak pretensje do Amerykanina o to, że
"kokietował" toruńskich włodarzy, bowiem
rok temu sytuacja była dokładnie odwrotna. Amerykanin przyjechał do Torunia na
rozmowy, zaakceptował ofertę i długo czekał na papierowy kontrakt i ostatecznie
dowiedział się, że klub wybiera Chrisa Holdera. Można zatem powiedzieć,
że Hancock został potraktowany jako "straszak" dla Australijczyka i ostatecznie
musiał "na szybko" podpisywać umowę w niepewnym finansowo
Rzeszowie.
KS Toruń miał jednak alternatywę, gdyby Hancock wybrał ofertę Falubazu, a był
nią startujący przed rokiem w Stali Rzeszów, Duńczyk - Peter Kildemand lub
Lesznianin - Piotr Pawlicki, który wkraczał w wiek seniora i nie mógł dojść do
porozumienia z macierzystym klubem. "Herbie" pamiętliwy jednak nie był i choć
nie przyjechał na konferencję prasową do Torunia, spotkał się z właścicielem
klubu w Berlinie, gdzie parafował kontrakt na sezon 2016 z opcją
przedłużenia na kolejny rok, a w kuluarach mówiło się, że jest to ostatni klub
mieszkającego w Szwecji "Jankesa" przed żużlową emeryturą.
Niestety jak się później okazało kontrakt Grega
Hancocka w Toruniu był mocno zagrożony, bowiem
Speedway Ekstraliga z dniem 3 lutego 2016 czyli trzy dni po zamknięciu okresu
transferowego wszczęła postępowanie wyjaśniające w sprawie podpisania
przez Grega Hancocka aneksu do kontraktu ze Stalą Rzeszów przed rozpoczęciem
sezonu 2015. W całej sprawie chodziło o to, że poza główną umową klub i zawodnik zawarli dodatkową
umowę, w której rzeszowianie zobowiązali się do znalezienia sponsora dla uczestnika cyklu
Grand Prix. W
przeciwnym razie podkarpacki klub miał zapłacić Amerykaninowi uzgodnioną kwotę.
Strony zostały poproszone o złożenie wyjaśnień, ale wiadomym było, że zgodnie z art. 319 pkt 23
"Przepisów Dyscyplinarnych Sportu Żużlowego" za
zawarcie z klubem kontraktu niezgodnego z przepisami zawodnikowi groziła kara
pieniężna od 40.000 do 50.000 zł. Natomiast zgodnie z art. 316 pkt 38 "Przepisów
Dyscyplinarnych Sportu Żużlowego" za to samo naruszenie regulaminu klubowi groziła
kara pieniężna w wysokości 50.000 zł oraz odszkodowanie dla podmiotu
zarządzającego. Władze spółki wszczęły także osobne postępowanie w sprawie odmowy potwierdzenia Grega Hancocka,
jako zawodnika KS Toruń, na sezon 2016 ze względu na naruszenia regulaminu w
sezonie 2015, a wszelkie decyzje żużlowe władze miały podjąć na przełomie lutego i marca
czyli tuż przed rozpoczęciem ligowych rozgrywek, co stawiało w bardzo
niekorzystnej sytuacji toruński klub. W całej sprawie wszystko było o tyle
dziwne, że pozaregulaminowe umowy na światło dzienne wyszły przy okazji audytu
czyli jeszcze przed rozpoczęciem okresu transferowego na sezon 2016, zatem
władze ekstraligowej spółki mogły powiadomić wszystkie kluby, że kontrakt z
Gregiem Hancockiem jest obarczony ryzykiem zawieszenia zawodnika, tak uczyniono
w przypadku Rafała Okoniewskiego w roku 2015, gdy zawodnik próbował rozwiązać
kontrakt z rzeszowianami. Historia Hancocka była jednak inna i bardziej
oczywista, bowiem zakpiono sobie z ligowych regulaminów, a zarówno zawodnik jak
i klub stali się ofiarą własnej pazerności. Po ujawnieniu całej sprawy nawet
jeśli rzeszowianie przelaliby zgodnie z zapisami nieuczciwej umowy 0,4 mln zł,
to i tak Hancock musiałby pieniądze zwrócić. Zatem problem leżał już nie w
samym zachowaniu gwiazdy światowego speedway'a, a w etyce żużlowej i w tym jak
wyjdzie na kontraktowym kłamstwie Stal Rzeszów, która - będąc i tak na krawędzi
wielkich problemów finansowych - pogrążyła się jeszcze bardziej.
Nie oceniając moralnego aspektu sprawy, Hancockowi tak jak wspomniano groziło
oprócz kary finansowej zawieszenie przez władze polskiej ligi, bowiem przypadki
surowych kar za łamanie przepisów można było mnożyć (po sezonie 2013 obciążony milionami kary Unibax czy też spółka z
Częstochowy wyrzucona z ligi za specyficzną politykę finansową). Jednak
ewentualne zawieszenie nie zrobiłoby na Amerykańskim zawodniku wielkiego
wrażenia, bo i tak zapewne mógł być już rentierem, bowiem do końca kariery i
sportowej emerytury pozostało mu już niewiele czasu, dlatego stać go było na to,
aly rok 2016 spędzić na słonecznej Florydzie i epizodycznie powalczyć w Grand
Prix.
Zatem najbardziej poszkodowany przy ewentualnej karze dla Hancocka był
całkowicie niewinny - klub z Torunia, który postawił na Amerykanina, a mogło
okazać się, że po sezonie transferowym filar zespołu będzie istniał tylko na
papierze, bo jeśli Amerykanin zostałby wysłany na przymusową przerwę od polskiej
ligi, siła rażenia Aniołów znacznie by osłabła, a wszystkie nazwiska zawodników
gwarantujących zdobycze punktowe w lidze polskiej były już zajęte.
Władze spółki wiedziały jednak, że słabszy KS Toruń to cios dla całej ligi,
bowiem klubów zarządzanych jak ten z miasta Kopernika w lidze brakowało, a przy
tym w erze praw do transmisji telewizyjnych mecze KST uchodziły za najbardziej
interesujące dla nSport+ stąd Hancock został jedynie ukarany finansowo i mógł
przygotowywać się do kolejnego sezonu. Niestety niesmak i rysa na sympatycznym
wizerunku Amerykanina pozostała.
Wracając jednak do aspektów sportowych piątym seniorem, który doszedł do porozumienia
z działaczami z miasta Kopernika, był Adrian Miedziński, który co prawda szybko ustalił warunki
zatrudnienia, ale nie spieszył się z finalizacją ustaleń na papierze, bowiem
postanowił odpocząć od żużla i wyjechał na zasłużone wakacje.
"Miedziak"
nie krył jednak radości, że klub obdarzył go ponownie zaufaniem zwłaszcza, że sezon
2015 w jego wykonaniu pozostawiał wiele do życzenia i sam zawodnik deklarował,
że postara się punktować zdecydowanie lepiej niż w sezonie 2015, gdy uzyskał w
lidze średnią 1,532 punktu na bieg: "W poprzednim sezonie miałem problemy z
kontuzjowaną ręką i miało to spory wpływ na moją jazdę. W play-offach czułem się
jednak już całkiem dobrze i napawa mnie to optymizmem przed kolejnym sezonem.
Będę czynić przygotowania, by w przyszłym roku moja jazda wyglądała dużo lepiej.
Muszę też przede wszystkim odzyskać radość z jazdy. Pomagają mi w tym wspólne
treningi z naszymi młodymi chłopakami. Pogoda pozwala chociażby pojeździć na
crossie. Chwilami czuje się jakby za chwilę miał się zaczynać sezon. Nie lubię
siedzieć w domu i korzystam z każdej możliwości aktywności fizycznej".
Mając w składzie dwie armaty w osobach Vaculika i Hancocka oraz mogącego urastać do miana lidera Holdera, a także krajowe zaplecze seniorów, toruńscy włodarze zaczęli szukać wzmocnień na pozycji juniorskiej. Juniorem numer jeden w klubie miał być nadal Paweł Przedpełski, który udowadniał w przeszłości, że potrafi wygrywać nie tylko z rówieśnikami, a również rywalizacja z bardziej utytułowanymi zawodnikami nie stanowi dla niego wielkiego problemu. Niestety Paweł, po tym jak Oskar Fajfer przestał być juniorem i zmienił klimat na gdański, nie miał wartościowego partnera w biegu młodzieżowym. Toruński menadżer mógł co prawda postawić na wychowanków "Stali Toruń", wśród których najbardziej doświadczony był Dawid Krzyżanowski, ale powracał on po ciężkiej kontuzji i nikt nie wiedział w jakiej będzie formie, a pozostali młodzi jeźdźcy nie czynili na tyle wyraźnych postępów, aby wiązać z nimi nadzieje na systematyczne punktowanie w sezonie 2016. W tej sytuacji zaczęto rozważać różne opcje. Jednym z młodych kandydatów miał być Kacper Woryna, który przedstawił swoją ofertę klubowi z Torunia. Wcześniej zawodnikiem tym interesowała się także Unia Tarnów, ale "Jaskółki" postawiły na sprawdzonego w ich szeregach Krystiana Rempałę. Woryna jednak składając ofertę nie tylko w Toruniu próbował w ten sposób negocjować ze swoim klubem - ROWem Rybnik, z którym ostatecznie doszedł do porozumienia. Osobną sprawą pozostawało to, że wychowanek rybnickiego klubu nie był juniorskim priorytetem toruńskiego klubu. Działacze KST postawili bowiem na transfer Norberta Krakowiaka. Siedemnastoletni wychowanek Ostrovii Ostrów Wielkopolski oceniany był jako spory talent i choć z dobrej strony prezentował się głównie w turniejach juniorskich i towarzyskich to swoimi umiejętnościami przewyższał toruńskich rówieśników i był poważnym wzmocnieniem i nadzieją na przyszłość toruńskiego żużla. Negocjacje w pozyskaniu młodego jeźdźca nie były jednak łatwe, bowiem Ostrów żądał za wyszkolenie swojego wychowanka 120.000 zł co było nie do przyjęcia przez toruńskich decydentów. Problem jednak rozwiązał się sam, bowiem borykający się z problemami finansowym klub z Wielkopolski nie otrzymał licencji na starty w sezonie 2016 i Krakowiak mógł zostać pozyskany z pominięciem kwoty transferowej. Zawodnik związał się ostatecznie z toruńskim klubem trzyletnim kontraktem i po wygaśnięciu umowy mógł bezpłatnie zmienić klub według własnego uznania.
Pozyskanie Krakowiaka zamykało skład toruńskiego klubu, jednak
opcja zespołu z Krakowiakiem w przypadku Aniołów miała być rozwiązaniem
doraźnym. Bowiem toruński klub musiał coś zmienić w szkoleniu młodzieży,
gdyż w ostatnich latach próżno było szukać wielkich sukcesów na miarę Pawła
Przedpełskiego, który był niezwykle skuteczny tylko i wyłącznie ze względu na
swój talent i duże wsparcie rodziny.
Nic więc dziwnego, że właściciel klubu zadbał i o ten element
i za współpracę
podziękowano
Jackowi Krzyżaniakowi, a
Jan Ząbik znalazł zatrudnienie w
GKSŻ,
gdzie miał odpowiadać za opracowanie programu szkolenia młodzieży w całej
Polsce. W miejsce młodzieżowych trenerów zatrudniono
Roberta Kościechę.
Wychowanek Apatora Toruń w zimowej przerwie zakończył karierę zawodnika i
postanowił skupić na wspieraniu młodych zawodników: "Dwadzieścia lat
zdecydowanie wystarczy. Już w ostatnich latach miałem ciężko. Po bardzo trudnej
kontuzji uda trzy lata temu, ale po namowach jeszcze spróbowałem. Z roku na rok
coraz bardziej się z tym męczyłem i gdzieś się wypaliłem sportowo. Sytuacja
coraz bardziej mnie przerastała, a po tym wypadku Darcy'ego Warda, którego znam
od młodych lat, uświadomiłem sobie, że trzeba w końcu zejść ze sceny. Sportowo
osiągnąłem to, co miałem osiągnąć".
Przed ogłoszeniem nowej funkcji spekulowano, że Kościecha może zostać jeżdżącym
trenerem, który wspierałby drużynę w przypadku ewentualnych kontuzji czy
czerwonych kartek, ale sam zainteresowany oraz właściciel klubu zdementowali te
pogłoski, a "Kostek" myślał tylko o tym jak wprowadzić na wyżyny speedway
toruńskich młodzieżowców i jak wspomagać w trakcie meczów menadżera
Jacka
Gajewskiego.
O zatrudnieniu Roberta Kościechy klub poinformował na specjalnie zwołanej
konferencji, która była jednocześnie podsumowaniem okresu transferowego i
pretekstem do ogłoszenia nowej nazwy klubu, która w sezonie 2016 brzmiała KS Get
Well Toruń i była wparciem dla kontuzjowanego Darcy Warda. Działacze zaskoczyli
jednak toruńskich fanów i obok przywołanych faktów, sfinalizowali również
kontrakt z
Grzegorzem Walaskiem, o którym wiele się mówiło w toruńskim
środowisku żużlowym, ale nikt nie brał go na poważnie, bowiem skład Aniołów był
teoretycznie zamknięty, a MotoArena nie należała do ulubionych obiektów
zielonogórskiego wychowanka. Kontrakt Walaska był jednak tzw. kontraktem warszawskim (bez aneksu
finansowego), ale w klubie nie wykluczano, że IMP z 2004 roku mógł być
uzupełnieniem toruńskiego składu, jeśli kontuzji nabawi się jeden z seniorów.
Sam zawodnik deklarował, że będzie rywalizować o miejsce w składzie z
Kacprem Gomólskim i
Adrianem Miedzińskim
w meczach sparingowych i jeśli ta rywalizacja skończy się
fiaskiem miał startować na zasadzie wypożyczenia w pierwszej lidze.
Wielu zarzucało właścicielowi KS Get Well Toruń arogancje i brak szacunku dla
zawodnika klasy Walaska, z którym podpisano kontrakt bez gwarancji startowych,
ale
Przemysław Termiński na portalu społecznościowym wyjaśnił dlaczego
zdecydował się na takie rozwiązanie: "Spotkałem się z zarzutem, że proponowanie
zawodnikom kontraktu warszawskiego to przejaw arogancji i braku szacunku. Nic
bardziej mylnego. To tylko i wyłącznie przejaw aktualnych możliwości
kontraktowych klubu. W sytuacji, kiedy skład bazowy został ustalony, kiedy klub
nie poszukuje zawodników bazowych, pozostają miejsca dla zawodników rezerwowych.
Ich zadaniem jest zastępować zawodników bazowych w przypadku ich kontuzji lub
niedyspozycji. A w przypadku trwałej kontuzji lub niedyspozycji - mają szanse
wejść do podstawowego składu. Walasek pojedzie w turnieju charytatywnym dla
Warda, pokaże się w meczach sparingowych i nasz menedżer Jacek Gajewski
zdecyduje czy ten zawodnik nam się przyda. Dla mnie sytuacja wygląda tak, że
pewniakami do jazdy są Greg Hancock i Martin Vaculik, a reszta walczy o skład. Z
czwórki: Holder, Miedziński, Gomólski i Walasek wybierzemy trzech żużlowców,
którzy dołączą do wymienionej dwójki. W przypadku Walaska jest tak, że w
minionych rozgrywkach jeździł w kratkę, leczył kontuzję, więc trzeba sprawdzić
czy coś się zmieniło na lepsze. Od strony formalnej mamy wszystko ustalone, bo w
ostatnim czasie prawnicy klubowi rozmawiali z prawnikami Walaska i uzgodnili, że
jeśli zawodnik przegra walkę o skład to będzie wolny i natychmiast dostanie
zgodę na wypożyczenie do innego klubu. Żużel to sport zawodowy i mówimy w nim o
kontraktach profesjonalnych, nie amatorskich. De facto o umowie pomiędzy firmą,
jaką jest klub a firmą, jaką jest zawodnik możemy mówić o dwóch składowych
wynagrodzenia: kwota za podpis przeznaczona jest na przygotowanie do sezonu;
kwota za punkty - na funkcjonowanie firmy zawodnika. Czasami zawodnik może
zrezygnować z kwoty na przygotowanie do sezonu jeśli uzna, ze mu się to
ostatecznie opłaci np. w związku z wyższymi kwotami otrzymywanymi za punkt.
Dlatego proszę nie traktować potencjalnych kontraktów warszawskich jako przejawu
arogancji, lekceważenia czy braku szacunku. Takie są po prostu możliwe
propozycje klubu. To sport i jednocześnie praca. Dla wszystkich".
Gdy wydawało się, że Toruń już niczym nie zaskoczy swoich kibiców, na dzień przed zamknięciem okienka transferowego, "obrodziło" w Toruniu kolejnymi kontraktami tzw. warszawskimi, które dawały zawodnikom szansę na starty w lidze polskiej na zasadzie wypożyczenia. Pierwszym takim zawodnikiem, który skorzystał z opcji "przedłużonych negocjacji" z ostatecznym pracodawcą na sezon 2016, okazał się wychowanek GTŻ Grudziądz - Artur Mroczka. Jednak jego szanse na starty w barwach KS Get Well Toruń były iluzoryczne i zawodnik miał być wypożyczony do innego klubu. Mroczka negocjował warunki kontraktu ze swoim dotychczasowym klubem - Unią Tarnów, ale ostatecznie nie doszedł do porozumienia. Prezes "Jaskółek" uznał, że zawodnik żądał zbyt dużej podwyżki. Jednak kwota, jakiej oczekiwał zawodnik wynikała ze średniej biegowej 1,447 jaką uzyskał w poprzednim sezonie, co dało mu 34 miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników Ekstraligi i była to pozycja znacznie wyższa niż w sezonie 2014. Zgodnie z przepisami Mroczce przysługiwała spora podwyżka kontraktu. W tarnowskim klubie nie akceptowano takiego stanu rzeczy, bowiem grudziądzki wychowanek miał pośród seniorów Unii najniższą średnią i w jego miejsce zakontraktowano Piotra Świderskiego.
Podobnie rzecz miała się z Niemcem Mathiasem Schultzem, który w przeszłości startował w niższych polskich ligach żużlowych, a kontrakt z jedną z najlepszych drużyn w Polsce, był dla niego tak wielkim zaszczytem, że tuż po podpisaniu kontraktu "warszawskiego" w Toruniu wyeksponował logo drużyny z miasta Kopernika na swojej witrynie i z dumą opowiadał, że stał się członkiem tak zacnej ekipy. "Matze" jednak podobnie jak Mroczka miał iluzoryczne szanse na występy z Aniołem na piersi i toruński kontrakt był jedynie stworzeniem "przestrzeni czasowej" na znalezienie klubu, do którego zawodnik mógłby zostać wypożyczony.
Z kolei inną koncepcję klub miał względem młodziutkiego Gleba Czugunowa, który po parafowaniu kontraktu miał zostać wypożyczony do pierwszej ligi i ścigać się w rozgrywkach młodzieżowych w Polsce. Można powiedzieć, że torunianie wzięli tym samym przykład z Unii Leszno, która podpisała kontrakt z szesnastoletnim Wiktorem Trofimowem licząc, że inwestycja w młodego jeźdźca zwróci się w przyszłości. Oto jak komentował ów angaż toruński trener Robert Kościecha: "Wiem, że właściciel klubu, Przemysław Termiński chce pomagać żużlowym talentom i normalną koleją rzeczy jest to, że podpisuje się z nimi kontrakty. Czugunow chce się dalej rozwijać i dla niego podpisanie kontraktu w Polsce jest na pewno dobrym rozwiązaniem. Jest jeszcze za młody, by myśleć o składzie w Toruniu, ale podpisany teraz kontrakt warszawski daje perspektywy na przyszłe lata. Nie można wykluczyć, że za dwa-trzy lata będziemy brać go poważnie pod uwagę".
Po zamknięciu okienka transferowego kibiców zaskoczyła dyskusja w której podnoszono, że zawodnicy co prawda podpisali umowy, ale nie chcieli podpisywać dokumentu "entry form". Wynikało to z tego, że podpisując ów dokument potwierdziliby, że zaznajomili się i zaakceptowali regulamin, który w międzyczasie został zmieniony. A przecież wielu jeźdźców parafowało angaże nie mając świadomości zmian jakie do końca okresu transferowego zaserwują im działacze żużlowej centrali. Zagrożenia rozwiązania kontraktów jednak nie było, bowiem jeśli zawodnicy nie podpiszą druków "entry form" do 31 stycznia to Ekstraliga Żużlowa zgodnie z regulaminem wyznaczy czas, w którym kluby będą musiały uzupełnić brakujące dokumenty w przeciwnym razie kontrakty miały być unieważnione, a to automatycznie skutkowało utratą licencji, bez której żużlowcy nie mogli startować w żadnej polskiej lidze.
Dlatego w Toruniu nikt nie przejmował się brakiem
podpisu na jednym dokumencie, który można było uzupełnić, a nowi zawodnicy, nowy trener młodzieży,
nowa prezes, nowa nazwa drużyny uprawniała toruńskich działaczy do odważnych
deklaracji, w których zespół miał walczyć o mistrzostwo kraju. Oto jak właściciel
klubu podsumował okres transferowy: "Nie znaleźliśmy sponsora tytularnego, więc
postanowiliśmy oddać nazwę drużyny fundacji. W przyszłym sezonie będziemy
jeździć pod szyldem KS Get Well Toruń - poinformował właściciel żużlowego klubu,
Przemysław Termiński. Drużyna jest kompletna. Nowymi zawodnikami będą Greg
Hancock, Martin Vaculik, Norbert Krakowiak oraz Grzegorz Walasek, z którym
podpisaliśmy tzw. "kontrakt warszawski". Finansowo chcemy się zamknąć w budżecie
9 mln zł, w tym roku wydaliśmy 10,3 mln, z czego dwa musiały pokryć moje firmy.
W minionym sezonie mówiłem, że naszym celem jest awans do play off i to się
udało. Teraz stawiam bardziej ambitny cel, czyli walkę o złoty medal".
Właścicielowi wtórował menadżer Jacek Gajewski: "Pierwszą rzeczą, na której się
skupiliśmy, było poszukanie liderów, którzy w decydujących momentach, będą w
stanie rozstrzygać mecze na naszą korzyść. W roku 2015 naszą główną bolączką, to
brak liderów w decydujących momentach. Odzwierciedla to klasyfikacja biegopunktowa po sezonie, gdzie junior był najwyżej sklasyfikowany.
Kontraktując juniora chcemy zmobilizować chłopaków, którzy są na miejscu i
przejechali poprzedni sezon w barwach naszego klubu. Rywalizacja jest potrzebna
i będzie owocowała tym, że ten drugi junior obok Pawła Przedpełskiego nie będzie
tylko dostarczycielem punktów i mam nadzieję, że Norbert okaże się wzmocnieniem.
Nasza drużyna jest kompletna i zbilansowana. Jak patrzę po innych klubach, to
również bardzo mocno działają. Mimo jakichś tam problemów w niektórych
ośrodkach, przynajmniej w 4-5 ekipach składy wyglądają dość solidnie. Na pewno
czeka nas ciekawy sezon, ale patrząc na toruński skład można zaryzykować
stwierdzenie, że wygranie ligi jest możliwe i realne, ale jak patrzę na moje
żużlowe doświadczenia to sport uczy pokory. Nawet tutaj w Toruniu były takie
drużyny, które miały wygrywać nawet po kilkadziesiąt meczów z rzędu, a wiemy jak
to się kończyło".
Ostatecznie w marcu po domknięciu wszystkich kontraktów, szeroką ligową kadrę Aniołów potwierdziło GKSŻ w komunikacie:
Zawodnik |
Rok urodzenia |
średnia biegowa w sezonie 2015 |
|||
Chris Holder Australia |
1987 | 1,833 |
straniero - senior dziewiąty ligowy sezon w Toruniu |
||
Greg Hancock
USA |
1970 | 2,373 |
straniero - senior w roku 2015 startował w Rzeszowie |
||
Martin Vaculik Słowacja |
1990 | 2,242 |
straniero - senior w roku 2015 startował w Tarnowie |
||
Mathias Schultz Niemcy |
1984 |
1,300 (2 liga) |
straniero - senior w roku 2015 startował w Rawiczu |
||
Gleb Czugunow Rosja |
1999 | - ns - |
straniero - junior pierwszy kontrakt w Polsce |
||
Adrian Miedziński
Polska |
1985 | 1,532 |
senior piętnasty ligowy sezon w Toruniu |
||
Kacper Gomólski Polska |
1993 | 1,271 |
senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Grzegorz Walasek Polska |
1976 | 1,654 |
senior w roku 2015 startował w Zielonej Górze |
||
Mroczka Artur Polska |
1989 | 1,447 |
senior w roku 2015 startował w Tarnowie |
||
Paweł Przedpełski
Polska |
1995 | 2,050 |
junior szósty sezon w Toruniu |
||
Norbert Krakowiak Polska |
1999 |
1,625 (1 liga) |
junior w roku 2015 startował w Ostrowie |
||
Dawid Krzyżanowski Polska |
1997 | - ns - |
junior trzeci ligowy sezon w Toruniu |
||
Tomasz Przywieczerski Polska |
1997 | - ns - |
junior nie startował w lidze jako torunanin |
||
Młodzieżową kadrę stanowiła toruńska
szkółka żużlowa prowadzona przez Roberta Kościechę.
Paweł Przedpełski
Dawid Krzyżanowski
Norbert Krakowiak
Tomasz Przywieczerski
Adrian Bułanowski
Igor Kopeć-Sobczyński
Marcin Kościelski
Marcin Turowski - wypożyczony w
ramach rozgrywek ligowych do Krosna. W rozgrywkach młodzieżowych
reprezentował klub z Torunia
Mateusz Adamczewski (zawodnik
przed licencją)
Adam Wankiewicz
(zawodnik przed licencją)
Z kadry Aniołów na rok 2016 odeszli:
Grigorij Łaguta Rosja |
1984 | 1,867 |
straniero - senior odszedł do Rybnika |
||
Jason Doyle Australia |
1985 | 1,802 |
straniero - senior odszedł do Zielonej Góry |
||
Oskar Fajfer Polska |
1994 | 1,172 |
senior odszedł do Gdańska |
||
Max
Fricke Australia |
1996 | - ns - |
straniero - junior odszedł do Rybnika |
||
Wiktor Kułakow Rosja |
1995 | - ns - |
straniero - junior odszedł do Bydgoszczy |
||
Siergiej Łogaczew Rosja |
1995 | - ns - |
straniero - junior odszedł do Krosna |
||
Brady Kurtz Australia |
1998 | - ns - |
straniero - junior odszedł do Piły |
||
Łukasz Przedpełski Polska |
1992 | - ns - |
senior odszedł do Opola |
Kariery zakończyli lub klub postanowił dalej nie inwestować w rozwój zawodników:
Karol Ząbik Polska |
1986 | - ns - |
senior przed sezonem 2015 zakończył karierę |
||
Paweł Wolender Polska |
1994 | - ns - |
junior w trakcie sezonu 2015 zakończył karierę |
||
Tomasz Beyger wychowanek |
1995 | - ns - | junior | ||
Patryk Sikora wychowanek |
1995 | - ns - | junior |
Przygotowania do sezonu podobnie
jak okres transferowy rozpoczęło się od studiowania regulaminów, w ramach
których klub mógł ubiegać się o starty w ekstralidze w roku 2016. Na pierwszy
ogień poszła analiza zapisów związanych z procesem licencyjnym, który mijał 7
grudnia 2015. Dla części klubów termin ten oznaczał walkę z czasem, jednak
"Anioły" mogły być spokojne, bowiem klub obok Unii Leszno uchodził na ośrodek
stabilny finansowo i nie miał problemów z wynagradzaniem zawodników za wykonaną
pracę. Zwłaszcza, że w klubie liczono na znacznie bardziej okazałe zdobycze
punktowe zawodników i w założenia z roku 2015, klub nieco zaoszczędził na
kontraktach. Nic więc dziwnego, że klub ambitnie kontraktował nowych liderów, w
osobach Grega Hancocka i Martina Vaculika i spokojnie oczekiwał na bezwarunkową
licencję uprawniającą drużynę do startów w ekstralidze. Po zakończonym procesie
licencyjnym obok torunian (licencja nr 4/E/2016) bezwarunkowo do rywalizacji
w sezonie 2016 dopuszczone zostały kluby z Leszna i Gorzowa. Z kolei ekipy z
Zielonej Góry, Tarnowa, Grudziądza i Rybnika otrzymały licencje warunkowe, a
zespołowi z Wrocławia odmówiono przyznania licencji, ale w tym przypadku, była
to odmowa kurtuazyjna, bowiem ekipa z Dolnego Śląska była w trakcie remontu
Stadionu Olimpijskiego i dogrywała swoje starty na obiekcie poznańskim.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że o tym, czy dany klub mógł wystartować w
sezonie 2016 w rozgrywkach ligowych decydował tak jak przed rokiem zespół do
spraw licencji, w skład którego wchodziło od 4 do 6 osób powołanych przez Zarząd
Główny PZM, a podmioty ubiegające się o licencje musiały spełnić cztery rodzaje
kryteriów:
- prawne
- sportowe
- dotyczące infrastruktury sportowej
- finansowe
W ramach kryteriów wyodrębniono dwa typy wymagań:
- "A" - kryteria obowiązkowe - Jeżeli wnioskodawca nie spełniał któregokolwiek z
kryteriów A, wówczas Licencja uprawniająca do udziału w Rozgrywkach Klubowych
PZM nie mogła zostać przyznana.
- "B" - kryteria uzupełniające - jeżeli Wnioskodawca nie spełnia któregokolwiek
z kryteriów B, Wnioskodawca mógł, wedle uznania Organów Licencyjnych, otrzymać
Licencję zwykłą, Licencję Warunkową lub Licencję Nadzorowaną, uprawniającą
warunkowo do udziału w Rozgrywkach Klubowych PZM.
Prezydium ZG PZM w szczególnych wypadkach miało prawo do udzielenia, na wniosek
Zespołu lub na udokumentowany i poparty wiarygodnymi dokumentami wniosek Strona
6 z 27 Wnioskodawcy lub Licencjobiorcy, zgody na odstępstwo od Kryteriów A,
określając jednocześnie warunki udzielenia takiej zgody.
Organy Licencyjne mogły współpracować z wybranymi przez siebie Ekspertami,
którzy byli powoływani i odwoływani przez Przewodniczącego danego Organu
Licencyjnego. Ekspert ds. Kryteriów finansowych musiał posiadać aktualne
uprawnienia biegłego rewidenta, certyfikat CIA (Certified Internal Auditor) albo
ACCA (Association of Chartered Certified Accountants), a ekspert ds. Kryteriów
prawnych musiał posiadać zdany egzamin sędziowski, adwokacki lub radcowski.
Postępowanie licencyjne było dwuinstancyjne. Organem I instancji jest Zespół
Licencyjny, a organem odwoławczym ZG PZM. Podmioty ubiegające się o licencję
zobowiązane były do:
- wniesienia opłaty (w zależności od ligi odpowiednio 3000 zł, 2000 zł i 500 zł)
- złożenia wniosku najpóźniej do 7 grudnia
- dostarczenia dokumentów osobiście, pocztą (listem poleconym), kurierem lub
e-mailem (na adres licencja.zuzel@pzm.pl)
Zespół Licencyjny mógł przyznać licencję, odmówić przyznania licencji lub
pozbawić licencji. Odwołania od decyzji Zespołu Licencyjnego należało wnieść na
piśmie w terminie 7 dni od daty doręczenia decyzji, a w przypadku decyzji o
odmowie lub odebraniu licencji najpóźniej do 21 grudnia.
Jeżeli wnioskodawca spełniał wszystkie kryteria, to wydawano licencję. Możliwe
było również przyznanie licencji warunkowej lub nadzorowanej.
Zespół mógł przyznać Licencję warunkowo (Licencja Warunkowa), ale w takim
przypadku postanowienia warunkowe musiały być spełnione w terminie określonym w
wydanej decyzji, z tym, że:
- dla Klubów Ekstraligi termin nie mógł przekroczyć dnia 31 grudnia Roku
Poprzedzającego - w zakresie postanowień finansowych innych niż zobowiązania w
stosunku do zawodników (możliwe jest zawieranie ugód w tym zakresie) oraz dnia
31 marca Roku Bieżącego - w zakresie pozostałych postanowień warunkowych
- dla Klubów DM I Ligi i DM II Ligi terminem nieprzekraczalnym był dzień 31
stycznia Roku Bieżącego - w zakresie postanowień finansowych i dnia 31 marca
Roku Bieżącego - w zakresie pozostałych postanowień warunkowych. Zespół jednak
miał prawo zmienić termin realizacji postanowień warunkowych z uwzględnieniem
terminów, o których mowa powyżej.
Licencja Warunkowa wygasała z chwilą stwierdzenia przez Zespół niewykonania
przez Klub postanowień warunkowych określonych w tejże Licencji.
W uzasadnionych przypadkach Prezydium ZG PZM mogło, na wniosek Zespołu,
określający jednocześnie proponowane warunki programu naprawczego dla Klubu (w
tym szczegółowe nakazy lub zakazy nałożone na Licencjobiorcę w związku z
objęciem go nadzorem), przyznać Licencję Nadzorowaną, umożliwiającą udział
Wnioskodawcy w danych Rozgrywkach Klubowych PZM, jednocześnie określając
ostateczne warunki programu naprawczego dla Klubu (w tym szczegółowe nakazy lub
zakazy nałożone na Licencjobiorcę w związku z objęciem go nadzorem).
Zespół mógł stosować względem Licencjobiorców środki nadzoru finansowego (tj.
nakazy lub zakazy podejmowania określonych działań przez Klub), w szczególności
w postaci:
- ograniczenia możliwości kontraktowania zawodników ze względu na sytuację
finansową Licencjobiorcy
- nakazu rozwiązania kontraktu zawartego z określonym zawodnikiem
- określenia limitu finansowego jaki Licencjobiorca może wydać na wypłaty dla
swoich zawodników
- nakazu określonego zachowania się przez Licencjobiorcę lub wykonania
określonej czynności w zakresie dotyczącym finansów Licencjobiorcy.
Również
zawodnicy musieli przestudiować, albo być przeszkoleni przez włodarzy
klubowych w zakresie zawiłości regulaminowych. A najważniejszą zmianą były bardzo
kontrowersyjne zapisy, które uchwalono w dniu 12 i 13 grudnia 2-15 roku podczas
seminarium dla sędziów i komisarzy torów, na którym oprócz bezpieczeństwa,
poruszono również temat lotnych startów. W seminarium brali udział również
przedstawiciele zawodników, których reprezentował Tomasz Gollob oraz były
żużlowiec Krzysztof Cegielski.
O ile temat bezpieczeństwa był niezwykle ważną sprawą, bowiem kontuzja Darcy
Warda i wiele innych urazów, jakie odnieśli w ostatnim czasie zawodnicy dobitnie
pokazywała, że na żużlowych torach nie jest bezpiecznie i należy pochylić się
nad przygotowaniem nawierzchni oraz budową i konstrukcją band. W dyskusji
podjęto również temat konkretnych sytuacji torowych i wiele czasu poświęcono na
analizę zapisów wideo ze spornymi akcjami.
W ramach seminarium sędziowie poruszyli też kontrowersyjny, ale doskonale znany kibicom
i zawodnikom temat nierównych startów zwanych potocznie "lotnymi" lub "kradzionymi", z którymi problem mieli tylko sędziowie, którzy nie potrafili
brać odpowiedzialności za swoje decyzje. Regulamin, bowiem jasno określał jak
zawodnicy powinni być ustawieni na starcie i poprawne ustawienie żużlowców
wykluczało nierówny start zawodników. Sędziowie jednak szczegółowo
przeanalizowali ten temat i postanowili skategoryzować nierówne wyjścia spod
taśmy, jednocześnie ustalając karomierz dla niezdyscyplinowanych zawodników:
1 kategoria:
Zawodnik sam się ukarał i wyszedł ze startu jako ostatni. Czyli ruszył się po
zapaleniu zielonego światła i na tym stracił lub czołgał się i w ostatniej
chwili skręcił kierownicę aby nie dotknąć taśmy. W tej sytuacji bieg nie będzie
przerywany, a zawodnik po biegu otrzyma ostrzeżenie (warning!) za utrudnianie
startu. Ostrzeżenie pokazywał będzie kierownik startu oraz telefonicznie sędzia
do kierownika drużyny w parkingu.
2 kategoria:
Zawodnik lub zawodnicy ruszyli się na starcie (zawodnik drgnął, ale na tym nie
stracił) lub też zawodnik "czołgał się " na starcie ale nie został "przytrzymany" przez sędziego. W tej sytuacji bieg będzie przerywany, a
winowajca przerwania biegu otrzyma ostrzeżenie.
3 kategoria:
Tak zwane wstrzelenie się zawodnika w moment startowy (falstart). Kategoria
najbardziej dyskusyjna, ale sport ma polegać na równej rywalizacji. Dlatego te
biegi będą przerywane. Ponieważ w żużlu nie mamy czujników ruchu na starcie
sędzia będzie analizował powtórki. Jeżeli wykażą, że zawodnik poruszył się przed
zwolnieniem maszyny startowej, to otrzyma ostrzeżenie.
W każdym w/w przypadku, jeżeli sytuacja powtarzała się w zawodach po raz kolejny, to bieg miał być przerwany, a winowajca wykluczony i dodatkowo otrzymywał żółtą kartę.
Wielu
po takich nieco oczywistych zapisach zadawało sobie pytanie, czy cokolwiek
zmieni się w aspekcie równego startu, czy to tylko kolejny regulaminowy pusty
zapis, który nie ma prawa zaistnienia, bez używania zdrowego rozsądku i ducha
sportu przez osoby zasiadające na wieżyczce sędziowskiej. Pytania te były tym
bardziej zasadne, że władze żużlowe zajmowały się sprawami naprawdę najmniej
istotnymi, podczas gdy na zapleczu ekstraligi działo się naprawdę źle i polski
żużel wołał o "reanimację". Decyzją władz GKSŻ dokonano połączenia
pierwszej i drugiej ligi, a przy tym wprowadzono naprawdę dziwną i niecodzienną
formułę rywalizacji. Oto bowiem do zmagań przystąpić miało jedenaście drużyn.
Dziewięć z nich miało walczyć w systemie każdy z każdym. Jednak kluby z Rawicza
i Opola miały rozgrywać mecze tylko na własnym torze. Zatem Lokomotiv Daugavpils,
Renault Zdunek Wybrzeże Gdańsk, Włókniarz Częstochowa, Speedway Wanda Instal
Kraków, Polonia Bydgoszcz, Stal Rzeszów, KSM Krosno, Polonia Piła i Orzeł Łódź z
założenia miały odjechać w sumie osiemnaście kolejek. Kolejarz Rawicz i Hawi
Racing Team Opole czeka jednak już tylko łącznie jedenaście spotkań (dziesięć u
siebie i jeden wyjazdowy w Rawiczu lub Opolu). Wyjazdowe mecze obu tych drużyn
do rywali u których zespoły w ogóle się nie pojawiały miały być zweryfikowane
jako walkowery 40:0 dla przeciwników.
Po zakończeniu sezonu czołowa ósemka zapewniała sobie pozostanie w Nice Polskiej
Lidze Żużlowej na kolejny sezon. Natomiast zespoły z miejsc 9-11 w sezonie 2017
miały rywalizować w Polskiej 2 Lidze Żużlowej. Na zapleczu ekstraligi
zrezygnowano również z fazy play-off, a dwie najlepsze ekipy miały zmierzyć się
w finałowym dwumeczu. I choć wszyscy działacze żużlowej centrali twierdzili, że
wprowadzony system jest przejściowy to wielu kibiców zastanawiało się co
przyświecało twórcom tak dziwnej rywalizacji.
Poniżej pełna treść oficjalnego
komunikatu GKSŻ:
W rozgrywkach Polskiej Ligi Żużlowej 2016 udział biorą drużyny klubów, które
otrzymały licencję na udział w zawodach o DM I i DM II ligi w sezonie 2016.
Rozgrywki PLŻ składać miały się z dwóch części:
- część zasadnicza, w której każda z drużyn spotyka się z każdym przeciwnikiem
dwukrotnie, po jednym razie na torze własnym i przeciwnika. W sezonie 2016
drużyny klubów Hawi Racing Opole i RKS Kolejarz Rawicz rozgrywają jedynie po
jednym spotkaniu z każdym przeciwnikiem na własnym torze, nie dotyczy to meczów
pomiędzy drużynami klubów Hawi Racing Opole i RKS Kolejarz Rawicz, rozgrywanych
na zasadach ogólnych (mecz i rewanż). Ustala się, że zaplanowane w terminarzu
mecze wyjazdowe rozgrywane przez drużyny klubów Hawi Racing Opole i RKS Kolejarz
Rawicz zwane dalej "meczami nierozegranymi" są rozstrzygane na korzyść ich
przeciwnika w stosunku 40:0. Weryfikacja tych oraz pozostałych meczów następuje
zgodnie z RSŻ w ciągu 14 dni od daty kalendarzowej rozegranych zawodów.
- Część finałowa rozgrywana jest w formie dwumeczu, w którym drużyny spotykają
się po jednym razie na torze własnym i przeciwnika.
- W rundzie finałowej spotykają się drużyny, które zajęły pierwsze i drugie
miejsce w tabeli po części zasadniczej. Punkty zdobyte w części zasadniczej nie
są zaliczane do części finałowej.
O zwycięstwie w dwumeczu decyduje w kolejności:
- większa suma punktów meczowych,
- większa suma punktów biegowych,
- wyższa pozycja w końcowej tabeli po części zasadniczej rozgrywek.
W pierwszym meczu rundy finałowej, gospodarzem jest drużyna niżej sklasyfikowana
w tabeli po części zasadniczej rozgrywek.
Rozgrywki prowadzone są według terminarza rozgrywek. Terminarz podzielony jest
na rundy ponumerowane od 1 do 22 w części zasadniczej rozgrywek oraz od 1 do 2 w
części finałowej.
Tabele w częściach zasadniczych rozgrywek tworzy się, szeregując drużyny w
kolejności zdobytych punktów meczowych.
Końcowe klasyfikacje drużyn w poszczególnych rozgrywkach będą następujące:
- drużyna sklasyfikowana na pierwszym miejscu uzyska prawo do uczestniczenia w
rozgrywkach Ekstraligi w następnym sezonie,
- drużyna sklasyfikowana na drugim miejscu rozegra dwa mecze barażowe z drużyną
Ekstraligi.
- drużyny sklasyfikowane na miejscach 1 - 8 mają prawo do uczestnictwa w PLŻ (1)
na 2017 o ile liczba drużyn, które uzyskały stosowaną licencję pozwoli na
utworzeniu rozgrywek DM I i DM II ligi 2017.
- drużyny sklasyfikowane na miejscach 9 - 11 będą uczestniczyć w PLŻ (2) w 2017
o ile liczba drużyn, które uzyskały stosowaną licencję pozwoli na utworzeniu
rozgrywek DM I i DM II ligi 2017.
Obok zapisów licencyjnych, w oparciu o które miały funkcjonować kluby oraz w tle regulaminowych zawiłości, według których mieli rywalizować zawodnicy na dwóch szczeblach rozgrywek. Najwięcej kontrowersji budziła ingerencja żużlowych władz w płatności za punkty dla zawodników. Było to o tyle dziwne, że novum które próbowano wprowadzić w postaci 25% wynagrodzenia podstawowego dla zawodnika, który przyjeżdżał do mety na trzeciej pozycji w biegu przegranym 5:1 miał wpłynąć na poprawę kondycji finansowej klubów, jednak nie uwzględniał w swych założeniach zawodników. O ile zawodnicy ze światowego toru, a nawet najlepsi zawodnicy w lidze polskiej z takim zapisem sobie potrafili poradzić, bowiem ich wynagrodzenie było znaczące, o tyle zawodnicy tzw. drugiej linii byli niezwykle pokrzywdzeni absurdalnym przepisem. Do całej sytuacji odniósł się prezes ekstraligi Wojciech Stępniewski: Decyzja wynika z ekonomicznych racji klubów. Zapisy w regulaminie przynależności klubowej, które dotyczą płacenia 25% stawki podstawowej za trzecią pozycję w biegach przegranych przez drużynę 1:5, wprost wynikają z ekonomicznych kalkulacji w klubach. Nam jako zarządowi Ekstraligi czy Głównej Komisji Sportu Żużlowego byłoby bardzo nieekonomicznie nie słuchać tych głosów. To działacze gromadzą środki i płacą zawodnikom. Uważam, że te racje są w tym przypadku po ich stronie. Jeśli za rok czy dwa sytuacja finansowa klubów poprawi się na tyle, że będą one chciały wycofania się z tych przepisów, to Ekstraliga wraz z GKSŻ z pewnością zachowają się w tej sprawie tak samo jak teraz i zmienią ten zapis.
Toruń jednak żył swoim żużlowym rytmem i działacze wiedzieli, że z regulaminem pierwszej ligi jest poza sferą klubowych wpływów, a z przepisami ekstraligowymi trzeba się poukładać, a nie z nim dyskutować. I w tym duchu planowano przygotowania do kolejnego sezonu oraz zimowe spotkania z kibicami. Nowa Pani prezes tak wypowiadała się w tym aspekcie; "Na początku chcemy skupić się na zaproponowaniu kilku zabaw i rozstrzygnięciu konkursów ogłoszonych w sezonie 2015. Zbieranie programów oraz naklejek do specjalnego plakatu, czy też konkurs na hasło drużyny na przyszły sezon - rozwiązaniem tym punktów zajmiemy się w pierwszej kolejności. Następnie czeka na nas, jakże piękny, okres gwiazdkowy, gdzie postaramy się sprawić kilka niespodzianek naszym fanom. Wiemy, jak ważny dla całego Grodu Kopernika jest żużel i mimo, że jest to sport typowo sezonowy, chcemy mieć kontakt z naszymi kibicami przez cały rok!"
Tak jak wspomniano wcześniej w Toruniu głośno mówiło się o sponsorze tytularnym, jednak gdy do mariaży KS Toruń i firmy Monster nie doszło, toruńscy działacze i "energetyczny darczyńca" zaskoczyli wszystkich, bowiem na konferencji prasowej oznajmiono, że drużyna w roku 2016 wystąpi pod nazwą, KS Get Well Toruń. Był to swoisty początek, akcji "Get well" dla Darcy'ego Warda i działacze postanowili w pełni wykorzystać kibicowski odruch serca i wspomóc nie tylko Warda, ale również innych poszkodowanych żużlowców. A wsparcie miało płynąć od kibiców, ale również na rynku pojawił się nowym sezonie napój izotoniczny Get Well, a dochody z jego sprzedaży były przeznaczone m.in. na leczenie Darcy'ego Warda.
Na bazie tej zmiany w klubie pojawił się kolejny pomysł, w którym
kibice mogli
zostać częścią drużyny na torze, projektując kevlar dla zawodników na sezon
2016.
Był to swoisty ukłon w stronę fanów, bowiem wielu z nich pamiętało, jak z
początkiem lat dziewięćdziesiątych nastała pewna moda na przygotowanie nie tylko
sprzętowe, ale również właśnie kevlarów oraz osłon motocykli, którą
zapoczątkowali obcokrajowcy pojawiający się w polskiej lidze. W pierwszym etapie
konkursu, należało pobrać ze strony internetowej klubu szkic stroju zawodnika, w
który należało wpisać ręcznie lub pomocą programów graficznych w komputerze
własny projekt i dostarczyć go do klubu. W drugiej części komisja konkursowa
wyłaniała pięć najlepszych projektów, które w formie głosowania wybierali
wszyscy kibice. Dla zwycięzcy najciekawszego projektu przewidziana była
oczywiście całoroczna wejściówka na mecze KS Toruń na Motoarenie w sezonie 2016.
projekt nr 1 | projekt nr 2 | projekt nr 3 | projekt nr 4 | projekt nr 5 |
Ostatecznie zwyciężył po niewielkich modyfikacjach projekt nr 5, a Adrian Miedziński podczas konferencji prasowej, na której przedstawiono oficjalne stroje zespołu tak komentował ten wybór: "Cieszymy się, że było tyle emocji związanych ze strojami, w których będziemy występować w sezonie 2016. Według mnie wygląda fajnie, zwłaszcza, że nawiązuje on do lat 80-tych, kiedy startował mój tata. Nie ma czarno-białych barw, jesteśmy w barwach klubowych i jest to swego rodzaju przełamanie, gdyż czarny kolor gdzieś tam nam trochę przynosił pecha i zawsze brakowało kropki nad "i", aby osiągnąć końcowy sukces. Miejmy nadzieję, że ten nowy strój będzie przełomowy i sezon 2016 będzie dla nas lepszy
Wracając jednak do oferty dla najwierniejszych fanów finansujących drużynę przed sezonem, przez
zakup całorocznych karnetów w przeciwieństwie do roku poprzedniego wejściówka umożliwiała
oglądanie meczów tylko w rundzie zasadniczej lub przez cały sezon przy założeniu, że
drużyna "Aniołów" awansuje do rundy play - off. Ceny całorocznych wejściówek jak
zawsze była zróżnicowane zależnie od sektora i wspomnianej liczby meczów, które
toruński kibic chciał oglądać i przedstawiały się następująco:
I. Karnet na rundę zasadniczą
1. Strefa Niebieska:
- Karnet Normalny - 220 zł.;
- Karnet Normalny Lojalnościowy - 200
zł., dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie 2015;
- Karnet Ulgowy - 170 zł., dla
urodzonych w 1998 roku i później oraz dla studentów urodzonych w 1992 roku i
później;
2. Strefa Czerwona - Trybuna Główna:
- Karnet Normalny - 550 zł.;
- Karta Parkingowa - 150 zł.,
(miejsce parkingowe na Parkingu B na
wszystkie mecze DMP, nie obowiązuje w trakcie Speedway Grand Prix);
II. Karnet całoroczny (runda zasadnicza + play-off)
1. Strefa Niebieska:
- Karnet Normalny - 290 zł.;
- Karnet Normalny Lojalnościowy - 260
zł., dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie 2015;
- Karnet Ulgowy - 220 zł., dla
urodzonych w 1998 roku i później oraz dla studentów urodzonych w 1992 roku i
później;
2. Strefa Czerwona - Trybuna Główna:
- Karnet Normalny - 700 zł.;
- Karta Parkingowa - 150 zł.,
(miejsce parkingowe na Parkingu B na
wszystkie mecze DMP, nie obowiązuje w trakcie Speedway Grand Prix);
Klub jednak oprócz ciekawej oferty wejściówek, tak jak deklarowała Pani Prezes, starał się też być bardziej aktywny niż w latach poprzednich i być blisko kibiców. Nowością przed sezonem AD 2016 były "wideo czwartki" organizowane w speedway restauracji na MotoArenie, podczas których kibice wspólnie z zaproszonymi zawodnikami oglądali archiwalne mecze "Aniołów". Spotkania te były nie tylko zwykłym oglądaniem meczów żużlowych, ale stanowiły również pewnego rodzaju konferencje, podczas których przedstawiano kolejne informacje na temat bieżącej działalności klubu. Pierwszymi gośćmi podczas wideo czwartków oprócz kibiców był nowy trener Aniołów Robert Kościecha i ustępujący szkoleniowcy Jan Ząbik oraz Jacek Krzyżaniak. Drugie spotkanie dało możliwość porozmawiania z Wojciechem Żabiałowiczem, Tomaszem Chrzanowskim i menedżerem toruńskiej drużyny, Jackiem Gajewskim.
Największe zainteresowanie w czasie spotkań wzbudziła osoba Wojciecha Żabiałowicza, który komplementował toruński skład, który miał walczyć o medale DMP: "Transfery potencjalnych liderów, takich jak Martin Vaculik czy Greg Hancock, muszą obligować do walki o najwyższe laury i ja drużynie z Torunia wróżę jak najlepiej. Jacek Gajewski podobierał sobie zawodników z górnej półki, za pozwoleniem pani prezes i teraz zarówno kibice oraz ja, jako były zawodnik, oczekują zdobycia mistrzostwa Polski. Niektórzy zawodnicy muszą ustabilizować formę, bo nie może tak być, że raz będą przywozić dwanaście punktów, a w innych zawodach po dwa. Jedną z kluczowych osób w składzie Aniołów będzie z pewnością Paweł Przedpełski, który nabrał już tyle doświadczenia, widać charyzmę w jego jeździe i od dwóch lat puka do ścisłej czołówki. Uważam, że ma bardzo duże szanse na to, żeby sezon 2016 należał do niego. Oczywiście, można powiedzieć, że w Lesznie mają teoretycznie najsilniejszy skład, ale sezon wszystko zweryfikuje. Potrzeba także dużo szczęścia, bo jedna kontuzja może wszystko zepsuć. Do tego musi być jedność i odpowiednia taktyka w drużynie. Są to niezbędne elementy, aby myśleć o sukcesie".
W kontekście wszystkich
regulaminowych zmian i zabaw organizowanych dla kibiców, trwały przygotowania
zawodników, którzy tradycyjne szlifowali formę w siłowni, na lodowisku i w
czasie zajęć terenowych. Juniorzy przygotowywali się wspólnie pod okiem nowego
trenera Roberta Kościechy. W miarę możliwości z grupą trenował również Norbert
Krakowiak oraz Kacper Gomólski. Do tego grona dochodzi Adrian Miedziński, który
czynnie uczestniczył niemalże we wszystkich zajęciach. Zawodnicy ćwiczyli na
siłowni, robili zawody przeciągania liny, a nie brakowało też kickboxingu.
Zagraniczni seniorzy KS Get Well Toruń przygotowywali się indywidualnie. W styczniu odbyła się tradycyjnie gala lodowa, z której
dochód został przekazany na toruńskie hospicjum. Jednak mimo szczytnej idei, nie
lód był wyzwanie dla zawodników, a prawdziwe ściganie, dlatego korzystali oni ze
sprzyjającej pogody i wielu z jeźdźców bardzo szybko wyjechało swoimi
motocyklami na crossowe trasy i oswajało się z prędkością przez żużlowym
ściganiem.
W klubie też starano się stworzyć
warunki do jak najlepszego ścigania oraz sztab szkoleniowo-menadżerski
kalkulował jak na MotoArenie zapewnić zespołowi handicap własnego toru. Czwarte
miejsce na koniec sezonu 2015 nie zachwyciło kibiców w Toruniu, ale biorąc pod
uwagę potencjał zespołu, nie był to wynik poniżej oczekiwań. Anioły mogłyby
jednak osiągnąć więcej, gdyby rywale nie czuli się tak dobrze na ich torze.
Niejednokrotnie w pomeczowych wypowiedziach zawodników drużyn przeciwnych, można
było usłyszeć pochwały dla osób przygotowujących nawierzchnię na Motoarenie oraz
wielokrotnie podkreślane zdanie "Dobrze mi się tu jeździ". Jak podkreślał Adrian
Miedziński, wynikało to z wielu imprez odbywających się w Toruniu: "Na żadnym
innym stadionie w Polsce nie odbyło się tyle zawodów. Challenge SEC, mistrzostwa
par, sama runda SEC, Grand Prix i oczywiście treningi, to był duży minus dla
tutejszych zawodników. Tor traci swój atut. Wiadomo, że stadion musi żyć własnym
życiem, ale ja jestem za tym, żeby tych imprez nie było aż tyle. Musimy
zdecydować, czy jedziemy o mistrzostwo, czy robimy obiekt otwarty dla
wszystkich. Moim zdaniem trzeba dosypać nowej nawierzchni, co spowoduje, że
motocykle trzeba będzie przygotować nieco inaczej. O innych zmianach będzie
decydować Jacek Gajewski, ale na pewno trzeba to wszystko przemyśleć aby miało
to jakiś pozytywny oddźwięk podczas naszej jazdy i nieco utrudniło rywalom jazdę
". Nic więc dziwnego, że po takich słowach, w klubie zaczęto czynić starania,
aby ekipa Jacka Gajewskiego miała tak jak wiele klubów w Polsce atut własnego
toru. KS Get Well Toruń chcąc walczyć o najwyższe cele musiał taki atut
posiadać, bowiem oprócz zdobyczy punktowych w pojedynczych biegach, był to ważny
sprzymierzeniec w walce o punkty bonusowe, bowiem bez tych punktów trudno jest
walczyć każdej drużynie w fazie play-off.
W toku przygotowań i
organizacyjnych poczynań, tradycyjnie zaplanowano mnóstwo sparingów i turniejów,
w ramach których zawodnicy mieli testować sprzęt, ale również poczuć żużlowego
rumaka po zimowej przerwie. Jednak pierwsze ściganie musiało rozpocząć się
od treningów na toruńskiej MotoArenie po zimowej przerwie, które zawodnicy
zainaugurowali 11 marca.
W stolicy województwa kujawsko-pomorskiego od kilku dni panowała świetna pogoda.
Temperatura w nocy nie spadała poniżej zera, a były chwile, że w ciągu dnia
wzrastała nawet do
dziesięciu stopni. Nic więc dziwnego, że sztab szkoleniowy Get Well Toruń
znacznie wcześniej niż zazwyczaj rozpoczął prace na torze i w pierwszych dniach
marca zorganizował pierwszy trening, na którym zabrakło tylko Grega Hancocka i Artura Mroczki.
Najbardziej aktywnym w inauguracyjnych jazdach był Kacper
Gomólski. 23-latek kipiał energią zarówno na torze, jak i w czasie gdy miał
chwilę na oddech. Ginger" jako pierwszy wyjechał w piątek na tor. Po chwili
gdy złapał pewności siebie, odkręcił manetkę gazu do końca, co nieczęsto zdarza
się podczas pierwszych próbnych okrążeń. Chwilę później zaczęli mu asystować
Paweł Przedpełski i Adrian Miedziński. Następnie z parkingu wyjechali Martin Vaculik
i Grzegorz Walasek, a na samym końcu juniorzy z Norbertem Krakowiakiem na czele.
Później do reszty dołączył też Chris Holder. Po kilku seriach tor zaczął mocno
się kurzyć. Powodem tego był... brak polewaczki, która miała dojechać nieco
później, ale zawodnicy nie chcieli czekać, bowiem wygrał głód jazdy, który
ciągnął ich na tor.
Oto co powiedział Ginger po pierwszym treningu:
"Pierwsze półtora okrążenia zrobiłem powolutku,
bo mam nowe kierownice i nie czułem się jeszcze zbyt pewnie. Wiadomo jednak, że
motocykl najlepiej sprawdza się, gdy jedzie się na pełnym gazie. Co roku robię
tak, że maksimum dwa okrążenia robię na wyczucie, a potem odkręcam gaz do końca.
Przerwa była długa, ale dla mnie to bez znaczenia. W przerwach rozmawiałem z
chłopakami, bo z Martinem jeździłem w Tarnowie i teraz znów trafiliśmy do
jednego klubu. Bardzo mnie to cieszy i mam nadzieję, że jego obecność pomoże mi w osiąganiu lepszych rezultatów. Norberta z kolei znam od
bardzo dawna, bo nawet jak ja jeszcze w szkółce jeździłem, to on gdzieś tam
latał po parkingu. Myślę, że będzie dobrym drugim, obok Pawła, młodzieżowcem.
Wiadomo, to jest jego walka, a ja muszę się skupić na sobie, ale sądzę, że to
miejsce będzie jego".
Potem
przyszedł czas na kolejne treningi, a w końcu na poważniejsze ściganie w
sparingach i turniejach towarzyskich, pośród których najciekawszym turniejem, który
zaplanowano w
przedsezonowych jazdach, były zawody charytatywne, z których dochód przeznaczono
na rzecz kontuzjowanego Darcy'ego Warda. KS Toruń postanowił rozpocząć sezon
właśnie od tego meczu, a data zawodów (28 marca - lany poniedziałek) miała
zachęcić rzesze kibiców do stawienia się na MotoArenie i wspomóc toruńskiego,
kangura. Po wielu konsultacjach zdecydowano, że turniej będzie meczem dwóch
drużyn, na zasadach podobnych, jakie obowiązują w Ekstralidze, a lista startowa
była iście wyborna. Co ciekawe turniejem tym postanowiono również wrócić do
tradycji oddawania hołdu Marianowi Rose i po zawodach rozegrano wyścig
memoriałowy. Prezes toruńskiego klubu zabiegała jednocześnie, aby Memoriał im.
Mariana Rosego na stałe wpisał się w kalendarz rozgrywek żużlowych w Polsce i
tak komentowała charytatywne ściganie: "W tym roku zdecydowaliśmy się rozegrać
zawody według schematu ligowego z dodatkowym biegiem memoriałowym. Od przyszłego
sezonu chcemy już systematycznie rozgrywać sam Memoriał, który będzie turniejem
indywidualnym. Chcemy, by sezon żużlowy rozpoczynał się właśnie na Motoarenie,
która niejednokrotnie pokazała, że nie straszne jej są warunki atmosferyczne.
Cel jest szczytny, a zawody z pewnością rozgrzeją nas do czerwoności.
Warto też wspomnieć, że kibiców do licznego przybycia na zawody zachęcał
koncert jednego z zespołu synthpopowych, popularnego na przełomie lat 80-tych i
90-tych ubiegłego wieku, co było miłym uzupełnieniem meczu żużlowego. Scena
została zainstalowana na drugim łuku i była tak ustawiona, by kibice mogli bez
problemu oglądać to co się na niej dzieje.
Oto jak wyglądały wyniki przedsezonowych konfrontacji z udziałem Aniołów:
|
|||||||||||||||||||
KS Get Well Toruń |
2016-03-19 43 : 46 |
MrGarden GKM Grudziądz |
|||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||
MrGarden GKM Grudziądz |
2016-03-20 45 : 45 |
KS Get Well Toruń |
|||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||
KS Get Well Toruń |
2016-03-23 45 : 45 |
Renault Zdunek Gdańsk |
|||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||
2016-03-28 |
|
memoriał Mariana Rose |
|||||||||||||||||
|
|||||||||||||||||||
|
W
tle żużlowych przygotowań i lokalnych plebiscytów kibice mogli oddawać głosy w
najważniejszym żużlowym wyborze, a mianowicie w XXVI Plebiscycie Tygodnika
Żużlowego, którego tryumfatorem został Maciej Janowski z Wrocławia. Przyznano
też wyróżnienia za wyniki w sezonie 2015 w 15 innych kategoriach, w których nie
zabrakło statuetek dla obecnych i byłych zawodników toruńskiej drużyny.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że kategoria "Dętka roku" ma charakter
symboliczny i choć jest przyznawana, nigdy nie była wręczana, a jej zadaniem nie
jest zwracanie uwagi na to co jest do poprawy, dla dobra nie tylko polskiego,
ale też światowego żużla. Z kolei kategoria pechowiec roku, za sezon 2015
została nie rozstrzygnięta, bowiem ilość kontuzji jakie spotkały zawodników
spowodowała, że pechowców było bardzo wielu.
Oto zwycięzcy poszczególnych kategorii.
Najpopularniejszy żużlowiec:
1. Maciej Janowski (Sparta Wrocław)
2. Piotr Pawlicki (Unia Leszno)
3. Bartosz Zmarzlik (Stal Gorzów)
4. Janusz Kołodziej (Unia Tarnów)
5. Maksym Drabik (Spaeta Wrocław)
6. Jarosław Hampel (Falubaz Zielona Góra)
7. Grzegorz Zengota (Unia Leszno)
8.
Piotr Protasiewicz (Falubaz Zielona Góra)
9.
Tomasz Gollob (GKM Grudziądz)
10.
Paweł Przedpełski (KS Toruń)
Najlepszy zawodnik zagraniczny
- Tai Woffinden
Dętka roku -Ole Olsen i jego firma za blamaż na
Stadionie Narodowym
Międzynarodowa impreza roku -
Grand Prix w Toruniu
Krajowa
impreza roku -
Międzynarodowe Indywidualne Mistrzostwa Ekstraligi
Mister elegancji - Grzegorz Zengota
Widowiskowa jazda -
Darcy
Ward
Najsympatyczniejszy zawodnik - Maciej Janowski
Pechowiec roku - kategoria nie rozstrzygnięta, ze względu na wiele
kontuzji w roku 2015
Fair play - wszyscy którzy pomagali kontuzjowanym żużlowcom
Objawienie sezonu - Maksym Drabik
Junior roku- Bartosz Zmarzlik
Najpopularniejszy trener PLŻ 2 - Grzegorz Dzikowski
Najpopularniejszy trener Nice PLŻ - Marek Cieślak
Najpopularniejszy trener Ekstraligi żużlowej - Adam Skórnicki
Działacz
roku PLŻ 2- Tadeusz Zdunek
Działacz roku Nice PLŻ -
Witold Skrzydlewski
Działacz roku Ekstraligi żużlowej - Piotr Rusiecki
Wyróżnienia specjalne - ŻKS Ostrovia, Rafał Dobrucki, WP Sportowe Fakty,
NC+, Andrzej Rusko, Nice Polska
W czasie plebiscytu przyznano również szesnastu zawodnikom nominacje do kadry narodowej. | ||
Seniorzy: Krzysztof Buczkowski Patryk Dudek Tomasz Gollob Jarosław Hampel Maciej Janowski Janusz Kołodziej Piotr Pawlicki Przemysław Pawlicki Piotr Protasiewicz Grzegorz Zengota |
Juniorzy: Adrian Cyfer Maksym Drabik Bartosz Zmarzlik Paweł Przedpełski Krystian Pieszczek Kacper Woryna |
Wraz z końcem okresu przygotowawczego do rozgrywek AD 2016 zaistniał jeszcze jeden istotny fakt, który definitywnie rozwiązał sprawę walkowera jakim Unibax zakończył finał ligowych zmagań w sezonie 2013. Doszło bowiem do porozumienia między Falubazem Zielona Góra, a właścicielem Unibaxu Toruń - Romanem Karkosikiem. Strony ustaliły, że z odszkodowania, które zdaniem zielonogórzan miało wynosić ponad milion złotych miliarder zapłaci 100 tysięcy złotych i sprawa zostanie zamknięta. Co ważne były to ustalenia pomiędzy prawnikami Falubazu, a prawnikami Romana Karkosika i wspomniana kwota nie obciążała konta KS Get Well Toruń. Zatem po dwóch latach zielonogórska batalia o odszkodowanie zakończyła się można powiedzieć niczym, bowiem 100 tysięcy, było tak naprawdę adekwatnym dodatkowym zadośćuczynieniem za straty moralne, przy absurdalnych milionowych żądaniach Lubuszan.
Zanim jednak ruszyły rozgrywki kibice zostali obdarowani ogromną dawką żużlowych emocji pokazywanych za pośrednictwem TV. Oto bowiem, aż 73 procent meczów zaplanowanych na sezon 2016 w Ekstralidze, telewizja nSport+ planowała pokazać na żywo. Takiej dawki Najlepszej Żużlowej Ligi Świata na szklanym ekranie jeszcze nigdy w historii żużla nie było. Nic więc dziwnego, że spółka Ekstraliga opublikowała terminarz rozgrywek na nowy sezon, który wystartował 8 kwietnia, a w którym to było wie dat rezerwowych i podwójnych terminów. Już pierwsza ligowa kolejka zakładała rozgrywanie meczów od piątku do niedzieli, tym samym cała pierwsza (również druga) kolejka zostały pokazane w bezpośrednim przekazie telewizyjnym. Ogółem w rundzie zasadniczej nSport+ planował pokazać 39 meczów na żywo, a w rundzie play-off wszystkie 8 spotkań miała oglądać w TV cała żużlowa Polska. Cieszyło to zarówno kibiców, ale też sponsorów, bo w sezonie 2016 na 64 mecze Ekstraligi zaplanowano 47 transmisji LIVE, a plany pokrzyżować mogła tylko pogoda.
Niestety
telewizyjne plany i start z wielkim hukiem pokrzyżowała pogoda, która
storpedowała dwie pierwsze kolejki żużlowej PGE
Ekstraligi rozłożone łączne na sześć dni. Dość powiedzieć, że z ośmiu
spotkań które miały się odbyć, aż
pięć meczów zostało odwołanych, w tym jeden dwukrotnie - Get Wellu Toruń w
Rybniku. Zatem ten kto się szykował na wielkie święto, wysłał gdzieś rodzinkę na weekend,
poczynił niezbędne zakupy, by nie umrzeć z głodu lub pragnienia, w piątek i
sobotę jedynie zgrzytał zębami z rozczarowania. Kibice w Toruniu musieli zatem
poczekać na inaugurację do meczu drugiej kolejki, kiedy to na własnym torze
podejmowali Faluzbaz Zielona Góra, dla którego był to również pierwszy ligowy mecz w roku
2016, bowiem spotkanie ze Spartą Wrocław w Zielonej Górze zostało także przełożone.
Włodarze toruńskiego klubu nie mogli sobie wyobrazić lepszego otwarcia sezonu,
bowiem spotkanie jeszcze zanim zawarczały ligowe motocykle określane było mianem klasyki ligowego speedwaya. Kiedy bowiem
mierzyły się te dwa zespoły, to zawsze takiemu spotkaniu towarzyszyć musiało
wiele podtekstów i ogrom emocji. Zanim jednak doszło do potyczki obu ekip dla Get Well Toruń zapowiadał się bardzo intensywny weekend. W sobotę klub z
grodu Kopernika miał odrabiać zaległości z pierwszej kolejki i na Śląsku miał
walczyć z ROW-em Rybnik. Nie przeszkadzało to jednak zawodnikom, którzy byli
głodni jazdy po zimowej przerwie i w jednym z wywiadów potwierdził to toruński
menadżer Jacek Gajewski: "Już wcześniej zdarzało się, że przychodziło nam jeździć
mecze ligowe dzień po dniu. Myślę, że dla większości zawodników to nie jest
jakieś nowe rozwiązanie. Zanim dogadaliśmy się z klubem z Rybnika w sprawie
nowego terminu, konsultowaliśmy to z zawodnikami. Wszyscy zgodnie stwierdzili,
że warto jechać i wpaść w odpowiedni rytm. Godzinowo nam wszystko pasuje,
mechanicy mają czas na przygotowanie sprzętu, a zawodnicy na odpoczynek. Trzeba
pamiętać, że jesteśmy na początku sezonu i ten terminarz nie jest jeszcze
napięty. Później, gdy dojdą starty chociażby w lidze szwedzkiej, to byłoby
trudniej o dobry termin".
Niestety do potyczki w Rybniku nie doszło, bowiem na przeszkodzie stanęła po raz
kolejny pogoda i drużyna Get Well mogła skupić tylko i wyłącznie na niedzielnym
rywalu.
Na papierze torunianie wydawali się być faworytem, a przedsezonowa forma Aniołów
potwierdzała te spekulacje. W rolę liderów mieli wcielić się pozyskani przed
sezonem
Martin Vaculik oraz
Greg Hancock, a nadzieje na dobre wyniki rozbudzili
także Chris Holder i Adrian Miedziński, którzy błyszczeli w sparingach. W
zasadzie, po treningach punktowanych ciężko było wskazać słaby punkt, w
seniorskiej formacji Aniołów.
Zespół miał jednak swoje słabe punkty, a był nim przede
wszystkim brak drugiego juniora. O ile Paweł
Przedpełski gwarantował solidną zdobycz punktową swojemu zespołowi, o tyle
zarówno Igor Kopeć-Sobczyński, jak i Dawid Krzyżanowski, przed sezonem nie
błyszczeli w jazdach testowych. Uzupełnieniem składu mógł być jeszcze
sprowadzony przed sezonem młodziutki dobrze zapowiadający się jeździec Norbert
Krakowiak, ale niestety na sparingu w Grudziądzu nabawił się urazu, który
wykluczył go z jazdy na żużlu przez kilka tygodni.
Trenerzy mieli jednak pomysł na inauguracyjne spotkania i Jacek Gajewski tak
mówił o kadrowym problemie na pozycji juniorskiej: "Mamy swoje przemyślenia po
wczorajszym treningu punktowanym z drużyną z Łodzi i musimy wspólnie podjąć
decyzję. Wielka szkoda, że na dzień dzisiejszy z rywalizacji o skład wypada
Norbert Krakowiak. Nie chcę tego dziś przesądzać, ale wygląda na to, że będzie
potrzebował jeszcze trochę czasu, aby dojść do dobrej dyspozycji po upadku.
Reszta juniorów powalczy o miejsce w składzie". W tej sytuacji obok
Vaculika i Hancocka ligowego debiutu w barwach Aniołów doczekał się
Igor Kopeć-Sobczyński, który co prawda w trzech startach punktu nie
zdobył, ale wydawał się najsolidniejszym partnerem do pary dla Pawła
Przedpełskiego. Co ciekawe ten sam czas debiutu w żółto-niebiesko-białych
barwach Grega i Igora dzieliła ogromna różnica wieku, bo aż 28 lat.
W drużynie Falubazu Zielona Góra sytuacja kadrowa była jeszcze bardziej skomplikowana.
Marek Cieślak zdecydował się na zastosowanie zastępstwa zawodnika za
kontuzjowanego Jarosława Hampela mimo, że wcześniej do składu awizował Kenni
Larsena. Uwagę kibiców przyciągał jednak inny nowy zawodnik w
zespole Falubazu, a był nim Jason Doyle. Australijczyk poprzedni sezon spędził w
KS Toruń i szczególnie w końcówce sezonu, nie spełniał oczekiwań, dlatego
wszyscy toruńscy kibice zastanawiali się jak Kangur poradzi sobie pod opieką
"mistrza żużlowej motywacji" Marka Cieślaka.
Głównymi "strzelbami" w drużynie gości, miał być jednak Piotr Protasiewicz oraz
Patryk Dudek, ale trener liczył również na dobry rezultat Krystiana Pieszczka,
który w sezonie 2015 zachwycił na Motoarenie, gdy zdobył 11 punktów i dwa bonusy
walnie przyczyniając się do tego, że osłabiony wówczas zespół z Zielonej Góry do
końca nękał gospodarzy.
Nic więc dziwnego, że zielonogórski trener Marek Cieślak liczył na wyrównany
pojedynek: Toruńska ekipa startuje podobnie jak my. Nie odjechali meczu w
pierwszej kolejce. My pojedziemy "ZZ", stąd wydaje mi się, że będzie to
wyrównany mecz. Dudek dobrze tam jeździ. Podobnie Piotrek Protasiewicz, Jason
Doyle czy też Krystian Pieszczek nieźle się tam czują. Myślę, że na tym torze i
Karpow coś zrobi. Każdy z nich przy zastępstwie zawodnika pojedzie po sześć albo
i siedem razy. W momencie, kiedy trafi się na dwóch zawodników, którzy dobrze
jadą, to możemy naprawdę namieszać. Liczę, że to będzie wyrównany mecz.
I tak faktycznie było, po niezwykle wyrównanym spotkaniu torunianie pokonali
Falubaz Zielona Góra
51 : 39 i udanie zainaugurowali sezon i drużyna miała co świętować, bowiem
po meczu okazało się, że posiada w swoich szeregach czterech liderów, którzy
zakończyli niedzielny mecz z dwucyfrową zdobyczą punktową. Znakomicie jeździła
para Chris Holder - Adrian Miedziński. Polak tylko w swoim pierwszym starcie
przegrał z rywalem (Dudek), a następnie jeszcze dwukrotnie przyjechał za Holderem i dwa biegi wygrał. Z kolei Australijczyk poza porażką z Dudkiem w
trzecim biegu, uległ tylko Pieszczkowi w dwunastym wyścigu meczu. Miedziński z
Holderem pojawili się na torze czterokrotnie i odnieśli trzy podwójne
zwycięstwa. Dobrze ze swojej roli wywiązał się również Martin Vaculik, który
zanotował jedenaście punktów i jedno wykluczenie. Do skutecznej jazdy na
MotoArenie przyzwyczaił Paweł Przedpełski. Spory zawód to z pewnością postawa
Grega Hancocka. Amerykanin dopiero w trzecim swoim starcie pokonał rywala, a
naprawdę udany miał tylko jeden bieg. Jeszcze słabiej wypadł Kacper Gomólski,
choć wychowanek Startu Gniezno dowiózł bardzo ważne 5:1 w biegu siódmym. Były to
jednak pierwsze jazdy tych zawodników i wszyscy liczyli na lepszą postawę
Amerykanina i wychowanka gnieźnieńskiego Startu.
A
okazję do sportowej rehabilitacji toruńscy outsiderzy pierwszej kolejki mieli
już po pięciu dniach w Lesznie, gdzie zespół do meczu
podchodził z marszu. Po wygranym meczu z Falubazem Zielona Góra obcokrajowcy rozjechali się do domów i czasu
na wspólne treningi nie było. Jednocześnie menedżer toruńskiej ekipy Jacek
Gajewski przed meczem w Wielkopolsce zdecydował się na przesunięcie Grega
Hancocka pod numer 4, bowiem szukał optymalnego ustawienia par. Hancock pod
czwórką oznaczał jednocześnie rozbicie duetu Miedziński - Holder, ale to maiło
zapewnić bardziej zrównoważoną siłę poszczególnych duetów, bowiem Adrian i Chris
pokazali na MotoArenie, że są w nieco lepszej dyspozycji.
Niestety toruński sztab szkoleniowy miał nadal duży problem z obsadą drugiego
numeru juniorskiego. Przed meczem trzeciej kolejki trenerzy mieli wybór pomiędzy
Dawidem Krzyżanowskim i Igorem Kopeć-Sobczyńskim, bowiem nadal niedysponowany
pozostawał ten, na którego mocno liczono, czyli Norbert Krakowiak.
Problemy Aniołów nie zmieniały faktu, że to właśnie oni mogli sięgnąć w Lesznie
po zwycięstwo, bowiem u progu sezonu nie zawodził Martin Vaculik, a dobrą formę
ze sparingów potwierdzał także Chris Holder.
Jednak pojedynki leszczyńsko-toruńskie rządziły się swoimi prawami i niosły w ostatnich latach wielką dawkę
emocji, dość powiedzieć, że w latach 2011-2013 aż trzykrotnie w meczu tych
drużyn na torze w Lesznie padał remis! Wszyscy zagorzali kibice pamiętali też
finałowe dwumecze o złoto z lat 2007-2008, kiedy najpierw wygrały Byki, a w
następnym roku żużlowcy z grodu Kopernika. Oprócz emocji czysto sportowych nie
brakowało także tych pozatorowych, jak choćby perturbacje i kłótnie związane z
przygotowaniem toru na zawody. Nic więc dziwnego, że trzecia kolejka spotkań w sezonie AD 2016, była ważną
potyczką dla obu ekip i budziła spore emocje jeszcze przed zwolnieniem taśmy do
pierwszego biegu. Torunianie mieli bowiem sprawdzić swoje żużlowe armaty w
meczu wyjazdowym, z kolei Lesznianie, jako jedyni rozegrali mecze w dwóch
pierwszych kolejkach, ale nie zdołali zapisać na swoim koncie żadnego punktu
meczowego. Nic więc dziwnego, że przed spotkaniem kibice "Byków" zastanawiali
się jak ich ulubieńcy poradzą sobie w starciu z "piekielnie" silną drużyną z
Torunia. Unia Leszno przystąpiła do starcia z "Aniołami" osłabiona tak jak
w poprzednich spotkaniach, brakiem kontuzjowanego Emila Sajfutdinowa oraz
Dominika Kubery. Na dodatek w Duńskich eliminacjach do mistrzostw świata i
Europy kontuzji żeber nabawił się Peter Kildemand, a Daniel Kaczmarek również
pauzował przed tym pojedynkiem kilka dni po groźnym upadku. Na początku sezonu
swoją jazdą na torze w pierwszych dwóch pojedynkach ligowych nie zachwycał Piotr
Pawlicki. Więc nastrój przed pojedynkiem z takim trudnym rywalem nie był
najlepszy. Ostatecznie Kaczmarek i Klidemand w meczu wystąpili, ale występ
Duńczyka wzbudził sporo kontrowersji i po zawodach zaczęto dyskutować czy zawodnicy po
kontuzji powinni być dopuszczani do rywalizacji. Dyskusja toczyła się oczywiście
nad osobą Petera Kildemanda, który zanotował upadek podczas Duńskich eliminacji
do Grand Prix i Indywidualnych Mistrzostw Europy, wskutek czego doznał kontuzji
żeber. W czwartek "Pająk" pojawił się jednak w Lesznie, gdzie przeszedł
szczegółowe badania i dostał zgodę na występ w meczu Ekstraligi pomiędzy
Unią Leszno, a Get Well Toruń.
Duńczyk w świetnym stylu rozpoczął zawody, ale później już tylko upadał i
doprowadzając do nieszczęścia w biegu dziesiątym, gdy doprowadził do kontuzji
Igora Kopeć-Sobczyńskiego. Dopiero wówczas stało się jasne, że Duńczyk nie
będzie startował w w kolejnych wyścigach, a na Fecebooku właściciel toruńskiego
klubu Przemysław Termiński grzmiał: "Może jednak Kildemand, który ma połamane
żebra i nie jest w stanie utrzymać motocykla, nie powinien być dopuszczony do
jazdy?! Czekamy aż kogoś zabije?!"
Przed trzynastą gonitwą Kildemand musiał jednak skorzystać z pomocy lekarzy.
Duńczyk zasłabł w parkingu i trzeba mu było podawać tlen, a Termiński grzmiał
ponownie: "Podobno Kildemand nie jest w stanie jechać. Ciekawe. A może adrenalina
dożylnie, dwa Tramale i niech go przywiążą do motocykla. Da radę!"
Dopuszczenie Kildemanda do występu w Lesznie skrytykował również prezes
Ekstraligi Wojciech Stępniewski: "Dopuszczanie do jazdy zawodników w stanie, w
jakim jest Peter Kildemand przez lekarzy klubowych, daje efekt taki jak widać w
relacji. Nieatakowany zawodnik nie potrafi utrzymać motocykla, przez co cierpią
inni zawodnicy."
Wydarzenia z Leszna pokazały, że stan zdrowia Kildemanda już przed meczem budził
wątpliwości i Duńczyk powinien oglądać piątkowe zawody z wysokości trybun.
Leszczyńska drużyna, osłabiona brakiem kontuzjowanego Emila Sajfutdinowa,
postanowiła jednak zaryzykować i wystawić nie w pełni zdrowego żużlowca do
składu.
Zgodę na start Kildemanda w meczu udzielił klubowy lekarz, Tomasz Gryczka.
Pytany po zawodach, czy podjęto słuszną decyzję, odparł: "Telewizja czy eksperci
mogą mieć oczywiście swoje zdanie. Uważam jednak, że po tym co ja i cały sztab
zrobiliśmy w tej sprawie, Peter nadawał się do jazdy. Nikt z nas nie mógł
przewidzieć, że w czasie zawodów wszystko potoczy się tak, a nie inaczej. Mecz
był naprawdę ciężki, a tor też nie należał do najłatwiejszych. Podkreślam, że
przed zawodami nic nie wskazywało na to, by jego występ stwarzał zagrożenie.
Po zawodach okazało się jednak, że zawodnikowi podczas pierwszego upadku odnowił
swój uraz. Później, po swoim kolejnym biegu mu się pogorszyło i miał w szatni
trudności z oddychaniem. Dlatego też podjechała do niego karetka. Sytuacja
została jednak opanowana i potem Peter chodził już o własnych siłach. Jest
jeszcze za wcześnie, by mówić, czy pojedzie z drużyną do Zielonej Góry. Ma teraz
tydzień na odpoczynek i regenerację."
W tej sytuacji mimo wielu komentarzy nadal pozostawało pytanie, gdzie jest
granica zdrowego rozsądku u lekarzy, działaczy i samych zawodników. A receptę na
wszystko zdawał się podawać w pomeczowym komentarzu toruński menadżer Jacek
Gajewski: "Jeśli chodzi o upadek Kildemanda i kontuzję Igora, to powiem tylko
tyle, ze to czy zawodnik może startować powinien oceniać lekarz lub sztab
szkoleniowy gospodarzy. Wrócił jednak temat, na który zwracałem uwagę wcześniej.
Kiedyś proponowałem, żeby na meczach pojawiały się niezależne komisje lekarskie,
które będą podejmować decyzje zamiast klubów. Każdy widział, co się działo z
biegu na bieg i reakcja była dopiero wówczas, gdy doszło do nieszczęścia".
W cieniu tej dyskusji na dalszy plan zeszła dziesięciopunktowa porażka
"Aniołów" i fakt, że drużyna odjechała swój najsłabszy mecz w ostatnich latach
na leszczyńskim torze. W drużynie Get Well Toruń praktycznie tylko Greg Hancock stanął na wysokości
zadania. Pozostali zawodnicy rozczarowali swoją jazda na "Smoku". Więcej można
było spodziewać się po postawie Chrisa Holdera oraz Pawła Przedpełskiego, który
notował już w swojej karierze dużo lepsze występy na tym torze, niż miało to
miejsce w piątkowym meczu. Największy zawód sprawił jednak chyba Martin Vaculik.
Słowak tego dnia miał sporo problemów sprzętowych. Rozpoczął, co prawda bardzo
dobrze, od dwóch trójek. Świetnie startował i bardzo szybko odjeżdżał rywalom.
Ale w swoim trzecim biegu zaczął notować pierwsze kłopoty i później "Vacul" nie
był już tak skuteczny. Tor, jak zwykle, zmieniał się w trakcie meczu i zawodnik
gości stracił szybkość w motocyklu, której nie odnalazł do końca konfrontacji.
Anioły przyczyn porażki mogli upatrywać w słabej postawie Adriana Miedzińskiego. Dla niego to spotkanie ułożyło się niepomyślnie. Już w pierwszym swoim starcie
upadł on na tor i w dalszej fazie rywalizacji stanowił tło dla rywali. Z kolei
wynik nie odzwierciedla postawy Kacpra Gomólskiego. Wychowanek gnieźnieńskiego
klubu imponował zwłaszcza w trzecim starcie, kiedy to zawzięcie ścigał Nickiego
Pedersena. Reprezentant gości był bardzo bliski wyprzedzenia Duńczyka, a
przecież taki wyczyn na torze w Lesznie to już spore wydarzenie. Później został
zmieniony, co najwyraźniej wytrąciło go z rytmu i dopasowania do nawierzchni.
Mecz kolejnej rundy w rywalizacji o DMP pomiędzy KS Get Well Toruń, a Unią Tarnów stał po d znakiem zapytania o formę polskich seniorów, którzy delikatnie mówiąc nie zachwycili podczas meczu w Lesznie. Działacze szukali rozwiązań i choć cały czas prowadzili rozmowy odnośnie wzmocnienia składu, to przed czwartą kolejką działania te przybrały na sile i ponownie próbowano namówić do startów z Aniołem na piersi Grzegorza Walaska. Zielonogórski wychowanek jednak nie doszedł do finansowego porozumienia z właścicielem toruńskiego klubu i został wypożyczony na zaplecze ekstraligi zasilając szeregi Wandy Kraków, która borykała się z nierówną postawą formacji seniorskiej. Jacek Gajewski tak komentował prowadzone negocjacje: "Namawiałem Grzegorza, żeby się jeszcze wstrzymał i poczekał. Jednak nic na siłę. Niewiele byłem w stanie zrobić. Musiałem uszanować jego decyzję. Ciężko było mi go ocenić. Przestał jeździć w Anglii. Odjechał kilka treningów w Polsce. W Toruniu się za bardzo ostatnio nie pokazywał. Miał zamiar być w czwartek i piątek na treningu, ale doszedł do wniosku, że wybiera Kraków. Być może wynikało to z tego, że Wanda ma w czwartek zaległy mecz i była szansa, żeby w nim pojechał. Trudno było mi powiedzieć, w jakiej jest dyspozycji. Jeździł naprawdę mało, a opinie na podstawie treningów bywają złudne". Słowa Jacka Gajewskiego okazały się trafne bowiem w środę 27 kwietnia parafował kontrakt przynależności do drużyny krakowskiej, a dzień później starował już w ligowej potyczce ze Stalą Rzeszów i choć nowy zespół Indywidualnego mistrza Polski z 2004 roku spotkanie przegrał, były mistrz zaprezentował się z jak najlepszej strony zdobywając 11 pkt. i był najskuteczniejszym zawodnikiem meczu.
W tej sytuacji działacze skierowali swoje zainteresowanie w kierunku Artura Mroczki i wiele wskazywało na to, że grudziądzanin z pochodzenia zamierzał podjąć walkę o skład w Toruniu, co również oznajmił toruński menadżer: "Artur Mroczka ma w czwartek i piątek treningi w Toruniu. Będziemy chcieli dogadać się w kwestiach finansowych. Jeśli deklaruje chęć walki o skład, to niech próbuje. Nie mogę przecież przesądzać, że będzie słabszy od innych. Widzę, że Artur ma ogromne chęci, żeby podjąć u nas wyzwanie. Teraz jedyna kwestia to dogadanie warunków finansowych. Będziemy próbować".
Mimo, że rozmowy o wzmocnieniach były dość
zaawansowane działacze postanowili dać jeszcze szansę dotychczasowym riderom i z
respektem podchodzono do kolejnego rywala, bowiem historia pojedynków obu ekip
pokazywała, że należały one niemal zawsze do emocjonujących, a te
na MotoArenie potrafiły przyprawiać kibiców o drżenie rąk. W roku 2016
wszyscy jednak stawiali w roli murowanego faworyta ekipę Aniołów, która mimo
problemów na miała zdecydowanie więcej atutów. W odniesieniu zwycięstwa nie mógł
przeszkodzić nawet, brak
formy sprzed roku u Pawła Przedpełskiego, czy nierówna postawa liderów. W
zespole doszło jednak do kolejnego debiutu, a mianowicie kontuzjowanego Igora
Kopcia-Sobczyńskiego, który od początku sezonu wskoczył do ligowego składu i
wydawało się, że zadomowił się w nim na dłużej, zastąpił
Norbert Krakowiak. Nowy jeździec Get Well
Toruń miał tym samym pierwszą okazję do zaprezentowania się w Ekstralidze i
Jacek Gajewski z liczył, że będzie on w stanie dorzucić jakieś punkty do dorobku
liderującego drużynie w poprzednich latach Przedpełskiego.
Z kolei po drugiej stronie stali przybysze z województwa małopolskiego, którzy
chcieli jednak pokazać, że wyjazdowy blamaż na torze w Grudziądzu nie czynił z
nich chłopców do bicia, w meczach wyjazdowych. Drużynie prowadzona przez Pawła
Barana miała podobnie jak torunianie problemy z drugą linią zespołu, a jedynie
Janusz Kołodziej oraz Leon Madsen jeździli na przyzwoitym poziomie. Nieco
optymizmu wlewała w serca Jaskółek wygrana z mistrzem Polski, choć należy
pamiętać, że był to tryumf przed własną publicznością, a Unii Tarnów zawsze
jeździ się dużo lepiej na własnym specyficznym torze. Starcie z Bykami pokazało,
że ważne punkty mogą zdobywać Kenneth Bjerre oraz Krystian Rempała. I na postawę
formacji juniorskiej trener gości liczył najbardziej, bowiem powinni wygrywać
przynajmniej z Krakowiakiem.
Pierwsze biegi wskazywały na to, że będzie to
mecz przede wszystkim szybki. Już w inauguracyjnej gonitwie Leon Madsen wykręcił
czas ledwie o 0,09 s. gorszy od sześcioletniego rekordu toru Tomasza Golloba. Co
nie udało się Duńczykowi oraz Pawłowi Przedpełskiemu w kolejnej odsłonie, zrobił
Chris Holder w trzecim biegu. Australijczyk jako pierwszy na Motoarenie,
przynajmniej oficjalnie,
zszedł z czasem poniżej 57 sekund (56,83 s.), a w
następnym wyścigu Greg Hancock poprawił ustanowiony co dopiero rekord o ponad
dwie dziesiąte sekundy (56,40 s.). Zgodnie z oczekiwaniami, miejscowi mieli
wyraźną przewagę i gdy wydawało się że wszystko jest pod kontrolą kibice Get Wellu przecierali oczy ze zdumienia, jak ich
zawodnicy zaczęli trwonić zaliczkę. Ostatnia przed biegami nominowanymi
seria na pewno wlała trochę nadziei w serca tarnowskich kibiców. Zmiany taktyczne Pawła Barana dały efekt, bo Madsen i
Bjerre odrobili dwa punkty, a później ten pierwszy z równie rozpędzonym Rempałą
triumfowali podwójnie. Mimo że później znów przewagę powiększyli gospodarze
(43:35), goście zdawali się być dużo lepiej dopasowani do toru. Ostatecznie
tryumfowali jednak gospodarze odprawiając z sześciopunktowym minusem gości.
Spotkanie potwierdziło jednak,
że forma zwłaszcza polskich riderów jest daleka od co najmniej dobrej.
Zastanawiający był brak zwycięstw Vaculika. Na pocieszenie dla kibiców Holder i
Hancock pokazali swoją szybkość na MotoArenie i bili rekordy toru w pięknym
stylu. Uznanie zyskał zwłaszcza długo oklaskiwany Holder, który po blisko
sześciu latach złamał po raz kolejny barierę prędkości na toruńskiej MotoArenie.
Od dnia 23 maja 2010 roku najszybciej cztery okrążenia na torze w Toruniu
pokonał Tomasz Gollob, a uczynił to w czasie 57,07 sek. Helder jednak tak jak
wspomniano w trzeciej gonitwie pokonał dystans 1300 metrów szybciej i
potrzebował na to 56,83 sek. Australijczyk nie cieszył się zbyt długo tytułem
najszybszego jeźdźca MotoAreny, bowiem już w kolejnym biegu jeszcze szybciej, bo
w czasie 56,40 sek. cztery okrążenia pokonał Greg Hancock. Warto dodać, że
Amerykanin uwzględniając na przestrzeni lat wszystkich rekordzistów toru na
wszystkich trzech obiektach żużlowych w Toruniu, stał się tym samym 90 jeźdźcem,
który wygrywał z czasem i rywalami.
Nic więc dziwnego, że
gospodarze byli faworytem
spotkania, ale nikt się nie spodziewał pogromu, bowiem Anioły poległy w
rozmiarach 62:28. Jacek Gajewski nie mógł skorzystać z usług Norberta
Krakowiak, który ponownie upadł i nabawił się urazu. Z kolei Igor
Kopeć-Sobczyński nie doszedł jeszcze do pełnej sprawności. W tej sytuacji na
pozycji juniorskiej kibicie zobaczyli kolejnego debiutanta
Marcina Kościelskiego. Ten niezwykle wysoki jak na żużlowca młodzian pokazał
się na trudnym gorzowskim terenie dwukrotnie i niestety były to występy z
zerowym dorobkiem punktowym. Poza ligowym debiutem wśród Aniołów próżno było
szukać jakiegoś pozytywnego aspektu, bowiem wywalczyli oni zaledwie jedno indywidualne zwycięstwo biegowe i w
sumie pięć remisów. To zdecydowanie za mało, aby zagrozić Stali. Okazało się to
nawet za mało, aby wyjść w Gorzowie z 30 punktów. To był prawdziwy pogrom w
wykonaniu gospodarzy! Porażka w Gorzowie nikogo chyba nie powinna dziwić, za to
jej rozmiar i styl, w jakim została poniesiona - już tak. Drużyna gwiazd, jak
mówiono o torunianach przed sezonem, nie podjęła praktycznie walki. Najgorsze
było jednak to, że pole manewru w zakresie kadrowym trenerzy mieli praktycznie żadne. Bo cóż
mogli zrobić? Zastąpić
Kacpra Gomólskiego Arturem Mroczką? Zmiana ta nie mogła postawić zespołu do
pionu, bowiem obudzić musieli się pozostali zawodnicy. I to wszyscy, z
Hancockiem i Vaculikiem na czele bowiem bez tego mogło być fatalnie.
Rozgoryczony toruński kibic w jednym w internetowych komentarzy napisał:
"toruńska drużyna skończyła
się w momencie, gdy przestał jeździć Wiesław Jaguś. Zgadzam się z tym wpisem w
stu procentach, przy czym dodałbym jeszcze do tego Ryana Sullivana. To były
takie zakapiory, które nie dałyby sobie jeździć na nosie, jak to było w
niedzielę w Gorzowie. Dziś mamy gromadę grzecznych chłopaków. I mamy duży
problem." Było sporo prawdy w tych słowach.
Nieco więcej optymizmu w serca kibiców próbował wlać Piotr Bednarczyk z
toruńskich Nowości, który pisał: "początki czterech sezonów, w których zespół z
Torunia zdobywał Drużynowe Mistrzostwo Polski nie zawsze był różowy na starcie.
W takim 1990 roku na "dzień dobry" przegraliśmy dwa spotkania. Ale potem, jak
się chłopaki "rozhulały"(oj, co to była za ekipa - młodzi, gniewni Krzyżaniak,
Kowalik, Sawina, Baron, a do tego doświadczeni Żabiałowicz i E. Miastkowski,
czyli nasi wychowankowie, lali na wyjazdach Stal Rzeszów 56:33, Unię Leszno
58:32 czy Falubaz Zielona Góra 59:31!Scenariusz wyjazdów się powtarzał -
pierwszy bieg wygrywa Krzyżaniak i zdobywa najlepszy czas dnia, a potem już
idzie z górki. Na taką drużynę chciało się chodzić, takiej drużynie chciało się
kibicować. Gdybyśmy dziś mieli taki zespół, niepotrzebne byłyby żadne akcje
marketingowe, nogi same by zanosiły kibiców na Motoarenę. No, ale tamte czasy
nie wrócą, trzeba więc stanąć realnie na ziemi i wierzyć, że będzie lepiej.
Skoro bowiem w 1990 roku po dwóch porażkach drużyna potrafiła mieć serię
efektownych zwycięstw z rzędu, to dlaczego teraz, ekipa złożona z Hancocka,
Vaculika, Holdera i spółki nie miałaby też zaliczyć podobnego scenariusza? W
końcu personalnie jest to zespół, który może wygrać z każdym. Warunek jest jeden
- musi przestać być drużyną na papierze.
Przed meczem ze Spartą Wrocław wszyscy w Toruniu na moment zapomnieli o
niedyspozycji zawodników w Gorzowie, bowiem
Darcy Ward publicznie wypowiedział
się niezbyt przychylnie o toruńskim klubie, zamieszczając na swoim profilu
społecznościowym wpis, z którego wynikało, że Get Well Toruń nie rozliczył się z
nim za turniej, z którego dochód miał być przeznaczony na jego leczenie: "Ciągle
nie mogę dowiedzieć się, ile pieniędzy zebrano na moje leczenie podczas meczu
charytatywnego w Toruniu".
Całą sprawę wyjaśniał właściciel klubu Przemysław Termiński:
"Problem polega na
tym, że nie mamy wszystkich faktur związanych z tym turniejem. Zawodnicy nie
wystawili swoich, bo płacą podatek VAT i się im nie śpieszy. Druga sprawa to streaming. On jeszcze kilka tygodni po meczu był aktywny. Australijczycy, którzy
to organizowali również nie śpieszyli się z rozliczeniem. Wszystko trwa, bo
każdy z kontrahentów ma czas.
Wypowiedź Darcego jest bardzo niegrzeczna. Mam maila, w którym Ward poinformował
nas, że go ta akcja generalnie nie interesuje. Kiedy prosiliśmy o nagranie filmu
zapraszającego na mecz, to negocjacje w tej sprawie trwały 3 miesiące. Teraz
publicznie nas atakuje. Nie rozumiem tego."
Ostatnie słowa właściciela klub wydają się dość ostre, jednak Termiński, miał
prawo się zdenerwować, bo - w sumie - mógł nic nie robić w temacie Warda.
Przecież zawodnik stracił zdrowie w momencie, gdy nie reprezentował toruńskiego
klubu, a nawet trochę go zrobił w konia. Bo obiecał przecież, że wróci do
Torunia po odbyciu zawieszenia, a jak przyszło co do czego, to, tłumacząc się
tym, że nie chce zabierać miejsca w składzie Chrisowi Holderowi (do dziś kibice
są podzieleni, czy to był szlachetny gest, czy tylko wymówka) wybrał
konkurencyjną propozycję Falubazu Zielona Góra, akurat największego rywala Klubu
Sportowego Toruń w walce o play off. Termiński mógłby powiedzieć - proszę, to
niech się teraz o Warda martwi Zielona Góra. Zwłaszcza że przecież on w klubie
na współpracę z Australijczykiem się nie załapał - przejął drużynę, gdy Ward był
już zawieszony. Ale nie - klub z Torunia najaktywniej włączył się w pomoc po
tragedii, która spotkała żużlowca. A teraz jeszcze miał z tego powodu
nieprzyjemności
Szybko więc rozliczono
mecz wspierający zawodnika i szkoda tylko, że pani prezes Ilona Termińska
przyznała, że z Wardem klub kontaktuje się jedynie poprzez fundację #DW43. To
oznaczało bowiem, że między obiema stronami nie ma się co spodziewać jakiejś
dalszej współpracy. Szkoda, bo to może zniechęcić kibiców do dalszego kupowania
koszulek, gadżetów itp., może po prostu utrudnić działanie wspaniałym ludziom ze
wspomnianej fundacji, którzy od początku dramatu Warda poświęcili wiele serca i
czasu, a teraz kładzie im się kłody pod nogi. A jak wyglądały
wydatki klubowe w opinii Prezes klubu:
"Wszystko odbywa się zgodnie z harmonogramem. Na stadionie było około 12 tysięcy
widzów. Bilety kosztowały 10 zł, co daje przychód ze sprzedaży biletów, reklam,
programów oraz liczne wpłaty od partnerów łącznie wyniosły ok. 200 tysięcy
złotych. Jeżeli odejmiemy od tego VAT, podatek dochodowy, bezpośrednie koszty
organizacji turnieju w kwocie ok. 140 tysięcy złotych, mecz, koncert, zwroty dla
zawodników, to przelew dla Darcy'ego Warda będzie wynosił nieco ponad 48 tysięcy
złotych, a ze zbiórki doliczamy jeszcze ponad 25 tysięcy, co łącznie daje kwotę
ok. 74 tysięcy złotych. Pieniądze powinny wpłynąć na jego konto do końca tego
tygodnia."
A przecież wszystko mogłoby wyglądać inaczej, jednak przez brak rozmowy i
nieporozumienia, po kilku miesiącach stworzyło się przekonanie, że niewdzięczny Ward czeka tylko na
pieniądze, nie chcąc nawet specjalnie promować... meczu charytatywnego, z
którego dochód miał być przeznaczony na jego leczenie. Tylko że nie jest to takie
proste. Na pewno delikatnym tematem jest to, że Get Well to produkt
konkurencyjny dla Monstera. Cokolwiek by nie mówić, Monster po wypadku
Australijczyka zachował się znakomicie. Położył ogromne pieniądze na stół
jeszcze wtedy, gdy zaraz po wypadku Australijczyk przebywał w klinice w Anglii,
w której każdy spędzony dzień trzeba było liczyć w tysiącach funtów. I pewnie na
tej pomocy się nie skończyło. W każdym razie zawodnik znalazł się w dość
niekomfortowej sytuacji. Wspierać wizerunkowo Get Well, z którego sprzedaży
mógłby liczyć na jakieś pieniądze, czy swojego starego, sprawdzonego
przyjaciela, czyli Monster? Poza tym należało mieć na względzie sytuację w jakiej
znajdował się Ward. Jego wpis mógł być przejawem "słabszego dnia", a być może
byłemu zawodnikowi zaczyna brakować środków na rehabilitację. Ale tego można
było się spodziewać, że z miesiąca na miesiąc po tragedii zapał do akcji
charytatywnych na całym świecie będzie coraz mniejszy, a skuteczna może być
jedynie stała działalność fundacji - np. w Polsce. Niestety Ward tak jak przez
całą swoją karierę "chlapnął" coś na Twitterze i zrobiła się afera. To jednak to
trzeba zrozumieć, bo najwyraźniej pożałował, publikując drugi wpis, łagodzący
sprawę: "Chcę, żeby było jasne, że ja nie atakuję klubu, który kocham.
Stwierdziłem tylko, że nie otrzymałem powiadomienia dotyczącego, ile pieniędzy
zostało zebranych, pomimo wielokrotnych zapytań. Próbujemy uzyskać odpowiedź o
spotkaniu i stream do spotkania na żywo, które było kilka tygodni temu. Jeżeli
będę oskarżany o to, że "tylko chcę pieniędzy" czy "atakuję klub" to przestanę
być uczciwym wobec moich fanów. Właśnie zarezerwowaliśmy lot do Torunia. To
smutne."
Niestety, jak się okazuje, wyjaśnienia były już trochę spóźnione, bo temat
został podjęty i kontynuowany przez żądne sensacji media. Generalnie obie strony
popełniły błąd, rozmawiając ze sobą poprzez portale społecznościowe czy media.
A przecież nie od dawien dawna wiadomo, że ustalenia finansowe niewątpliwie najlepiej załatwiać między sobą
w życzliwej rozmowie. W całej sprawie
należało mimo wszystko mieć nadzieję, że ten przykry incydent nie wpłynie na
kibiców, którzy mogą zniechęcić się do kupowania charytatywnych gadżetów.
Na drugim biegunie toczyła się jednak dyskusja na temat tego co można zrobić z Aniołami po niezbyt udanym początku sezonu. Wielu twierdziło, że należy zmienić menagera, poszukać wzmocnień wśród zawodników, którzy byli jeszcze do "wzięcia" na transferowym rynku. Sugerowano zmianę sposobu przygotowania nawierzchni na toruńskiej MotoArenie. Dwutygodniowa przerwa sprzyjała różnym przemyśleniom i toruńscy działacze postanowili nieco mocniej zaangażować się w negocjacje finansowe z Arturem Mroczką. Co prawda pojawiły się głosy, że wychowanek GKM-u Grudziądz może trafić do Zielonej Góry, jednak właściciel toruńskiego klubu dementował te doniesienia: Nie planujemy wypożyczenia Artura Mroczki do innego klubu. To nasze stanowisko i nie przewiduję, aby do końca sezonu uległo ono zmianie. Nie jest wykluczone, że Mroczka dostanie szansę startu w barwach naszego zespołu. Wszystko zależy jednak od tego, czy dogadamy się odnośnie warunków finansowych. Jeżeli tak się stanie, to zastąpi jednego z zawodników, którzy nas w tym sezonie zawodzą. Jednak jego wypożyczenia do innego klubu nie przewidujemy. Po takich słowach, to co zakomunikował toruński Senator stało się faktem i Mroczka stał się pełnoprawnym zawodnikiem potwierdzonym do startów już od piątej kolejki ligowych zmagań. W Toruniu zatem zapowiada się ciekawa rywalizacja o miejsce w składzie i co ważne nie dotyczyła ona tylko najbliższego spotkania, ale także kolejnych meczów. Jacek Gajewski był jednak przekonany, że nie wpłynie to na atmosferę w zespole: "Wszystko musi odbywać się na zdrowych zasadach. Wtedy nie będzie problemu z atmosferą. Decydować o miejscu w składzie będzie wiele kwestii: dyspozycja dnia czy wyniki osiągane na poszczególnych torach w przeszłości. Nie przewiduję walki o skład na treningach. To nie są okoliczności, w których zawodnicy powinni się eliminować. O wszystkim ma decydować szersza perspektywa. Na treningu żużlowcy mają jedynie potwierdzić, że decyzja menedżera jest dobra. Nie jest to jedyny i najważniejszy czynnik". To, że słowa te nie były pustymi frazesami zawodnicy mieli przekonać się już przed meczem z Wrocławiem, bowiem menadżer Get Well Toruń nie chciał mówić tym który z zawodników wystartuje w meczu, bowiem czekał to co pokażą zawodnicy podczas treningów oraz w półfinałach IMP. Ostatecznie w indywidualnej rywalizacji spośród trójki Mroczka - Miedziński - Gomólski najlepiej wypadł ten ostatni i to "Ginger" wespół z Miedziakiem znaleźli się w ligowym składzie na piątą kolejkę żużlowych zmagań o DMP.
W tym miejscu warto też podkreślić, że toruński menadżer, który mimo nacisków ze strony kibiców otrzymał dalszy kredyt zaufania od właściciela klubu i mając oręż w postaci roszad w składzie, bowiem stworzona została ławka rezerwowych, zapowiadał również zmiany w przygotowaniu toru, bowiem ten nie był stuprocentowym atutem jego zespołu: Korekty i poprawki będą. Zamierzam zastosować rozwiązanie, które sprawi, że na dystansie będzie więcej ścigania. W meczu z Falubazem nie było tego zbyt wiele, a podczas rywalizacji z Unią w większości biegów wszystko rozstrzygało się na starcie i w pierwszym łuku. Start to czasami loteria. Wiele zależy od pogody, która ma wpływ na przygotowanie pól startowych. Jest kłopot, żeby za każdym razem były one jednakowe. Czasami jedne są lepsze, a inne gorsze. To był dla nas problem. Nie mamy doskonałych startowców, ale niektórzy są skuteczni w tym elemencie. Mimo wszystko, jestem przekonany, że lepszym rozwiązaniem na własnym torze będzie stworzenie zawodnikom warunków, które pozwalają na więcej walki". I jak się okazało z zapowiedzi tych zrealizowano całkiem sporo, bowiem kibice mogli emocjonować się walką zawodników już od pierwszego biegu, a tor po zawodach był niemal w nienaruszonym stanie. Co prawda czasy były znacznie gorsze od rekordów toru jakie "wykręcili" zawodnicy w meczu z Tarnowem, ale dla kibiców liczyło się widowisko, a nie szybka jazda. W Toruniu wszyscy jednak przed spotkaniem ze Spartą Wrocław drżeli o formę Aniołów, ale obawy te okazały się bezpodstawne, bowiem torunianie od początku nadawali ton rywalizacji i tak jak przed tygodniem gorzowianie, zadali serię nokautujących ciosów, po których zawodnicy z Dolnego Śląska, nie byli w stanie złapać meczowego rytmu i polegli różnicą trzydziestu punktów. Prawdziwym fenomenem w spotkaniu okazał się mistrz świata z roku 2012 Chris Holder, który nie znalazł pogromcy i zainkasował komplet punktów. Był to kolejny pełny komplet punktów toruńskiego zawodnika po wielu latach "posuchy", i aż trudno uwierzyć, że na przestrzeni dziewięciu sezonów był to dopiero trzeci taki wyczyn Kangura i choć daleko mu było do 39 kompletów Wojtka Żabiałowicza, to wielu toruńskich kibiców widziało w jeździe Holdera powrót do dawnej sportowej świetności.
Na
kolejne ligowe ściganie "Anioły" miały udać się do pobliskiego Grudziądza.
Niestety tragiczne okoliczności, w wyniku których śmierć poniósł wychowanek
tarnowskiej Unii - Krystian Rempała spowodowały, że żużlowe władze oddając cześć
młodemu zawodnikowi odwołały całą żużlową siódmą kolejkę spotkań. Młody
tarnowianin, tak fatalnie upadł na
tor w Rybniku, że spadł mu kask co w konsekwencji doprowadziło do rozległych
urazów głowy i mimo kilkudniowej walki, lekarzom nie udało się uratować życia
osiemnastolatka, który zmarł w szpitalu w Jastrzębiu Zdroju. Śmierć młodego
zawodnika wstrząsnęła środowiskiem żużlowym. Tragiczna wiadomość nadeszła w
sobotę po południu. Początkowo pojawił się komunikat, że niedzielne mecze
żużlowe zostaną uczczone minutą ciszy. Ostatecznie, po konsultacjach Ekstraligi
z GKSŻ i PZM podjęto decyzję o odwołaniu wszystkich
spotkań żużlowych w kraju. W tej
sytuacji torunianie czekali na potyczkę na własnym torze w ramach ósmej rundy z
beniaminkiem ROW-em Rybnik. Początkowo starcie "Aniołów" z "Rekinami" miało być spotkaniem rewanżowym. Ze
względu jednak na niekorzystne warunki atmosferyczne u progu sezonu mecz w
Rybniku przełożono na 12 czerwca i de facto pojedynek w Grodzie Kopernika był
dopiero pierwszym starciem obu drużyn w sezonie 2016. Natchnieni bardzo pewnym
zwycięstwem nad Spartą Wrocław torunianie byli faworytem tej konfrontacji,
jednak beniaminek udowodnił we wcześniejszych meczach, że nie można go
lekceważyć, nawet jeżeli jedzie na wyjeździe.
Tak jak wspomniano Get Well Toruń w ostatnim meczu pokonał Drużynowego
Vice-Mistrza Polski nadzwyczaj łatwo, bo w stosunku 60:30. Torunianie
przygotowali wówczas inną nawierzchnię toru i w końcu trafili w przysłowiową
dziesiątkę, bowiem w szeregach toruńskiej drużyny w tamtym meczu praktycznie
wszyscy zrobili swoje. Po spotkaniu z drużyną ze stolicy Dolnego Śląska menadżer
Jacek Gajewski miał problem, ale wyłącznie bogactwa. Bardzo dobrze pojechał ten,
który dotychczas zawodził, a więc Kacper Gomólski. To właśnie w alternatywie na
słabszą jazdę przede wszystkim popularnego "Gingera" w Toruniu postawiono
na kontrakt z Arturem Mroczką, a gnieźnieński wychowanek tak komentował tę
sytuację: "Artur już przed sezonem podpisał kontrakt w Toruniu. Teraz ma
aneks i dla mnie jest to całkowicie zrozumiałe. Trzeba mieć w drużynie
zmienników. Ja dzisiaj potwierdziłem, że nikogo zmieniać nie potrzeba", i na treningach wygrywał walkę o miejsce w składzie ze
wspomnianym Mroczką.
Rybniczanie z kolei byli ekipą, która w połowie rundy zasadniczej rozegrała
najmniej spotkań, bo zaledwie trzy. Mimo to podopieczni trenera Piotra Żyto
pozostawili po sobie dobre wrażenie i niespodziankę, chociażby w postaci remisu
w wyjazdowym spotkaniu z Unią Leszno. Oprócz tego meczu "Rekiny" doznały
minimalnej porażki w Zielonej Górze z tamtejszym Falubazem i odniosły bardzo
pewne zwycięstwo na własnym torze z GKM Grudziądz. Dzięki temu mieli w
swoim dorobku trzy duże punkty i tracili tyle samo do drugiego w ligowej tabeli
zespołu z Torunia.
Najskuteczniejszymi zawodnikami w szeregach beniaminka byli ci, którzy już przed
sezonem byli kreowani na liderów drużyny.
Grigorij Łaguta i
Andreas Jonsson
plasowali się w czołowej dziesiątce najlepiej punktujących zawodników
Ekstraligi i choć obaj wystąpili zaledwie w trzech meczach, to
średnia wyjazdowa na poziomie dwóch punktów na bieg uzyskana na bardzo trudnych
terenach w Lesznie i Zielonej Górze mogła robić wrażenie. Dlatego zdaniem wielu to właśnie ten duet
powinien ciągnąć wynik rybnickiej drużyny na MotoArenie. Tym bardziej, że
popularny "Girsza" jeszcze przed rokiem reprezentował barwy klubu z Torunia i
miał okazję poznać tajniki toru.
Warto też wspomnieć, że największym zaskoczeniem in plus w ekipie Ślązaków była
postawa Maxa Fricke'a.
Australijczyk zanotował bardzo udany początek sezonu. Z dobrej strony
prezentował się praktycznie w każdych zawodach. Jeżeli
Australijczyk sprowadzony do polskiej ligi przez menadżerów toruńskich będzie
równie wysoko dysponowany, rybniczanie mogą napsuć sporo krwi toruńskim
zawodnikom i niewykluczone, że to właśnie postawa młodego "Kangura"
może okazać
się kluczową dla losów całego spotkania.
Oba zespoły miały jednak swoje dylematy. W Toruniu drobnej kontuzji doznał
Adrian Miedziński, który miał problem z więzadłami w kolanie, ale przekonywał,
że podczas jazdy tego nie odczuwa: "Podczas jazdy jest okej, więc tutaj mogę
uspokoić. Ucierpiały więzadła, za miesiąc zrobimy jeszcze raz rezonans i wtedy
podejmiemy decyzję co robić z tym kolanem po sezonie. Ja już wcześniej miałem
problem z więzadłami w tej nodze, tylko że teraz zostało to bardziej doprawione.
Na szczęście na motocyklu mi to w żaden sposób nie przeszkadza. Dobrze, że
skończyło się tak a nie inaczej, bo szczerze mówiąc, w Szwecji jeszcze nigdy nie
zaliczyłem takiego upadku jaki miał miejsce teraz. Bogu dzięki, że mogę
normalnie funkcjonować i jeździć. Jeżeli okaże się, że operacja jest niezbędna,
to zrobimy ją, ale na pewno po sezonie." Niestety kontuzja okazała się
jednak niemały problemem bo choć Anioły wygrały wysoko 56:32 to Adrian przywiózł
tylko trzy oczka, a jego punkty były bardzo istotne, w aspekcie tego, że Anioły chciały zbudować dużą przewagę przed
walką o punkt bonusowy.
Do poziomu żużlowców dostosowali się również kibic, którzy przed spotkaniem pokazali sportową jedność i braterstwo ponad podziałami, bowiem podczas prezentacji minutą ciszy uczcili pamięć Krystiana Rempały, na telebimach kibice ze łzami w oczach oglądali najlepsze żużlowe akcje w wykonaniu tarnowskiego juniora, a wszyscy zawodnicy wystąpili w czarnych opaskach. Ponadto oklaskami został przywitany rybnicki junior Kacper Woryna, który uczestniczył w tragicznym wyścigu, a gromkie brawa miały dodać młodemu zawodnikowi otuchy i pokazać, że nikt nie ma do rybnickiego zawodnika pretensji w aspekcie tragicznych wydarzeń na torze.
Niemal zaraz po meczu obie ekipy zaczęły analizować przebieg całego spotkania, bowiem za niespełna 5 dni Rekiny miały wziąć rewanż na Aniołach na własnym torze. Mecz Rybnika z Toruniem miał inaugurować ligowy sezon obu zespołów. Niestety aura sprawiła psikusa i mecz pierwszej kolejki stał się pierwszym meczem rewanżowym obu ekip. Dla Torunia mecz na Śląsku miał spokojnie zapewnić punkt bonusowy, ale żużlowcy z grodu Kopernika planowali zgarnąć pełną trzypunktową pulę meczową, bowiem spotkanie w Rybniku miało dać odpowiedź - na co może liczyć zespół Get Well w spotkaniach wyjazdowych. Dużo w ekipie Jacka Gajewskiego zależało od postawy liderów. O Grega Hancocka można było być spokojnym, więcej niepewności pozostawało przy Chrisie Holderze i Martinie Vaculiku. Niepewność była również w polskiej formacji seniorskiej. W rezerwie toruński menadżer miał, co prawda Artura Mroczkę, ale Adrian Miedziński jak i Kacper Gomólski zaczęli spisywać się znacznie lepiej niż na początku sezonu i grudziądzki wychowanek musiał uzbroić się w cierpliwość i czekać na debiut w nowej drużynie, a Jacek Gajewski tak komentował tę sytuację: jazda Artura wygląda już lepiej pod względem sprzętowym. W piątek mieliśmy kolejny trening i myślimy o tym, żeby ściągnąć zawodników z innych klubów, żeby można było się pościgać. Artur wiedział zresztą, do jakiej rzeki wchodzi i jak wygląda nasza sytuacja kadrowa. Jego kontraktowanie miało też miejsce w trudnym momencie, bo po meczu w Gorzowie. A odbicie nastąpiło w naszym przypadku dość szybko. Raz jeszcze podkreślam, że jego problemem jest brak jazdy. Określenie wartości sportowej na podstawie treningów bywa trudne, ryzykowne i może okazać się złudne. Trening a zawody to dwie różne bajki. Artur musiałby zacząć gdzieś jeździć.
Rewanżowe starcie w Rybniku niestety nie wyszło gospodarzom, bowiem potrafili uzbierać raptem cztery punkty więcej niż w Toruniu. Dlatego mecz ten pokazał, że "Rekiny" jako czarny koń rozgrywek ma znacznie więcej słabych punktów niż mogło się wydawać. Jedynie pozyskany przed sezonem z Torunia Grigorij Łaguta i rybnicki wychowanek Kacper Woryna dotrzymywali kroku Aniołom, które udowodniły, że w wysokiej formie są nie tylko na własnym torze, ale również na wyjazdach. Nic więc dziwnego, że do wracającej do gry o play-off Zielonej Góry, wszyscy jechali z nadziejami na obronę co najmniej punktu bonusowego, a najwięksi optymiści wieszczyli nawet wygraną w grodzie Bachusa.
Zanim
jednak doszło do spotkania na ziemi lubuskiej jak zwykle przed meczem pojawiły
się emocje pozasportowe.
Kibice już zdążyli się przyzwyczaić, że przed meczem w grodzie Bachusa pojawiały
się kolejne doniesienia o finale z roku 2013. Wówczas obie drużyny po czterech
latach ponownie spotkały się w wielkim finale Ekstraligi i ponownie rywalizacja
naznaczona była negatywnymi emocjami. Unibax odmówił startu w meczu rewanżowym,
tłumacząc się tym, że zespół jest porozbijany kontuzjami (dzień przed meczem
ciężkiego urazu doznał Tomasz Gollob). Kierownictwo torunian liczyło na
przełożenie spotkania, na co nie przystali gospodarze. Mecz w ogóle się nie
odbył, Falubazowi przyznano walkower i tym samym złote medale.
W sezonie 2016 powrócił ów finał na usta kibiców, bowiem w dniu 15 czerwca 2016,
Sąd Okręgowy w Bydgoszczy wydał nieprawomocny wyrok w sprawie: Klub Sportowy
Toruń (poprzednio KST Unibax S.A.) przeciw PZM oraz Ekstralidze Żużlowej. Klub z
Torunia domagał się uznania za nieważne orzeczeń dyscyplinarnych Komisji
Orzekającej Ligi oraz Trybunału PZM w sprawie nieprzystąpienia do meczu
finałowego DMP w roku 2013. Sąd odrzucił wszystkie zarzuty Klubu Sportowego
Toruń w zakresie sankcji sportowych (8 ujemnych punktów) i pozostałych
rozpatrywanych sankcji dyscyplinarnych, orzeczonych przez KOL oraz zmienionych
przez Trybunał PZM, za wyjątkiem jednego.
Sąd uznał, iż dodatkowy środek dyscyplinarny zadośćuczynienia kibicom w Toruniu
i Zielonej Górze, w postaci nakazu ustalenia ceny biletów na pierwszy mecz w
sezonie na 1 zł oraz ceny za bilety dla kibiców z Zielonej Góry, na meczu w
Toruniu w sezonie 2014 także na 1 zł, był zbyt dotkliwy i nakazał wyrównanie
strat klubu wynoszących 308.244,61 zł. Zatem łączna suma orzeczonych kar
pieniężnych, środków dyscyplinarnych oraz odszkodowania w kwocie 1.040.000 zł,
została zmniejszona przez Sąd Okręgowy w Bydgoszczy do kwoty 731.755,39. zł.
Jednocześnie, w ustnych motywach rozstrzygnięcia, sąd wskazał, iż zachowanie
Klubu Sportowego Toruń było ewidentnym złamaniem zasad współżycia społecznego i
w związku z tym, w części dotyczącej kwestionowanych przez klub sankcji
sportowych nie zasługuje on na ochronę prawną. Wyrok nie jest prawomocny, a
Ekstraliga Żużlowa i PZM zapowiedziały apelacje.
Po tych swoistego rodzaju wspomnieniach zaczęto szacować siłę poszczególnych
zespołów. A było co analizować, bowiem historia 101 pojedynków obu ekip
wywodzących się ze struktur LPŻ była niezwykle ciekawa, ale zarazem burzliwa. I
tak pierwszy raz w Zielonej Górze miał miejsce 1959 roku w III Lidze, gdy
triumfowali miejscowi (39:33). Przez kilkanaście kolejnych lat żużlowcy z obu
miast ścigali się w tej klasie, a także w II Lidze. Pierwszą wyjazdową wygraną
toruńska Stal odniosła w 1968 roku (42:36). Kolejnych dziesięć odniosła już w
najwyższej lidze, w której startuje nieprzerwanie od 1976 roku. Drugą jednak
dopiero w mistrzowskim dla siebie roku 1990, gdy padł wynik 59:31 dla Apatora.
Choć dla zielonogórzan bezwzględnie najważniejszymi meczami w każdej ligowej
kampanii są derby przeciwko Stali Gorzów, to jednak bardzo ważne były także
potyczki z toruńskimi Aniołami. Odkąd Falubaz na stałe powrócił do krajowej
czołówki, co roku toczy z zawodnikami z grodu Kopernika zacięte boje. Od 2007
roku oba zespoły mierzyły się ze sobą cztery razy w rundzie play-off: dwa razy w
finale, raz o brązowy medal i raz w półfinale. Mecze Falubazu i Unibaxu
elektryzowały jednak żużlową Polskę nie tylko poprzez aspekt sportowy, o którym
wspomniano na początku. Warto wspomnieć, że rok wcześniej także towarzyszyły
walce obu zespołów wielkie emocje. W sezonie 2012 kwestia brązowych krążków
rozstrzygnęła się na... ostatnich metrach. Prezentujący heroiczną postawę
kapitan Unibaxu Ryan Sullivan (jadący z kontuzjowanym nadgarstkiem) szaleńczym
atakiem tuż przed metą wyprzedził Andreasa Jonssona i zapewnił swojemu zespołowi
miejsce na końcowym podium.
W roku 2016 w roli faworyta startowała jednak drużyna Get Well i choć wszyscy
przypisywali, co najmniej punkt bonusowy po stronie gości, Falubaz nie stał na
straconej pozycji mimo, że stracił atut w postaci zastępstwa zawodnika za
Jarosława Hampela.W zespole toruńskim jeszcze w połowie tygodnia wydawało się, że zespół pojedzie
do winnego Grodu w najsilniejszym składzie i na tej bazie właściciel
toruńskiego klubu Przemysław Termiński był przekonany o wygranej swojego
zespołu. Niestety w kilka dni kontuzje dały znać o sobie, bowiem drugi rybnicki
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów zakończył się pechowo dla Dawida
Krzyżanowskiego. Junior Get Well Toruń po upadku trafił do szpitala z
podejrzeniem urazu nogi, a na domiar złego Paweł Przedpełski zanotował groźny
upadek podczas finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w King's Lynn, kiedy to zahaczył w
dwunastym wyścigu o tylne koło Krystiana Pieszczka i z dużym impetem uderzył o
tor. Zawodnik Get Well Toruń został na noszach przeniesiony do karetki, a
następnie przewieziony do szpitala. Najważniejsza informacja jednak była taka,
że lekarze nie stwierdzili u niego żadnych złamań ani pęknięć, a zawodnik był
jedynie poobijany. Nie było też przeciwwskazań, żeby wypisać zawodnika ze
szpitala. Torunianie częściowo odetchnęli z ulgą. Na dłuższą przerwę w startach
u Przedpełskiego się jednak nie zanosiło, bo po powrocie do Polski i badaniach
przeprowadzonych przez lekarza klubowego Paweł pojawił się w protokole zawodów i
na torze. Wiadomym było jednak, że ciężar walki o punkty na swoje barki musiała
wziąć piątka seniorów.
A punkty były potrzebne obu zespołom, choć to zielonogórzanie mieli większą
presję, bowiem zdawali sobie sprawę, że starcie było bardzo ważne w kontekście
awansu do play-off. Torunianie zajmowali drugie miejsce w ligowej tabeli z
bilansem pięciu zwycięstw i dwóch porażek. Falubaz natomiast posiadał na swoim
koncie jedną wygraną mniej, a także jedną przegraną więcej. I początek spotkania
wskazywał, że Anioły mogą zrealizować swój plan minimum, bowiem po dwóch
pierszych wyścigach prowadzili 7:5 i dalsza część meczu układała się po myśli
gości którzy odrobili straty, to przed biegiem dziewiątym utrzymywała się tylko
dwupunktowa strata przyjezdnych. Falubaz jednak w kolejnych czterech biegach
wyprowadził trzy mocne ciosy, przy jednym GetWell-owców i biegi nominowane
toczyły się o to kto zadowoli się punktem bonusowym. Niestety podwójne przegrane
"Aniołów" w dwóch ostatnich biegach ustaliły szesnastopunktową różnicę na
korzyść zielonogórzan, a to oznaczało, że punkt bonusowy zostanie zapisany po
ich stronie.
W
tej sytuacji niezwykle ważnym wydawało się być spotkanie z kolejnym kandydatem
do walki w fazie play-off, mistrzem Polski Unią Leszno. Torunianie chcąc
spokojnie myśleć o finałowej batalii powinni wygrać spotkanie z Wielkopolanami
za trzy punkty meczowe i choć nawet przegrana w meczu nie przekreślała szans
Aniołów" na pierwszą czwórkę, to każdy wynik niż wygrana za trzy punkty mógł
wprowadzić niepotrzebną nerwowość na finiszu rundy zasadniczej. NIc więc
dziwnego, że mecz w Toruniu okrzyknięto hitem kolejki ligowej i oczy całej
żużlowej Polski były zwrócone na MotoArenę.
Do ostatniego pojedynku pomiędzy obiema drużynami na Motoarenie doszło 6
września 2015 roku. W pierwszym półfinale Ekstraligi, drużyna z Torunia pokonała
lesznian 49:41, a najlepszym zawodnikiem miejscowych był Paweł Przedpełski,
który zdobył jedenaście punktów i bonus. W zespole z Wielkopolski liderem był
Rosjanin Emil Sajfutdinow, który zakończył zawody z dorobkiem piętnastu "oczek".
Początek spotkania obu drużyn był bardzo wyrównany, a spotkanie trzymało w
sporym napięciu licznie zgromadzoną publiczność. Lesznianie po meczu u siebie
mieli dziesięciopunktową zaliczkę, ale
powoli ją tracili. Wszystko przez to, że na placu boju tak naprawdę został tylko Sajfutdinow.
Zawodzić zaczął też Pawlicki. Zatem nic dziwnego, że gospodarze kontrolowali
sytuację i zmierzali pewnie po całą pulę meczową. Jednak w biegu trzynastym "do
akcji wkroczył sędzia", który podjął zaskakującą decyzję. W biegu tym zanosiło się
na podwójne zwycięstwo pary gospodarzy nad Zengotą i Pedersenem, ale przy prowadzeniu
Vaculika na wejściu w pierwszy łuk drugiego okrążenia Adrian Miedziński miał
problemy z utrzymaniem motocykla i był bliski upadku. "Miedziak" przeszkodził
tym samym w jeździe Grzegorzowi Zengocie, który również miał problemy z
opanowaniem swojej maszyny, na szczęście nie doszło do zderzenia zawodników, ale po
gestykulacji "Zengiego" sędzia przerwał bieg i postanowił wykluczyć "Miedziaka"
z powtórki biegu, co nie spodobało się większości obecnych na stadionie, bowiem
w podobnych sytuacjach sędzia zazwyczaj nie przerywał biegu, a wykluczenie
zawodnika miało miejsce w trakcie biegu lub po jego zakończeniu. W powtórce
biegu trzynastego pecha miał Vaculik, który zaliczył defekt i Lesznianie
wygrali 5:0 i zmniejszyli swoje straty do pięciu oczek i drużyna Get Well
zamiast zapewnić sobie końcowy triumf z bonusem musiała walczyć o wygraną.
Jednak toruńscy liderzy pomimo niesprzyjających okoliczności nie poddali się i
utrzymali przewagę w biegach nominowanych wygrywając 48:41, ale punkt bonusowy
zapisali na swoje konto lesznianie.
W
końcu nadeszły długo wyczekiwane "Derby Pomorza", które zawsze budziły wśród kibiców wielkie emocje. Jednak przez wiele lat
utarło się, że "Derby Pomorza" to rywalizacja toruńsko - bydgoska, ale od
dwóch sezonów miejsce bydgoszczan i to z powodzeniem zajęli grudziądzanie,
którzy do najwyższej klasy rozgrywkowej awansowali dopiero po osiemnastu latach
od powołania drużyny żużlowej, w której od lat startował toruński Apator. I to
właśnie w pierwszym roku dla grudziądzan w gronie najlepszych, rywalizacja w
derbach województwa toruńskiego przyniosła zaskakujące rozstrzygnięcia. W obu
meczach zwyciężali bowiem zawodnicy przyjezdni, co do dziś pozostaje jedynymi
takim przypadkami w historii derbów. W latach 1998-1999 na torze w Grudziądzu
górą byli już gospodarze - w obu przypadkach po bardzo wyrównanych spotkaniach,
w których najskuteczniejszymi zawodnikami okazywali się Billy Hamill i Wiesław
Jaguś.
Ubiegłoroczny pojedynek przy Hallera był pierwszym po szesnastu latach i
pierwszym w Ekstralidze pomiędzy oboma zespołami. GKM triumfował na własnym
obiekcie trzeci raz z rzędu (49:41), a niepokonanym zawodnikiem był
wówczas Rafał
Okoniewski. Wśród gości brakowało tak wyrazistej postaci, przez co torunianom
trudno było skutecznie zawalczyć o drugą wygraną w Grudziądzu.
Pierwotnie rywalizacja pomorskich klubów miała odbyć się z końcem maja, jednak
tak jak wcześnie wspomniano
tragiczne wydarzenia, do których doszło podczas szóstej kolejki spotkań
spowodowały, że żużlowe władze odwołały całą siódmą ligową kolejkę, i tym
akcentem miała zostać uczczona pamięć o tragicznie zmarłym Krystianie Rempale.
W tej sytuacji ponad
miesięczna różnica w terminie rozgrywania Derbów Pomorza wprowadziła nowe
rozwiązania i nowe podejście do rywalizacji. Torunianie rozegrali w
międzyczasie aż cztery spotkania, w których odprawili dwa razy z kwitkiem
beniaminka z Rybnika w kiepskim stylu przegrali w Zielonej Górze tracąc
dwunastopunktową zaliczkę z MotoAreny i bonus, a także wygrali z Unią Leszno,
ale również nie potrafili powalczyć o punkt bonusowy. Nie przeszkodziło to
Aniołom wskoczyć na drugą pozycję w tabeli i przy wygranych na własnym torze,
być niemal pewnym jazdy w play-off. Grudziądzanie z kolei pomimo dwóch
minimalnych wyjazdowych porażek w Tarnowie i Wrocławiu, prezentowali doskonałą
jazdę, którą potwierdzili gromiąc na własnym torze niepokonaną gorzowską Stal i
udowodnili, że mogą być czwartym do play-off’owego brydża.
Nic więc dziwnego, że miejsce w tabeli nie było wyznacznikiem dla znawców
speedwaya, kto wygra to spotkanie i choć sympatycy Aniołów liczyli na drugie
wyjazdowe zwycięstwo w sezonie to faworytem spotkania pozostawali gospodarze.
Podopieczni Roberta Kempińskiego byli świetnie dopasowani do twardej nawierzchni
i chcieli podtrzymać zwycięską passę przy Hallera. Ponadto kolejny triumf na
własnym owalu zwiększał szansę GKM-u na wspomniany play-off.
Przed meczem w obu zespołach w porównaniu do pierwszego awizowanego składu
dokonano kilku ciekawych zmian kadrowych. Oto bowiem grudziądzki trener jasno
zdeklarował, że w meczach wyjazdowych będzie korzystał z usług Petera Ljunga, a
w meczach na własnych torze zmiennikiem Szweda będzie polski multimedalista
Tomasz Gollob który na torze przy ulicy Hallera nie miał sobie równych. Z kolei
w Toruniu miejsce kontuzjowanego podczas Turnieju Zaplecza Kadry Juniorów Dawida
Krzyżanowskiego zajął, nader często upadający, przez co nieprzewidywalny Norbert
Krakowiak, a Kacpra Gomólskiego zmienił Artur Mroczka. Dla byłego żużlowca
tarnowskiej Unii miał być to ligowy debiut w nowym klubie, a zarazem powrót na
tor który go wychował. Duży wpływ na występ Mroczki miała postawa "Gingera",
który w ostatnim czasie spisywał się poniżej oczekiwań, a jednocześnie w
przeszłości notował przeciętne wyniki na trudnym grudziądzkim owalu. Dlatego
toruński menadżer postanowił spróbować nowego rozwiązania, bo jak twierdził
Mroczka wykonał w ostatnich tygodniach bardzo ciężką pracę i jeśli miał otrzymać
szansę jazdy z Aniołem na piersi to grudziądzki tor był doskonałym poligonem
doświadczalnym na tego typu eksperymenty. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że
Jacek Gajewski i Robert Kościecha odsuwając od składu Gomólskiego, nie mieli nic
do stracenia, bowiem ambitny Mroczka był głodny jazdy, ale też potrafił
odpowiednio zmobilizować się na mecze w swoim rodzinnym mieście i utrzeć nosa
macierzystemu klubowi, co pokazał w przeszłości reprezentując barwy Wybrzeża
Gdańsk i przed rokiem z Unii Tarnów.
Sam Mroczka meczu wygrać jednak nie mógł i w toruńskim teamie wiele zależało od
postawy Adriana Miedzińskiego, który nie zachwycał tak jak przed laty swoją
jazdą i wciąż szukał optymalnej formy. Na szczęście w szeregach Aniołów różnicie
na korzyść gości mógł stworzyć Paweł Przedpełski, który wchodząc z rezerwy
potrafił wygrywać z najlepszymi. Ale siła rażenia i ciężar wygrywania wyścigów
spoczywał na uczestnikach cyklu Grand Prix - Gregu Hancocku i Chrisie Holderze.
Choć Australijczyk podobnie jak Amerykanin byli dalecy od swojej doskonałej
dyspozycji i w sezonie AD 2016 ich jazda na obcych torach, była wyrachowaną kalkulacją, to kibice
ciągle pokładali nadzieję w tej dwójce. Toruński Sztab szkoleniowy liczył też na
udane wyjazdowe występy Martina Vaculika. Słowak otwarcie kajał się za swoje
przeciętne występy i miał zamiar w końcu pojechać na miarę swoich
możliwości.
Zatem
jak nie trudno się domyśleć przedmeczowe napięcie było ogromne, a sama rywalizacja
bardzo zacięta, ale Grudziądzanie
na swoim torze kolejny już raz nie dali szans przeciwnikom na wygraną. W biegu szóstym co
prawda jeszcze notowano remis pomiędzy drużynami, ale od biegu siódmego GKM,
zaczął podnosić poprzeczkę i rozpoczął marsz ku zwycięstwu.
Po udanym dla "Gołębi" siódmym wyścigu, który
sprawił mnóstwo radości miejscowym fanom, stała się rzecz historyczna. Oto Tomasz Gollob
przekroczył kolejną barierę i pobił następny rekord. Tym razem został liderem w
klasyfikacji największej liczby zdobytych punktów w historii w polskiej lidze.
Mistrz świata z 2010 roku zapisał się w historii z dorobkiem ponad 6000 punktów.
Łącznie po tym meczu ma on ich na swoim koncie już 6006,5 i dalej mógł śrubować
wydaje się niedościgniony dla innych rekord polskiej ligi. Za swoje osiągniecie
W trakcie spotkania został uhonorowany i do końca zawodów jechał z numerem 6000
na plastronie. Co ciekawe był to już drugi historyczny moment w karierze Tomasza
Golloba z udziałem toruńskiego zespołu, bowiem przed laty najlepszy polski
zawodnik na przestrzeni lat meczem z ówczesnym Apatorem debiutował w ligowej
rywalizacji, a redaktor
Krzysztof Błażejewski tak opisywał ten moment: "18 lipca 1988 roku. Kibice w
Toruniu licznie zgromadzeni na stadionie Apatora szykują się na wielkie derby.
Kiedy żużlowcy Polonii wychodzą do prezentacji, nawet najwięksi znawcy żużla
zastanawiają się, kim jest młody człowiek z numerem 8 na plastronie. Dziś po raz
pierwszy w życiu ma wziąć udział w ligowym spotkaniu. Nazywa się Tomasz Gollob.
Młodzik startuje raz, zdobywa pierwszy punkt. Ale toruńscy kibice nie zwracają
na niego uwagi. O wiele bardziej ich frapuje postawa kolejnych dwóch debiutantów
w derby Pomorza, tyle że w szeregach Aniołów: Jacka Krzyżaniaka i Mirosława
Kowalika". Po latach okazało się, że bydgoski wychowanek będzie na tyle
skutecznym jeźdźcem, że wyśrubuje zdobycze punktowe do niewyobrażalnego poziomu
6000 pkt. W cieniu tego wydarzenia dalej toczyło się jednak ligowe spotkanie, w
którym środkowa faza meczu była koncertem gospodarzy. Przebudził się Rafał Okoniewski, który źle rozpoczął
swoje zmagania. Po dwóch zerach w końcu znalazł odpowiednie przełożenie i
uciekał przeciwnikom ze startu. Zresztą w ogóle moment startowy był tego dnia
bardzo ważny, choć tacy zawodnicy jak Antonio Lindbaeck, Tomasz Gollob, Artiom
Łaguta, Adrian Miedziński, czy Chris Holder pokazywali, że można wyprzedzać
również na dystansie.
Przed biegami nominowanymi wiadomo już było, że Toruń nie ma szans na odrobienie
straconych punktów. Tomasz Gollob tworzył świetny duet wraz z Antonio
Lindbaeckiem, dzięki czemu doprowadzili swoją drużynę do zwycięstwa.
Grudziądzanie wygrali siódme z rzędu i piąte w tym sezonie spotkanie na własnym
torze. Robert Kempiński dwa lata temu zaufał koncepcji Golloba i zaczął
przygotowywać bardzo twardą nawierzchnię. Prawdziwe owoce grudziądzanie zbierają
w tym sezonie. Gollob przypomina siebie z najlepszych lat, a jego styl ten znany
z bydgoskich rund Grand Prix. Wróciła dawna pewność siebie. Dzięki temu
żużlowiec bardziej niż na sobie skupia się na współpracy z kolegami z drużyny
wskazując im podczas jazdy najkorzystniejsze ścieżki. A jego partnerem był Antonio Lindbäck.
Niepokorny Szwed pod wpływem mistrza świata z 2010 roku przemienił się w
pokornego ucznia, który posłusznie realizował na torze wszystkie wizje starszego kolegi
i efekt był piorunujący. Polsko-szwedzki duet pięć z siedmiu wspólnych wyścigów wygrał
podwójnie. Należy jednak podkreślić, że w drużynie gospodarzy wszyscy pojechali
doskonale. Nawet juniorom udało się zdobyć cenne
punkty. Rafał Okoniewski, pomimo gorszego początku zakończył spotkanie z trzema
zwycięstwami, a Krzysztof Buczkowski oraz Artiom Łaguta mieli problemy w
niektórych biegach, ale zakończyli mecz ze znaczącą liczbą oczek dla zespołu.
Z kolei w ekipie gości na pochwały zasługiwał jedynie Vaculik, Holder i po
części Miedziński, ale i oni nie ustrzegli się błędów. "Miedziak" np.
przeszarżował w dziewiątym biegu na pierwszym łuku drugiego okrążenia. Wówczas
zbyt ostro wszedł w wiraż i w efekcie wylądował na dmuchanej bandzie. Największe
problemy z pokonywaniem grudziądzkiego owalu miał jednak tego dnia Norbert
Krakowiak. Z pochodzenia gnieźnianin najpierw upadł na drugim łuku w biegu numer
dwa. Zawodni nie opanował motocykla i wpadł na niego Mike Trzensiok. Obaj
zawodnicy wrócili do parku maszyn o własnych siłach, ale winny przerwania biegu
- Krakowiak wykluczony został z powtórki. Niestety ponownie Norbert upadł w
gonitwie czwartej. Tym razem nie doszło do zderzenia z innym zawodnikiem, ale
bieg został przerwany i Krakowiak ponownie został wykluczony. Mecz pokazał, że toruński junior
musiał ewidentnie sporo popracować nad techniką pokonywania łuków i "ułożeniem"
swojej sylwetki na motocyklu. Z kolei Artur Mroczka, o występie którego sporo mówiło się
przed meczem mogłoby się wydawać, że doskonale zna tor w Grudziądzu, niestety
nie pokazał tego podczas spotkania i zakończył spotkanie z bardzo słabym
wynikiem (1+1pkt).
Dość wysokie zwycięstwo grudziądzan pozwalało myśleć realnie o bonusie
wywalczonym na MotoArenie i utrzymaniu czwartego miejsca w tabeli Ekstraligi na
koniec rundy zasadniczej.
Po meczu
z grudziądzanami toruńskich kibiców czekała czterotygodniowa ligowa przerwa. Nie
oznaczało to jednak, że przerwę mieli żużlowcy, bowiem ścigali się oni z "pełnym
gazem" w Drużynowym pucharze świata i innych rozgrywkach w randze mistrzowskiej.
Niestety toruńskich zawodników zabrakło w rywalizacji na poziomie seniorskim,
ale w finałach
Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski oraz
Brązowym Kasku pokazali się młodzieżowcy w osobach Pawła Przedpełskiego,
Igora Kopeć-Sobczyńskiego i Marcina Kościelskiego. Znaczącą rolę w młodzieżowej
rywalizacji odegrał jednak tylko Przedpełski zajmując drugie miejsce w finale
MIMP, a pozostali jeźdźcy byli tylko tłem dla swoich rywali. Jednak nie
pojedyncze młodzieżowe indywidualne rozgrywki przyprawiały o zakłopotanie
toruńskich kibiców i działaczy, ale ogólny trend szkoleniowy i marazm w jaki
popadła toruńska żużlowa młodzież. W szkółce bowiem było kilu młodych
zawodników, którzy prezentowali poziom sportowy dalece odbiegający od tego, do
czego przyzwyczaili fanów żółto-niebiesko-białych barw ich poprzednicy w latach
minionych. W zainaugurowanych w ligowej przerwie rozgrywkach
ligi juniorów oraz młodzieżowych drużynowych mistrzostw polski młode Anioły
bez Pawła Przedpełskiego po prostu nie istniały na tle swoich rówieśników z
innych klubów. Dość powiedzieć, że podczas pierwszego z eliminacyjnych turniejów
MDMP jaki rozegrano w Gdańsku
Marcin Turowski pokonał tylko jednego przeciwnika, a cały toruński zespół na
dwadzieścia startów dziewięciokrotnie zamykał stawkę, zaliczył dwa upadki,
defekt, a ze zdobytych ośmiu punktów trzy zainkasowali dzięki pomocy losu i
pechowi rywali. Był to zatem najgorszy start juniorskiej drużyny w historii tych
rozgrywek i nic dziwnego, że trener Robert Kościecha szybko wyjechał ze
stadionu w Gdańsku i niezwykle krótko komentował występy swoich podopiecznych:
"Nie wiem, co mam powiedzieć. Po ostatnich kilku słabszych zawodach długo
rozmawialiśmy z chłopakami, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Chyba nigdy
jeszcze tak szybko nie wyjeżdżałem ze stadionu, było mi po prostu wstyd".
Wielu zastanawiało się nad takim stanem rzeczy, bowiem jeszcze dekadę wstecz
talentów na miarę Pawła Przedpełskiego toruński klub "wypuszczał" przynajmniej
jednego w ciągu sezonu. Postawa młodych jeźdźców była o tyle dziwna, że klub
raczej nie oszczędzał na szkoleniu, a licencjonowani zawodnicy jeszcze rok czy
dwa lata temu z powodzeniem ścigali się na minitorach. Przez klub w ostatnich
latach przewinęło się mnóstwo młodych chłopaków, ale ich ilość nie przeszła w
jakość. Można było co prawda powiedzieć, że w lidze juniorów i MDMP nie jeździli
najlepsi, czyli Paweł Przedpełski, Norbert Krakowiak czy Dawid Krzyżanowski, ale
aż tak słabej postawy w grodzie Kopernika nikt się nie spodziewał. Dodatkowo
notoryczne upadki Krzyżanowskiego i sprowadzonego przez sezonem Krakowiaka
powodowały, że żaden z nich nie mógł na dłużej zadomowić się w ligowym składzie Get Well.
Nic więc dziwnego, że w meczach ligowych jechał ten junior, który akurat
chwilowo nie leczył kontuzji. I w tej można powiedzieć selekcji najlepiej
wypadał Igor Kopeć-Sobczyński. Nic więc dziwnego, że w wielu komentarzach dało
się słyszeć, że toruńska myśl szkoleniowa sięgnęła dna, bo w to, że poza
Przedpełskim przez tyle lat do szkółki zgłaszały się same antytalenty, też
trudno było uwierzyć. Zatem problem być może tkwił w trenerach? Jan Ząbik
wychował wcześniej kilku czołowych polskich żużlowców, ale gdy zajął się pracą
na minitorze Stali Toruń, z entuzjazmem do pracy na dużym torze przystępowali po
kolei: Mirosław Kowalik, Jacek Krzyżaniak i Robert Kościecha. Zatem czy wśród
czterech trenerów do pracy z młodzieżą również nikt się nie nadawał? Zatem
problem chyba nie tkwi w myśli szkoleniowej.
Nie dało się jednak ukryć, bowiem wskazywały na to młodzieżowe wyniki, że w
Toruniu rozmieniona na drobne została szkoleniowa tradycja i działacze myśląc o
przyszłości powinni zadbać o teraźniejsze kadry zawodników. Nie należało
jednak w tym przypadku szukać wytłumaczenia, że młodzież nie garnie się do
sportu tak jak kiedyś, że żużel to sport drogi i można powiedzieć elitarny, że
młodzi chłopcy są "żądni sukcesów od razu", a gdy ich nie ma szybko zniechęcają
się do ciężkiej pracy, itd., bowiem klub nie miał problemu z dopływem świeżego
żużlowego narybku, który należało oszlifować, a problem tkwił raczej w
rozwiązaniach systemowych wewnątrz klubu. Wydawanie niemałych przecież pieniędzy
powinno być poparte konkretnym planem działania i pomysłem na żużlową młodzież,
konkretnymi startami na różnych torach, a młodzi toruńczycy ścigali się jakby od
przypadku do przypadku, bez wiary w jakikolwiek sukces. A przecież należało
pamiętać, że w roku 2017 Paweł Przedpełski tracił status juniora i jego miejsce
miał wypełnić inny młodzian. Pytanie który z jeźdźców mógłby chociaż w połowie
tę lukę wypełnić? Sztab szkoleniowy nie załamywał jednak rąk i podejmował dalsze
próby wykrzesania z toruńskiej młodzieży żużlowej iskierki, która mogła być
nadzieją na przyszłość.
Ligowa przerwa szybko minęła i zawodnicy
powrócili do ścigania w najlepszej lidze świata. Przed Aniołami było bardzo
ważne spotkanie z ligową czerwoną latarnią Unią Tarnów, która chcąc uniknąć
spadku nie mogła sobie już pozwolić na porażki na własnym torze, przez co była
zespołem niezwykle zdeterminowanym i nieobliczalnym. Żużlowcy z miasta Kopernika nie zawiedli jednak swoich kibiców i pewnie wygrali
31:58. Natomiast w najważniejszej potyczce sezonu 2016 podopieczni Pawła
Barana zawiedli na całej linii. Zamiast zewrzeć szyki odjechali najgorszy mecz w
sezonie. Po meczu widać było, że zawodników jak i sztab szkoleniowy zjadła
presja, a w ekipie gospodarzy próżno było szukać pozytywów poza Januszem
Kołodziejem. Apogeum niefrasobliwości i braku żużlowego
myślenia wykazał jednak Leon Madsen, który swoją postawą osłabił drużynę oraz
naraził się na spore koszty. Duńczyk reprezentujący Unię Tarnów otrzymał dwie
żółte, a co za tym idzie w konsekwencji czerwoną kartkę. Ekstraligowy regulamin
w tej sytuacji nakładał na zawodnik ukaranego żółtą kartką karę w wysokości 1500
zł, a za czerwoną 4500 zł. Oczywiście kary podlegają sumowaniu.
Na domiar złego po otrzymaniu czerwonej kartki Madsen wziął udział w wywiadzie.
Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby nie krytyka decyzji arbitra, a to z
kolei podlega paragrafom regulaminowym i sprawą miał zająć się trybunał
Ekstraligi.
Kolejnym przewinieniem Madsena był fakt, że po otrzymaniu czerwonej kartki
żużlowiec powinien udać się do szatni i nie wracać do parku maszyn do momentu
podpisania protokołu meczowego przez kierowników oraz arbitra. Jak się okazało
Madsen nadal pozostawał w parkingu i za to Ekstraliga zapewne również ukarze
zawodnika sporą karą finansową. A to oznacza, że Duńczykowi może uzbierać się
grubo powyżej 10 tysięcy kary.
Czerwona kartka rodziła jednak dalsze konsekwencje finansowe, bowiem zawodnik z
kraju Hamleta nie mógł wystąpić w kolejnym meczu w Unii Tarnów w Poznaniu, a tym
samym nie miał możliwości zarabiania.
Niestety sama Unia Tarnów po blamażu po meczu z Get Well pogodziła się raczej ze
spadkiem, ale styl, w jakim żegnała się z Ekstraligą, daleki był od optymizmu.
Jaskółki ścigały się bowiem w Ekstralidze - z roczną przerwą w 2009 roku - od
dwunastu lat. Zdobyły w tym czasie sześć medali: trzy złote (2004, 2005, 2012) i
trzy brązowe (2013-2015). Sezon 2016 był jednak dla Unistów z wielu względów
nieszczęśliwy, co odbiło się na wynikach osiąganych przez podopiecznych trenera
Pawła Barana. Poprzednio tak nieudanie Unia prezentowała się tylko w 2008 roku,
w którym zaznała goryczy spadku do I ligi.
Na bardzo trudną sytuację w tabeli złożyły się przede wszystkim
niesatysfakcjonujące wyniki osiągane na własnym torze. Przedstawiciele Unii
niejednokrotnie podkreślali, że wygrywanie spotkań na własnym terenie będzie
kluczowe w walce o utrzymanie. Tymczasem na sześć takich meczów Jaskółki doznały
czterech porażek. Przy Zbylitowskiej udało się im pokonać tylko Unię Leszno
(48:42) i GKM Grudziądz (47:43).
Na dodatek ostatnia przegrana zapisała się w niechlubnej historii występów Unii
w Ekstralidze. Wynik 31:58 przeciwko Get Well Toruń to dla unistów najgorszy
wynik na własnym torze odkąd startują w Ekstralidze. Poprzednio tak dotkliwych
porażek doznawali we wspomnianym roku 2008 w konfrontacjach z drużynami z
Częstochowy, ponownie Torunia oraz Leszna. W całym tamtym sezonie na osiem
meczów triumfowali tylko raz - przeciwko ekipie z Wrocławia.
Torunianie z kolei byli blisko pobicia własnego rekordu wyjazdowej wygranej w
Ekstralidze. W sezonie 2003 pokonali Polonię Piła wynikiem 60:30. Niedzielne
osiągnięcie znajduje się ostatecznie na drugim miejscu wśród najwyższych
wyjazdowych zwycięstw Aniołów. Zawodnicy Aniołów świetnie startowali, a to już
była połowa sukcesu. Na dystansie też jechali bardzo dobrze i skutecznie bronili
się przed atakami gospodarzy. Przewagę z początku budowali powoli, później
włączyli wyższy bieg, aż po trzynastym wyścigu wyniosła ona 25 punktów.
Na
dwunastą kolejkę spotkań czekali niemal wszyscy fani żużlowego Torunia. Oto
bowiem do miasta Kopernika przyjeżdżała liderująca niemal od początku rozgrywek
gorzowska Stal. Anioły wzięły srogą lekcję żużla na torze w Gorzowie, dlatego
wszyscy liczyli na udany rewanż, jednak o bonusie nikt nawet nie marzył, bowiem
różnica 34 punktów z tak klasowym rywalem była praktycznie nie do odrobienia.
W grodzie Kopernika panowały bardzo dobre nastroje. Po pokonaniu tydzień
wcześniej Unii Tarnów, awans do fazy play-off Anioły miały na wyciągnięcie ręki.
Znakomite zawody w starciu ze swoim byłym klubem pojechał Martin Vaculik, który
chciał potwierdzić, że przeciętne wejście w sezon ma już za sobą. Kibice z
Torunia liczyli również, że na własnym torze liderem będzie Chris Holder. W ostatnich
trzech spotkaniach przed własną publicznością Australijczyk tylko raz został
pokonany przez zawodnika drużyny przeciwnej. Szczęśliwcem był Grigorij Łaguta. W
Tarnowie bardzo dobrze funkcjonowała też druga linia Aniołów. Jacek Gajewski
mógł być zadowolony z postawy Adriana Miedzińskiego, a ważne punkty przywiózł
również Kacper Gomólski. Nie zawiódł także Igor Kopeć-Sobczyński, który
dwukrotnie przyjeżdżał przed juniorami "Jaskółek", ale w meczu z Gorzowem
zadanie miał o wiele trudniejsze, gdyż w Stali pozycje juniorskie były bardzo
mocno obsadzone.
Niestety
w trakcie meczu okazało się, że emocji w konfrontacji dwóch zespołów
aspirujących do miana drużynowego mistrza polski, było jak na lekarstwo. Po
pierwszej serii startów prowadzili już sześcioma punktami. W kolejnych biegach
przewaga gospodarzy utrzymywała się i w ósmym wyścigu Stanisław Chomski posłał w
bój w ramach rezerwy taktycznej Krzysztofa Kasprzaka, ale strat nie udało się
jednak zmniejszyć, gdyż Kasprzaka ograł na dystansie mający niesamowitą szybkość
Greg Hancock. Kolejne rezerwy gorzowian też na niewiele się zdały, bowiem
torunianie dominowali na torze i z pomysłem rozgrywali kolejne biegi. To
powodowało, że z toru wiało nudą, a zazwyczaj na Motoarenie fani oglądają bardzo
ciekawe wyścigi, jednak tym razem decydował głównie start i mądre pokonanie
pierwszego okrążenia. Potem wystarczyło nie popełniać błędów, odpowiednio
ustawić parę i obierać optymalne ścieżki.
Całe spotkanie było bardzo czystym od strony jeździeckiej meczem, ale na torze
zaiskrzyło w ostatnim wyścigu, kiedy to Kasprzak ostro zaatakował Hancocka,
doprowadzając do upadku Amerykanina. Arbiter nie miał wątpliwości i wykluczył z
powtórki Polaka, choć Krzysztof się z tym nie zgadzał i doszło do ostrego
spięcia między nim i Rafałem Hajem, mechanikiem Hancocka. Obaj żużlowcy
wyjaśnili sobie całą sytuację, Kasprzak przeprosił Hancocka i można było
dokończyć spotkanie, które zakończyło się dziesięciopunktowym tryumfem
gospodarzy, a dla Hancocka, kompletem punktów. Dzięki zwycięstwu za dwa punkty,
torunianie umocnili swoją pozycję w czołowej czwórce Ekstraligi, zaś dla
gorzowian była to dopiero druga porażka w lidze i warto podkreślić, że
pogromcami Stalowców były kluby z województwa kujawsko-pomorskiego.
Kibice
oprócz rywalizacji czysto sportowej mieli jeszcze jedną nie lada gratkę, bowiem
na meczu z liderem ekstraklasy swoją obecność zaanonsował
Darcy
Ward, po czym na kilka dni przed meczem odwołał swój przyjazd, ale
ostatecznie pojawił się na MotoArenie, a dwudziestoczterolatkowi w wyprawie do
Torunia pomógł Joe Parsons z Monster Energy. Zawodnik, którego żużlowej Polsce
pokazał klub z Torunia, w którym później zawodnik spędził większą część
sportowego życia został bardzo gorąco przywitany przez kibiców, a wywiadom i
wspólnym zdjęciom nie było końca. Kontuzjowany żużlowiec również nie krył
radości z wspierania swoich kolegów w parkingu i tymi słowami przywitał się z
kibicami: "Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę być tutaj z Wami. Dziękuję Wam
bardzo za te wszystkie lata spędzone w klubie i za to, że ciągle jesteście ze
mną. Nie zapomnę ani jednej chwili spędzonej w Toruniu. Drużyna toruńska jest
ciągle bliska mojemu sercu. Dziękuję Toruń! Kocham Was bardziej niż możecie
sobie wyobrazić".
Po meczu rzecznik prasowy prezydenta Torunia, poinformowała, że "Darky"
następnego dnia spotka się z Prezydentem Michałem Zaleskim i kibicami na Rynku
Staromiejskim, gdzie będzie ponownie okazja do porozmawiania i wspólnego
zdjęcia. Na spotkanie ze swoim idolem przyszło kilkaset osób. Oprócz zwykłych
kibiców nie zabrakło jego kolegów z toru w osobach Chrisa Holdera, Adriana
Miedzińskiego, Pawła Przedpełskiego, pojawił się także menedżer Get Well Toruń
Jacek Gajewski. Gospodarzem wieczoru był prezydent Torunia Michał Zaleski,
który przywitał byłego zawodnika tymi słowami: "nasze miasto czekało na
ciebie cały rok. Reprezentowałeś Toruń i byłeś zawodnikiem, który zawsze dawał
nam wiele radości i szczęścia. Pamiętaj, że są tu ludzie, którzy cię kochają i
chcą żebyś do nich przyjeżdżał", po czym wręczył Darcy'emu Wardowi
pamiątkowe upominki: kosz toruńskich pierników oraz obraz z podobizną żużlowca
na tle ratuszowej wieży.
Australijczyk był w bardzo dobrym humorze i autentycznie cieszył się ze
spotkania z fanami i komentował całą sytuację: "Bardzo
się cieszę z powrotu do tego miasta. Zawsze będę tutaj wracał, to właśnie tu,
czuję się jak w domu. W toruńskim
klubie spędziłem jedne z piękniejszych chwil mojego życia. To, że już się nie
ścigam, nie oznacza, że nie będę się już z wami spotykał.
Mogę zapewnić, że co roku będę starał się być w Toruniu, może z wyjątkiem
przyszłego, ponieważ będę musiał załatwić jeszcze kilka spraw. Jestem wdzięczny,
że tu przyszliście. Bardzo dziękuję wam za wsparcie i za to spotkanie. To bardzo
uderzające w piersi, że tak wielu tu was przybyło".
Spotkanie z poszkodowanym żużlowcem
trwało ponad półtorej godziny, a wśród pytań zadawanych przez fanów nie
brakowało zarówno tych poważniejszych, o przebieg rehabilitacji sparaliżowanego
żużlowca, ale pytano, też o najzabawniejsze wspomnienie związane z Toruniem.
Pojawiły się również pytania typowo sportowe, w których "Darky" odpowiadając na
jedno z nich zdradził, że ma stały kontakt z innymi byłymi australijskimi
zawodnikami, gdyż jego bliskim sąsiadem jest
Ryan Sullivan, a kilka ulic dalej mieszka
Jason
Crump. Z kolei na pytanie jak postrzega szanse Get Well w ligowej
rywalizacji Kangur odpowiedział: "Na pewno w tym sezonie istnieje duża szansa
dla Get Well i gorąco w to wierzę. Typuję, że finał odbędzie się między Get Well
i Stalą Gorzów Wielkopolski. Drużyna, do której dołączyli: Greg Hancock i Martin
Vaculik ma wszelkie predyspozycje ku temu, aby pojechać w finale i wygrać go"
Dwudziestoczterolatek po wizycie w Toruniu uda się do Anglii, skąd w przyszłym
tygodniu wróci do Australii wraz ze swoją dziewczyną Lizzie Turner, która była z
nim obecna w Toruniu.
Po wyjeździe Darcy Warda Anioły udały się w podróż do ..... Poznania, gdzie ligowe boje toczyła Sparta Wrocław, której obiekt był w remoncie i tor na poznańskim Golęcinie był domową areną żużlowców z Dolnego Śląska. Niestety sześć spotkań rozegranych na "zastępczym obiekcie" pokazało, że nawierzchnia poznańskiego toru nie zawsze była sprzymierzeńcem gospodarzy. Wrocławianie musieli jednak poradzić sobie z tym problem, bowiem rywalizacja z Get Well była niezwykle ważnym pojedynkiem. Z jednej strony ekipa Sparty nadal zachowywała szanse na awans do fazy play-off, z drugiej ciągle była zagrożona jazdą w meczach barażowych. W ostatnich spotkaniach podopieczni Piotra Barona potrafili wykorzystać atut toru w Poznaniu, ale żużlowcy z grodu Kopernika będący pewni udziału w play-off, mając pięć punktów przewagi nad czwartym GKM-em Grudziądz oraz sześć nad piątym ROW-em Rybnik, byli w sztosie i z chcieli wywieźć komplet punktów z stolicy Wielkopolski, gdyż bonus po wygranej 60: 30 na MotoArenie był sprawą oczywistą. Niestety jak się okazało wrocławianie zawiesili poprzeczkę niezwykle wysoko i toruńczycy polegli różnicą sześciu punktów, a totalną niemoc okazał Chris Holder, który kompletnie sobie nie radził na poznańskim owalu i w pomeczowych wypowiedziach obiecał zdecydowaną poprawę swojej formy w kolejnych meczach.
A
kolejne spotkanie było meczem o podwójną stawkę bowiem na Pomorzu miało dojść do
kolejnych derbów, gdyż do miasta Kopernika przyjeżdżał GKM Grudziądz.
Spotkanie
to było jubileuszowym, dziesiątym aktem w historii starć
toruńsko-grudziądzkich. Po lipcowej wygranej na plus wyszedł walczący o awans do play-off GKM, ale na Motoarenie to gospodarze byli faworytem.
Wygrana GKM-u w pierwszym spotkaniu pozwoliła "Gołębiom" wyjść na minimalne
prowadzenie (5-0-4) w ogólnym bilansie derbowych potyczek z torunianami. Get
Well oczywiście był upatrywany, jako kandydat do wygranej w rewanżu w Toruniu i
szybkiego wyrównania statystyki, ale i tak należało pochwalić grudziądzki klub
za to, że potrafił postawić bardziej utytułowanemu, lokalnemu rywalowi
poprzeczkę na tyle wysoko, że w Toruniu przed rewanżem wszyscy byli bardzo
zmobilizowani, bowiem trzy zwycięstwa Aniołów na własnym torze były
przekonujące, ale GKM potrafił raz mecz wyjazdowy rozstrzygnąć na własną
korzyść. Było to w sezonie 1998, gdy goście nieoczekiwanie wygrali 48:42,
odbijając sobie porażkę na własnym obiekcie odniesioną dwa lata wcześniej.
Liderem grudziądzan był wówczas Billy Hamill, który stanowił w tamtym czasie
wspólnie z Gregiem Hancockiem o sile reprezentacji USA. Niestety w roku 2016 mistrzowski
poziom prezentował już tylko "toruński Kalifornijczyk", a Hamill
ścigał się w USA już tylko rekreacyjnie, choć trzeba przyznać, że potrafił
wygrywać słabiej obsadzone turnieje.
Przed spotkaniem w Toruniu, podobnie jak w wielu innych polskich miastach, przez
cały dzień padał deszcz. Opady - mniej lub bardziej intensywne - na szczęście
ustały na około 45 minut przed planowaną godziną rozpoczęcia meczu, a dach nad
torem MotoAreny spełnił swoje zadanie i uchronił nawierzchnię przed zmoczeniem.
Do tego organizatorzy rozłożyli plandeki na najbardziej zagrożonych miejscach:
prostej startowej i pierwszym łuku, dzięki czemu mecz odbył się bez problemu, a
w trakcie ostatnich przygotowań tor był nawet polewany.
Do meczu zespoły przystąpiły w najsilniejszych składach. W ekipie gości
początkowo awizowano Petera Ljunga, ale ostatecznie trener Robert Kempiński,
postawił na dwuletnie doświadczenie wyniesione z MotaAreny przez Tomka Golloba i
ostatecznie w składzie pojawił się polski multimedalista. Co ciekawe bydgoski
wychowanej poznał smak derbów w trójnasób, bowiem startował zarówno po stronie
"Gryfów" znad Brdy, "Aniołów" znad Wisły i "Gołębi" znad basenu jezior Rudnik,
Rządz i Tarpno.
W ekipie gospodarzy Artura Mroczkę zmienił Kacper Gomólski, a w miejsce
Norberta Krakowiaka, który odpoczywał od żużla i zastanawiał się nad swoją
sportową przyszłością wystartował Igor Kopeć-Sobczyński. Anioły poza pierwszym
biegiem, który dość niespodziewani przegrały 4:2 w kolejnych biegach nadawały
ton rywalizacji i nie zamierzały odpuszczać żadnego biegowego punktu i pewnie
wygrały mecz już przed biegami nominowanymi, a po piętnastym biegu na tablicy
wyników widniał wynik 59 : 31.
W zespole Get Well Toruń, niezawodni liderzy zaliczyli doskonałe starty.
Zrehabilitował się za słabą postawę w Poznaniu kapitan Chris Holder, który na
swoim koncie zgromadził (14pkt.), natomiast Greg Hancock i Martin Vaculik,
zakończyli spotkanie z (12pkt.). Paweł Przedpełski, który dzień wcześniej
wywalczył Drużynowe Mistrzostwo Świata Juniorów udowodnił jak dużym wzmocnieniem
może być dla swojej drużyny. Pomimo starań GKM’u i dobrego początku Antonio
Lindbaecka i Tomasza Golloba, goście nie byli w stanie nadrobić straconych
punktów. Największą ilość punktów dla teamu z Grudziądza zdobyli Lindbaeck
(9pkt.), oraz Artiom Łaguta (9pkt.), ale pozostali jeźdźcy dowozili do mety
pozycje znacznie poniżej ich możliwości.
Przegrana oznaczała dla grudziądzan, że musieli czekać na wynik pojedynku z
Leszna, gdzie miejscowa Unia podejmowała ekipę wrocławską. Niestety dla GKM-u,
Unia przegrała 43:47 co spowodowało, że wrocławianie zajęli na zakończenie rundy
zasadniczej czwartą pozycję w tabeli i tym samym to on mogli przygotowywać się
do play-off, a dla grudziądzanie musieli cieszyć się z faktu, że na własnym
torze wygrali wszystkie spotkania, a piąte miejsce w lidze było najwyższym w
historii startów w Drużynowych Mistrzostwach Polski.
Dzięki triumfowi nad Unią Leszno wrocławianie
drugi rok z rzędu awansowali do strefy play-off, w której toczyła się walka o
medale. System ten przez wielu uznawany za niesprawiedliwy, jest niezwykle
medialny i obecny w dyscyplinach drużynowych na całym świecie. W Polsce od lat
występuje m.in. w ligach piłki siatkowej i koszykowej czy też w hokeju na
lodzie. Co ciekawe w lidze żużlowej po raz pierwszy wprowadzono go w życie w
roku… 1952. Po fazie zasadniczej do decydującej części sezonu awans wywalczała
pierwsza czwórka, która najpierw ścigała się w półfinałach, a następnie w
meczach o miejsca na podium. Taka formuła rozgrywek obowiązywała jednak tylko
przez jeden sezon. Powróciła dopiero z w roku 1990, kiedy to cztery drużyny
rywalizowały każdy z każdym o miano najlepszej ekipy. Wówczas toruńczycy okazali
się po raz drugi w historii najlepszą ekipą w Polsce. Runda finałowa jedna
zniknęło ponowie na kilka lat i do rywalizacji w finałach powrócono w ostatnim
okresie istnienia I Ligi, jako najwyższego szczebla ligowego, czyli w latach
1996-1999. W istniejącej od 2000 roku Ekstralidze formuła play-off po raz
pierwszy pojawiła się pięć lat później, gdy awansem do tej fazy premiowano, aż
sześć drużyn. Dwie najlepsze ekipy po rundzie zasadniczej miały automatycznie
zagwarantowany udział w półfinale. Pozostałe natomiast rywalizowały w pierwszej
rundzie o awans do pierwszej czwórki. Z tegorocznych szczęśliwców w ówczesnej
batalii o medale udział brali torunianie i wrocławianie. Drużyna z Zielonej Góry
walczyła o utrzymanie, a jej rywal zza miedzy Stal Gorzów startował wówczas w I
Lidze.
Po
roku przerwy ten kontrowersyjny dla wielu system na stałe wpisał się już w żywot
Ekstraligi. Przez pięć kolejnych sezonów (2007-2011) szansę udziału w play-off
ponownie otrzymywały zespoły z miejsc 1-6 po rundzie zasadniczej. Rywalizacja
była podzielona na trzy etapy: ćwierćfinały, półfinały i finały. Walka w
czołowej szóstce co roku była obecna w Toruniu, a poza sezonem 2007 także w
Gorzowie i Zielonej Górze. We Wrocławiu z kolei zabrakło play-offów w 2009 roku.
Od 2012 roku zmniejszono liczbę drużyn, którym przysługuje jazda o medale DMP.
Podobnie jak pod koniec XX wieku, szansę otrzymuje czwórka najwyżej
sklasyfikowanych po fazie zasadniczej. Tylko raz brakowało w tej części
"Aniołów" z Torunia i "Myszy" z Zielonej Góry, dwukrotnie nie udawało się to
Stali Gorzów, natomiast Sparta Wrocław pierwszy taki awans wywalczyła dopiero
przed rokiem.
Zatem dla drużyny Get Well Toruń wrześniowa jazda w play-off miała być
dziesiątą, odkąd powołano Ekstraligę i żużlowcy z miasta pierników i astronomii,
byli pod tym względem najlepszym zespołem w historii. Drugie miejsce w tej
statystyce zajmował ustępujący mistrz Polski z Leszna, mający na swoim koncie
osiem takich startów, z którym zrównała się ekipa z Zielonej Góry.
Po
meczu dość niespodziewanie swoją karierę zakończył Dawid Krzyżanowski, który
w wywiadzie poinformował o swojej decyzji:
Początkowo byłem co do tego przekonany i sztab szkoleniowy był zdania, że
jakoś się z tego wszystkiego odbiję. Niestety z tego co widziałem i odczuwałem,
ta jazda nie była nawet trochę lepsza od tego, co było w poprzednim sezonie. Ten
wypadek też swoje zrobił. Lekarze stwierdzili, że z moją głową może być jeszcze
gorzej. Jestem uzależniony od mojego zdrowia. Po ostatnim upadku w Częstochowie
oraz wcześniejszym z tego sezonu, gdzie możliwe, że również miałem wstrząs
mózgu, ale nie zostałem przebadany, wynika, iż mogłem mieć równie dobrze dwa.
Byłem na tomografie głowy i od tego czasu mam problemy z pamięcią krótkotrwałą.
Nie jest to fajne uczucie, a jeszcze w przyszłym roku mam maturę w szkole. Po
tym poważnym wypadku z ubiegłego sezonu, dwa tygodnie z życia mi wypadły
kompletnie. Do dzisiaj nie mogę sobie tego przypomnieć oglądając nagrania.
Lekarz neurolog ocenił, że przy kolejnym uderzeniu w głowę grozi mi atak
padaczki. Jeśli chcę prowadzić w miarę normalne życie, to nie mogę się narazić
na kolejny wstrząs głowy. Przy tym sporcie jest to możliwe niemalże na każdym
kroku. To mnie wyklucza z bycia żużlowcem.
Ludzie w klubie jak najbardziej rozumieją moją sytuację. Trener mówił, że on
wielokrotnie notował złamania. Niestety głowa to głowa. Jestem także po rozmowie
z wiceprezesem Jackiem Gajewskim, który doskonale zdaje sobie sprawę, że zdrowie
jest najważniejsze. Z wszelkimi formalnościami dotyczącymi rozwiązania kontraktu
poczekamy do zakończenia sezonu. Na szczęście mam też duże wsparcie ze strony
mojej dziewczyny.
Nie wiem czy wrócę kiedykolwiek? Nie mogę teraz niczego powiedzieć. Oczywiście -
chciałbym nadal jeździć, ale nie mam pojęcia, co się wydarzy.
Po zakończeniu rundy zasadniczej w oczekiwaniu na finałową batalię o medale z myślą o wielbicielach jednośladów, toruńskie centrum handlowe Copernicus przygotowało niecodzienną wystawę historycznych motocykli żużlowych. Przez ponad dwa tygodnie, torunianie mogli podziwiać unikalne eksponaty wpisujące się w klimat miasta słynącego ze speedwaya. Kibice z bliska mogli przyjrzeć się modelom motocykli takim jak ESO, Jawa czy Godden, a nawet można było przypomnieć sobie czerwone osłony motocykla, z którymi ścigał się wieloletni lider Aniołów Wiesław Jaguś, podpięte do Jawy z roku 1991, czyli do motocykla, który był w powszechnym użyciu, gdy "Mały Wojownik" zaczynał przygodę ze speedwayem. Współtwórcą wystawy, a zarazem właścicielem historycznych motocykli żużlowych był Maciej Gralak, który zgromadził w swojej kolekcji ponad 30 maszyn, a których fotografie można obejrzeć na stronie pod intrygującą nazwą speedway nostalgia. Oto kilka zdjęć z tej wyjątkowej wystawy.
Po
dwóch tygodniach przerwy kibice w końcu doczekali się finałowej rozgrywki.
Przed pierwszym meczem play-off, w którym trzeci po rundzie zasadniczej Get Well
Toruń, podejmował drugi Falubaz Zielona Góra, obie drużyny komplementowały się i
straszyły swoją siłą jednocześnie.
Zielonogórzanie byli niewygodnym
rywalem dla każdego, a dla torunian już w szczególności, bo zawodnicy drużyny
Marka Cieślaka lubili ściganie na Motoarenie i zawsze stawiali spory opór
gospodarzom. Jednak drużyna prowadzona przez Jacka Gajewskiego zakończyła fazę
zasadniczą niepokonana przed własną publicznością, a jej wygrane bardzo często
były bardzo okazałe. Także ekipa z Zielonej Góry wyjechała z Motoareny na
tarczy, ale dwanaście punktów straty zostały przez nią odrobione z nawiązką u
siebie. Mimo wszystko wydawało się, że podobna zaliczka satysfakcjonowałaby
gospodarzy pierwszego spotkania. Atut własnego toru mieli wykorzystać szczególnie Chris Holder oraz Greg Hancock.
Liderzy Get Well spisywali się w Toruniu wręcz wspaniale i to od nich wymagało
się zdecydowanie najwięcej. Jeżeli Anioły miały konsekwentnie budować przewagę,
to margines błędów tej dwójki był bardzo mały. Wynik poniżej dziesięciu punktów
nie wchodzi w grę, a wielu po cichu liczyło na bezbłędne zawody w wykonaniu
Australijczyka oraz Amerykanina. Oczy kibiców z grodu Kopernika były także
zwrócone na Kacpra Gomólskiego oraz Adriana Miedzińskiego. Jeżeli coś zawodziło
przez cały sezon w toruńskim zespole, to była to z pewnością druga linia. Dla
obu zawodników ostatni mecz z Grudziądzem był dość udany i mógł dodać nieco
pewności siebie "Gingerowi" i "Miedziakowi". Zatem spotkanie z Falubazem było
dla nich sporą szansą na zmazanie plamy z sezonu zasadniczego. W zespole z Zielonej Góry panowały bardzo dobre nastroje. Zakończenie pierwszej
fazy rozgrywek na drugim miejscu zbiegło się z powrotem do ścigania Jarosława
Hampela, który miał duży wpływ na świetny wynik w konfrontacji Falubazu z Unią Tarnów.
Marek Cieślak zaufał mu na tyle, że postanowił wystawić "Małego" jako
prowadzącego parę z Jasonem Doylem, ale doświadczonego zawodnika na jednym z
najtrudniejszych terenów w Ekstralidze czyli w Toruniu czekało znacznie większe
wyzwanie.
Kibice dostrzegali sportowy potencjał widowiska i wierzyli w końcowy sukces,
dlatego ochoczo nabywali bilety na pierwszy pojedynek w rundzie play-off, co
cieszyło Panią Prezes Ilonę Termińską, która tak komentowała frekwencyjny boom:
"Tak jak się spodziewaliśmy, bilety na Falubaz sprzedają się najlepiej w sezonie.
Od pierwszego dnia sprzedaży kibice licznie przychodzą zarówno na Motoarene, jak
i do Atrium Copernicus, co oczywiście bardzo nas cieszy. Prosimy jednak kibiców
zdecydowanych na uczestniczeniu w niedzielnym widowisku o szybszy zakup biletów
na niedzielne spotkanie, tak byście Państwo nie musieli Państwo czekać w
niedzielę w długich kolejkach do kas przed stadionem. Przypominam także, iż
przed sezonem sprzedawaliśmy wejściówki całoroczne dwojakiego rodzaju. Jedne
były na cały sezon wraz z rundą Play - Off, drugie z kolei bez tej rundy.
Kibice, którzy kupili karnety bez rozgrywek o medale mieli prawo pierwokupu do
minionego wtorku włącznie. Staramy się o tym przypominać, tak by w niedzielę
nikt chcący obejrzeć na żywo mecz na Motoarenie nie został bez wejściówki".
Fani zastosowali się do słów Pani Prezes i ci co przybyli na zawody zobaczyli
kapitalny pojedynek. Warto dodać, że Frekwencja na meczu Get Well Toruń -
Falubaz Zielona Góra znacznie przerosła średnią z sezonu 2016 na meczach w
Toruniu i według oficjalnych danych osiem spotkań w Toruniu obejrzało 82 407
osób i w dużej mierze było to efektem spotkania z Falubazem. Na żywo spotkanie
obejrzało 13 741 osób i był to najlepszy wynik tego sezonu. Co ciekawe, liczba
kibiców Get Well z obecnych rozgrywek była bardzo zbliżona do wyników z roku
2015, kiedy to na Motoarenie w całym sezonie na trybunach zasiadało średnio 10,3
tys. osób. Na tle innych ekip ekstraligi był to bardzo dobry wynik. Najlepszą
średnią kibiców na stadionie miała bowiem Stal Gorzów (11 756). Drugie miejsce
zajmował jednak Toruń.
Twierdza Toruń nie padła, a Falubaz zakończył swój zwycięski szlak bojowy w Grodzie Kopernika. W Zielonej Górze zabrakło punktów Patryka Dudka i Jarosława Hampela. Swojego kapitalnego występu z rundy zasadniczej nie powtórzył też Krystian Pieszczek. Za to na słowa uznania zasługuje postawa Jasona Doylea i Piotra Protasiewicza, którzy ciągnęli wynik zespołu i byli jego liderami. I to właśnie oni w biegu piętnastym uratowali dla Falubazu korzystny wynik przed rewanżem. Zielona Góra przegrała, ale na pewno w swoich szeregach posiadała zawodników, których potencjał na MotoArenie nie został wykorzystany. Dotyczy to zwłaszcza Patryka Dudka, który zapewne nie będzie miło wspominał pierwszego meczu półfinałowego, bowiem był to jego najsłabszy występ w sezonie 2016. "Duzers" w pierwszym meczu ekipy z Winnego Grodu z Get Well także nie zaprezentował się z dobrej strony - wówczas w siedmiu gonitwach zdobył sześć oczek, ale od tego momentu przyszłoroczny uczestnik Grand Prix miał świetną serię, bowiem w kolejnych 13 spotkaniach kończył spotkania z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. Wśród gospodarzy nie zawiodło trio Hancock-Holder-Vaculik, którzy byli liderami z prawdziwego zdarzenia. Cenne punkty dorzuciła druga linia w postaci Miedzińskiego i Gomólskiego, którzy robili, co mogli, aby wesprzeć liderów. Niezwykle ważne punkty do zwycięstwa dowiózł także Paweł Przedpełski. Po meczu były jednak obawy o stan zdrowia Chrisa Holdera, który upadł w czternastym biegu. Pierwsze informacje mówiły o złamaniu nadgarstka. Badania wykazały jednak, że jest on jedynie zbity. Po sytuacji, która miała miejsce w Toruniu Holder opuścił poniedziałkowe spotkanie Elite League, w którym jego Poole przegrało na wyjeździe z Wolverhampton Wolves 42:48. Australijczyk poddał się jednak fizjoterapii i w środę wystąpi już w spotkaniu Elite League, co świadczyło o tym, że czuł się lepiej i jego występ w rewanżowym meczu z Falubazem w Zielonej Górze był niezagrożony.
A
w rewanżu drużyna pod wodzą trenera Marka Cieślaka miała w opinii wielu powtórzyć rezultat
z czerwca, kiedy to pokonała torunian 53:37. I choć nikt nie dawał tak wysokiej
wygranej zawodnikom z winnego grodu, to niemal każdy twierdził, że Falubaz
odrobi dziesięciopunktową stratę z Torunia, bowiem w porównaniu ze spotkaniem
rundy zasadniczej, gospodarze mieli do dyspozycji Jarosława Hampela zamiast
słabo spisującego się Justina Sedgmena. Trener Marek Cieślak był wręcz niemal
pewny siły swojej drużyny i tak komentował przed meczem zielonogórską potęgę:
"Trener musi być optymistą, bo zespół patrzy na trenera i jeśli zauważą, że
trener chodzi smutny czy wystraszony, to ekipa też będzie wystraszona. Stać nas
na wszystko, a Get Well na wyjazdach też nie jest wielkim orłem. Wszyscy
jesteśmy bardzo zmotywowani i myślę, że ten mecz pokaże prawdziwe oblicze naszej
drużyny. Wszyscy będą gryźli tor. Uważam w ciemno, że nasza trójka liderów na
zielonogórskim torze jest lepsza niż liderzy Get Well. Doparowych, a więc
Hampela i Karpowa, też oceniam wyżej niż Gomólskiego i Miedzińskiego,
przynajmniej u nas. Można powiedzieć, że na porównywalnym poziomie są pary
juniorskie".
Niestety dla Aniołów początek spotkania wskazywał, że słowa zielonogórskiego
trenera znajdą swoje potwierdzenie na torze. Jednak jak wiadomo, mecz meczowi
nierówny i pojedynek w fazie play-off był całkowicie innym spotkaniem, a przede
wszystkim ze miał inną wagę sportową. Nic więc dziwnego, że spotkanie było
widowiskiem dla osób o mocnych nerwach. Drużyna spod znaku Myszki Miki
potrzebowała zaledwie trzech gonitw, by odrobić straty z Motoareny. Dwa
zwycięstwa w stosunku 5:1 i jeden bieg wygrany 4:2 sprawił, że Falubaz już przed
czwartym wyścigiem prowadził 14:4 i tylko Paweł Przedpełski w biegu juniorskim
był w stanie powalczyć z rywalami i dowieźć inne punkty niż te, które
przysługiwały zgodnie z regulaminem za zajęcie trzeciego miejsca. Liderzy, czyli
Greg Hancock i Chris Holder, byli ewidentnie niedopasowani do śliskiej
zielonogórskiej nawierzchni toru i przegrywali przede wszystkim starty. Dopiero
w czwartym biegu lepszym refleksem od rywali wykazał się Przedpełski i Martin
Vaculik. Podwójnej wygranej do mety jednak nie dowieźli, bo Słowaka wyprzedził
Piotr Protasiewicz. W tym miejscu należy podkreślić doskonały zmysł taktyczny
Jacka Gajewskiego, który już we wspomnianym czwartym biegu skorzystał z
pierwszej rezerwy taktycznej i do ósmej gonitwy łącznie wykorzystał aż trzy
takie roszady zostawiając sobie w jedną zmianę na końcową fazę spotkania. Na
szczęście te manewry przyczyniły się do odrobienia start i w połowie zawodów Get
Well miała spotkanie pod kontrolą, choć ciągle przegrywał, bowiem zielonogórzanie po świetnym początku, w
połowie spotkania zdecydowanie wytracili impet i przed decydującymi wyścigami zielonogórzanie mieli sześć punktów przewagi
(42:36), a do pełni szczęścia potrzebowali jeszcze ośmiu oczek. Torunianie
natomiast musieli zdobyć tylko pięć punktów, by cieszyć się z awansu do finału.
W finałowych gonitwach bohaterem Torunia okazał się "Miedziak", który w pierwszym z biegów nominowanych,
zwyciężył ze sporą przewagą nad rywalami, dał swojej drużynie awans do finału,
niezależnie od rozstrzygnięcia w ostatnim biegu, bowiem na trzecim miejscu
przyjechał pilnowany przez rywali Vaculik. Ostatni bieg zakończył się remisem,
ale jak wspomniano wynik tego pojedynku nie miał znaczenia dla ostatecznego
awansu do finału, bowiem toruńskie boksy zawodników świętowały już od kilku
minut swoje dwumeczowe zwycięstwo.
W Falubazie Zielona Góra
zapanował smutek. Dziwić mogło jednak to, bowiem wszyscy widzieli
żółto-zielonych ze złotym medalem na szyi, a należało pamiętać, że drużyna
borykała się z problemami kadrowo-finansowymi i zbudowano ją na ostatnią chwilę,
bez znaczących transferów, wynalazek Karpow, niechciany Doyle po poważnej
kontuzji i niepewność wokół Jarka Hampela. Trener Marek Cieślak potrafił jednak
wykrzesać ze swoich podopiecznych 300% normy i zespół skutecznie walczył o
ligowe punkty. Niestety nie wystarczyło rozpędu na walkę o najwyższe cele.
Z kolei w ekipie GetWell Toruń panowała uzasadniona euforia. Cichym
bohaterem Aniołów był menedżer zespołu Jacek Gajewski, który rozegrał swój
najlepszy mecz w sezonie. Poprowadził drużynę idealnie. Grał tak umiejętnie, że
w każdym istotnym momencie miał możliwość wprowadzenia rezerwy taktycznej.
Torunianie prawie cały czas mogli jechać dwójką liderów, którzy byli tego dnia
bardzo dobrze dysponowani. Nie bez znaczenia była rola Grega Hancocka, który
przez kilka sezonów jeździł w Falubazie i zna specyfikę tamtejszego toru.
Dlatego strzałem w dziesiątkę okazały się zmiany w ustawieniu toruńskich par
dokonane po pierwszym meczu play - off. Hancock dzięki temu startował w każdej
serii po równaniu, znakomicie czytał warunki torowe i doradzał kolegom, co mają
zmienić w swoich motocyklach. Pierwszy bieg mu nie wszedł, ale później dokonał
właściwych korekt i to jego śladem poszedł cały zespół. Torunianie stali się
dzięki temu groźniejsi.
Jacek Gajewski zrobił jeszcze jedną bardzo ważną rzecz. Był cierpliwy w stosunku
do Adriana Miedzińskiego i w ten sposób zbudował toruńskiego wychowanka w sferze
psychicznej. "Adi" nie zaczął spotkania najlepiej. Komentatorzy w pewnym
momencie dziwili się, dlaczego nie jedzie za niego rezerwa taktyczna. To był
jednak bardzo przemyślany ruch. Adrian złapał właściwy rytm i drużyna dostała
jeszcze jedno ważne ogniwo, które dodatkowo mogło kąsać w finałowym rozdaniu
medali. Żużlowiec drugiej linii złapał wiatr w żagle i pokazał, że jest groźny
dla każdego, nawet na obcym torze. Dlatego wielu kibiców widziało w "Miedziaku"
ojca zwycięstwa, który po zmianie motocykla w drugiej fazie był niesamowicie
waleczny, a w czternastym biegu to jego trójka zdobyta po starcie z pola
wewnętrznego dała Toruniowi finał.
Po meczu szerokim echem wśród kibiców odbił się komentarz redaktorów
realizujących transmisję w TV nSport+. Kibice "Aniołów" oskarżali Pawła
Ruszkiewicza i Michała Łopacińskiego o stronniczość i sprzyjanie drużynie z
winnego grodu.
Gdy po piętnastym biegu stało się jasne, że Falubaz nie pojedzie w finale, obaj
panowie dali "popis" swoich oratorskich umiejętności. Wyraźnie byli podłamani
tym, że zielonogórzanie nie pojadą w wielkim finale. I takie właśnie zachowanie
spotkało się z ogromną krytyką wielu kibiców, którzy na różnego rodzaju
portalach dali wyraz swojego niezadowolenia.
Jedna z kibicek pisała, że "komentatorzy w końcówce meczu przeżywali tylko i
wyłącznie biegi gospodarzy, kompletnie nie zwracając uwagi na poczynania
toruńskich zawodników. Zgłosiłam do nc+ żenującą postawę panów Ruszkiewicza i
Łopacińskiego podczas meczu Torunia z Zieloną Górą. Ku mojemu zdziwieniu
potraktowano mnie poważnie i odpisano, że sprawa zostaje przekazana do
odpowiedniego działu. Teraz poczekamy czy coś z tego wyniknie.
Z jej opinią zgadzała się zdecydowana większość kibiców z Torunia. W podobnym
tonie pisali inni kibice zdaniem, których: "…wyglądało to tak, jakby Toruń
jechał przeciwko całej Polsce…" i "…od samego początku transmisji "dziennikarze"
o niczym innym nie mówili, jak o derbach lubuskich w finale…".
Wszyscy mieli jednak nadzieję, że w finale poziom redaktorów dorówna do poziomu
sportowego widowiska i niesmaczne sytuacje nie będą przedmiotem dyskusji, a w
pamięci pozostaną wydarzenia wyniesione z rywalizacji na torze.
Po tym jak torunianie w półfinałowej batalii pokonali Falubaz Zielona Góra i awansowali do wielkiego finału PGE Ekstraligi żużlowy toruń ogarnęło istne szaleństwo. W ciągu pierwszych sześciu godzin sprzedaży biletów na mecz finałowy, kibice nabyli ponad 12 tysięcy wejściówek. Właściciel klubu Przemysław Termiński nie krył zadowolenia z tego faktu: "Obecnie na stadionie, co zauważyłem z ogromną satysfakcją, zajęte jest już ponad 12 300 miejsc. Oznacza to, że na chwilę obecną pozostało trochę ponad 1 700 biletów, plus około 1 200 miejsc pod płachtami reklamowymi, które we wtorek zostaną udostępnione również do sprzedaży. Bardzo dobry wynik, zwłaszcza jeśli uwzględni się, że sprzedaż trwa dopiero sześć godzin. Część miejsc jest na razie zarezerwowana dla posiadaczy karnetów - chociaż tu nie spodziewam się uwolnienia jakiejś znaczącej puli biletów. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim Kibicom Get Well Toruń. Jesteście super. Do zobaczenia na Motoarenie".
Finał Ekstraligi nie miał jednak wyraźnego
faworyta. Wiadomym było bowiem od dawna, że Stal Gorzów nie czuła się najlepiej
na Motoarenie, a torunianie mieli problemy z dopasowaniem się do toru na
stadionie Edwarda Jancarza. W rundzie zasadniczej w dwumeczu lepsza była
drużyna prowadzona przez Stanisława Chomskiego, stąd minimalnym faworytem
pozostawał zespół z Gorzowa, ale mecze o najwyższą stawkę rządziły się swoimi
prawami i nawet zwycięstwo gorzowian u siebie podczas piątej kolejki w stosunku
62: 28 musiało pójść w zapomnienie, bo stawka rywalizacji w play-off miała
zupełnie inny wymiar.
Jacek Gajewski, który błysnął znakomitym zmysłem taktycznym podczas półfinałowej
wyprawy do Zielonej Góry, zdawał sobie sprawę, że jego zespół musiał wypracować
solidną zaliczkę na własnym terenie chcąc skutecznie rywalizować o złote medale.
W półfinale Get Well wygrał w grodzie Kopernika dziesięcioma punktami, ale
kibice z Torunia w finale liczyli na znacznie więcej. W mieście Aniołów, o formę
liderów wszyscy byli spokojni, a dodatkowym atutem miało być to, że Adrian
Miedziński, który był bohaterem swojego zespołu na torze w Zielonej Górze złapał
właściwy rytm jazdy i mógł skutecznie odbierać punkty rywalom. Niestety nieco
inaczej wygląda sprawa drugiego zawodnika drugiej linii, czyli Kacpra
Gomólskiego. Wychowanek Startu Gniezno musiał jednak wspiąć się na wyżyny, by
dowozić do mety, co najmniej trzecie miejsca.
Z kolei w ekipie lubuskiej cieszyła równa forma wszystkich zawodników i świetna
postawa w półfinale Przemysława Pawlickiego, którego punktów zabrakło w fazie
zasadniczej, gdy Stal rywalizowała na MotoArenie. Koszmarny występ zanotował
wówczas również Michael Jepsen Jensen, który w półfinałach zanotował pierwsze
indywidualne zwycięstwo w lidze.
Nic więc dziwnego, że przy tak wyrównanych zespołach, zdaniem ekspertów jeśli
można było szukać zdecydowanej różicy potencjałów pomiędzy drużynami, to
należało to robić w formacji juniorskiej. Bartosz Zmarzlik prezentował bowiem w
przeciągu całego sezonu dużo lepszą i bardziej wyrównaną formę od Pawła
Przedpełskiego, z kolei Adrian Cyfer z całą pewnością powinien przywozić za
swoimi plecami Igora Kopcia-Sobczyńskiego, a jeden punkt, zdobyty w wyścigu
młodzieżowym mógł mieć niebagatelne znaczenie w kwestii końcowego
rozstrzygnięcia.
Ostatecznie pierwszy finał Ekstraligi padł
łupem torunian i sprawa złotego medalu pozostawała nadal otwarta. Gospodarzy do
zwycięstwa poprowadzili Chris Holder, Greg Hancock oraz Paweł Przedpełski. Zawody stały cały czas pod znakiem zapytania ze względu na ryzyko
przełożenia rozgrywanej dzień wcześniej rundy mistrzostw Europy, którą
torpedował deszcz. Organizatorzy SEC w Rybniku stanęli jednak na wysokości
zadania wygrali z pogodą, dzięki czemu finał na MotoArenie ruszył zgodnie z
planem, a Motoarena kolejny raz
okazała się niezdobytą, nawet dla takiego zespołu jak Stal Gorzów. Gospodarze
zbliżyli się do tytułu Mistrza Polski. W ekipie gospodarzy brylowali Holder i
Hancock. Australijczyk zanotował tylko jedną pomyłkę, kiedy przyjechał na
ostatnim miejscu w dziesiątym biegu, ale ostatecznie pojechał tak, jak przystało
na kapitana. Z kolei Amerykanin był nie do ugryzienia w pierwszej fazie meczu i
wiee wskazywało na to, ze może nie być w niedzielę na niego mocnych. Niestety W
dwóch ostatnich seriach przyjeżdżał jednak do mety trzeci, ale torunianie
wygrywali te biegi w stosunku 4:2 i w rewanżu nestor światowego żużla nie może
sobie pozwolić na takie wpadki. Dwójkę liderów dzielnie wspierał Paweł
Przedpełski, dla którego był to ostatni mecz w roli juniora na MotoArenie.
Kończący wiek juniora "Pawełek" pokazał się z jak najlepszej strony, bowiem nie
wyszedł mu tylko wyścig dziewiąty, kiedy został na starcie i nie był w stanie
dogonić rywali na dystansie. Bez wątpienia był on jednak jednym z jaśniejszych
punktów toruńskiego zespołu. Ważne punkty dorzucił też waleczny na dystansie
Vaculik, a trudno oceniać występ Kaspra Gomólskiego, który był szybki i
punktował, ale niestety w ferworze taktycznych roszad został zmieniony i po
dwóch biegach nie pojawił się więcej na torze. Podobnie rzecz miała się z Igorem
Kopeć-Sobczyńskim, który kąsał rywali, ale niestety nie zdobywał punktów.
Dla odmiany w ekipie gospodarzy lider był jeden - Bartosz Zmarzlik, który
w końcu przełamał kompleks MotoAreny. Pozostali zawodnicy dobre biegi
przeplatali słabszymi. Jednak w drugiej części zawodów trio Kasprzak, Pawlicki,
Zagar stanęło na wysokości zadania i dołączyło do wspomnianego Zmarzlika i
zdołało odrobić zniwelować czternastopunktową stratę do ośmiu oczek. Największe
rozczarowanie w obozie gorzowian wzbudził Iversen, który rozpoczął zmagania od
wygranej i wydawało się, że po raz kolejny będzie jednym z liderów swojej
drużyny. W trzech kolejnych wyścigach zdobył jednak tylko dwa punkty i to na
koledze z pary oraz słabszym juniorze rywali. Skutkowało to brakiem Iversena w
biegach nominowanych, a to mówiło samo za siebie.
W meczu nie brakowało też sędziowskich
kontrowersji. Pierwsza sytuacja miała miejsce w biegu drugim, którego
pierwszą próbę rozegrania przerwał arbiter. Ostatecznie żaden z zawodników nie
otrzymał ostrzeżenia. Początkowo wydawało się, że start próbował ukraść Paweł
Przedpełski. A całą sytuację oceniał szef polskich sędziów Leszek Demski:
"Sędzia miał uwagi do Pawła Przedpełskiego. Patrząc jednak na powtórki, nie było
wcześniejszej reakcji zawodnika niż maszyny startowej. Był natomiast bardzo
dobry refleks. Sędzia po obejrzeniu powtórek nie udzielił ostrzeżenia, więc w
pewnym sensie przyznał się do tego, że niesłusznie przerwał wyścig. Aby to
prawidłowo ocenić, należało przerwać bieg. Inaczej się po prostu nie da". Podobna sytuacja miała miejsce w pierwszej odsłonie gonitwy numer czternaście.
Tym razem dotyczyła ona startu Przemysława Pawlickiego. I tu również sędziowski
arbiter komentował: "Taka sama sytuacja jak z Pawłem Przedpełskim. Start był
praktycznie rzecz biorąc idealny, zawodnik popisał się bardzo dobrym refleksem.
Sędzia znów nie przyznał ostrzeżenia. Po obejrzeniu powtórek arbiter przyznał
się, że wyścig nie powinien być przerwany". Demski miał również zastrzeżenia do innych decyzji Remigiusza Substyka, bowiem w
biegu jedenastym, po którym ostrzeżenie otrzymał co prawda Krzysztof Kasprzak,
lecz zdaniem doświadczonego arbitra, istniało lepsze rozwiązanie tej sytuacji:
Wyścig został przerwany, aczkolwiek zawodnik wyjechał ostatni ze startu. Sędzia
przerwał bieg, ale w momencie podniesienia taśmy startowej, Krzysztof Kasprzak
był w ruchu. Sam się ukarał i tutaj tak naprawdę start powinien być o ułamek
sekundy dłużej przytrzymany i wówczas nie byłoby problemu. Kasprzak zostałby na
starcie, sam by się ukarał, a zawodnicy pojechaliby wyścig. Błąd sędziego
polegał na tym, że zbyt wcześnie puścił taśmę do góry.
Jednak jak się okazało po spotkaniu na podstawie protokołów sędziowskich,
Leszek Demski nie docenił "kreatywności", kolegi po fachu i nie mając wglądu
do meczowych protokołów w trakcie zawodów, oceniał sytuacje na torze z
przeświadczeniem, że w biegu drugim i czternastym zarówno Przedpełski jak i
Pawlicki nie otrzymali ostrzeżeń za utrudnianie startu. Niestety na bazie
pomeczowego protokołu okazało się, że sędzia Remigiusz Substyk, który miał
możliwość obejrzenia powtórek (spotkanie było transmitowane przez telewizję) nie
zauważył swoich błędów i szedł w zaparte udzielając ostrzeżeń wspomnianym
zawodnikom, co potwierdził w pomeczowym protokole, a to jeszcze bardziej
obniżało ocenę jego pracy na Motoarenie.
Wszyscy
jednak szybko zapomnieli o sędziowskiej nieudolności i skupili się na
przygotowaniach do ostatecznego rozstrzygnięcia w Gorzowie. Dla Aniołów finał AD 2016 był już szóstym w rywalizacji o złoty medal
Drużynowych Mistrzostw Polski. Niestety ilość startów w finale nie przekładała
się na jakość bilans finałowych batalii nie był dla żużlowców z grodu Kopernika
korzystny i wynosił 1-4. Jedyny zwycięski dwumecz na korzyść Aniołów padł w 2008
roku, gdy ówczesny Unibax zrewanżował się Unii Leszno za porażkę rok wcześniej.
Pierwszą finałową potyczkę Anioły zanotowały w roku 1990 i wówczas okazały się
najlepszym zespołem w I lidze (najwyższa klasa rozgrywek). Jednak wówczas
rywalizacja nosiła miano rundy finałowej, a nie play-off. Klasyczny finał
play-off Toruń zaliczył w roku 1996 roku. Również w I lidze dość nieoczekiwanie
lepsi od Apatora Toruń okazali się wówczas zawodnicy Włókniarza Częstochowa.
Finał 2016 był dla Get Well trzecim z rzędu, w którym mierzył się z drużyną z
województwa lubuskiego. Tym razem jednak rywalem była gorzowska Stal, a nie jak
dotychczas Falubaz Zielona Góra, z którym Unibax dwukrotnie przegrywał batalię o
złoty medal. Najpierw w 2009 roku, a następnie cztery lata później. W obu
przypadkach nie brakowało kontrowersji. Pierwszy dwumecz odbywał się po
czterokrotnym przełożeniu meczu w Winnym Grodzie, drugi zaś odbył się
połowicznie. Przed rewanżem Unibax odmówił jazdy i po walkowerze zwycięzcą
rozgrywek został Falubaz.
Bez kontrowersji nie obyło się również przed kolejnym finałem
w roku 2016 i można
powiedzieć, że gdy jakaś lubuska drużyna startuje w finale ligi żużlowej, to
emocje pozasportowe będą gwarantowane. Oto bowiem okazało się, że działacze gorzowscy
postanowili sprzedać niemal wszystkie bilety swoim kibicom, nie udostępniając
regulaminowej puli wejściówek kibicom drużyny przeciwnej. Takie postępowanie
oburzyło działacze Get Well Toruń, bowiem zamiast 725, do rąk kibiców
przyjezdnych trafić trafiło zaledwie 370 wejściówek. A przecież o tym, ilu
kibiców gości powinno mieć możliwość obejrzenia zawodów na żywo na obiekcie
gospodarza, mówił jasno regulamin licencyjny. Właściciel Get Well, Przemysław
Termiński tak komentował tę sytuację: "Stal chciała ograniczyć do minimum liczbę
gości z Torunia i dokładnie to zrobiła. Notabene bilety w liczbie 370 były
sprzedawane przez Internet i tak naprawdę nie mam żadnej pewności, czy
faktycznie trafiły w ręce kibiców Torunia. To już wyjaśni się w dniu meczu...
Swoją droga akurat ze strony Stali takiego postępowania się nie spodziewałem. My
wyszliśmy z założenia, że chętni z Gorzowa mają również prawo obejrzeć mecz i
pomimo nacisków, nie ograniczyliśmy w żaden sposób strefy gości. Przygotowaliśmy
ok. 800 miejsc siedzących i 100 stojących". Z kolei prezes Stali Ireneusz Maciej
Zmora, kontrargumentował, że strona toruńska nie zgłaszała żadnego
zapotrzebowania na wejściówki dla grupy zorganizowanej: "Przygotowaliśmy dla
kibiców gości 885 miejsc. Klub z Torunia nie skorzystał z nich i nie zgłosił
swoich fanów. Zgodnie z regulaminem, mieliśmy prawo rozdysponować wszystkie te
miejsca, włącznie z tymi w strefie buforowej. Dokładnie taki zapis znajduje się
w przepisach. Do tematu podeszliśmy zresztą rozsądnie. Sprawdziliśmy, ilu fanów
toruńskiego zespołu było w Gorzowie na naszym pierwszym meczu. W rundzie
zasadniczej przyjechało do nas 45 osób. Uznaliśmy, że 375 wejściówek na finał to
wystarczająca liczba. Przesunęliśmy strefy buforowe. Do sprzedaży trafiła dzięki
temu dodatkowa pula biletów dla naszych fanów, która zniknęła natychmiast.
Naprawdę nie chcemy awantury przed finałem, ale tej sprawy już nie odkręcimy.
Nie można przesunąć na poprzednie miejsce strefy buforowej, bo kibice zajęli już
te miejsca". Jednak jak tłumaczyły władze Ekstraligi, jeśli Get Well nie zgłosił
grupy zorganizowanej, klub z Gorzowa nie ma obowiązku wydzielania sektora dla
kibiców przyjezdnych. Tym niemniej nie było to równoznaczne ze zwolnieniem Stali
z obowiązku zapewnienia dla fanów drużyny gości 5% biletów i nie musiały to być
wejściówki na wydzielony sektor.
Nic więc dziwnego, że strona toruńska w geście solidarności z Kibicami, których
pozbawiono możliwości obejrzenia "na żywo" meczu w Gorzowie, podjęła wspólnie
decyzję, że nikt z działaczy Klubu nie weźmie udziału w niedzielnym spotkaniu w
Gorzowie. Taką samą decyzje podjął Prezydent Miasta Torunia Michał Zaleski, inni
przedstawiciele Miasta Torunia oraz duże grono sponsorów toruńskiego klubu,
którzy planowali wyjazd do Gorzowa. Swoją decyzję klubowi działacze przedstawili
w stosownym oświadczeniu, podpisanym przez właściciela i prezesa klubu.
W cieniu pozasportowych kontrowersji prawdziwi fani analizowali szanse obu
zespołów. W Gorzowie rzecz jasna przez wszystkie przypadki odmieniano liczbę 49,
bowiem tyle punktów potrzebowali gospodarze, by po dwóch latach ponownie cieszyć
się ze złotego medalu DMP i aby na stadionie im. Edwarda Jancarza odbyła się
wielka feta. Dla torunian magiczną liczbą było 42, ponieważ zdobycie tylu
punktów sprawiało, że po ośmiu latach złoto mogło wrócić do Torunia. Jednak na własnym torze to gorzowianie byli faworytem. Wyrównany skład i niemal
bezbłędny lider ekstraligowych statystyk Bartosz Zmarzlik miały bez problemu
uporać się z ośmiopunktową stratą i poprowadzić Stal do kolejnego tytułu
Drużynowego Mistrza Polski.
Pierwsze biegi pokazały jednak, że zaliczka z MotoAreny może okazać się wystarczająca, aby złoto
pojechało do grodu Kopernika. Toruńscy liderzy znakomicie odczytali tor i wręcz
dominowali nad gospodarzami. Drużynie Jacka Gajewskiego do wyjścia na
prowadzenie brakowało punktów juniorów i drugiej linii, która z kolei miała
spore problemy z gospodarzami. To spowodowało, że przynajmniej na początku wynik
meczu oscylował w okolicach remisu.
Gospodarze z pewnością liczyli na to, że na torze powstaną kolejne ścieżki i
start nie będzie aż tak kluczowy, bo w tym elemencie w pierwszych wyścigach
spisywali się dość kiepsko. Podopieczni Stanisława Chomskiego wyjścia spod taśmy
poprawili dopiero w okolicach siódmego biegu i również wówczas rozpoczął się prawdziwy spektakl, w którym udział miała też gorzowska
nawierzchnia. Biegi wygrywali głownie ci, którzy unikali błędów i dziur.
Prowadziło to też do dość niebezpiecznych sytuacji, jak w biegu dziewiątym, w
którym prowadzący Vaculik w jednym momencie spadł na koniec stawki, bo ratował
się przed groźną kolizją z bandą. Akurat w tym momencie gospodarze mogli
wykorzystać znajomość swojej nawierzchni i pokazali, że radzili
sobie z nią lepiej od gości. Po biegu ósmym odrobili bowiem straty z pierwszego meczu,
a po kolejnym wyszli na prowadzenie w całym dwumeczu, którego nie oddali aż do
końca.
Wśród gości zdecydowanie zabrakło punktów solidnego juniora. Paweł Przedpełski
dobrze pojechał tylko w jednym wyścigu. Zawiodła też druga linia, która
niejednokrotnie w tym sezonie robiła różnicę. Trójka liderów na finał
najsilniejszej ligi na świecie to za mało, choć Jacek Gajewski nie miał okazji
wszystkich wykorzystać w stu procentach. Greg Hancock odjechał bowiem tylko pięć
biegów i nie skorzystano z niego w ramach rezerwy taktycznej. Po meczu można
było rozważać - co by było, gdyby żużlowcy Get Wellu Toruń nie potracili głupio
kilku punktów w pierwszym finałowym meczu ze Stalą Gorzów? Można dywagować - co
byłoby, gdyby w rewanżu, w trzynastym biegu tuż przed metą Martin Vaculik przepuścił
Chrisa Holdera, co skutkowałoby tym, że w dwóch decydujących wyścigach można
byłoby wystawić pary Greg Hancock - Vaculik oraz Hancock - Holder?
Na pewno w sercach kibiców i zawodników pozostawał niedosyt, bo mistrzostwo było
na wyciągnięcie ręki, bo tak
naprawdę w polskiej lidze żużlowej tylko ono się liczy. Z drugiej strony, po średnio udanym początku
sezonu, co biorąc pod uwagę choćby porażkę 28:62 w Gorzowie niedosyt jest bardzo
delikatnym określeniem, bo ostateczny wynik jest i tak znakomity. Po sezonie
można jednak było znaleźć również pozytywne strony, a najważniejsza to chyba ta,
że zawodnicy "dogadali się" z torem na
Motoarenie. W 2015 roku atut własnego stadionu Anioły miały niewielki. W roku
2016 było zgoła odmiennie. Jeszcze wprawdzie zespół męczył się w meczu z Unią Tarnów, ale
po nim już naprawdę wszystko "zagrało" tak, jak powinno. I oby trwało to jak
najdłużej, bo myśląc o zdobyciu złota w polskiej ekstraklasie, trzeba było mieć
duży handicap w meczach u siebie. Dlatego z perspektywy czasu torunianie nie
mogli być smutni, a srebrny medal to ogromny sukces, bo od złotego stały tylko o
5 punkty.
Mecz finałowy o Drużynowe Mistrzostwo Polski na żużlu nie skończył się wraz ze zgaszeniem światła w gorzowskim parkingu. Włodarze Get Well Toruń oczekiwali bowiem, że spór biletowy zostanie rozstrzygnięty się w postępowaniu dyscyplinarnym i zgłosili sprawę, wysyłając pismo do Ekstraligi z prośbą o wszczęcie postępowania art. 316 pkt. 5 RSŻ. zgodnie, z którym za nieprzestrzeganie, nie wykonywanie lub nienależyte wykonywanie przepisu regulaminu przyznawania i pozbawiania licencji dla klubów Ekstraligi żużlowej i DM I i II Ligi możliwa jest kara pieniężna od trzech tysięcy do stu tysięcy złotych. A właściciel toruńskiego klubu komentował tę decyzję następująco: "Muszę przyznać, że z niecierpliwością będziemy czekać na to, jak zachowają się organy dyscyplinarne. Od ich stanowiska zależeć będzie to, czy można bezkarnie likwidować strefę gości. Kluby przy meczach na szczycie mają ten problem, że spora część krzesełek jest wyłączona ze sprzedaży, ponieważ trzeba utworzyć strefę buforową. Jeżeli z orzeczenia dowiemy się, że Stal nie złamała zapisów regulaminu, to naszym zdaniem będzie to oznaczać, że kluby mogą bezkarnie rezygnować z przyjmowana kibiców na sektor gości. Jeżeli jednak to nam przyzna się rację, Stal będzie musiała ponieść konsekwencje swego działania."
Również najwyższe władze Ekstraligi podjęło stanowcze kroki po finale w związku
z przygotowaną nawierzchnią na najważniejszy mecz w sezonie, uznając, że finał
odbył się na niebezpiecznym torze i wszczęto odrębne postępowanie, w ramach
którego szybko zostały wyciągnięte konsekwencje względem komisarza toru
Grzegorza Janiczaka. O złym przygotowaniu nawierzchni na niedzielny finał jako
pierwsi zaczęli mówić torunianie. Spore zastrzeżenia do stanu toru miał ich
menedżer Jacek Gajewski. Jego zdanie podzielało później wiele osób ze środowiska
żużlowego. Głos w całej sprawie postanowiły zabrać również szef Ekstraligi
Wojciech Stępniewski: "Odniosłem wrażenie, że wróciły dawne koszmary. Kilka lat
temu w Ekstralidze byliśmy świadkami notorycznego przygotowywania
niebezpiecznych torów. Później sytuacja się uspokoiła, a teraz to wróciło. Mam
wrażenie, że ponownie przyjdzie nam się zmierzyć z chorą mentalnością, gdzie dla
niektórych atut toru oznacza niebezpieczny tor. Cała Polska widziała ten mecz.
Strona gorzowska nie powinna udowadniać, że wszystko było w porządku. Zgadzam
się, że tor był jednakowy dla wszystkich, ale dodam że jednakowo dla wszystkich
niebezpieczny. Jeśli tak doświadczeni zawodnicy jak Greg Hancock czy Martin
Vaculik wchodzą w łuk i po chwili jadą wyprostowanym motocyklem w bandę, to
oznacza, że nawierzchnia nie została przygotowana we właściwy sposób. Mam
również wrażenie, że niektórzy bardzo łatwo zapomnieli o tragedii, która
spotkała całe środowisko żużlowe w maju tego roku. Wtedy wszyscy stawiali się
tłumnie na pogrzebie Krystiana Rempały. Minęło kilka miesięcy i jestem
zaskoczony, że tak szybko zapominamy, że bezpieczeństwo zawodników jest
najważniejsze.
Teoretycznie tor miał ocenę dobrą. Byłem na III i IV Jury. Prawdą jest, że
menedżer Jacek Gajewski zgłaszał zastrzeżenia. Jury uznało, że tor jest w
porządku, jednak przebieg meczu pokazał, iż w ocenie bezpieczeństwa toru się
pomyliło. Nie mamy zamiaru chować głowy w piasek i udawać, że wszystko było jak
należy. Pierwsze konsekwencje spotkały już komisarza toru, pana Grzegorza
Janiczaka, który osobiście przeze mnie został już poinformowany, iż dalsza jego
współpraca z PGE Ekstraligą musi się zakończyć. Co do jego dalszej obecności
przy innych rozgrywkach, to decyzje należą do GKSŻ. Kroki muszą być radykalne.
Nie może być również tak, że trener gospodarzy udziela wywiadu, w którym mówi,
że musiał zrobić taki tor, bo w przeciwnym razie straciłby pracę. Jak mamy to
traktować, jako Ekstraliga? To przyznanie się do oszustwa? To jeszcze wyjaśnimy,
ale pewnym jest to, że komisarz powinien stać na straży bezpieczeństwa toru,
czasami nawet kosztem widowiska. Argumenty dotyczące niedopasowanych motocykli
do mnie w ogóle nie trafiają, bo są po prostu absurdalne. Na przyszłość
zastanowimy się nad dalszymi krokami. Jeśli jednak będzie dochodzić do takich
sytuacji, to potrzebne będą zdecydowane działania. Tor niebezpieczny nie
powinien być dopuszczany do zawodów. W sprawie niedzielnego meczu przeprowadzone
zostanie postępowanie dyscyplinarne. Poinformowałem już o tym prezesa Stali
Gorzów pana Ireneusza Macieja Zmorę. Ekstraliga zajmie się także tematem
dotyczących biletów dla kibiców drużyny gości. Obie sprawy zostaną bardzo
dokładnie wyjaśnione".
Sprawę faktycznie dogłębnie zbadano, ale
niestety dla żużla wymiarem kary żużlowe władze pokazały, że "karomierz" zależał
od aktualnej sytuacji finansowej klubów, a nie od faktycznych przewinień. bo
cóż ż tego, że po finale wielu nie kryło oburzenia, skoro 23 grudnia 2016 roku
Ekstaliga zasądziła śmieszną karę dla gorzowskiego klubu i ludzi
odpowiedzialnych za kadłubowy finał. I cóż z tego, że wielu po tragedii
Krystiana Rempały u progu sezonu grzmiało, że należy przygotowywać bezpieczne
tory, skoro Ekstraliga swoją decyzją dała przyzwolenie na łamanie regulaminu i
walkę o medale za cenę zdrowia zawodników. Być może to ostre słowa, ale wina
organizatorów i decydentów w żużlowym finale AD 2016 była potwierdzona
komunikatem w który podano, że komisja orzekająca ligi prowadziła postępowanie w
dziewięciu różnych wątkach by ostatecznie wskazać winnych i orzec:
- wyrok dyscyplinarny dla Stali Gorzów w postaci kary finansowej 50 tysięcy
złotych w zawieszeniu na rok oraz wymianę nawierzchni, która i tak musiała być
wymieniona, bowiem uznano, że aktualny stan nawierzchni w Gorzowie sprzyja
błędom w sztuce przygotowaniu bezpiecznego toru.
- roczne odebranie licencji trenerowi
Stanisławowi Chomskiemu, kierownikowi zawodów Sławomirowi Jacha i toromistrzowi
Jarosławowi Gale. We wszystkich przypadkach kara była również w zawieszeniu, a
nałożona kara została w związku niedopełnieniem regulaminowych obowiązków, które
spowodowały błąd w sztuce przygotowania toru do zawodów.
- za niedostateczny nadzór nad przestrzeganiem regulaminów ostrzeżenie
oraz zakaz pełnienia funkcji Przewodniczącego Jury przez okres siedmiu miesięcy
spotkały Stanisława Bazelę, który podczas meczu Stali z Get Well Toruń pełnią
funkcję Przewodniczącego Jury.
- za niedopełnienie regulaminowych obowiązków
komisarza toru, które spowodowało błąd w sztuce przygotowania toru do zawodów bezwzględne, siedmiomiesięczne zawieszenie licencji komisarza toru orzeczono w
stosunku do Grzegorza Janiczaka.
- w stosunku do sędziego zawodów
Krzysztofa Meyze, komisja orzekając ligi skierowała wniosek o wszczęcie postępowania
dyscyplinarnego do GKSŻ.
- za nie udostępnienie 5 procent miejsc dla drużyny gości, gorzowski klub
ukarano grzywną w wysokości 10 tysięcy złotych. Wykonanie
tej kary również zawieszono.
I w tym miejscu rodzi się pytanie jak orzeczona kara dla kluby balansującego na skraju wypłacalności, miała się do kary z 2013 roku dla klubu uchodzącego za finansowego potentata ligi żużlowej. Odpowiedź jest jedna ma się nijak. Jednak żużlowe władze powinny zdawać sobie sprawę, że swoimi decyzjami pozbywają się możnych mecenasów sportu, którzy nie chcą być "dojnymi krowami" tylko dlatego, że ich na to stać.
Nic więc dziwnego, że oburzenia z orzeczonego werdyktu komisji nie krył właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński: "Te kary to jakaś kpina! Zawieszenie na siedem miesięcy w trakcie których nie ma rozgrywek, tak aby na pewno od kwietnia winni mogli wrócić do sportu i dalej go psuć. Teraz przynajmniej już wiem ze spreparowanie toru na finał nic nie kosztuje (bo zabawna co do samej wysokości kara 50.000 tez została zawieszona); a wywalenie kibiców gości to koszt raptem 10.000. Właściwie na finale to się opłaca. Warto zapamiętać. Jak w tym sporcie ma być dobrze? Zwykle dziadostwo i tyle".
Dla kibiców najważniejsi byli jednak bohaterowie żużlowych aren, dlatego w ostatnim dniu września zawodnicy Get Well Toruń spotkali się z kibicami na Rynku Staromiejskim, aby podziękować za świetny doping w trakcie sezonu i wspólnie świętować zdobycie srebrnego medalu w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Działacze planowali takie podziękowanie po ostatnim meczu ligowym na MotoArenie, jednak zawodnicy nie mogli wyjść do kibiców, a było to spowodowane kontrolą antydopingową i upadkiem toruńskich żużlowców w czternastym biegu. Jednak 30 września w trakcie spotkania była możliwość zadawania pytań zawodnikom, jak również znalazła się chwila na wspólne zdjęcia i autografy. Podczas spotkania klub otrzymał również finansową nagrodę za emocje, sukcesy i promocję miasta Torunia w roku 2016. Spontaniczne plenerowe spotkanie "żużlowych Aniołów" ze swymi "wyznawcami" nie było jednak ostatnim, bowiem 7 października w Centrum Kulturalno-Kongresowym Jordanki zorganizowano specjalną galę, w trakcie której Przemysław Termiński poinformował o pierwszych ruchach kadrowych zespołu na sezon 2017. Ale o tym już w następnym roczniku.....
Oprócz gali toruńskiej miały miejsce również gale ogólnopolskie, spośród których najważniejszą była, którą zorganizowała spółka PGE Ekstraliga w dniu 3 października w "Hilton Warsaw Hotel and Convention Centre" kiedy to uroczyście podsumowano sezon 2016 w Najlepszej Żużlowej Lidze Świata. Gala była połączona z przedstawieniem zawodnika 10-lecia Ekstraligi Żużlowej. Nagrody w pięciu kategoriach zostały przyznane w wyniku wyboru kibiców, którzy oddali ponad 120 tys. głosów na oficjalnej stronie internetowej Ekstraligi. W dwóch kolejnych kategoriach decyzje podejmowała Kapituła Gali, a najlepsza drużyna sezonu - Stal Gorzów - wyłoniła się automatycznie – wygrywając rozgrywki PGE Ekstraligi. Laureaci Gali zostali uhonorowani "Szczakielami" - statuetkami nazwanymi na cześć Jerzego Szczakiela, pierwszego polskiego Indywidualnego Mistrza Świata na żużlu, który tytuł wywalczył w 1973 roku, w Chorzowie. "Złoty Szczakiel" powędrował do rąk Tomasza Golloba, który zdaniem ekspertów i dziennikarzy zasłużył na miano najlepszego żużlowca Ekstraligi minionych dziesięciu lat. Warto w tym miejscu przypomnieć, że dwa lata spośród tych dziesięciu polski multimedalista spędził w Toruniu. A sam nagrodzony tak podsumował to wyróżnienie: Nie przypuszczałem, że w takim wieku jeszcze mogę coś dostać. To taka zapłata za te lata na żużlu. Życzę kolegom, aby zdobywali wiele sukcesów nie tylko dla siebie, ale też dla swoich miast. Dziękuję PZM za moje pożegnanie na PGE Narodowym. To najpiękniejszy stadion w Europie i na świecie.
WYNIKI GŁOSOWANIA KIBICÓW:
NAJLEPSZY
POLSKI ZAWODNIK SEZONU 2016 Bartosz Zmarzlik (Stal Gorzów) 38,8 % Patryk Dudek (Zielona Góra) 28,3 % Janusz Kołodziej (Tarnów) 21,2 % Piotr Protasiewicz (Zielona Góra) 8,6 % Krzysztof Kasprzak (Gorzów) 3,1 %
NAJLEPSZY
ZAWODNIK ZAGRANICZNY SEZONU 2016
NAJLEPSZY
JUNIOR SEZONU 2016
NAJLEPSZY
TRENER/MENEDŻER SEZONU 2016
ODKRYCIE
SEZONU 2016
NAGRODY
KAPITUŁY GALI PGE EKSTRALIGI: |
TABELA LIGI JUNIORÓW | ||||||
ZESPÓŁ |
PUNKTY DUŻE |
PUNKTY MAŁE |
||||
II runda | 6 lipca | Poznań | Unia Leszno | 40 | 175 | |
IV runda | 20 lipca | Zielona Góra | Sparta Wrocław | 28,5 | 141 | |
V runda | 21 lipca | Gorzów | Falubaz Zielona Góra | 26,5 | 136 | |
III runda |
14 lipca przełożony 25.07 |
Tarnów | ROW Rybnik | 19,5 | 130 | |
VI runda | 27 lipca | Toruń | GTŻ Grudziądz | 17 | 105 | |
VII runda | 28 lipca | Grudziądz | Stal Gorzów | 16,5 | 120 | |
III runda |
13 lipca przełożony 01.08 |
Rybnik | KS Toruń | 12 | 98 | |
I runda |
5 lipca przełożony 04.08 |
Leszno | Unia Tarnów | 8 | 91 | |
Finał indywidualny Ligi Juniorów |
||||||
24 sierpnia |
Po rozegraniu rywalizacji drużynowej, na
torze Unii Leszno, spośród 16 najlepszych jeźdźców, wyłoniony został Mistrz Ligi juniorów |
Indywidualne Mistrzostwa Świata - Grand Prix | ||
Indywidualne Mistrzostwa Europy | ||
Drużynowy Puchar Świata |
toruńscy
zawodnicy nie otrzymali powołania do drużynowej kadry narodowej |
|
Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów | ||
Speedway Best Pairs | ||
Mistrzostwa Pomorza | ||
Nice Cup | ||
Turnieje Zaplecza Kadry Juniorów |
2016-01-31 ice speedway
- Toruń
2016-03-28
turniej charytatywny dla Darcy'ego Warda
- Toruń (Holder, Vaculik, Hanock,
Gomólski, Przedpełski, Miedziński, Krzyżanowski, Walasek)
2016-04-03
memoriał Edwarda Jancarza - Gorzów
(Przedpełski, Vaculik)
2016-05-15 Polska Reszta Świata - Warszawa (Przedpełski)
2016-05-21 memoriał Rifa Saitgariejewa - Ostrów
(Vaculik)
2016-05-21
Łańcuch Herbowy - Ostrów
(Miedziński)
2016-09-17 Turniej Hil-Gaz "Black In Town" - Gniezno
(Gomólski, Hancock)
2016-09-30 Memoriał Alfreda Smoczyka -
Leszno - torunianie nie
startowali w tych zawodach
2016-10-08 Pożegnanie z torem Piotra Śwista -
Piła - (Gomólski)
2016-08-13 MEP (Gomólski)
2016-08-20 DMŚJ (Przedpełski)
2016-08-28 DMEJ - toruńscy zawodnicy nie
otrzymali powołania do kadry juniorów do lat 19.
2016-09-10 IMEJ
- (Czugunow)
2016 - cykl MACEC
- torunianie nie
startowali w tych zawodach
2016-xx-xx WSL - rozgrywki zawieszono
2016-07-01 IMP (Gomólski)
2016-07-15 MMPPK - torunianie nie awansowali
do finału
2016-07-15 MIMP
(Przedpełski)
2016-08-09 MDMP
(Kościelski, Kopeć-Sobczyński)
2016-08-28 IMME
(Holder, Hancock)
2017-04-08 MPPK
przełożony na rok 2017 (Miedziński, Przedpełski,
Kaczmarek)
2016-04-25 ZK - torunianie nie awansowali
do finału
2016-08-06 SK - torunianie nie awansowali
do finału
2016-07-24 BK (Kościelski,
Kopeć-Sobczyńsk)
WYNIKI MECZÓW LIGOWYCH ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2016
Kolejka | Data | Rywale | Wynik |
Runda Zasadnicza | |||
I |
10 kwietnia 12 czerwca 2016 |
Rybnik - Toruń |
38 : 52 |
II | 17 kwietnia |
Toruń - Zielona Góra |
51: 39 |
III | 22 kwietnia |
Leszno - Toruń |
50 : 40 |
IV | 1 maja |
Toruń - Tarnów |
48 : 42 |
V | 8 maja |
Gorzów - Toruń |
62 : 28 |
VI | 22 maja |
Toruń - Wrocław |
60 : 30 |
VII |
29 maja 03 lipca 2016 |
Grudziądz - Toruń |
51 : 39 |
VIII | 5 czerwca |
Toruń - Rybnik |
56 : 34 |
IX | 19 czerwca |
Zielona Góra - Toruń |
53 : 37 |
X | 26 czerwca |
Toruń - Leszno |
48 : 41 |
XI | 31 lipca |
Tarnów - Toruń |
31 : 58 |
XII | 7 sierpnia |
Toruń - Gorzów |
50 : 40 |
XIII | 15 sierpnia |
Wrocław - Toruń |
48 : 42 |
XIV | 21 sierpnia |
Toruń - Grudziądz |
59 : 31 |
Runda play-off | |||
XV | 4 września |
Toruń - Zielona Góra |
50 : 40 |
XVI | 11 września |
Zielona Góra - Toruń |
47 : 43 |
XVII | 18 września |
Toruń - Gorzów |
49 : 41 |
XVIII | 25 września |
Gorzów - Toruń |
51 : 39 |
KADRA TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2016
Zawodnik - Działacz | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
komentarz/ocena po sezonie |
Greg HANCOCK USA |
18 | 92 | 190 | 12 | 2,196 | 5 |
Amerykanin przed sezonem trafił do Get Well Toruń, gdzie miał być jednym z liderów. Hancocka czekało jednak niełatwe zadanie, bowiem na początku rozgrywek zmagał się z problemami sprzętowymi. Szybko jednak je wyeliminował i w kolejnych spotkaniach potwierdzał swoją wysoką klasę. Jankes nie zawiódł oczekiwań i ze swojej roli wywiązywał się znakomicie pokaując, że mimo upływu lat ciągle przewodzi drużynom w których dane jest mu startować. To głównie dzięki niemu Get Well Toruń wywalczył awans do finału Ekstraligi. A przecież po pierwszym półfinałowym meczu przeciwko Falubazowi Zielona Góra praktycznie nikt nie dawał Aniołom szans na jazdę w finale. Zielonogórzanie z łatwością mieli odrobić 10-punktową stratę. Jednak dzięki Hancockowi to Get Well Toruń zapewnił sobie przepustkę do udziału w finale. Amerykanin w parkingu dwoił się i troił, doradzając swoim kolegom odpowiednie ustawienia motocykli. Można powiedzieć, że po wielkich zagranicznych nazwiskach jak Per Jonsson, Tony Rickardsson, Jason Crump, Amerykanin stał się kolejnym światowym Aniołem w talii toruńskiego klubu. Do występów Hancocka trudno mieć jakieś zastrzeżenia, bowiem na przestrzeni całego sezony wykonał pracę do której został zatrudniony. Jednak dla niego ciągle od rywalizacji ligowej ważniejsza pozostawała rywalizacja o tytuł IMŚ i na zdobyciu czwartego tytułu w drugiej części sezonu skupiał się najbardziej. Co ciekawe w rywalizacji o światowy championat uprzykrzał mu życie, niechciany przed sezonem w Toruniu, Jason Doyle. Ciekawostką było również to, że po sezonie Greg Hancock mógł zapisać na swoim koncie nowy rekord toru, bowiem w dniu 1 maja przejechał 4 okrążenia w czasie 56,40 sek. |
Chris HOLDER Australia |
18 | 91 | 180 | 14 | 2,132 | 9 |
W sezonie 2016 toruński kapitan powoli wracał do formy sprzed lat, a w rundzie play-off zachwycał już swoją skutecznością tak jak przed laty. Chris nieźle punktował na wyjazdach, ale stał się niezwykle skuteczny przede wszystkim na domowym torze, co potwierdził złamaniem po blisko sześciu latach bariery prędkości na toruńskiej MotoArenie. Od dnia 23 maja 2010 roku najszybciej cztery okrążenia na torze w Toruniu pokonał Tomasz Gollob, a uczynił to w czasie 57,07 sek. Holder jednak pokonał dystans 1300 metrów szybciej i potrzebował na to 56,83 sek. Australijczyk nie cieszył się zbyt długo tytułem najszybszego jeźdźca MotoAreny, bowiem już w kolejnym biegu jeszcze szybciej, bo w czasie 56,40 sek. cztery okrążenia pokonał Greg Hancock. Kangur po wielu latach "posuchy" stał się również posiadaczem kolejnego pełnego kompletu punktów w Anielskich barwach i choć daleko mu było do 39 kompletów Wojtka Żabiałowicza, to aż trudno uwierzyć, że na przestrzeni dziewięciu sezonów był to dopiero trzeci taki wyczyn Chrisa. Dla Chrisa niezwykle ważne było też zwycięstwo w Australijskiej rundzie Grand Prix. Musiał bowiem czekać ponad cztery lata taki sukces. Jednak zwycięstwo na Etihad Stadium w Melbourne miało dla niego szczególne znaczenie. 29-latek nie tylko mógł świętować przed własną publicznością, ale też odniósł pierwszą wygraną po 43 turniejach przerwy. A liczba 43 była liczbą szczególną dla Holdera, bowiem z numerem "43" do niedawna w SGP startował jego przyjaciel Darcy Warda i po wygranym biegu finałowym Chris krzyczał - To dla ciebie - wskazując na bidon, na którym znajdował się numer 43 i logo Warda. W Grand Prix ostatecznie zawodnik uplasował się na czwartej pozycji i przed ostatnimi dwoma gonitwami miał szansę na medal, ale młodziutki Polak Bartosz Zmarzlik nie wypuścił medalowej szansy z rąk i na finiszu utrzymał wcześniej wypracowaną przewagę. |
Martin VACULIK Słowacja |
19 | 93 | 174 | 12 | 2,00 | 12 |
Zawodnik o dwóch obliczach ligowych. Pierwsze to oblicze zawodnika, który do szóstej kolejki ligowej męczył się niesamowicie. Na szczęście przed rundą rewanżową Słowak poczynił nowe inwestycje w sprzęt, które okazały się trafione i powrócił do ligowego ścigania na poziomie jaki prezentował w poprzednich sezonach. Sporym sukcesem zawodnika był bezpośredni awans do rywalizacji o IMŚ w roku 2017. W przeszłości co prawda Martin miał okazję zaprezentować swoje umiejętności w międzynarodowym towarzystwie, ale wówczas otrzymał zaproszenie do cyklu od organizatorów i jak sam po latach podkreślił nie był w tamtym czasie gotowy sportowo i logistycznie na takie wyzwanie. Na przestrzeni lat w szeregach Unii Tarnów, a także po zmianie barw klubowych w sezonie 2016 zawodnik pokazał, że stać go na rywalizację z każdym zawodnikiem na świecie, stąd nic dziwnego, że w trakcie sezonu pojawiły się sygnały, że zawodnik znajdzie miejsce w składzie Aniołów na kolejny sezon. Niestety sam zainteresowany po awansie do cyklu GP szukał dla siebie optymalnego rozwiązania i nieco zwlekał z podjęciem decyzji o pozostaniu w Toruniu na kolejny rok. |
Adrian MIEDZIŃSKI wychowanek |
18 | 80 | 111 | 16 | 1,588 | 32 |
Adrian od dwóch sezonów próbował odjechać sezon w miarę spokojnie czyli bez kontuzji i w roku 2016 sztuka ta w końcu się udała. Adrian punktował w miarę solidnie, ale startował w parze z Chrisem Holderem i trudno było oczekiwać, że będzie zdobywał 10 czy więcej punktów. Wszyscy oczekiwali zdobyczy na poziomie siedem - osiem, ale niestety tylko w niektórych meczach Adrianowi udało się osiągać satysfakcjonujący poziom. Zastanawiające był jednak to, że "Adi" miał średnią z meczów u siebie podobną do wyjazdowej. Zazwyczaj była to różnica trzech - czterech dziesiętnych na korzyść toru "domowego". Było to o tyle dziwne, że toruński wychowanek znał MotoArenę od początku jej istnienia i nie powinna mieć przed nim żadnych tajemnic. Przyszłość jednak pozwalała sądzić, że przepracowany sportowo, a nie rehabilitacyjne sezon zimowy może spowodować, że Adrian nawiąże do swoich dawnych lat świetności. A że tak może się stać zawodnik pokazał choćby w meczu półfinałowym, kiedy to "Adi" nie zaczął spotkania najlepiej, ale menadżer zaufał mu i mimo zdziwienia komentatorów telewizyjnych nie wprowadzał za niego rezerw taktycznych. To był jednak bardzo przemyślany ruch. Adrian złapał właściwy rytm i drużyna dostała ważne ogniwo, które kąsało niemiłosiernie zielonogórzan na ich własnym torze. Wielu kibiców widziało w "Miedziaku" ojca zwycięstwa, który po zmianie motocykla w drugiej fazie był niesamowicie waleczny, a w czternastym biegu to jego trójka zdobyta po starcie z pola wewnętrznego dała Toruniowi finał. Dlatego sezon w wykonaniu Adriana można opisać przysłowiem, "nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy" |
Kacper GOMÓLSKI pozyskany z Tarnowa |
17 | 56 | 54 | 15 | 1,232 | 42 |
Kasper to niezwykle sympatyczny i emocjonalny zawodnik. Przed sezonem zmienił swój tok przygotowań, poprawił sylwetkę i motorykę na motocyklu, ale niestety nie przełożyło się to na wyniki w lidze polskiej. Kasper częściej zawodnił oczekiwania niż je spełniał. To powodowało, że GinGer strasznie przejmował się tym stanem rzeczy i spinał się na każdy bieg, chcąc za wszelką cenę udowodnić swoją wartość, a to nie było jego sprzymierzeńcem. Niestety przeciętne występy w rundzie zasadniczej stworzyły przekonanie w myśleniu toruńskiego menadżera, że zawodnik nawet jak prezentuje się dobrze na torze, należy go zmienić, bo kolejne biegi w wykonaniu Kacpra mogą być słabsze. Było to jednak błędne przekonanie, bowiem w fazie play-off zawodnik zainwestował w nowe rozwiązania sprzętowe, zdecydował się na jednego tunera i wydawało się, że mógł dać Aniołom coś więcej niż tylko dwa biegi w meczu. W roku 2017 z uwagi na przejście do grona seniorów Pawła Przedpełskiego wiadomym było, że dla Kacpra zabraknie miejsca w gronie Aniołów, dlatego po sezonie, gnieźnieński wychowanek musiał zastanowić się, co dalej. Był bowiem w takim momencie kariery, w którym mógł jeszcze wiele osiągnąć w sporcie żużlowym. A z całą pewnością stać go było na to, aby zostać solidną drugą linię w ekstralidze, a w pierwszej lidze mógłby aspirować do miana lidera zespołu. Cokolwiek wybierze GinGer, będzie to zapewne przemyślana decyzja? |
Artur MROCZKA pozyskany z Tarnowa |
1 | 3 | 1 | 1 | 0,667 | nklas 16 |
Długo trwały negocjacje z grudziądzkim wychowankiem, który podpisał z toruńskim klubem kontrakt bez gwarancji startowych i finansowych. W połowie rundy zasadniczej strony doszły jednak do porozumienia i Artur Mroczka zadebiutował jako Anioł na torze na którym się wychował czyli w Grudziądzu. Niestety meczem tym nie zawojował serc kibiców i nie przekonał menadżera Jacka Gajewskiego do tego, aby dać mu kolejną szansę. Problemem zawodnika było to, że nie startował również w innych turniejach i ciężko było klubowym decydentom kreśli poziom przygotowania sportowo-sprzętowego do sezonu. Dla zawodnika z całą pewnością zabraknie miejsca w roku 2017 w teamie Aniołów, a również sporym sukcesem będzie znalezienie klubu w którym odbuduje swoją formę z dawnych lat. |
Paweł PRZEDPEŁSKI wychowanek |
18 | 78 | 129 | 17 | 1,872 | 17 |
Pawełek jak do niedawna mówili o nim kibice przeistaczał się w planach klubowych działaczy w żużlowego Pawła, który rok 2016 mógł zaliczyć do udanych. Najlepszy toruński zawodnik młodzieżowy ostatnich lat, przyzwyczaił jednak kibiców do regularnych dwucyfrowych zdobyczy punktowych i swoimi wynikami potwierdził, że w przyszłości będzie mógł być zaliczany do krajowej czołówki. Niestety w lidze zawodnik nieco obniżył loty. Wpływ na to miała zapewne silna formacja straniero, której Paweł tak jak w latach poprzednich nie zastępował w trakcie zawodów, ale był regularnym zmiennikiem dla "GinGera" i "Miedziaka". Niestety zmiany te nie były tak pewne i oczywiste jak w dwóch ostatnich sezonach, a i sprzęt Pawła był jakby wolniejszy. Oczywiście toruński wychowanek trzymał pewien poziom poniżej którego nie schodził, i zdarzały mu się przebłyski doskonałej jazdy, ale nie był już takim pewniakiem w anielskiej talii jak przez ostatnie dwa sezony. Paweł został jednak powołany do kadry narodowej juniorów i rywalizował o DMŚJ, a także uzyskał awans do IMŚJ w ramach dzikiej karty (Przedpełski nie przeszedł krajowych eliminacji) oraz drugie miejsce w MIMP, pod nieobecność największego rywala Bartosza Zmarzlika, który ścigał się o tytuł IMŚ, można uznać za małą porażkę. Po finale MIMP zawodnik był jednak zadowolony i tak komentował swój srebrny medal: "Lubię jeździć na torze w Częstochowie. Jest on naprawdę fajny, przede wszystkim można na nim powalczyć, znajduje się na nim sporo ścieżek. Wszyscy zakończyli zawody zdrowo, więc ten owal jest też bezpieczny mimo, że padała delikatna mżawka. Byłem drugi i mam powód do zadowolenia, bo wicemistrzostwo Polski zdobyłem drugi raz. Po złoty medal w kategorii juniorów już nie sięgnę, więc szkoda, ale jeszcze przede mną wiele lat jazdy i wiele sukcesów do osiągnięcia. Dziś jestem drugi, jutro mogę być pierwszy. To jest sport i trzeba jechać". Zatem jak widać sezon 2016 sam zawodnik oceniał jednak pozytywnie, bowiem patrzył na niego nie tylko przez pryzmat wyników, ale również zdobytego doświadczenia i braku kontuzji, które nie oszczędzały go w latach poprzednich. Co ważne dla toruńskiego dwudziestojednolatka był to ostatni rok w kategorii młodzieżowej i wszyscy mieli nadzieję, że wkraczający w dorosły żużel toruński wychowanek, będzie naturalnym zmiennikiem dla Kacpra Gomólskiego, który po sezonie rozstał się z Aniołami. Jednak po zakończeniu wieku juniora przez Pawła toruńscy działacze mieli duży problem, by uzupełnić formację młodzieżową o zawodnika, który tak jak Pawełek gwarantowałby solidnie zdobycze choćby w walce z rówieśnikami. |
Igor KOPEĆ-SOBCZYŃSKI wychowanek |
11 | 29 | 4 | 2 | 0,207 | nklas 21 |
Zawodnik, który poczynił największy postęp w żużlowym ściganiu. Do ligowego składu wskoczył niejako z konieczności i zupełnie sobie nie radził w konfrontacji z bardziej utytułowanymi jeźdźcami. W drugiej części sezonu poprawił jednak swoją sylwetkę na motocyklu, a także otrzymał nieco lepszy sprzęt i mimo, że punktów nie zdobywał potrafił już trzymać kontakt z najlepszymi, a niekiedy mieszał szyki i kąsał jeźdźców o klasę lepszych. Co ciekawe Igor debiutował w żółto-niebisko-białych barwach w tym samym meczu w którym debiutował trzykrotny mistrz świata Greg Hancock oraz mistrz Europy Martin Vaculik i niby w debiucie trzech jeźdźców na pozór nie widać nic szczególnego to warto podkreślić, że polski junior był młodszy od Amerykanina, aż o 28 lat. W roku kolejnym miał stać się podstawowym jeźdźcem na pozycji juniorskiej i wokół niego planowano budować siłę młodych Aniołów. |
Norbert KRAKOWIAK pozyskany z Ostrowa |
3 | 8 | 4 | 2 | 0,750 | nklas 14 |
Pozyskany przed sezonem jeździec rodem z Gniezna, który rozpoczął żużlowe ściganie w Ostrowie. W trakcie sezonu okazało się, że o ile Norbert pokazał się z dobrej strony na zapleczu ekstraligi, o tyle w najwyższej lidze przewartościowano jego możliwości. Zawodnik zaliczył w sezonie więcej upadków niż ligowych meczów. Nic więc dziwnego że w połowie sezonu musiał zaleczyć niekończące się drobne urazy i siniaki w efekcie czego nieco zniechęcił się do jazdy w lewo. W końcówce sezonu powrócił na tor, a było to za sprawą psychologa, który "wyciągnął" młodego jeźdźca z psychicznego sportowego zniechęcenia. Praca ta spowodowała, że podobnie jak przed rokiem Krakowiak, w końcówce sezonu pokazał się z dobrej strony w turnieju Zaplecza Kadry Juniorów w Ostrowie, kiedy to jako rezerwowy pojawił się trzy razy na torze i wywalczył 5 pkt. i tak komentował swój powrót do ścigania po kilkutygodniowej przerwie: "Nie żałuję decyzji o przejściu do Torunia, bo trafiłem na świetny klub. Gdy miałem problemy to nikt mnie nie naciskał. Panowie Gajewski i Kościecha byli bardzo cierpliwi. Bardzo dobrze się tutaj czuję. Nie chcę już jednak wracać do tego, co było i płakać nad rozlanym mlekiem. Spoglądam w przyszłość z optymizmem, bo wiem, jakie błędy popełniłem i wyciągam z nich wnioski. W pewnym momencie bałem się jazdy i zamykałem gaz. Dużo dała mi praca z psychologiem. Poukładałem sobie wszystko, a dodatkowo jeszcze doszedłem do ładu z techniką jazdy i nauczyłem się pokory. Patrząc na ten sezon z boku, można powiedzieć, że był on dla mnie nieudany. Zawiodłem wiele osób, w tym również siebie, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Wyciągnąłem wnioski z tych wszystkich porażek i dużo się nauczyłem, więc to na pewno zaprocentuje w przyszłości. Mam ważny kontrakt w Toruniu, a umowa obowiązuje jeszcze przez dwa lata. Chciałbym dobrze rozpocząć kolejny sezon i regularnie jeździć, a przede wszystkim unikać upadków, które bardzo wybijały mnie z rytmu w tym sezonie". |
Dawid KRZYŻANOWSKI wychowanek |
3 | 9 | 2 | 1 | 0,333 | nklas 19 |
|
Marcin KOŚCIELSKI wychowanek |
1 | 2 | 0 | 0 | 0,000 | nklas 22 |
Niestety Marcin nie mógł liczyć na regularne starty w żółto-niebiesko-białych barwach, bowiem juniorska ławka była bardzo długa, dlatego szukał startów w niższej lidze i trafił do Rawicza, gdzie mógł liczyć na w miarę regularne powołania na mecze ligowe. Marcin miał jednak okazję zadebiutować w ekstralidze, bowiem z powodu kontuzji innych jeźdźców. Niestety poza tym, że nazwisko zawodnika zostało zapisane w protokole zawodów nie więcej o występie zawodnik nie da się powiedzieć, bowiem nie zdobył punktu, a postawa na torze była daleka od oczekiwań. Marcin jednak bardzo chciał uprawiać żużel i jako jedyny z toruńskich juniorów awansował do finału brązowego kasku, ale i ten występ należał do przeciętnych. Być może wynikało to z tego, że postępy jakie czynił nie szły w parze z jego wzrostem. Zawodnik bowiem bardzo urósł w zimowej przerwie i nie zamierzał zwalniać tempa wzrostu w trakcie sezonu, a niestety wysocy zawodnicy mieli w żużlu znacznie trudniej niż "mikrusy". Historia pokazywała jednak, że również rosłe chłopaki mogą w żużlu osiągać sukcesy. Przykładem mógł był Per Jonsson, czy trener młodzieżowej kadry polski Rafał Dobrucki. Każdy musiał jednak znaleźć właściwy styl jazdy, a to wymagało ciężkiej pracy i .... ciężkiej pracy. Niestety nie tylko w przypadku Marcina można było odnieść wrażenie, że toruńscy juniorzy nie potrafili wykorzystać rad i podpowiedzi Roberta Kościechy, aby budować swój sportowy kapitał. Nie należało jednak skreślać ani Marcina, ani pozostałych juniorów, tylko należało poczekać jeszcze sezon lub dwa i wówczas dokonać realnej oceny wszystkich toruńskich juniorów. |
Marcin TUROWSKI wychowanek |
- | - | - | - | - | - |
O Marcinie po sezonie 2016 trudno cokolwiek napisać. Niby uprawiał żużel w jednej z najlepszych drużyn w Polsce, a można było odnieść wrażenie, że młody żużlowiec z pradziada ciągle bawi się w ściganie. Startował też na zapleczu ekstraklasy w zespole krośnieńskich Wilków. Zawodnik jednak nie mógł rozstać się z minitorem i niemal do ostatnich dni w których skończył 17 lat ścigał się z dziećmi o 5-6 lat młodszymi. Dziwne to były wybory, bowiem dla Marcina zawody na małym torze robiły więcej szkody niż pożytku, bowiem zawodnik zamiast nabierać nawyków z dorosłego speedwaya, ciągle kręcił kółka w lewo jak dziecko. W drugiej części sezonu pokazał się jednak w młodzieżowych turniejach na dużym torze, a najpoważniejszym turniejem w którym startował był cykl Nice Speedway Cup, ale na podstawie pojedynczych biegów trudno było wyrokować o postępach w ściganiu. |
Ilona TERMIŃSKA prezes |
Można by powiedzieć, że Pani Ilona to papierowy prezes, bowiem wszelkie decyzje i tak podejmował właściciel klubu czyli jej mąż Przemysław Termiński. Po części tak było, ale tylko w sferze finansowej, gdzie naturalnym było, że skoro właściciel daje pieniądze to chce mieć nad nimi pełną kontrolę. Jednak Pani Prezes doskonale radziła sobie w sferze organizacyjnej. To dzięki jej inicjatywie zmieniła się jakość w sferze meczowych opraw, a także wszelkiego rodzaju eventy sportowe z udziałem toruńskich żużlowców to również Jej zasługa. W toruńskim klubie zmieniła się również tak trywialny element jak moda i można powiedzieć, że "drużyna w końcu była ubrana" jak należy, a ocenić to można było choćby na gali podsumowującej sezon w centrum kongresowym Jordanki.. W poprzednich latach w tym elemencie była to duża dowolność i duża samowola. Dlatego działalność Pani prezes należy uznać za jak najbardziej pozytywną, a klimat jaki roztaczała nad toruńskim zespołem mógł tyko pozytywnie wpłynąć na mediowy odbiór Aniołów. |
||||||
Robert KOŚCIECHA Trener |
Kostek już jako zawodnik pokazywał, że ma niezwykłą charyzmę. Potrafi w środowisku, w którym przebywa wprowadzić elementy rozprężenia, ale też mobilizacji. Przełożył tę cechę na pierwszy sezon bycia trenerem w klubie który go wychował. Wspólnie z Jackiem Gajewskim tworzyli duet, który doskonale się uzupełniał i można powiedzieć, że po trenerach z ostatnich lat, "Kostek" najlepiej wkomponował się w drużynę. Robert znał jednak doskonale swoje miejsce w szeregu trenerskim i po finale ekstraligi podkreślał, że on ciągle uczy się trenerskiego fachu, a współpraca z takim klubem jak Toruń i z takim fachowcem jak Gajewski, jest dla niego najlepszym rozwiązaniem.` Kościecha w klubie odpowiadał przede wszystkim za najmłodszych zawodników ścigających się na pięćsetkach i co by nie powiedzieć czasami orał na ugorze. Zaniedbania poprzednich lat dawały mocno znać o sobie, a jak mawia przysłowie z pustego i Salomon nie naleje. Do drużyny przed sezonem został sprowadzony na pozycję juniorską Krakowiak, ale na skutek wielu upadków częściej leczył kontuzje niż się ścigał. Obok Przedpełskiego podstawowym juniorem miał być Krzyżanowski, ale po groźnym upadku zakończył swoją karierę. W tej sytuacji Kościecha mając do dyspozycji trójkę nieopierzonych jeźdźców Kościelskiego, Turowskiego i Kopeć-Sobczyńskiego, odważnie postawił na tego ostatniego, a Igor odpłacił się szybkimi postępami sportowymi pod okiem nowego trenera i na bazie tego jeźdźca należało mieć nadzieję, że w Toruniu "Kostek" odbuduje "krzyżacką myśl szkoleniową". |
||||||
Jacek GAJEWSKI menadżer |
Kontrowersyjny, małomówny, zwalniany w trakcie sezonu przez wielu, a najczęściej przez Mirka Kowalika. Co by jednak nie powiedzieć o Gajewskim, Toruniowi trudno będzie znaleźć równie godnego następcę. W trakcie sezonu wielu kibiców żądało głowy Gajewskiego, zwłaszcza po przegranym sromotnie meczu w Gorzowie. Gajewskiemu jednak można powiedzieć bezgranicznie ufał właściciel klubu Przemysław Termiński, z którym przed sezonem toruński menadżer nie miał łatwej przeprawy i mówiło się nawet o zmianie na stanowisku menadżera. Obaj Panowie przetrwali jednak trudny czas i z końcem sezonu wspólnie świętowali zdobycie srebrnego medalu. Wielu analizowało działalność Gajewskiego tylko w aspekcie sportowym, a przecież był on również wiceprezesem klubu, a to dawało mu znacznie szersze kompetencje i znacznie większy zakres obowiązków. Gajewski bowiem oprócz prowadzenia zespołu w trakcie meczów ligowych pomagał w kwestiach organizacyjnych, sponsorskich i marketingowych. Menadżer Aniołów, miał też szerokie spojrzenie na regulaminy, a to przydawało się w trakcie sezonu. Tak więc jego działalność nie kończyła i nie zaczynała się na prowadzeniu drużyny w meczach ligowych, bowiem niewielu ludzi w tym fachu w swoich klubach działało na tak wielu płaszczyznach. Nie zdziwiło więc nikogo, gdy po srebrnym sukcesie menadżer otrzymał właścicielski kredyt zaufania i walczył o kolejne medale w sezonie 2017. Tak samo jak nikogo nie dziwiło, że nie wszyscy byli zachwyceni z takiego obrotu sprawy. Ale Jacek Gajewski niewiele sobie robił ze swoich adwersarzy. I dobrze bo prawdziwa sztuka menadżerska krytyk się nie boi, a krytykę konstruktywną przyjmuje za dobrą monetę. |
||||||
Arkadiusz SZYDERSKI trener ogólnorozwojowy |
Obaj kulturyści pracowali nad formą ogólnorozwojową i wytrzymałością toruńskich żużlowców. Dbali również o prawidłową dietę zawodników. Efekty tych działań były najbardziej widoczne u Kacpra Gomólskiego, który zimą "zgubił" sporo kilogramów i dzięki temu miał być znacznie szybszy na torze. Niemniej wszyscy zawodnicy którzy trenowali pod okiem Szyderskiego i Smyka nie narzekali na brak siły czy kondycji na torze. Najważniejsze jednak było dla zawodników to, że siła połączona z wytrzymałością nie budowała ich masy, a to niezwykle istotny element z żużlowym fachu.
Obaj trenerzy święci również własne sukcesy.
Arek Szyderski, bowiem indywidualnie trenował również Radosława Smyka, który
odnosił sukcesy na kulturystycznych wybiegach zarówno w Hiszpanii (w
mistrzostwach Europy zweryfikowano ubiegłoroczny wynik w ramach kontroli
antydopingowej i Smyk z czwartego awansował na drugie miejsce) oraz w
USA w zawodach Arnold Sports Festiwal, które porównywane są swoją
rangą z mistrzostwami świata, a przez niektórych traktowane nawet wyżej w
hierarchii. Arnold Sports Festiwal to nie tylko kulturystyka, ale i
zumba, szermierka, podnoszenie ciężarów, zawody dla strongman, to tak
naprawdę miniolimpiada w wydaniu amerykańskim. Startuje w niej około 1000
osób. Niestety przed zawodami połączono kategorie i ze wzrostem, do 175 cm
musiał walczyć z kulturystami znacznie wyższymi, a zarazem bardziej
masywnymi. Gdyby do połączenia kategorii nie doszło polski zawodnik zająłby
drugie miejsce. |
||||||
Radosław SMYK trener ogólnorozwojowy |
|||||||
Niestety w roku 2016 Toruń nie doczekał się żadnej nowej licencji zawodniczej. Jednak i w całej Polsce sytuacja była niezbyt optymistyczna. Po wielu próbach przeprowadzenia egzaminu z braku chętnych do uprawiania żużla pierwszy sprawdzian umiejętności młodych zawodników odwoływano. W końcu 11 sierpnia na gnieźnieńskim owalu oraz 14 września w Rybniku, odbyły się egzaminy na certyfikat "Ż". Tradycyjnie składały się one z dwóch części: praktycznej oraz teoretycznej.
W sierpniu żużlowe "prawo jazdy" ubiegło się szesnastu adeptów. Najwięcej - bo po trzech -
zgłosiły kluby z Lublina, Tarnowa oraz Ostrowa Wielkopolskiego. Dwóch
przedstawicieli miał klub z Torunia, a po jednym ośrodki z Rzeszowa,
Bydgoszczy, Rybnika, Łodzi i Gniezna. Nie trudno było dostrzec w toruńskim, ale też ogólnopolskim szkoleniu dziurę pokoleniową. W szkółkach nie było 13-14-15-latków, którzy chcieliby wyrzec się komputera i play-station na rzecz sportowej kariery. W Toruniu oprócz wspomnianej trójki trenował również czternastoletni Denis Zieliński, który od kwietnia 2016 pod okiem Roberta Kościechy trenował na dużym torze, rezygnując z miniżużla. Zawodnik pokazał już publiczności swoje umiejętności, ścigając się "z wiatrem" pomiędzy biegami imprez młodzieżowych, ale z uwagi na swój wiek licencję mógł uzyskać dopiero w roku 2017. |
Toruńskie podprowadzające w sezonie 2016!
od lewej: Ola, Sandra, Dagmara, ????, Kamila
TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ PO RUNDZIE ZASADNICZEJ W SEZONIE 2016
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Stal Gorzów | 14 | 10 | 1 | 3 | 21 | 6 | 27 | +111 | |
Falubaz Zielona Góra | 14 | 10 | 1 | 3 | 21 | 6 | 27 | +101 | |
KS Toruń | 14 | 9 | - | 5 | 18 | 4 | 22 | +78 | |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 7 | 1 | 6 | 15 | 2 | 17 | +26 | |
GKM Grudziądz | 14 | 7 | - | 7 | 14 | 2 | 16 | -18 | |
ROW Rybnik | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 3 | 12 | -59 | |
Fogo Unia Leszno | 14 | 3 | 2 | 9 | 8 | 2 | 10 | -72 | |
Unia Tarnów | 14 | 3 | - | 11 | 6 | 1 | 7 | -167 |
OSTATECZNA TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2016
bilans zwycięstw i przegranych oraz
małych punktów ma charakter czysto poglądowy
w drugiej fazie rozgrywek rywalizacja odbywała się systemem play-off
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt małe |
|
Stal Gorzów | 18 | 13 | 1 | 4 | +156 | |
KS Toruń | 18 | 11 | - | 7 | +82 | |
Falubaz Zielona Góra | 18 | 13 | 1 | 4 | +109 | |
Betard Sparta Wrocław | 18 | 7 | 1 | 10 | -31 | |
GKM Grudziądz | 14 | 7 | - | 7 | -18 | |
ROW Rybnik | 14 | 4 | 1 | 9 | -59 | |
Fogo Unia Leszno | 14 | 3 | 2 | 9 | -72 | |
Unia Tarnów | 14 | 3 | - | 11 | -167 |
STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2016
statystyka Aniołów
(rar ok. 200 kb)
średnie punktowe wszystkich zawodników startujących w polskich ligach
| E-liga
|
1
Liga
|
regulamin
sportu żużlowego w rozgrywkach PZM
w sezonie 2016
Regulaminy dla rozgrywek pod
auspicjami ekstraligi
w sezonie 2016 młodzi zawodnicy toruńskiej szkółki miniżużlowej trenowali pod okiem trenerów Jana Ząbika oraz Karola Ząbika i deklasowali rywali, zdobywając tytuł mistrza i wicemistrza Polski w kategorii 50ccm. Od jazdy w ramach szkółki żużlowej pod okiem Jana Ząbika zaczynał, m.in. Paweł Przedpełski, który w wieku 14 lat rozpoczął swoją przygodę z czarnym sportem. W Toruniu trenowali jednak również chłopcy z Grudziądza czy z Bydgoszczy. Toruńska Stal dysponowała dobrze przygotowanym torem, dlatego każdy chciał z tego dobrodziejstwa korzystać. W sezonie 2016 młodzież z Torunia prezentowała się na bardzo i ścigała się wysokim poziomie. Wśród osiągnięć na mini żużlu, nie zabrakło wielu sukcesów zarówno indywidualnych, jak i drużynowych. Miniżuzlową kadrę Stali Toruń stanowili:
Breński
Jakub
Rocznik 2008 r. Treningi na minitorze rozpoczął w lipcu 2015 r. Jego pierwszym
motocyklem był mini pocket. Obecnie trenuje na motocyklu miniżużlowym i pitbike.
Czmut
Nikodem - IMP w klasie 50 ccm
Rocznik 2009 r. Przygodę z miniżużlem zaczął w wieku 4 lat. W 2014 r. wraz z
Mikołajem Duchińskim i Borysem Kopeć-Sobczyńskim zdobył drużynowe
wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3.
Duchiński
Mikołaj - vice IMP w klasie 50 ccm
Rocznik 2009 r. Ściganie rozpoczął w wieku 5 lat. W 2014 roku zajął 8. miejsce w
całym cyklu Indywidualnych Mistrzostw Polski w klasie 50 ccm3. W tym samym roku
wraz z Nikodemem Czmutem i Borysem Kopeć-Sobczyńskim zdobył drużynowe
wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3.
Kopeć-Sobczyński
Borys
Rocznik 2007. W 2013 r. zadebiutował w zawodach miniżużla w Gdańsku w klasie
50ccm3. W 2014 r. zdobył indywidualnie wicemistrzostwo Polski oraz drużynowe
wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3 wraz z Mikołajem Duchińskim i Nikodemem
Czmutem. Interesuje się również piłką nożną.
Makowski
Kacper
Rocznik 2004 r. Mieszka w Golubiu - Dobrzyniu. Swoja przygodę z miniżużlem
rozpoczął w maju 2015 r. W 2016 r. zdobył licencję żużlową w klasie 80 - 125
ccm3. Marzy o startach w barwach toruńskiego klubu.
Nizgorski
Filip
Uczeń Gimnazjum nr 1 w Brodnicy, licencje żużlową w klasie 125 ccm3 uzyskał w
sierpniu 2016 r. na minitorze w Toruniu.
Słomski
Ksawery
Rocznik 2008 r. Uczeń Szkoły Podstawowej w Lubiczu. Treningi rozpoczął w 2014 r.
Zieliński
Denis
Rocznik 2002 r. Karierę miniżużlową rozpoczął w 2015 r. W 2016 r. startował w
Pucharze Europy w Danii w klasie 250 ccm3 oraz FIM Long Track Youth World Cup w
Toruniu.
Wiele emocji w ostatnim czasie dostarczył także
październikowy turniej Jawa Cup 250cc, który skierowany był do młodych
żużlowców. Indywidualnie drugie miejsce w zawodach tych zajął torunianin Marcin
Turowski. Ponadto w zawodach Jawa Cup, które odbyły się w październiku, drużyna
z Polski zajęła drugie miejsce, przegrywając tylko z Duńczykami. Bardzo dobrze
podczas wspomnianego turnieju zaprezentował się ponownie Marcin Turowski.
Sukcesy te dostarczały wiele satysfakcji kibicom i młodym jeźdźcom, tym bardziej
że na Motoarenie planowano zorganizować Mistrzostwa Europy w klasie 125cc.
Te wszystkie sukcesy powodowały, że w szkółce Jana i Karola Ząbików trenowali
już kilkulatkowie. Na tor do mini żużla, który znajduje się po sąsiedzku z
"dużą" Motoareną przyjeżdżają dzieciaki z całymi rodzinami. Marzą o karierach
sportowych, ale na początku jest to przede wszystkim zabawa, nauka podstaw i
dyscypliny. Gdy okazuje się, że żużel ich wciągnął i jest potencjał w młodym
adepcie, zaczynają się dalsze kroki. Zawody, pierwsze sukcesy i porażki, a
najlepsi po kilku latach ze "Stali Toruń" trafiają do pierwszego składu i tak
jak wspomniany Paweł Przedpełski mają stanowić o sile toruńskiego żużla w "dużym
wydaniu".
Wyniki rozgrywek miniżużlowych 80-125ccm |
Inne wybrane rozgrywki miniżużlowe |
||||||||
DMP | PPPK | IMP | |||||||
12.06 | Wawrów | 24.04 | Rybnik | 26.04 | Rybnik | 30.07 | Rybnik |
01.05 Unijne Talenty Europy (Wawrów)
06.05
FIM Long Truck World Cup (Toruń) 19.06
15.07
22.10
23.10 |
|||||
24.07 | Wawrów | 15.05 | Częstochowa | 14.05 | Częstochowa |
13.07
| Toruń przełożony 13.08 |
||||||
13.07 |
Toruń przełożony 13.08 |
22.05 | Gdańsk | 21.05 | Gdańsk |
27.08
|
Bydgoszcz przełożony 10.09 |
||||||
28.08 | Bydgoszcz przełożony 11.09 |
29.05 |
Toruń odwołany |
28.05 | Toruń | 03.09 | Częstochowa | ||||||
04.09 | Częstochowa |
28.08 |
finał
Rybnik odwołany |
11.06 | Wawrów | 24.09 | Gdańsk | ||||||
25.09 | Gdańsk | 18.06 | Bydgoszcz | ||||||||
23.07 | Wawrów | 01.10 | finał (Wawrów) | ||||||||
Ostateczna klasyfikacja medalowa | |||||||||
1. Bydgoszcz |
Gdańsk - 28 | 122 |
Nikodem Czmut - Toruń |
|||||||
Prezentowane wyniki pochodzą ze strony |
Źródło:
przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
gazeta wyborcza
nowosci.com.pl
espeedway.pl