DOYLE Jason
Australia


Australijski żużlowiec, urodzony 6 października 1985 Newcastle, New South Wales, nazywany przez przyjaciół „Doyley”, przez wiele lat był w cieniu bardziej utalentowanych kolegów.
Doyley to jednak pracuś, który nie lubi blasku sławy, za to uwielbia rozmowę na rozmaite tematy. Zaciska zęby, gdy upada, choć ból po upadku jest potworny. Nie zrzędzi, kiedy przychodzi mu spać w spartańskich warunkach. Jak twierdzi wciąż uczy się żużla.

"Doyley" późno rozpoczął prawdziwą jazdę na żużlu. Australijczyk poświęcał się baseballowi, z którym wiązał swoją przyszłość. Kontuzja zmusiła go do zmiany planów i Jason Doyle zdecydował się na zawodowe uprawianie czarnego sportu. Jako 19-latek Australijczyk przeniósł się z Antypodów na Wyspy Brytyjskie, gdzie szlifował swoje żużlowe umiejętności. W okresie międzysezonowym urodzony w Newcastle zawodnik zarabiał pieniądze, by móc uprawiać drogi sport.
Oto jak po latach wspomina początki swojej kariery: "tak naprawdę zacząłem się ścigać jako trzylatek i radziłem sobie całkiem fajnie, byłem jednym z lepszych dzieciaków. Z dyscypliną miałem kontakt od najmłodszych lat, bo na żużlu ścigał się również mój tata, Kevin. Głównie w Australii, choć próbował też swoich sił w Oxfordzie, gdzie jednak nie udało mu się zakotwiczyć na dłużej i został wylany z roboty. Dzięki niemu miałem jednak kontakt z motorsportem od małego, próbowałem go naśladować, by dać sobie szansę. Przestałem jednak się ścigać w wieku 10 lat i zacząłem grać w baseball, co trwało do 17. roku życia. Nawet podpisałem wtedy kontrakt na wyjazd do Stanów Zjednoczonych i liczyłem, że podążę tą ścieżką kariery. Problem w tym, że doznałem kontuzji, a z dyslokacją barku nie miałem czego szukać w baseballu. Więc wróciłem do speedwaya. Latami zmagałem się z tym barkiem, ale po operacji jest trochę lepiej".

Jako profesjonalny żużlowiec, na europejskich torach debiutował w marcu 2005 startując w lidze angielskiej, w barwach Isle of Wight Islanders. Rok później zapisał na swoim koncie indywidualny sukces w postaci brązowego medalu Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Australii. Do Polski trafił w roku 2008, kiedy to odkryli go działacze z Rawicza, ale po sezonie nie znalazł się chętny na jego usługi. W roku 2010 pojawia się jednak ponownie na torach polslkich w plastronie gnieźnieńskiego Startu, ale w kolejnym roku ściga się już dla Polonii Piła, a w sezonie 2012 roku przywdziewa plastron z rybnickim rekinem. Warto podkreślić, że zmiana klubów w Polsce nie była poszukiwaniem lepszego kontraktu, ale przede wszystkim startów, których zawodnik szukał niemal wszędzie. W latach 2010/2011 w zimowym oknie transferowym Jason był bardzo zdeterminowany, aby podpisać kontrakt na Wyspach Brytyjskich. Niestety, brakowało chętnych, aby zatrudnić Doyle’a. Zawodnik był w lekkim szoku, bo po bardzo udanym sezonie 2010, odlatywał do Australii w szampańskim nastroju. Świetnie ścigał się dla Poole Pirates, zdobył z Piratami Knockout Cup, ocierał łzy po wicemistrzostwie Elite League, miał wysoką średnią, był uwielbiany przez kibiców z hrabstwa Dorset. "Mogło być jeszcze lepiej, ale nie wszyscy promotorzy płacą na czas. Niektórzy w ogóle nie regulują zobowiązań. W Gnieźnie nie mogłem doczekać się wypłaty. Trochę ścigałem się w Niemczech, ale trudno mówić o regularnej jeździe. Jeśli chcesz się rozwijać, musisz często startować. Nie sądziłem, że po sezonie 2010 znajdę się w czarnej dziurze".
Jason jednak zaryzykował. Wydał 1800 dolarów australijskich na bilet lotniczy i przyleciał na Wyspy Brytyjskie. Czekał na oferty. Podpisał kontrakt ze wspomnianym zespołem z Piły, zapewnił sobie 15 występów w Niemczech, ale prawdziwe eldorado otworzyło się w kwietniu 2011 roku. Najpierw zadzwonił promotor Rye House Rockets, Len Silver. Poinformował Doyle’a, że rezygnuje z usług Steve’a Boxalla, więc zwolniło się miejsce w zespole Rakiet. Z kolei Darcy Ward rozbił się podczas jazdy na motocyklu crossowym i Piraci potrzebowali załatać dziurę w składzie. Matt Ford zapomniał o niedawnych niesnaskach i w 10 minut dogadał się z Australijczykiem. Zero imprez w terminarzu i angaż w dwóch klubach: Rye House Rockets i Poole Pirates, sprawiły, że w grafiku zrobiło się gęsto i Jason pojechał w dwudziestu imprezach w samym kwietniu! Po latach
Australijczyk najchętniej wracał jednak wspomnieniami do tego co spotkało go w Somerset Rebels. To właśnie z tą drużyną tryumfował w Premier League, pucharze Knock-Out Cup oraz wygrał ligowe mistrzostwa par w świetnym dla nich sezonie 2013. Dodatkowo wcześniej pomógł im wywalczyć trofea pucharowe w latach 2008 i 2012. Zawodnik podkreślał, że jego czas spędzony w tej drużynie był poniekąd "trampoliną" do żużlowej elity i mówił że jego droga na szczyt mogła nie mieć miejsca, gdyby promotorzy "Rebeliantów" - Bill i Debbie Hancockowie: "Nie jestem w stanie wystarczająco im podziękować za to, co zrobili dla mojej kariery, zwłaszcza, gdy doznałem kontuzji w Poole w sezonie 2011 i wróciłem do Australii do końca tego roku. Podpisali ze mną kontrakt na kolejne rozgrywki, jednak przeszedłem operację stożka rotatorów i niemal dziewięć miesięcy zajęło, zanim moje ramię było w pełni sprawne. Wielu Australijczyków mówiło, że nie jestem gotowy i tylko mydlę oczy Hancockom. Działacze z Somerset mi jednak zaufali, gdy zadzwoniłem do nich i powiedziałem: "Nie, nie słuchajcie ich. Z całą pewnością będę gotowy na marzec". Mogli wówczas z łatwością "wyciągnąć wtyczkę" i zakontraktować innego zawodnika. Dotrzymali jednak obietnicy, rozpocząłem sezon 2012 i to dało mojej karierze "nowy początek". Pomimo przeciwności uwierzyli we mnie, dlatego wiele im zawdzięczam - zwłaszcza rodzinie Hancocków. Gdyby nie oni, prawdopodobnie zrezygnowałbym z żużla".

W 2013 roku Doyle został doceniony przez menedżera australijskiej reprezentacji Marka Lemona i zadebiutował w Drużynowym Pucharze Świata, tym samym spełniając swoje największe marzenie. W półfinale zdobył 7 punktów, kolejne 8 w barażu, a w finale zapisał przy swoim nazwisku 5 "oczek". Był to dobry prognostyk na przyszłość. A ta rysowała się w kolorowych barwach. W styczniu 2014 wywalczył tytuł Indywidualnego Wicemistrza Australii przegrywając z Chrisem Holderem. Po zawodach tak komentował ten sukces: Nie wiem, co mam powiedzieć. Wygrałem pierwszą rundę Indywidualnych Mistrzostw Australii. Co ważniejsze, uczyniłem to na torze, na którym się wychowałem: Kurri Kurri. Czułem się jakbym poleciał na Księżyc! Moja rodzina i przyjaciele oglądali mnie w akcji. To wyjątkowa motywacja ścigać się na oczach najbliższych. Kurri Kurri dawno nie przeżyło takiego święta. Ostatnim zawodnikiem, który rozsławiał ten region był Todd Wiltshire.

Wracając jednak na polskie podwórko żużlowe, Australijczyk w sezonie 2013 powraca do Rawicza, ale działaczy nie nie było stać na zbyt częste powoływanie Australijczyka na ligowe potyczki i wystąpił on w zaledwie 3 meczach. Jason pozostawił jednak po sobie pozytywne wrażenie osiągając średnią biegopunktową 2,188, co dostrzegł zespół doradców Witolda Skrzydlewskiego i zawodnik trafił do Łodzi, gdzie wypłynął na szerokie wody. Oto jak po 5 latach gdy Jason zdobył tytuł IMŚ ówczesny trener Niedźwiadków wspomina rawicki angaż Doyla: "Kluby nie miały do Dyla przekonania. Do Kolejarza trafił dopiero w majowym okienku transferowym, bo nikt go nie chciał. Rok później w szwedzkim Norrkoeping, gdzie prowadziłem zespół do spółki z Peterem Jansonem, też wzięliśmy go dopiero wówczas, gdy kontuzji doznał Leon Madsen. Już wtedy był walczakiem i odpłacił nam za zaufanie dobrą jazdą. Dobrze, że później trafił do Orła, bo tam zaczął zarabiać niezłe pieniądze. W dodatku wszystko miał płacone na czas. To pomogło mu się rozwinąć. Żużel jest drogi, a dzięki startom w Łodzi mógł zainwestować. Wcześniej nie miał z czego. Kiedy miałem go w Rawiczu, to budżet klubu wynosił pół miliona złotych. Stawki za punkt nie przekraczały tysiąca złotych. Dokładnie nie pamiętam, ale on miał pewnie gwiazdorską gażę i rzadko go zapraszaliśmy na mecze. Nie było nas stać na jego starty w każdej kolejce".

Nastał jednak rok 2014 w którym to Jason wypłynął na szerokie wody międzynarodowe, kiedy ku osłupieniu niedowiarków był najskuteczniejszym zawodnikiem reprezentacji Australii w finale Drużynowego Pucharu Świata. Nie Holder, nie Ward, nie Batchelor, tylko Doyle. Jednak droga ku wyższym partiom gór nie była usłana różami… Wracał do Australii i pracował. Układał cegły, mieszał beton, ale nie przeszkadzało mi to wspinać się małymi kroczkami wchodził jednak na żużlowy szczyt i przechodził kolejne sportowe metamorfozy i z żużlowca, który w sezonie 2013 pojechał tylko trzy mecze w polskiej lidze w barwach Kolejarza Rawicz, Australijczyk stał się prawdziwym liderem swoich ligowych drużyn i zawodnikiem, który stanął przed wielką szansą na wywalczenie mistrzostwa świata.
Jednak do upragnionego mistrzostwa potrzebny mu był speedway w wydaniu europejskim, a tu pojawiły się schody, bowiem u progu sezonu 2014 w Anglii pojawiły się problemy dla Australijczyków z przedłużaniem wiz dla Australijskich żużlowców. Wyjście z labiryntu przepisów było arcytrudne. Jason za radą promotorów, złożył podanie o wizę tymczasową, która pozwala na pracę na przestrzeni 12 miesięcy od daty przyznania. Była to wiza przewidziana dla atletów, którzy uzyskują przychody z tytułu profesjonalnego uprawiania sportu. Problem polega jednak na tym, że gdy wiza tymczasowa wygasa, nie ma możliwości, aby ponownie się o nią ubiegać i trzeba czekać na wizę właściwą. Jason był załamany tą sytuacją: Nie mam bladego pojęcia, dlaczego otrzymałem wizę ważną przez 9 miesięcy. Straciła ważność 14 listopada 2013 roku, a wówczas nie miałem podpisanego kontraktu z żadnym klubem. Moje położenie było fatalne. Nie wiedziałem, że zmieniły się przepisy. Mam nadzieję, że przynajmniej moi rodacy zdobędą pieczątkę w paszporcie. Przez 9 lat nie miałem najmniejszych problemów z uzyskaniem wizy. Nie mogę pojąć, dlaczego obywatele innych krajów przyjeżdżają na Wyspy nie mając pozwolenia na pracę i wszystko gra. Dziwny jest ten świat…
Z pomocą przyszedł David Hemsley, trzykrotny mistrz świata w speedrowerze, wówczas promotor Leicester Lions i zaproponował angaż w swoim zespole. Jason jednak ścigał się dla Somerset Rebels i miał wielki sentyment do tego zespołu, dlatego wahał się, ale ostatecznie chęć ścigania wzięła górę i przyjął ofertę Lwów. David Hemsley rozpoczął wówczas walkę z brytyjską biurokracją i uczynił wiele, aby urzędnicy nie byli bezduszni i wydali wizę dla Doyle’a. Starania opłaciły się, bowiem zawodnik otrzymał pozwolenie na pracę, ale nie mógł ścigać się w dwóch klubach i musiał się określić, kto będzie jego pracodawcą. Wybrał Leicester Lions, choć z Somerset Rebels jak wspomniano łączy go wyjątkowo sentymentalna nić.
Paradoksalnie, zakaz jazdy w dwóch ligach na Wyspach otworzył przed zawodnikiem nowe możliwości, bowiem uporządkował swoje zaplecze i terminarz, dzięki temu nie był przemęczony, bo ścigał się tylko w Leicester. Nie musiał przemierzać setek kilometrów i wędrować pomiędzy Anglią i Szkocją. Efekt takiego podejścia do żużlowych obowiązków był piorunujący, bo tak jak wspomniano w roku 2014 wkroczył na żużlowe salony. Z powodzeniem ścigał się w lidze szwedzkiej w Vargarnie Norrkoeping. Zdobywał punkty dla wspomnianego pierwszoligowego Orła Łódź i chociaż był gwiazdą polskiego zespołu, nie krył swoich aspiracji i otwarcie mówił, że jeśli pojawi się oferta z polskiej ekstraligi, nie zawaha się i spróbuje żużlowego chleba w najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce.
Jednak apogeum formy i szczęścia spadło na zawodnika w dniu 20 września 2014 roku, kiedy to włoskie Grand Prix Chalange, dało mu przepustkę do startów w gonie najlepszych żużlowców świata i możliwość walki o tytuł IMŚ.

Po tym sukcesie wielu zastanawiało skąd wzięła się taka zastanawiająca progresja wyników u Jasona, a sam zainteresowany tak komentował ów fakt: Wiele osób przeciera oczy ze zdumienia i pyta mnie, dlaczego zaczynam być groźny dla najlepszych na świecie. Odpowiedź leży na stole operacyjnym. W 2009 roku miałem ogromnego pecha, gdyż doznałem kontuzji podczas indywidualnych mistrzostw Australii. Byłem drugi w klasyfikacji generalnej za Leigh Adamsem, kiedy przydarzyła się feralna kontuzja. Operacja i rehabilitacja, łącznie 8 miesięcy poza torem – taka była diagnoza lekarzy po wykryciu uszkodzenia stożka rotatorów (grupa płaskich ścięgien, które łącząc się ze sobą pokrywają przód, tył i górną powierzchnię stawu ramienno-łopatkowego). Zacisnąłem zęby i wierzyłem, że pokonam ból podczas prowadzenia motocykla. Wyłem z bólu, ale udana operacja i właściwa rehabilitacja sprawiły, że zapomniałem o tym uroczym stożku! Jest jeszcze jeden sekret mojej dobrej formy. Ustatkowałem się, w domu czeka na mnie kochająca kobieta Emily, która rozumie jak czarodziejskim sportem jest speedway!

Doskonałymi wynikami zawodnik pokazał, że potrafi wygrywać z najlepszymi, nikogo więc nie dziwiło, że wraz z końcem sezonu AD 2014 w kolejce do usług zawodnika, który osiągnął  pierwszą średnią biegopunktową na zapleczu polskiej ekstraligi ustawiły się niemal wszystkie ekstraligowe kluby w kraju nad Wisłą. Zawodnik jednak szybko przyjął ofertę toruńskich aniołów i w dniu 14 listopada 2014 roku parafował umowę, którą zobowiązał się reprezentować żółto-niebiesko-białe barwy.

W zespole toruńskim, Jason miał być alternatywą dla swojego krajana, Darcy Warda oczekującego na wymiar kary po alkoholowej wpadce przed łotewską rundą Grand Prix w sezonie 2014. Zawodnik nie bał się jednak wyzwań, a wręcz przeciwnie nie krył zadowolenia z ekstraligowego angażu: Lata lecą, a ja chciałem pojeździć w ekstralidze. Stwierdziłem, że to jest najlepszy moment, by się w niej znaleźć. Wybrałem Toruń, bo to dobre miejsce do rozwoju.

Do sezon 2015 zawodnik przygotowywał się w rodzimej Australii, gdzie w tok treningów wpisane były starty w oficjalnych rozgrywkach federacji Australijskiej. Pod nieobecność Chrisa Holdera i zawieszonego Darcy Warda, nowy nabytek "Aniołów" uchodził za faworyta niemal każdego turnieju. I Jason nie zawiódł swoich fanów, bowiem zgodnie z przypuszczeniami triumfował w finale Indywidualnych Mistrzostw Południowej Australii. Nowy uczestnik cyklu Grand Prix za swoimi plecami w najważniejszym biegu dnia przywiózł Rohana Tungate, Dakotę Northa i Justina Sedgmena. Sam zainteresowany tak komentował swój pierwszy w karierze tytuł Indywidualnego Mistrza Australii: To bardzo mocny kopniak, gdy w ubiegłym roku byłem tak blisko i przegrałem w ostatnim wyścigu. Wiedziałem, że w finałowych rundach w tym roku ponownie wszystko mogło się zdarzyć, dlatego podchodziłem do każdego turnieju osobno. Na szczęście wszystko zakończyło się wynikiem, którego oczekiwałem. Mówiono mi, że sześć punktów wystarczy do zdobycia tytułu, jednak gdy Max Fricke zgubił oczko w pierwszym starcie, potrzebowałem tylko pięciu. Zwyciężyłem swój inauguracyjny wyścig, a następnie poczułem ogromną ulgę, kiedy wywalczyłem mistrzostwo. Dalej jechałem już normalnie, bez wywartej presji i wygrałem w całych zawodach. Chciałem zakończyć zmagania w dobrym stylu, prezentując się przed swoją rodziną i przyjaciółmi. Zwycięstwo w Mistrzostwach Australii to bardzo duże osiągnięcie. Dodatkowo to bardzo miłe, gdy udało mi się wygrać ostatnią rundę w domu, przed swoimi bliskimi. Zdobycie tytułu mistrzowskiego to wielki zaszczyt, zwłaszcza, że przede mną dokonali tego między innymi Todd Wiltshire, Jason Crump i Chris Holder. Mam nadzieję, że to nie był mój ostatni triumf.
I Jason w ostatnich słowach przepowiedział sobie kolejny sukces, bowiem jego tryumfem zakończył się w roku 2015 marcowy finał Indywidualnych Mistrzostw Elite League, który rozegrano na torze w Leicester. Drugie miejsce zajął Niels Kristian Iversen, a trzecie Maciej Janowski. Po tym tryumfir Janon również nie kryła zadowolenia: Nie mogę w to uwierzyć. Wygrana na moim domowym torze to wielka sprawa, pokonanie wszystkich zawodników w turnieju znaczy dla mnie bardzo wiele. Zdobycie tytułu IMEL to świetne uczucie. Nie chciałem wiele czytać na temat tych zawodów, ale widziałem w Internecie, że wiele osób widziało mnie w roli faworyta. To mi jednak nie przeszkodziło, dałem z siebie wszystko i udało się wygrać.

Dwa lata po sukcesie Jasona, doskonały redaktor żużlowy Tomasz Lorek w jednym z felietonów jak zwykle w ciekawy sposób wypowiedział się na temat Australijczyka: "Niektórzy mówią, że Doyle to zapracowany człowiek, ale niektórzy potrzebują być w szwungu, a niektórzy potrzebują mniejszych obciążeń.. Jason lubi ścigać się na okrągło. To jest taki pracuś, ale zawsze taki był. Jego klasę sportową zbudowali Darcy Ward oraz Chris Holder - uważani za geniuszy. Jason wyrastał w takiej erze "cienia". Nie doceniano go. Determinacja, szalona, tytaniczna praca doprowadziła go do złotego medalu na Etihad Stadium. Jason Crump powiedział wtedy "Stary, tak jak ty jechałeś, to jest kosmos".
Jakbym miał powiedzieć przez co ten człowiek przeszedł w życiu... Pamiętam jak z moją żoną pojechałem do Rye House Rockets - na tor, na którym niestety już nie jeżdżą. Tai Woffinden, były częstochowski "Lew" tam jeździł. Wtedy była taka scena, kiedy Doyle na parkingu pakował motocykle do busa i mówił "nie ma zbyt wielu rozgarniętych ludzi w tym biznesie". Tak mówił Jason Kevin Doyle - Kevin to imię odziedziczone po tatusiu. Wtedy był w trudnym okresie w swojej karierze, bo był taki moment, kiedy był mechanikiem dla innych zawodników i przez kontuzję - niewyleczony bark - nie mógł wbić się do ligi angielskiej. W Polsce w ogóle nikt o nim nie wiedział. Były takie czasy, gdzie w Rye House Rockets - zimna woda, w tle stoi Michael Lee - mistrz świata 1980, genialny rockandrollowiec, i okazuje się, że Jason mówi "Ja jeszcze wierzę, że kiedyś będę mistrzem świata". A to był bodajże 2011 rok. Wszyscy z boku śmiali się, twierdząc "Tak, tak, Monty Python, dobry humor Ci się trzyma". Z kolei gdy spotkaliśmy się w Andorze, gdy robiliśmy duży materiał do "Speedway Stara", to powiedział "Tomasz, kiedyś byłem party animal - chlałem". I czasami tak trzeba, nawet jak się jest mistrzem świata, to trzeba mieć taki miesiąc, gdzie upadasz pod stół. "Ale zrozumiałem, że muszę się też wziąć w karby" - stwierdził. I po kontuzji w Toruniu, kiedy stracił niemal pewny tytuł mistrza świata w 2016 roku, łamiąc żebra po wypadku z Chrisem "Bomberem" Harrisem i potem nie mógł wystartować w Melbourne, to wtedy poznał, że wielu ludzi ze światka żużlowego nie do końca jest z nim szczerych. Wybaczył im dopiero w Andorze, jak dopiął swego. Ktoś mówi, że jeździ agresywnie, ale w czy w sporcie jest "nice guy", który jest mistrzem świata? Może Peter Collins - mistrz z Chorzowa 1976, może. Generalnie to są egoiści, zdrowi egoiści, niektórzy przesadzają, stawiając bike'a w poprzek na prostej i uchodzi im to na sucho, bo są mistrzami świata. Świat jest tak skonstruowany, że ludzie mistrza świata rozgrzeszą z wielu błędów i niecnych występków. Ale jak nie jesteś mistrzem, to nie zostawią na tobie suchej nitki".


Polska Ekstraliga początkowo okazała się dla Jasona zagadką, jednak z każdym meczem nabierał cennego doświadczenia i Australijczyk można powiedzieć stał się odkryciem rozgrywek i mocnym filarem KS Toruń. Doyle nie ukrywał, że sportowy postęp w karierze zawdzięcza przede wszystkim ciężkiej pracy i doskonałej atmosferze w KS Toruń "Czuję się naprawdę dobrze. Wykonuję ciężką pracę i staram się czerpać radość z jazdy. W Toruniu czuję się perfekcyjnie. Lubię się ścigać na tamtejszym torze, bo jest inny niż większość pozostałych. Starty w Ekstralidze są dla mnie spełnieniem marzeń. Dlatego staram się dawać z siebie wszystko w każdym meczu toruńskiej drużyny. Jestem teraz w miejscu, w którym zawsze chciałem być. Przebyłem bardzo długą drogę, żeby się w nim znaleźć. Chciałbym zostać na takim poziomie przez następne kilka lat, może nawet dziesięć."
Jason doskonale radził sobie również w cyklu Grand Prix.Wspólnie z Chrisem Holderem stanowili silny duet z Antypodów i niejednokrotnie wspólnie rozdawali karty w biegach o zwycięstwo w poszczególnych rundach "Zrobiłem krok naprzód w polskiej lidze po przenosinach z Łodzi do Torunia i tego samego życzyłbym sobie w Grand Prix. Za nami dopiero kilka turniejów i można jeszcze zdobyć wiele punktów, ale liczę na utrzymanie w cyklu i kilka finałów w pojedynczych rundach" - tak mówił w trakcie sezonu Jason. Sztuka ta udała się z nawiązką, bowiem w końcowym rozrachunku zawodnik zakończył rywalizacją na bardzo dobrej piątej pozycji, ale warto podkreślić, że najmniej razy spośród wszystkich jeźdźców startujących w GP przekraczał linię mety na ostatnim miejscu (tylko 5 razy zapisano w programie zero przy nazwisku Jasona).

Niestety w przekroju całego sezonu można powiedzieć, że Doyle przesadził z ilością startów. W pewnym momencie zabrakło mu sił, koncentracji i świeżości. Miał bezsensowne mecze w Danii i niektóre w Anglii, gdzie zamiast skupić się na jeździe w podstawowym klubie Leicester Lions, ścigał się również jako jako gość w innych zespołach. W decydujących momentach w Polsce sobie nie poradził, ale w Grand Prix, zapewnił sobie miejsce w pierwszej ósemce. W drugiej połowie sezonu zaczął współpracować z psychologiem i na pewno jest to nieoceniona pomoc, ale w przyszłości musiał uporządkować kalendarz startów, bowiem nie da się jeździć na wysokim poziomie z taką częstotliwością. Poza tym jeśli zawodnik myśli o poważnym ściganiu w Polsce powinien znaleźć w Anglii klub, który nie startuje w soboty, aby miał więcej możliwości by by trenować na polskich torach w przeddzień meczu.
Ostatecznie sezon dla Jasona zakończył się pechowo. W finale Grand Prix Australii w odsłonie wieńczącej zmagania na Etihad Stadium, na pierwszym łuku było niezwykle ciasno i jadący po wewnętrznej Greg Hancock zderzył się z Australijczykiem, który upadł wprost pod koła Macieja Janowskiego i obaj żużlowcy wylądowali na bandzie. Australijczyk został uderzony motocyklem w głowę i bezwładnie przetoczył się po torze. Nie ruszał się. Obawiano się najgorszego. Wszystkim od razu przypomniał się Darcy Ward, który w wyniku urazu kręgów szyjnych C6 i C7, i uszkodzenia kręgowego rdzenia, jest częściowo sparaliżowany. Nieprzytomnego Doyle'a przy grobowej ciszy na monstrualnym obiekcie w Melbourne przetransportowano do ambulansu, a następnie do szpitala, gdzie zawodnik poznał diagnozę, która pokazał, jak niewiele dzieliło trzydziestolatka od dramatu. Złamałem kręg szyjny C7 oraz miałem przebite płuco - poinformował o swoich obrażeniach piąty zawodnik minionego sezonu w opublikowanym przez serwis GP artykule. Na szczęście w jego przypadku nie doszło do naruszenia rdzenia kręgowego. - Obecnie z szyją jest dobrze. Noszę usztywniacz, którego mam używać jeszcze przez jakiś czas, a potem wszystko wróci do normalności. Wypadek był chyba groźny, bo "Odleciałem" na pięć minut. Nawet nie pamiętam, jak wyjeżdżałem na tor do tego finału. Na szczęście stan ogólny zawodnika szybko się poprawiał, ale musiał sezon zakończyć pod opieką lekarzy.

Po sezonie Doyle mimo, że spełnił pokładane w nim nadzieje, nie znalazł zatrudnienia w Toruniu na rok 2016 z uwagi na zbyt wygórowane oczekiwania finansowe. Zawodnik jednak nadal chciał startować z najlepszej lidze świata i podjął rozmowy z beniaminkiem ROW-em Rybnik, ale "Rekiny" również nie były w stanie spełnić oczekiwań Australijczyka. Wówczas do głosu doszedł Falubaz Zielona Góra, który wyjaśnił zawodnikowi, że powinien zmienić nastawienie w negocjacjach, bo za chwilę nie będzie miał potencjalnych pracodawców w polskiej ekstralidze. Australijczyk w swoich oczekiwaniach startował z pułapu 350 tysięcy złotych za podpis i 5000 zł za punkt. Dzięki temu, że jego oczekiwania finansowe zmalały, ostatecznie podpisał umowę z zielonogórzanami, których koncepcja budowy składu zakłada pozyskanie jednego zawodnika z wyższej półki (miał być nim Doyle) i żużlowca, który uzupełni wyjściowe zestawienie.
Jak widać Jason Doyle'u systematycznie budował on swoją pozycję na światowych torach nic więc dziwnego, że w sezonie 2016 oprócz startów w Polsce, zawodnik związał się z drużynami z Wielkiej Brytanii - Swindon Robins, Szwecji - Rospiggarna Hallstavik oraz Danii - Grindsted Speedway Klub. Miał tez startować w elitarnym cyklu Grand Prix i wielu zadawało sobie pytanie czy problem jakiego doświadczył zawodnik w Toruniu, a mianowicie zmęczenie sezonem już w jego połowie, nie będzie równie problematyczne w kolejnym roku. Obawy te okazały się zupełnie bezpodstawne bowiem sezon 2016 był zdecydowanie najlepszym sezon w karierze Jasona Doyle'a. Australijczyk na dwa turnieje przed zakończeniem zmagań o medale Indywidualnych Mistrzostw Świata został liderem klasyfikacji generalnej cyklu Grand Prix. Z kolei rozgrywki polskiej Ekstraligi zakończył z brązowym medalem Drużynowych Mistrzostw Polski i trzecią średnią w lidze, będąc niekwestionowanym liderem drużyny z grodu Bachusa. A przecież, jeszcze trzy lata temu Australijczyk w lidze polskiej reprezentował barwy drugoligowego rawickiego Kolejarza.
Niestety w końcówce sezonu podobnie jak przed rokiem, los nie był łaskawy dla Australijczyka. Tytuł mistrza świata miał na wyciągnięcie ręki, choć oczywiście Greg Hancock tego złota Doyle'owi nie podarowałby bez walki. Ale to nie "Herbie" odebrał być może mistrzowską koronę, a koszmarnie wyglądający wypadek z Chrisem Harrisem w trzecim wyścigu podczas Grand Prix w Toruniu. Zawodnik złamał rękę w łokciu, zwichnął lewy bark i przebił lewe płuco. Tak rozległe urazy zmisiły zawodnika do rezygnacji z ostatniej rundy GP w Melbourne i tytuł mistrzowski przepadł po fatalnym wypadku w Toruniu. W sporcie, jak to w życiu, potrzeba trochę szczęścia. Historia Australijczyka przypominała do tej pory bajkę o Kopciuszku. W niej dobra wróżka dostarczyła Kopciuszkowi piękne stroje i karocę, by ten mógł się udać na bal. W życiu Doyle'a nie wróżka, ale świetni mechanicy przygotowali rakietowy sprzęt, na którym Australijczyk mógł brylować na żużlowym balu, czyli w Grand Prix. Kopciuszek oczarował księcia - kibiców, którzy byli pod wrażeniem fantastycznej formy Doyle'a i trzymali za niego kciuki, by ktoś nowy ożywił skostniały nieco cykl Grand Prix. Niestety, Doyle niczym Kopciuszek w ostatniej chwili musiał jednak opuścić bal nie ze swojej winy. Lider cyklu Grand Prix cierpiał w szpitalu, kiedy rywale rozdzielali między sobą kolejne punkty. I tak, jak bajka o Kopciuszku kończy się happy-endem, tak w przypadku Doyle'a finał nie był szczęśliwy, bowiem na mistrzostwo świat zawodnik musiał poczekać przynajmniej do roku 2017.

I się doczekał 28 października 2017 roku Jason Doyle został mistrzem świata. Stało się to na jego torze w Australii w dziesiątym biegu zawodów rozgrywanych w Melbourne. Przed zawodami Australijczyk miał 15 pkt przewagi na Polakiem - Patrykiem Dudkiem, jednak miał świeżo w pamięci to co zdarzyło się przed rokiem i nie kalkulował tylko wygrał ostatnią rundę cyklu. W pierwszym wywiadzie na gorąco wyznał, że emocjonalnie czas pomiędzy toruńską, a australijską rundą GP był da niego bardzo trudnym okresem, bowiem nie spał po nocach i myślał o najważniejszym tytule w karierze żużlowca: "Nie mogę w to uwierzyć. Jestem bardzo szczęśliwy. Trzy tygodnie, które dzieliły mnie od ostatniego turnieju do zawodów w Melbourne były bardzo trudnym czasem. Źle sypiałem. Nie kalkulowałem, ile punktów mi potrzeba. Wiedziałem, że mam dużą przewagę, ale musiałem być do końca skupiony. Pamiętałem, co stało się przed rokiem, kiedy kontuzja stanęła mi na drodze do sukcesu. Marzenia się spełniają. Ciężką pracą doszedłem do tego sukcesu. Jestem mistrzem świata, a zdobycie tytułu w ojczyźnie smakuje wyjątkowo. Przecież jeszcze kilka lat temu chyba nikt by nie uwierzył, że zostanę mistrzem świata. Sam bym chyba w to nie uwierzył, gdybym to wtedy usłyszał. Ostatnie cztery, pięć lat były niesamowite. Dziękuję swoim najbliższym. Przede wszystkim mojej żonie, a także całemu mojemu teamowi. To jest niewiarygodne. Nie dociera to jeszcze do mnie. Wielu ludzi mi pomogło. Naprawdę, w moim otoczeniu znalazły się osoby, bez których nie doszedłbym na szczyt".
A w lidze polskiej Doyle, był ponownie solidną podporą Falubazu Zielona Góra. Nie było to takie oczywiste, bowiem wszystkie dotychczasowe kontrakty zawodnika z polskimi pracodawcami kończyły się po roku. Doyle Zieloną Górę, doprowadził jednak swój zespół do fazy play-off, ale niestety w najważniejszej fazie rozgrywek zmagał się ze wspomnianą kontuzją i zawiódł. To przede wszystkim jego katastrofalna jazda w dwumeczu z Unią Leszno sprawiła, że zielonogórzanie nie awansowali do finału rozgrywek. W meczu o brąz też nie do końca się popisał. Wypadł nieźle w Gorzowie, ale w rewanżu niewiele pokazał. Jednocześnie, przez cały rok było widać, że Falubaz nie jest jego priorytetem. Potrafił walczyć z bólem podczas Grand Prix, a dzień później odpuścić mecz w polskiej lidze. Usprawiedliwieniem była jednak kontuzja, a sam zawodnik tak komentował swoje urazy: "Miałem wiele upadków i groźnych kontuzji, które trochę mnie stopowały. Mam nadzieję, że w końcu wszystko się opłaci. Mówią, że do grobu nie idzie się w nieskazitelnym stanie i wiem, że zdecydowanie tak nie będzie ze mną. Żużel sprawił, że moje ciało nie jest doskonałe. Ciężko mi normalnie funkcjonować z kontuzjowaną stopą. To jedna z tych rzeczy, która zawsze daje o sobie znać i nic się nie poprawia. Zaliczyłem w tym roku ok. stu imprez i nie było szans, żeby to zaleczyć. W Listopadzie planuję jednak zrobić ze sobą porządek, by ponownie normalnie funkcjonować."

Dyspozycja z końcówki sezonu, nadszarpnęła mimo wszystko zaufanie zielonogórskich działaczy, którzy przeprowadzili poważne rozmowy z zawodnikiem. Zawodnik mimo, że był świadomy swojej niedyspozycji, wiedział też, że to on rozdaje karty i po sezonie pożegnał się z ziemią lubuską i powrócił na Pomorze do doskonale znanego mu teamu Aniołów. Było to spore zaskoczenie, bowiem zawodnik w trakcie sezonu obiecał działaczom Falubazu, że zostanie w drużynie na kolejny rok. W Toruniu jednak w końcówce sezonu pojawił się nowy menadżer z .... Zielonej Góry. Jacek Frątczak, bo o nim mowa uchronił toruński zespół przed pierwszym w historii spadkiem do niższej ligi i wspólnie z działaczami toruńskimi postanowił w roku 2018 zbudować drużynę na miarę mistrzostwa polski w którym liderem miał być właśnie Jason Doyle.   Wszyscy zastanawiali się czy do dobry kierunek w budowaniu składu, bowiem drugim zawodnikiem pozyskanym do grona Aniołów miał być również powracający po kontuzji Niels Kristian Iversen. Australijczyk jednak zapewniał, że po grudniowej operacji stopy, musiał przez sześć tygodni dochodzić do pełni sił i dopiero w styczniu mógł rozpocząć intensywne treningi, to nie wpłynie to na tok jego przygotowań. A potwierdzać miał to start zawodnika już w dniu 18 marca w pierwszych zawodach pod nazwą Ben Fund Bonanza, który miał być rozegrany na torze w Peterborough, a tydzień później mistrz świata potwierdził swój udział w "SS The Last Lap", który był turniejem pożegnalnym Simona Steada, z którym Jason znał się doskonale, bowiem w 2012 roku byli częścią mistrzowskiej drużyny Swindon Robins, po pokonaniu w finale Elite League Poole Pirates.
Niestety jak się później okazało Australijczyk po wywleczeniu tytułu Mistrza Świata, w roku 2018 spisywał się już o wiele gorzej, czego efektem była pozycja poza podium w klasyfikacji GP. Po sezonie można powiedzieć, że Jason nie poradził sobie w Grand Prix, ale w rozgrywkach ligowych raczej nie zawodził swoich pracodawców. W Ekstralidze dla Get Well Toruń zdobywał średnio 2,048 punktu na wyścig i był liderem zespołu, choć i on nie ustrzegł się wpadek. Jednak na na dyspozycje zawodnika w całym sezonie, nie miała żadnego wpływu operacja jakiej się poddał, a początek sezonu, kiedy to kontuzja już w pierwszym spotkaniu polskiej ekstraligi ustawiła cały sezon dla Jasona. W rankingu wszystkich zawodników zajął dopiero 14 miejsce, ale co ciekawe - w zeszłym roku był piąty, a średnią miał niewiele wyższą - 2,074. Działacze w Toruniu rozumieli jednak sytuację Doyla i wiedzieli, że drużynie potrzebna jest kadrowa stabilizacja i szybko doszli do porozumienia z Jasonem na kolejne dwa sezony.
Z podstawy Australijczyka byli zadowoleni również działacze angielskiego Somerset Rebels, a kibice w liderowi drużyny, która była o krok od wywalczenia awansu do wielkiego finału Premiership, co na Wyspach Brytyjskich byłoby sporym zaskoczeniem, postanowili w oryginalny sposób podziękować byłemu mistrzowi świata za jazdę dla ich klubu w minionym sezonie. Podczas gali podsumowującej rozgrywki, Doyle otrzymał... krowę. Zdziwienie uwielbiającego zwierzęta trzydziestotrzyletniego Kangura i jego żony, było wielkie bo nie wiedział co zrobić z krową, ale zdradzili, że zwierzęciu dadzą na imię Debra. Angielski prezent, było ciekawym wyzwaniem dla kibiców Get Well Toruń, z którym Australijczyk związał się do roku 2020. 
Wracając jednak nad Wisłę sezon 2019 dla Jasona był w lidze niezwykle udany
. Liderował Aniołom tak jak od niego oczekiwano. Niestety pozostali zawodnicy nie byli w stanie dotrzymać kroku Mistrzowi Świata z 2017 roku i toruńska drużyna z hukiem po raz pierwszy w historii spadła z najwyższej klasy rozgrywkowej. Mimo spadku, Doyle dwoił się i troił w każdym meczu, żeby zachować dobre imię zespołu i aż trudno wyobrazić sobie wyniki toruńskiej drużyny bez Jasona, który nawet przy słabszej dyspozycji dnia i tak wyrastał na lidera zespołu. Jeszcze w trakcie sezonu, gdy okazało się, że Toruń opuści szeregi ekstraligowe, mimo kontraktu na rok 2020, zawodnik szybko doszedł do porozumienia z właścicielem klubu i otrzymał wolną rękę w poszukiwaniu pracodawcy wśród najlepszych drużyn nad Wisłą i trafił do Częstochowy. Ciekawostką tego porozumienia było to, że zawodnik deklarował powrót do Torunia, po awansie zespołu w roku 2021. Kluby zainteresowane wypożyczeniem Doyle'a miały jednak zupełnie inne plany. Chciały namówić mistrza świata z 2017 roku, by zgodził się nie tylko na roczne wypożyczenie, ale również na podpisanie umowy kontraktowej na kolejne lata. Ostatecznie nikt nie przekonał Doyle'a do startów u siebie w sezonie 2021. Australijczyk chciał bowiem zostawić sobie otwartą furtkę i o tym gdzie będzie występował w kolejnych latach, a decyzję miał podjąć dopiero w listopadzie roku 2020. Przed podpisaniem kontraktu zawodnik zjawił się więc w Toruniu, by pożegnać się przed przenosinami do innego klubu. Rozstanie nastąpiło w bardzo dobrych relacjach, a władze Apatora ani przez moment nie robiły mu problemów w szukaniu nowego klubu. Działacze mogliby co prawda spróbować rozwiązania siłowego i być może nawet udałoby im się uzyskać za jego wypożyczenie kilkaset tysięcy złotych, ale takie rozwiązanie nawet przez moment nie było brane pod uwagę. W Toruniu szanowano Doyle'a za wszystko co zrobił dla klubu w trakcie ostatnich dwóch lat. Australijczyk trafił do tego klubu z Falubazu przed sezonem 2018 i już w pierwszych rozgrywkach w nowych barwach zdobywał średnio 2,048 pkt/bieg. Rozgrywki roku 2019 zakończył zaś ze średnią 2,28 pkt/bieg. Mimo kiepskich wyników drużynowo, żużlowiec bardzo chwalił sobie jazdę w Toruniu, a gdyby nie spadek drużyny, to w ogóle nie rozglądałby się za nowym klubem. Zatem po ewentualnym awansie Aniołów do Ekstraligi istniały realne szanse na powrót Kangura do miasta Kopernika.
Przed zawodnikiem był jednak kolejny rok pełen wyzwań, bo jego przenosiny do Włókniarza śmiało można było nazwać największym hitem transferowym, bo ruch te znacząco zmienił siłę poszczególnych drużyn w Ekstralidze. Częstochowianie stali się najpoważniejszym kandydatem do odebrania Unii Leszno kolejnego złotego medalu, bowiem siła rażenia Włókniarza zdecydowanie poszła w górę. Mając silne fundamenty w osobach Leona Madsena i Fredrika Lindgrena "Lwy" zyskały trzeci filar i miały prawo mierzyć w medal i to zapewne cenniejszy niż brąz z roku 2019. Sprawę aklimatyzacji i współpracy z nowym zawodnikiem miał ułatwić trener Marek Cieślak który współpracował wcześniej z Australijczykiem w Falubazie, ale ostro go krytykował po tym jak Jason odszedł do Torunia.  Sam Doyle ze swoim nowym klubem i jego kibicami przywitał się w formie wideo, które zamieścił Włókniarz na swoim profilu społecznościowym: "Jestem podekscytowany tym, że dołączam do nowego klubu. Mam nadzieję, że kibice będą zadowoleni z mojego powrotu do Częstochowy, tym razem nie na trybunie głównej i nie jako przeciwnik, lecz jako zawodnik Włókniarza. Bardzo się cieszę, że będę mógł znów pracować z Markiem i chłopakami z drużyny. Z częścią z nich nie jeździłem, ale kilka razy miałem okazję kręcić kółka z Leonem Madsenem i Pawłem Przedpełskim. Nie będę głową w tym zespole, tak więc miło będzie całą presję zostawiać na Leonie, a ja sam siądę za nim i mam nadzieję, że zdobędę jak najwięcej punktów dla klubu. Powalczymy o złoto".

Niestety sezon 2020 dla Jasona podobnie jak dla wielu zawodników stanął pod znakiem zapytania. Powodem była pandemia wirusa Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13 długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych, renegocjacji kontraktów i zawodnik, który uwielbiał dużo startować, choć miał wielkie plany mógł czuć tylko rozczarowanie: "Moje kluby w Danii, Szwecji i Wielkiej Brytanii nie są szczęśliwe. Wiem, że jest sporo rozmów na temat restrykcji w Polsce. Jeśli tylko zostaną one poluzowane, to wracam do ścigania w innych krajach. Na ten moment jedyna opcją jaką miałem, to przeprowadzić się do Polski gdzie będę się ścigać. To jest trudne dla mnie, mojej rodziny. Zwłaszcza żony, bo będziemy żyć osobno przez nie wiadomo jak długi okres. Jest opcja, że wrócę w przyszłości do innych lig, gdy normalne czasy nastaną.
Normalne czasy nie nastały i choć niektóre ligi wystartowały to miały kadłubowy wymiar, albo zawodnicy nie chcieli w nich startować z uwagi na konieczność odbywania kwarantanny. Dlatego zawodnik skupił się na startach w ekstralidze, gdzie w zespole Włókniarza był drugą strzelbą Lwów i w 13 meczach ligowych zdobywał średnio dwa punkty na wyścig, a lepszy wynik w zespole spod Jasnej Góry uzyskał tylko Leon Madsen. Niestety mimo sześciu lat spędzonych w Ekstralidze Australijczyk ponownie nie zdobył tytułu drużynowego mistrzostwa Polski.
Po sezonie żużlowe władze uznały, że należy wzmocnić pozycję negocjacyjną zespołów awansujących do wyższych lig i na sezon 2021 wprowadziły przepis w myśl którego w każdym zespole miał startować zawodnik do lat 24. To kompletnie burzyło długofalową koncepcję budowania składu, jaką nakreślili toruńscy działacze po pierwszym w historii spadku. Okazało się bowiem, że w drużynie zabraknie miejsca albo dla Jasona, albo braci Holderów. Ostatecznie działacze z miasta Kopernika uznali, że łatwiej będzie zatrudnić zawodnika do lat 24 niż nakłonić do zmiany barw klubowych klasowego znacznie starszego żużlowca, bo ci mieli najczęściej podpisane długoterminowe umowy. I tym sposobem Jason zamiast wrócić do Torunia trafił do Leszna z którym miał przełamać niemoc w zdobyciu tytuły DMP, z czego nie krył zadowolenia: "jazda w Lesznie była moim marzeniem. Przyjeżdżałem oglądać mecze do Leszna, kiedy jeździłem jeszcze dla Rawicza. Jak każdy młody zawodnik marzyłem o jeździe w Ekstralidze. Nigdy nie sądziłem, że będę miał szansę reprezentować najlepszy klub w Polsce. Jestem bardzo zadowolony z tego, że tak właśnie się stało. Kiedy jeździłem w Rawiczu, byłem młodszy i mniej doświadczony. Teraz jestem starszy i bardziej pozytywnie nastawiony".
Niestety Jason nie pomógł Unii w zdobyciu kolejnego tytuły DMP, ale to nie on zawiódł. Nie zawiodła również drużyna leszczyńska, a sztab szkoleniowy, który nie był w stanie zapewnić naturalnej zmiany na pozycjach juniorskich
. Jason choć miał niemrawe wejście w sezon z czasem rozjeździł się i stał się liderem zespołu. Średnia 2,253 pkt/bieg dała mu czwartą pozycję wśród ekstraligowych zawodników i był to najlepszy wynik wśród lesznian.
Poza ligą polską zawodnik miewał lepsze i gorsze okresy, ale z perspektywy sezonu można ocenić jego starty tylko pozytywnie. Najpierw wygrał IMME, a ze swoją Australijską drużyną nieco niespodziewanie zajął czwarte
miejsce w MŚP, choć do końca Australijczycy czuli na plecach oddech Francuzów. W GP zajął dopiero dziewiąte miejsce, tylko raz meldując się w finałowym biegu. Nie przeszkodziło to organizatorom zaufać mu po raz kolejny i przyznali Jasonowi dziką kartę na kolejny rok. Starty "kangura" poza Lesznem bacznie obserwowali działacze z Polski. Wiedzieli o tym działacze z Wielkopolski, którzy po sezonie szybko dopięli kontrakt z Australijczykiem, bo po stracie Emila Sajfutdinowa, który wybrał ofertę toruńską, zostali by bez lidera, a Jason był łakomym kąskiem na rynku transferowym. Tym samym w roku 2022 ciągle czekający na tytuł DMP, Doyle zdobywał ponownie punkty dla Unii z Leszna, będąc obok Janusza Kołodzieja jednym z liderów. Jason wystąpił z Bykiem na plastronie w sezonie 2022 w 16 meczach i 146 pkt., w 84 biegach dały mu ostatecznie średnią na poziomie 1,952. Kibice w Lesznie i działacze byli zadowoleni z postawy Australijczyka, bo władze Unii jeszcze w trakcie sezonu pochwaliły się przedłużeniem kontraktu z Jasonem. Była to jednak tylko teoria, bo Kangur zaczął wysyłać swoje oferty do innych klubów, w nieoficjalnych rozmowach z działaczami innych drużyn narzekają na zaległości finansowe sięgające 400.000 zł, po stronie lesznian. W Lesznie potwierdzono, że pewne zaległości wobec zawodnika istniały, ale wynikały one z terminarza wypłaty kolejnych transz z Ekstraligi, a nie problemów finansowych klubu: "Jason Doyle faktycznie nie ma zapłacone za trzy ostatnie mecze, ale nie jest to jakaś gigantyczna kwota i na pewno niedługo zostanie zapłacona. W klubie mamy tak rozłożone terminy płatności, że za ostatnie mecze płacimy zawodnikom z transzy wypłacanej przez PGE Ekstraligę pod koniec października. Moim zdaniem nic nie wskazuje na to, by Doyle’a za rok miało zabraknąć w naszej drużynie" - komentował prezes Unii Leszno, Piotr Rusiecki.
Ostatecznie jednak Kangur po sezonie rozstał się z Lesznem i trafił do beniaminka z Krosna, który po raz pierwszy w swej historii awansowały do najwyższej klasy rozgrywkowej. Co ciekawe trzydziestosiedmiolatek, gdy pierwszy raz przyjechał do Krosna, mocno się zdziwił, gdy zobaczył 396 metrowy tor, który miał 12,5 metra szerokości na prostych oraz 17,5 metra szerokości na łuku: "Co mojej zmiany bar, to powodów przejścia do Krosna było dużo. Dość późno podjąłem tę decyzję. Propozycja pojawiła się w październiku. Dużo czasu zajęło mi, aby upewnić się, że to odpowiedni klub. Teraz wiem, że podjąłem właściwą decyzję. To dobry ruch dla mnie i klubu. Teraz muszę wszystko poznać w nowym środowisku, dlatego zostaję w Krośnie przez dwa najbliższe dni. Widziałem już tor, który wydaje się zdecydowanie większy niż w telewizji, ale to w końcu tor żużlowy. Muszę się do niego zaadoptować. Mam nadzieję, że znajdę odpowiednią prędkość. Uznanie moje budzi jak daleką drogę przebył klub przez ostatnie 5 lat. Jest bardzo profesjonalny. Mamy Milika i Lebiediewa, juniorów. Musimy pracować zespołowo. Oczywiście sam muszę jeździć lepiej niż w tym sezonie w Ekstralidze. Czekają mnie poważne zmiany i przejście do Krosna to duży krok w odpowiednim kierunku mojej kariery. Kiedy byłem Bykiem, to nie było mi dane zasmakować złotego medalu Drużynowych Mistrzostw Polski. Mam nadzieję, że kiedy stałem się Wilkiem, to zadanie nam się uda. Poznaję struktury klubu, które bardzo mi się podobają. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby to nie był tylko jeden sezon w Ekstralidze. Będziemy walczyć".

Do deklaracji tych zawodnik podszedł bardzo poważnie, rezygnując nawet ze startów w reprezentacji. Decyzja ta zaskoczyła wszystkich tym mocniej, że ogłosił to właśnie krótko po zdobyciu przez drużynę narodową złota w Speedway of Nations, po raz pierwszy od 2002 roku. Wprawdzie w lipcu 2022 w Vojens wystąpił on tylko w półfinale, jednak cały czas podczas finału był do dyspozycji Marka Lemona, a na tor ostatecznie wyjeżdżali wówczas tylko Jack Holder i Max Fricke. Jednak jak się okaząło rozbrat Jasona Doyle'a z kadrą Australii nie trwał zbyt długo. Czempion globu zdecydował bowiem o powrocie i gotowości do startów w Drużynowym Pucharze Świata, który w sezonie 2023 pojawił się w kalendarzu imprez FIM po kilku latach przerwy (ostatnia edyzja miała miejsce w 2017 roku). Tym samym szanse na wywalczenie "dubletu" przez Australijczyków, czyli triumfu w DPŚ rok po wygraniu rywalizacji w Speedway of Nations, znacznie wzrosły. Zadowolenia z takiej decyzji swojego reprezentanta nie krył doskonale znany w Toruniu, menedżer Australii Mark Lemon: "Jason zawsze był waleczny w reprezentacji Australii. Jego decyzja o byciu dostępnym w czasie międzynarodowej rywalizacji i w Drużynowym Pucharze Świata to dla naszej drużyny ogromny impuls, zwłaszcza w tegorocznym formacie z pięcioma zawodnikami. Cieszę się, że mając trochę czasu na refleksję i po wielu dyskusjach na temat tego, co jest dla niego najlepsze, ponownie będziemy go oglądać w tym roku w kevlarze narodowym Australii".

Dla kibiców w Polce najważniejsza była jednak liga i niestety choć Jason należał do czołowych postaci Wilków jego drużyna nie utrzymała statusu ekstraligowca i 4 punktami, wygrywając m.in. z Apatorem Toruń spadał do 1 ligi. Doyle dobre momenty przeplatał słabszymi i zakończył sezon 2023 ze średnia biegową 1,987. Bez wątpienia mogła ona być lepsza, tak jak i sezon w wykonaniu Cellfast Wilków Krosno. "Zakończyliśmy sezon wygraną. Dziękuję klubowi i fanom za ogromne wsparcie w tym sezonie. Jestem załamany, że zakończyło się to w ten sposób. Wiem, że ludzie będą mówić bardzo złe rzeczy o krośnieńskim torze, ale klub był bardzo profesjonalny przez cały ten okres. Czas spędzony w Wilkach dał mi sporo frajdy" - pisał Doyle w mediach społecznościowych, niejako potwierdzając swoje odejście z Krosna. Australijczyk pokazał się jednak z dobrej strony w Grand Prix i w pierwszych turniejach wjeżdżał do wyścigów finałowych, a w nich miał ogromnego pecha, bo upadki lub wykluczenia nie pozwalały mu zająć miejsca wyższego niż czwarte. Niestety w Malilli, rundzie otwierającej drugą część sezonu Doyle zanotował swój najgorszy występ w cyklu i z 1 pkt zajął ostatnie miejsce wśród startujących zawodników. To jednak nie zniechęciło go do dalszej pracy nad sobą i w kolejnych rundach ponownie podjął rękawicę i walczył o jak najlepszą pozycję w końcowej klasyfikacji. Wiedział jednak, że aby w kolejnych latach utrzymać kontakt ze światową czołówką musi nadal ścigać się w Polsce na ekstraligowym poziomie, dlatego jak zasygnalizował po sezonie zmienia otoczenie i trafia do GKM-u Grudziądz, który szukał zastępstwa za Nickiego Pedersena. Był to tym samym dla IMŚ z 2017 roku, jedenasty klub w polskiej lidze i nigdzie dłużej miejsca nie zagrzał niż dwa sezony. W Grudziądzu mogło być jednak inaczej, bowiem o siłą napędową "Gołebi" miało być Australijskie trio: "Już na wczesnym etapie tego sezonu otrzymałem oferty z innych klubów. Poczekałem jednak do końca sezonu. Usiadłem z moim teamem i rodziną, żeby zdecydować, która opcja będzie najlepsza dla mojej kariery. Uznaliśmy, że najlepiej będzie rozpocząć nowy sezon w Grudziądzu, gdzie tor jest bardzo techniczny dla wielu zawodników. Można zrobić tu świetny wynik, ale też zaliczyć bardzo nieudane zawody. Pierwszy raz przyjechałem tutaj w 2014, kiedy reprezentowałem Orzeł Łódź. Był to mecz fazy play-off 1. Ligi przeciwko GKM-owi. Mam z tym miejscem kilka dobrych wspomnień, lecz zdarzyło mi się również odjechać tu słabe spotkania. Ten rok był dla mnie dobry, testowałem nowe silniki i nowego tunera. Znalazłem rozwiązania, z których będę korzystał w przyszłym sezonie. W związku z tym nie będę musiał tak dużo testować w Australii, gdzie będę w styczniu startował w turnieju z okazji setnej rocznicy istnienia żużla w Brisbane, po turnieju jednak zaraz wracał do Europy, by wcześniej rozpocząć przygotowania. Przetestujemy kilka rzeczy i na start sezonu wszystko powinno być w porządku i osiągniemy to co jest celem numer jeden w każdym klubie, to znaczy awans do fazy play-off, a każdy kolejny sukces będzie pozytywnym dodatkiem. Na ten moment koncentrujemy się na play-off. Myślę, że w takim składzie jaki mamy, jesteśmy w stanie to osiągnąć. To nie będzie łatwe, ale mamy fajną drużynę, fajnych chłopaków. To super sprawa mieć w drużynie Maxa i Jaimona. Znam się z nimi bardzo dobrze i fajnie nam się razem jeździ. Z pozostałymi zawodnikami z naszej drużyny też miałem okazję trochę pojeździć. Zawsze dobrze jest wiedzieć z kim będziesz współpracował w klubie. Po tym, jak klub powiedział mi kto będzie w drużynie w przyszłym sezonie, wybór był oczywisty i już nie mogę doczekać się początku sezonu. Aktualnie jednak planuję w styczniu powrót do Australii, gdzie wezmę udział wNie będę startował w tylu zawodach co w tym roku. Jadę tylko na jedne zawody i od razu wracam do Europy, żeby dobrze przygotować się do sezonu".

Nieco wiecej klubowej stabilizacji Doyle wykazywał poza Polską. W roku 2024 zamierzał ścigać się jeszcze w dwóch innych ligach, bowiem związał się też kontraktem z Duńskim Outrup, a na Wyspach Brytyjskich pozostał w Ipswich Witches, gdzie tak jak w dwóch poprzednich sezonach miał być lokomotywą pociągową i wspólnie z Emilem Sajfutdinowem zdetronizować Tygrysy z Sheffeeld, które zasiadły na tronie mistrzowskim w sezonie 2023 wygrywając właśnie z Wiedźmami.

Czy Jason podoła oczekiwaniom i doczeka się mistrzowskich tytułów ze swoimi drużynami?
Czy ma w sobie jeszcze tyle determinacji by nawiązać walkę o tytuł IMŚ?
Przekonamy się po sezonie 2024.

Poza polską zawodnik startował w klubach
    Poole Pirates, Isle of Wight Islanders, Somerset Rebels, Newport Wasps, Rye House Rockets, Leicester Lion, Swindon Robins, Ipswich Witches
        Gasarna Avesta, Dackarna Malilla, Rospiggarna Hallstavik, Vastervik,
            Team Fjelsted, Grindsted Speedway Klub, Esbjerg Vikings, Holsted Tigers, Outrup Speedway Club

Osiągnięcia
DMP 2016/3
MPPK 2022/2; 2023/6
IMME 2015/13; 2016/15; 2017/8; 2018/5; 2019/4; 2020/2; 2021/4; 2022/11
GP - IMŚ 2015/5; 2016/5; 2017/1; 2018/7; 2019/7; 2020/6; 2021/9; 2022/10; 2023/8
DPŚ - DMŚ 2013/3; 2014/3; 2015/4; 2016/2; 2023/4
SON - MŚP 2018/4; 2019/3; 2020/5; 2021/4; 2022/1

Kluby w lidze polskiej
nie startował w lidze polskiej
2008 2009 2010 2011 2012 2013 2014 2015 2016-
-2017
2018-
-2019
2020 2021-
-2022
2023 2024

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
2015 18 86 140 15 1,802 24
2018 14 63 119 10 2,048 12
2019 14 75 165 6 2,280 6

   W notce biograficznej wykorzystano fragmenty felietonu
redaktora i znakomitego znawcy kulisów speedwaya Tomasza Lorka
pt.: Jason Doyle: Życie żużlowca jest jedną wielką zagadką
zamieszczonego na polsatsport.pl

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt