Gajewski
W żużlu pojawił się jako dystrybutor sprzętu i akcesoriów żużlowych najpierw w
firmie GABO a potem JG Sport. W
toruńskim żużlu zaistniał w poważnej roli w latach dziewięćdziesiątych jako
wiceprezes do spraw sportowych. Pojawiając się w klubie współpracował z
zawodnikami, gdy zajął się sprzedażą sprzętu i akcesoriów do sportów motorowych.
Jego rola w ówczesnym Apatorze stopniowo rosła - m.in. dzięki świetnej
znajomości języka angielskiego. Gajewski był wtedy opiekunem w Polsce
Pera Jonssona. Później zaczął współpracę z
Ryanem Sullivanem. Już wtedy budził kontrowersje. Kiedy w 1999 r. sponsor
Apatora, firma DGG, zdecydowała się - po sporach wewnątrz klubu - zrezygnować ze
wspierania drużyny, Gajewski odszedł z niego wraz z zaprzyjaźnionym ze sobą
Sullivanem, który wtedy przeniósł się do bydgoskiej Polonii.
W kolejnych latach Gajewski był m.in.
menedżerem Włókniarza Częstochowa.
Debiut miał rewelacyjny. Współpracując z trenerem Andrzejem Jurczyńskim
poprowadził częstochowską drużynę do drużynowego mistrzostwa Polski. W dniu jego
40 urodzin żużlowcy spod Jasnej Góry pokonali niespodziewanie w finale ekipę z
Torunia. W dwóch kolejnych sezonach pod jego wodzą wywalczyli brązowe medale. W
Częstochowie nie do końca byli jednak zadowoleni z jego pracy. Gajewski mieszkał
i pracował w Toruniu, a pod Jasną Górą pojawił się w zasadzie tylko przy okazji
meczów i jego rola ograniczała się do proponowania rozwiązań taktycznych podczas
meczów. W 2006 roku jego funkcję przejął Robert Jabłoński, a Gajewski został w
klubie jako kierownik drużyny.
Do Torunia wrócił, kiedy w klubie doszło
do personalnej rewolucji. Po tym, jak przejął go
Roman Karkosik, pożegnano
kilku działaczy będących przy zespole od lat - m.in. dyrektora i p.o. prezesa KS
Toruń Mirosława Batorskiego.
Tak w 2006 r. Gajewski został menedżerem Unibaxu, sprowadził do niego Sullivana
i został później członkiem zarządu klubu. Stał się jednym ze współtwórców
sukcesów toruńskiego zespołu, który regularnie gościł wśród najlepszych drużyn
ligi i zdobywając medale z najcenniejszego kruszcu.
Rola Gajewskiego w Unibaxie nie ograniczała się do prowadzenia zespołu w trakcie
meczów i ustalania składów na spotkania. Menedżer toruńskiego zespołu,
korzystając z wieloletnich kontaktów, był jedną z najbardziej znanych
postaci polskiego speedway'a. Dzięki temu Unibax był uznawany za klub, który
skutecznie negocjuje kontrakty.
Za czasów pracy Gajewskiego udało się m.in.
podpisać umowy z
Darcy Wardem i
Michaelem Jensenem - obaj przed jazdą w Toruniu byli nieznani. Podobnie
kilkanaście lat temu stało się z Sullivanem.
We wszystkich tych przypadkach rola Gajewskiego była ogromna. Ward trafił do
Unibaxu po tym, jak uwagę na niego zwrócił Sullivan - poinformował o
australijskim talencie menedżera toruńskiego zespołu. Ten przez dwa miesiące w
wielogodzinnych rozmowach telefonicznych przekonywał ojca Warda do tego, by
pozwolił synowi na karierę w Europie.
Niestety atmosfera wokół Unibaxu gęstniała z każdym rokiem i gdy 2009 roku torunianie znów byli bliscy złota, w finale musieli uznać wyższość Falubazu Zielona Góra. Jeszcze większym rozczarowaniem dla fanów Aniołów był 2010 rok. Drużyna skończyła sezon z brązem i Gajewski zrezygnował z dalszego pełnienia funkcji menedżera i przeistoczył się w medialnego eksperta oraz polityka (został radnym sejmiku wojewódzkiego z ramienia Platformy Obywatelskiej)
Anioły pod wodzą Jacka Gajewskiego w latach 2007-2010 | ||||||
Rok | Miejsce w lidze |
Mecze | Mecze Wygrane |
Mecze Zremisowane |
Mecze Przegrane |
małe pkt |
2007 | 2 | 20 | 14 | 1 | 5 | +145 |
2008 | 1 | 20 | 17 | 0 | 3 | +271 |
2009 | 2 | 20 | 13 | 1 | 6 | +48 |
2010 | 3 | 20 | 11 | 0 | 9 | -9 |
Razem | Dom | 40 | 35 | 0 | 5 | - |
Wyjazd | 40 | 20 | 2 | 18 | - |
Na stanowisko menedżera
klubu, Gajewski powrócił w 2015 roku, gdy właścicielem klubu został
Przemysław Termiński, który równocześnie mianował Gajewskiego swoim zastępcą.
Sezon po powrocie do żużla okazał się pierwszym w karierze, którego Gajewski nie
zakończył na podium. KS Toruń awansował co prawda do play off, ale tam najpierw w
półfinale uległ Unii Leszno, a w dwumeczu o brąz jej imienniczce z Tarnowa.
Medalowy dorobek Gajewskiego powiększył się rok później. Klub skuteczniej
spożytkował przede wszystkim okres transferowy. Do drużyny dołączyli
Greg Hancock i
Martin Vaculik. Amerykanina widziano w roli nie tylko lidera, ale także
mentora całego zespołu. Słowak miał z kolei być inwestycją na lata.
Pod wodzą Gajewskiego torunianie spisywali się na przestrzeni sezonu bardzo
dobrze. Zdarzały się wpadki jak m.in. ta najpoważniejsza w Gorzowie w rundzie
zasadniczej (28:62), ale ogólna ocena pracy menadżera mogła być tylko pozytywna.
Zespół odzyskał skuteczność na Motoarenie, na której triumfował we wszystkich
dziewięciu spotkaniach. Niemniej w trakcie rozgrywek był moment, że kibice
chcieli odwołania Gajewskiego, a jak sam zainteresowany wyznał w wywiadzie dla
"Gazety Pomorskiej" nawet władze miasta sugerowały właścicielowi klubu, by
zastanowił się czy jest właściwą osobą do kierowania zespołem.
Przemysław Termiński
zachował jednak zimną krew, bowiem doceniał kunszt Gajewskiego i to się opłaciło. Toruński menadżer swoją klasę udowodnił przede wszystkim w play offach.
Po wygranej wplay-off w Toruniu 50:40 większość ekspertów wskazywała jako
faworyta do wygrania dwumeczu zielonogórzan. Przed rewanżem Gajewski zdecydował
się jednak nieco przemeblować skład i przesunął pod numer 1 Hancocka, tak by
jego najlepszy zawodnik startował po przerwach na równanie. Po słabym początku
spotkania umiejętnie wprowadzał rezerwy taktyczne, szybko niwelując straty. W
efekcie Anioły obroniły przewagę (43:47) i wjechały do finału.
W nim rywalem była Stal Gorzów. W Toruniu gospodarze wygrali 49:41. Rewanżowa
potyczka lepiej układała się dla Stali, ale w końcówce na moment nadzieje
torunian odżyły. Paradoksalnie pechowy okazał się bieg trzynasty, wygrany 5:1. W
nim Vaculik i Chris Holder dojechali do mety nie w tej kolejności, w jakiej
powinni. Zwycięstwo tego pierwszego sprawiło, że niemożliwa była w tym momencie
rezerwa taktyczna w gonitwie kolejnej i tym samym skuteczny tego dnia Hancock
zakończył udział w meczu z pięcioma startami. Przez to niedopatrzenie, pomimo
wywalczeniu srebra, od sporego niedosytu w Toruniu nie sposób było uciec.
Rok 2017 okazał się jednak katastrofą na
menadżerskim życiorysie Jacka Gajewskiego. Klub źle rozegrał okres
transferowy, bowiem dość nieoczekiwanie odszedł Vaculik, którego nie udało się
zastąpić, bowiem
Michael Jepsen Jensen i
Grzegorz Walasek nie byli bowiem jeźdźcami tej klasy co Słowak. Więcej
spodziewano się też po
Danielu Kaczmarku, który został sprowadzony z Leszna w miejsce
Pawła Przedpełskiego, kończącego wiek juniora. Jeśli dołoży się do tego
znaczną obniżkę osiągów
Holdera i wspomnianego
Przedpełskiego oraz niesprzyjający terminarz, ale też i brak odrobiny
szczęścia, to regres Aniołów był niejako rozłożony na czynniki pierwsze.
Trzy domowe porażki wynikiem 44:46 miały prawo zadziałać na drużynę
demobilizująco. W poprawie nastrojów niewiele pomogła nawet derbowa wygrana
w Grudziądzu (45:33), choć wiele wskazywało na to, że miała ona o zgrozo
zadecydować o uniknięciu bezpośredniego spadku z Ekstraligi. Spadku, który w
historii toruńskiego klubu nigdy nie miał miejsca.
Gajewskiemu nie udała się także do końca przebudowa toru, która była
konsultowana z wieloletnim przyjacielem i jednym z twórców toru,
Perem Jonssonem, ale to właśnie toruński menago był głównym pomysłodawcą
zmiany geometrii drugiego łuku. Przebudowa miała zwiększyć także atrakcyjność
wyścigów. Niestety zmiany te okazały się katastrofą, bowiem niezwykle wolne
motocykle Aniołów w zestawieniu z torem na którym można było atakować w dowolnym
miejscu tylko pogrążały żółto-niebiesko-białych. Jako modelowy przykład mógł
posłużyć mecz z Zieloną Górą, kiedy to Patryk Dudek po sprytnym ataku na Grega
Hancocka w ostatnim biegu sam przyznał, że przy starej geometrii nie wykonałby
takiego manewru, a jego Falubaz nie wygrałyby meczu. Na domiar złego tydzień po
porażce z zielonogórzanami po raz pierwszy w historii na Motoarenie wygrała
Betard Sparta Wrocław. Wówczas było już jasne, że zespół czeka trudna walka o
utrzymanie.
Po dziesięciu kolejkach sytuacja torunian stała się fatalna. Wielu
kibiców w Toruniu zaczęło domagać się rezygnacji menadżera z pełnionej funkcji.
Zarówno sam zainteresowany, jak i Przemysław Termiński nie podejmowali jednak
gwałtownych ruchów. Po niecały miesiącu od potyczki z wrocławianami zdecydowano
się jednak ostatecznie na zakończenie współpracy z Gajewskim, a schedę po nim
przejął Jacek Frątczak.
Siódmy, a trzeci po powrocie sezon 53-latka jako menadżera toruńskich żużlowców nie okazał się tak szczęśliwy, jak poprzednie. Dorobek, jaki uzbierał przez lata pracy w klubie w rodzinnym mieście, z pewnością może jednak służyć za przykład. Gajewskiemu wielu mogłoby pozazdrościć sukcesów. Sumując obie kadencje, zdobył przecież z toruńskim klubem wszystko, co było do zdobycia.
Anioły pod wodzą Jacka Gajewskiego w latach 2015-2017 | ||||||
Rok | Miejsce w lidze |
Mecze | Mecze Wygrane |
Mecze Zremisowane |
Mecze Przegrane |
małe pkt |
2015 | 4 | 18 | 7 | 2 | 9 | -7 |
2016 | 2 | 18 | 11 | 0 | 7 | +80 |
2017 | - | 10 | 2 | 0 | 8 | -50 |
Razem | Dom | 23 | 15 | 2 | 24 | - |
Wyjazd | 23 | 5 | 0 | 6 | - |
Zmiana menadżerów nie umniejszała jednak zasług
ustępującego Gajewskiego, który pozostawał jednym z najlepszych fachowców, a
z Toruniem sportowo zdobył wszystko. W środowisku żużlowym "pan z plecakiem"
(określenie które do niego przylgnęło po jednym z meczów w roku 2016 kiedy przed
kamerami Jacek Gajewski pokazał się z gustownym plecazkiem) nadal uznawany był
za jednego z najlepszych menadżerów. Duża wiedza teoretyczna i wieloletnie
doświadczenie wyniesione z klubów toruńskiego i częstochowskiego sprawdzały się
w prowadzeniu zespołu. Potrafił zaskakiwać i umiejętnie prowadzić go pod
względem taktycznym. Nie sposób odmówić mu skutecznych działań na rynku
transferowym, choć jak pokazało okienko transferowe przed sezonem 2017, nie
zawsze udawało się wszystko realizować.
Atutem Gajewskiego wydawało się również to, że potrafił myśleć
przestrzennie. Nie bał się zmian w składzie, miał nieszablonowe pomysły, ale
też czasem zbyt długo "ćwiczył" sprawdzone schematy. Jego spokój i opanowanie podczas meczów
na pewno tonowało nadmierne emocje. Jako doświadczony
menedżer miał talent do wynajdowania ciekawych zawodników. Krytycy wytykają
jednak wytykali mu, że w bezpośrednim kontaktach z zawodnikami miewał problemy. Nie potrafił bronić swoich racji, przez co dochodziło do spięć. Zarzucano mu również
słaba wiedzę na temat przygotowania torów i dopasowania sprzętu. W tych
obszarach Gajewski z pewnością miał najwięcej do nadrobienia, ale uczył się
korzystając między innymi z uwag współpracujących z nim byłych zawodników.
Po rozstaniu się ze stanowiskiem wiceprezesa i menedżera Get Well Toruń Jacek Gajewski nie mógł narzekać na brak pracy, ponieważ skupił się na własnej hurtowni handlującej sprzętem żużlowym oraz realizowaniu obietnic wyborczych jako radny sejmiku województwa kujawsko-pomorskiego.
Oto jak w wywiadzie dla
www.NiceSport.pl Jacek Gajewski wspomina
swoją żużlową działalność:
Był Pan w klubie niemalże od dwudziestu lat z
jedną większą przerwą. Czy były jakieś wydarzenia, zarówno negatywne jak i
pozytywne, które mocno utkwiły Panu w pamięci?
Jeśli chodzi o negatywne, to zdecydowanie najgorszym przeżyciem był rok
1994 oraz kontuzja Pera Jonssona. Akurat byłem przy tym wszystkim: byłem z nim
przed meczem, byłem w parkingu, byłem po upadku. Pamiętam, jak siedziałem w
szpitalu i czekałem na to, co się stanie, jak wyjedzie z bloku operacyjnego.
Byłem również w szpitalu na drugi dzień rano, gdy się obudził. Do tej pory
pamiętam wszystko ze szczegółami i detalami. Mimo, że wiele rzeczy już mi
umknęło, to akurat ten czas pamiętam bardzo dobrze, włącznie z tym, że dzień po
wypadku wszedłem do niego do pokoju szpitalnego, a on prosił mnie bym go złapał
za nogę… Bywały w życiu różne wygrane i porażki, ale nic tak bardzo nie bolało
jak to, co wtedy stało się z Perem. Druga przykra sprawa to kontuzja Wieśka
Jagusia w Częstochowie w 1997 roku. Też byłem wówczas z nim na tych zawodach.
Jechaliśmy później do Piekar Śląskich wraz ze sponsorem Mirkiem Karkosikiem do
Wiesia do szpitala jak był już po operacjach. Zdecydowanie najgorsze są te
momenty związane z kontuzjami zawodników. Jeśli chodzi o te milsze rzeczy, to z
pewnością wszystko to, co związane było z tytułami. Oprócz tego bardzo cenię
sobie to, że mogłem poznać dzięki żużlowi tylu bardzo wspaniałych i fajnych
ludzi. Jednak mam nadzieję, że te miłe chwile jeszcze przede mną, bo
najprawdopodobniej wrócę jeszcze kiedyś do żużla. Ale tak jak mówię, siedzę w
tym sporcie czynnie już prawie dwadzieścia lat i mam tutaj przyjaciół wśród
zawodników, zarówno czynnie uprawiających ten sport, jak i tych, którzy już
kariery pokończyli jak właśnie Per czy też Mark Loram. Właśnie to oprócz medali
cenię sobie najbardziej.
zdjęcie:
www.trzeszczkowski.pl
źródło: www.sportowefakty.pl
źródło:
www.wyborcza.pl