2016-05-08 Runda zasadnicza
Stal Gorzów - KS Get Well Toruń
 
Przed piątą kolejką ekstraligi, w której toruńska drużyna jechała do Gorzowa zmierzyć się z niepokonaną do w czterech pierwszych meczach Stalą, w grodzie Kopernika kibice zastanawiali się co się dzieje z Pawłem Przedpełskim? Wychowanek toruńskiej drużyny spisał się udanie na inaugurację Ekstraligi, zdobywając przeciwko Falubazowi dziesięć punktów i bonus. W pozostałych meczach było już jednak znacznie gorzej. Paweł Przedpełski zdobył w Lesznie pięć "oczek" i bonus, ale taki sam dorobek punktowy uzbierał na własnym torze przeciwko Unii Tarnów i to zaczęło być niepokojące. W międzyczasie niedawny lider toruńskiego zespołu, nie przebrnął przez krajowe eliminacje do IMŚJ, a w Szwecji uzbierał raptem trzy punkty i bonus. Działacze zachowywali jednak w sprawie Przedpełskiego spokój i starali się nie stwarzać zbędnej presji na swoim wychowanku. Jednak słabsza postawa Przedpełskiego była zauważalna i co ważne nie dotyczyła ona pojedynczych nieudanych zawodów, a kilku turniejów w których Paweł najzwyczajniej w świecie sportowo się męczył. Przyczyna mogła leżeć w sprzęcie, ale sam zawodnik dementował takie spekulacje i twierdził, że potrzebuje więcej czasu, aby "wjeździć" się w sezon.
W Gorzowie jednak od postawy Przedpełskiego miało zależeć bardzo wiele. Po Falubazie Zielona Góra i Unii Leszno, to Stal Gorzów była dla Aniołów najczęściej spotykanym rywalem w walce o ligowe punkty. Kolejna osiemdziesiąta dziewiąta potyczka w historii rywalizacji gorzowsko-toruńskiej, w której minimalnie lepsza była Stal, mająca jedną wygraną więcej (44-43) była niezwykle istotna dla obu ekip z punktu widzenia psychologicznego na dalszą część rozgrywek oraz z punktu widzenia układu tabeli.
Gorzowianie sezon rozpoczęli bardzo dobrze i byli zupełnie inną ekipą, niż rok wcześniej, kiedy to przespali początek sezonu. Żółto-niebiescy na inaugurację pokonali mistrzów Polski, Unię Leszno na torze rywala. Później bez problemów pokonali u siebie ekipę z Grudziądza, a z wyjazdu do Poznania przywieźli remis ze Spartą Wrocław. Zatem Stal Gorzów była jedyną niepokonaną drużyną i nie chciała tracić tego miana, licząc na przedłużenie zwycięskiej serii.
Torunianie również rozegrali trzy spotkania i na swoim koncie mieli dwa zwycięstwa. Get Well u siebie pokonał zielonogórski Falubaz oraz Unię Tarnów. Nieco gorzej zaprezentowały się "Anioły" w rywalizacji z leszczyńskimi "Bykami" na torze w Lesznie.

Nic więc dziwnego, że gospodarze byli faworytem spotkania, ale nikt się nie spodziewał pogromu. Sport pokazał swoją nieprzewidywalność, a życie zweryfikowało wszystkie założenia. Od samego początku gospodarze nie pozostawiali żadnych złudzeń. Najpierw pewnie zwyciężyli Duńczycy - Niels Kristian Iversen i Michael Jepsen Jensen. Po chwili wygrał Bartosz Zmarzlik, który w gonitwie juniorskiej próbował wyprowadzić na drugie miejsce Adriana Cyfera, ale drugi młodzieżowiec żółto-niebieskich nie zdołał wykorzystać sytuacji i parę gorzowską rozdzielił Paweł Przedpełski.
Jeszcze w pierwszej serii toruński duet trenerski musiał dokonać rezerwy taktycznej, bo po trzech biegach było już 14:4 dla miejscowych. W czwartym wyścigu debiutującego w Ekstralidze Marcina Kościelskiego zmienił Przedpełski. Przez chwilę junior "Aniołów" był drugi, ale Krzysztof Kasprzak uporał się z rywalem i ponownie żółto-niebiescy cieszyli się z podwójnego zwycięstwa. Co ciekawe, po pierwszej przerwie na kosmetykę toru niewiele się zmieniło, bo od razu ponownie gospodarze wygrali podwójnie i prowadzili już 24:6! Takiego pogromu przed meczem na pewno nikt się nie spodziewał. W szóstym i siódmym biegu goście wywalczyli w końcu drużynowe remisy i wydawało się, że może po tych gonitwach coś się zmieni. Po chwili jednak gorzowianie znowu przyjechali na podwójnym prowadzeniu. Aż do dziesiątego wyścigu dnia goście musieli czekać na "trójkę" przy nazwisku jednego ze swoich zawodników. A był nim Amerykanin Greg Hancock, który na kresce był minimalnie szybszy od Mateja Zagara. Już po dziesięciu biegach było wiadomo, że Stal Gorzów nadal będzie jedyną niepokonaną drużyną w ekstralidze i utrzyma fotel lidera tegorocznych rozgrywek! Pozostawała już tylko niewiadoma jak wysoko gorzowianie pokonają rywali.
Żółto-niebiescy byli pewni wygranej, ale to nie zmieniło ich podejścia do tego meczu. W jedenastej gonitwie Hancock i Chris Holder po starcie byli na podwójnym prowadzeniu, ale na wyjściu z pierwszego łuku obaj już oglądali plecy Zmarzlika. A okrążenie później na drugie miejsce wyjechał Kasprzak! Do samego końca goście próbowali wywalczyć choćby indywidualne zwycięstwo albo biegowy remis. To się udało tuż przed biegami nominowanymi. Niepokonanego do tej pory Iversena wyprzedzili Adrian Miedziński i Hancock. Ale na czele i tak był Zagar. W dwóch ostatnich wyścigach to także się nie udało.

Podsumowując. Zespół z Gorzowa okazał się ekipą kompletną z kompletu punktów mogli cieszyć się Zmarzlik i Kasprzak.
Z kolei goście wywalczyli zaledwie jedno indywidualne zwycięstwo biegowe i w sumie pięć remisów. To zdecydowanie za mało, aby zagrozić Stali. Okazało się to nawet za mało, aby wyjść w Gorzowie z 30 punktów. To był prawdziwy pogrom w wykonaniu gospodarzy! Porażka w Gorzowie nikogo chyba nie powinna dziwić, za to jej rozmiar i styl, w jakim została poniesiona - już tak. Drużyna gwiazd, jak mówiono o torunianach przed sezonem, nie podjęła praktycznie walki. Najgorsze było jednak to, że pole manewru w zakresie kadrowym trenerzy mieli praktycznie żadne. Bo cóż mogli zrobić? Zastąpić Kacpra Gomólskiego Arturem Mroczką? Zmiana ta nie mogła postawić zespołu do pionu, bowiem obudzić musieli się pozostali zawodnicy. I to wszyscy, z Hancockiem i Vaculikiem na czele bowiem bez tego mogło być fatalnie.
Rozgoryczony toruński kibic w jednym w internetowych komentarzy napisał: "toruńska drużyna skończyła się w momencie, gdy przestał jeździć Wiesław Jaguś. Zgadzam się z tym wpisem w stu procentach, przy czym dodałbym jeszcze do tego Ryana Sullivana. To były takie zakapiory, które nie dałyby sobie jeździć na nosie, jak to było w niedzielę w Gorzowie. Dziś mamy gromadę grzecznych chłopaków. I mamy duży problem." Było sporo prawdy w tych słowach.
Nieco więcej optymizmu w serca kibiców próbował wlać Piotr Bednarczyk z toruńskich Nowości, który pisał: "początki czterech sezonów, w których zespół z Torunia zdobywał Drużynowe Mistrzostwo Polski nie zawsze był różowy na starcie. W takim 1990 roku na "dzień dobry" przegraliśmy dwa spotkania. Ale potem, jak się chłopaki "rozhulały"(oj, co to była za ekipa - młodzi, gniewni Krzyżaniak, Kowalik, Sawina, Baron, a do tego doświadczeni Żabiałowicz i E. Miastkowski, czyli nasi wychowankowie, lali na wyjazdach Stal Rzeszów 56:33, Unię Leszno 58:32 czy Falubaz Zielona Góra 59:31!Scenariusz wyjazdów się powtarzał - pierwszy bieg wygrywa Krzyżaniak i zdobywa najlepszy czas dnia, a potem już idzie z górki. Na taką drużynę chciało się chodzić, takiej drużynie chciało się kibicować. Gdybyśmy dziś mieli taki zespół, niepotrzebne byłyby żadne akcje marketingowe, nogi same by zanosiły kibiców na Motoarenę. No, ale tamte czasy nie wrócą, trzeba więc stanąć realnie na ziemi i wierzyć, że będzie lepiej. Skoro bowiem w 1990 roku po dwóch porażkach drużyna potrafiła mieć serię efektownych zwycięstw z rzędu, to dlaczego teraz, ekipa złożona z Hancocka, Vaculika, Holdera i spółki nie miałaby też zaliczyć podobnego scenariusza? W końcu personalnie jest to zespół, który może wygrać z każdym. Warunek jest jeden - musi przestać być drużyną na papierze.

Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński - właściciel toruńskiego klubu
- Wypowiedź po ósmym biegu na portalu społecznościowym - Wprawdzie mecz jeszcze trwa, ale mogę powiedzieć ze jestem zdruzgotany. Mogę tylko przeprosić wszystkich Kibiców i Sponsorów. To jest żałosne widowisko. Wstyd. I szkoda czasu żeby to oglądać. Wytrzymamy wspólnie jeszcze te kilka biegów a później przyjdzie czas na analizę tego co się stało.
- Wypowiedź bezpośrednio po meczu - Zawodnicy sprawili mi zawód, więc kolejne mecze będą oglądali zza krat. Jest prawie trzydziestu zawodników z warszawskimi kontraktami, więc na pewno znajdę takich, którzy zastąpią tych, którzy nie jadą tak jak tego od nich oczekiwałem. Zmiany być muszą, bo to co prezentujemy nie daje szans walki o medale, tylko co najwyżej w barażach. W meczu ze Stalą tylko Adrian Miedziński pojechał swoje, a Greg Hancock też nie spisał się źle, tylko trochę mnie rozczarował. Pozostali jechali słabo i nie mają mnie przepraszać, ale jechać dobrze na żużlu. Jeśli zawodnik z top dziesięć ma u mnie milionowy kontrakt, to ja oczekuję od niego wyniku, a nie przepraszania. Mój kredyt zaufania już się wyczerpał i może być tak, że teraz Vaculik będzie oglądał mecze z trybun. Może jak trochę odpocznie to pewne sprawy przemyśli i wróci do dobrego ścigania. Na razie pokazuje poziom, z którym miałby problem nawet w Nice PLŻ0.
Właśnie widzę Pawła w telewizji i okazuje się, że dla niego najważniejsze jest pokazanie bidonu z logo sponsora. Ja bym wolał, żeby wyrywał rywalom punkty na torze
- Wypowiedź następnego dnia - W niedzielę się zdenerwowałem, więc miałem prawo pokrzyczeć na moich zawodników. 10 maja spotka się rada nadzorcza i będziemy dyskutowali, co zrobić, choć ostatnie słowo należy do menedżera Jacka Gajewskiego. Słyszałem głosy, że mam go zmienić i brać Rafała Dobruckiego, Marka Cieślaka lub Piotra Barona, ale mnie to nie interesuje. Właśnie rozmawiałem z jednym z zawodników, który przyznał, że menedżer nie popełnił błędu, a zawiodła drużyna. Zgadzam się z tą opinią. Jakie zmiany taktyczne miał robić Gajewski, skoro wszyscy jechali słabo?
Na pewno dojdzie do spotkania z drużyną, bo chcę usłyszeć od Vaculika czy Pawła Przedpełskiego, dlaczego jest tak słabo. Jest problem i chcę wiedzieć jaki. Na pewno menedżer musi też przedstawić plan naprawczy. Nie będzie jednak żadnych nerwowych ruchów, więcej wstrząsów tej ekipie nie trzeba. Zresztą, oni sami sobą wstrząsnęli. Pole manewru jest niewielkie, pewnie dogadamy się z Arturem Mroczką, żeby mógł zastąpić najsłabiej jadącego zawodnika. Kar dla żużlowców nie przewiduję, bo nie ma takich zapisów w kontraktach. Zresztą ukarali się sami, bo nie zdobyli punktów, to i nie zarobili. Na przygotowanie do zawodów wydali konkretne środki, a punktów zdobyli mało, więc premie nie będą wielkie.

Jacek Gajewski - toruński menadżer - Nie wiem, co będzie dalej. Decyzje mogą być różne. Nie jestem przyspawany do stanowiska. Jeśli moje odejście i pojawienie się kogoś innego miałoby poprawić wynik, to właściciel klubu ma prawo do takiego ruchu. Jeśli chodzi o sam mecz i decyzje taktyczne, to przy tak słabo jadącej drużynie trudno było cokolwiek zrobić. Być może jeden bieg więcej mógł pojechać Paweł Przedpełski, ale diametralnie by to sytuacji nie zmieniło.
To był totalny blamaż. Tak to wyglądało od początku do końca spotkania. Mieliśmy trzech ludzi, którzy próbowali nawiązać jakąś walkę. Byli to Hancock, Miedziński i Przedpełski. Można powiedzieć, że nie było nas w tym meczu. Gorzów uciekł nam już na początku i później tylko powiększali przewagę. Wypada tylko wszystkich przeprosić. Przeżywałem już takie mecze, ale myślałem, że przy takiej drużynie się to nie powtórzy. Kilku chłopaków ma duże problemy. Ludzie, którzy mieli być liderami, w tej chwili zawodzą. Wyniki od momentu rozpoczęcia ligi są słabe. To nie jest tylko kwestia rozgrywek w Polsce. Dobrze, że w tej chwili będzie dwa tygodnie przerwy. Jest czas, żeby pewne rzeczy uporządkować, bo wygląda to fatalnie..
Powiem szczerze, że jest mi Martina żal. Widzę, że szarpie i męczy się. Próbuje zmienić wiele rzeczy. W żadnym wypadku nie powiedziałbym, że on nie chce, nie inwestuje w sprzęt albo w ogóle ma dość Torunia. To nieprawda. Doskonale pamiętam, jakie było jego podejście do tematu jazdy w naszym klubie przed startem ligi i nie zamierzam o tym zapominać tylko dlatego, że w tej chwili przeżywa trudne chwile. Do Torunia chciał przyjeżdżać bardzo często. Wykręcił na naszym torze mnóstwo kółek. Sam pytał, kiedy może być na treningu, żeby sprawdzać sprzęt. Niestety, to na razie nie przekłada się na wyniki. To nie jest facet, który coś olewa i nie przejmuje się swoimi wynikami. Zapewniam kibiców, że po nim to nie spływa. Jest w trudnej sytuacji, bo na co dzień ciężko zasuwa. Widzę, jak podchodzi do wielu tematów związanych z żużlem. Pod względem trzymania diety, przygotowania fizycznego czy wydawania pieniędzy na sprzęt jest profesjonalistą. Najchętniej wyprułby sobie flaki, ale mu nie idzie. Jego problem to kwestia odpowiednich korekt w sprzęcie. Kiedy trafi, to będzie w stanie jechać na poziomie kilkunastu punktów mecz w mecz bez względu na tor.

Robert Kościecha - toruński trener - Chciałem bardzo pogratulować wygranej chłopakom z Gorzowa, świetna robota. Hancock wygrał jeden bieg indywidualnie, nie wygraliśmy żadnego wyścigu drużynowo. Byliśmy cieniem drużyny. Gorzów jest bardzo silny, zwłaszcza u siebie. Mają bardzo dobrych zawodników, dobrze objechany tor, zwłaszcza pierwszy łuk. My mieliśmy duże problemy, szczególnie przy wyjściach spod taśmy i rozegraniu pierwszego łuku. Odsuwaliśmy się od krawężnika. Chłopaki z Gorzowa to wykorzystywali. Chłopacy są załamani, niezadowoleni z takiego wyniku. Musimy się z tym przespać. Nie na tym rzecz polega, żeby się teraz chować i poddawać. Sezon jest jeszcze długi. Musimy wyciągnąć szybko wnioski i walczyć. Budowanie formy powinno być od pierwszego do ostatniego meczu w sezonie. Nikt nie chce przywozić zer i każdy z chłopaków martwi się, że coś jest nie tak. Duży problem mają Martin Vaculik czy Chris Holder. Widać, że ci zawodnicy nie jeżdżą tak, jak w tamtym roku. Będziemy robić wszystko, żeby im pomóc, by uwierzyli w siebie i musimy razem poszukać jakichś dobrych ustawień, żeby to wszystko działało.

Paweł Przedpełski - Toruń - Zawiodła cała drużyna. Nie wychodziliśmy odpowiednio ze startu i czasem już po starcie można było wpisywać punkty w program. Najważniejsze chyba na tym torze są starty i rozegranie pierwszego łuku. My tego nie mieliśmy. Jedno zwycięstwo w całym zespole - tak nie może być. Trzeba wyciągnąć wnioski. Nie wszystko jest stracone i trzeba jechać dalej.

Greg Hancock - Toruń - Szukam jakiegoś usprawiedliwienia, ale naprawdę nie potrafię znaleźć przyczyny aż takiej dużej porażki. Fakt jest taki, że Stal była zdecydowanie lepszą drużyną. Pojechaliśmy fatalnie. Taka postawa jest nie do zaakceptowania. Nie powinniśmy dać się tak pokonać. Jesteśmy lepszą drużyną, niż to pokazaliśmy w Gorzowie. Gospodarze uderzyli jednak bardzo mocno od samego początku, od pierwszego biegu. Nie byliśmy w stanie na to w żaden sposób odpowiedzieć. To było okropne. Wygranie zaledwie jednego biegu jest dla mnie niewątpliwie czymś przerażającym. Chcę wygrywać wszystkie wyścigi. W tej chwili nie potrzebuję nikogo, kto by mi powiedział, że źle pojechałem. Sam siebie uderzyłem tym występem i biję się ze swoimi myślami. Z moimi motocyklami było wszystko dobrze. Po prostu nie mogłem szybko dojechać do pierwszego łuku. Tak, jak już wspomniałem, to, co zrobiliśmy jest nie do zaakceptowania. Nie jestem w stanie powiedzieć ani jednego dobrego słowa o naszej postawie. Musimy zostawić ten mecz za sobą. Trzeba obudzić się rano, wstać i zacząć pracować od nowa.

Ireneusz Zmora - prezes gorzowian - zawodnicy rozbili w niedzielę bank. Przy założeniu, że takich "wyskoków" nie będzie zbyt wiele, zagrożenia dla realizacji budżetu jednak nie ma. Taka wygrana to powód do radości w wymiarze sportowym i tylko w takim. W naszym biznes planie mamy przyjęte średnio 52 punkty na mecz razem z bonusami w całym sezonie. To spotkanie jest wyraźnym odchyleniem od tych założeń. Tak jak jednak powiedziałem wcześniej, lepiej rozwiązywać taki problem, niż zastanawiać się, co zrobić po sześciu porażkach z rzędu.
Plan Stali Gorzów, który nakreśliliśmy sobie przed rozgrywkami, nie uległ zmianie. Chcemy zdobyć medal mistrzostw Polski, niezależnie od tego, jaki będzie jego kolor. To byłby nasz sukces. Sport uczy pokory i wiele razy udowodnił, że jest ona potrzebna. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, jak jedzie drużyna. Zalecam jednak worek lodu na głowę wszystkim, którzy już wieszają naszej drużynie medale na szyi. Sezon jest długi. Jeszcze wiele rzeczy może się wydarzyć. Najbardziej obawiamy się kontuzji. Poczekajmy do końca rozgrywek. Oby nie było tak, że nasza wysoka dyspozycja jest przedwczesna. Optymalną formę trzeba mieć w meczach o medale.

Stanisław Chomski - trener gorzowian - Obawiałem się tego meczu, bo jest to drużyna naszpikowana gwiazdami. Każdy wie, jakie to są nazwiska i ich potencjał jest przeogromny. Nie mniej jednak zrobiliśmy wszystko z zespołem, jeszcze o 12 trenowali. Chcieliśmy wygrać, ale czy z takim przytupem? Na pewno się nie spodziewałem. Wyścigi w drugiej fazie mogły się podobać, choćby wyścig jedenasty, dwunasty i czternasty.

Krzysztof Kasprzak - Gorzów - Trudny mecz. Toruń ma bardzo dobrych zawodników, startowców. Ja tych startów akurat nie wygrywałem, ale wydaje mi się, że miałem do pary na ten moment najszybszego zawodnika świata - Bartka Zmarzlika. Musiałem go gonić, robić wszystko, aby dotrzymać mu kroku. To się udało i jesteśmy zadowoleni, że drużyna wygrała.

Władysław Komarnicki - honorowy prezes gorzowian - Takiego wyniku nikt się nie spodziewał. Typowałem wynik 50:40 i liczyłem, że wygramy po zaciętej walce. Mówiąc szczerze, tak zdeterminowanych zawodników jeszcze nie widziałem. Cieszę się, że trener Chomski zastosował manewr taktyczny dając Mateja Zagara jako uzupełniającego parę. Ten z kolei pokazał pazur i dał sygnał, że powinien być prowadzącym. To dobrze, że wyzwoliło to w nim zdrowe emocje. Taka forma zespołu dobrze wróży przed derbowym meczem w Zielonej Górze. W świetnej dyspozycji jest Bartek Zmarzlik. Pozostali liderzy również jadą bardzo dobrze. To daje powody, żeby wierzyć w dobry wynik z Falubazem. W tej chwili prezentujemy bardzo wysoki poziom. To nie jest tak, że Toruń jest słaby, to Stal idzie na mistrza Polski. Jeżeli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to trudno będzie nas pokonać w decydujących meczach.

Źródło: www.espeedway.pl
www.nicesport.pl
www.nowosci.com.pl

www.sportowefakty.pl

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt