Żabiałowicz  Wojciech (żaba)


Urodził się 16 października 1957 roku w Toruniu. Ten jeden z najlepszych żużlowców toruńskiego klubu przez cała swą karierę związany był ze Stalą-Apatorem, później był także szkoleniowcem zespołów z Torunia oraz Grudziądza.

Do żużla Wojciech Żabiałowicz, zwany w żużlowym światku „Żabą” trafił z motocrossu. Jego przygoda ze speedwayem rozpoczęła się dość późno, bo w szkółce żużlowej prowadzonej przez Bogdana Kowalskiego, pojawił się dopiero w wieku 18 lat. Sportami motocyklowymi interesował się jednak od szkoły podstawowej. Pierwszy "Komarek" otrzymał od Ojca, który zakupił dla siebie WFM-kę. Potem Wojtek dosiadał tego motocykla i szarżował z kolegami po Rubinkowe, które było wówczas jednym wielkim polem. Koledzy "Żaby" mieli czeskie CeZeTki i ogrywali rówieśnika, ale ambitnego chłopaka zauważył trener i zaproponował zapisanie się do szkółki motocrosowej, która miała swoją siedzibę w klubie Elana. Młody chłopak potraktował motocross bardzo dorywczo z powodu braku czasu. Jednak jeden z kolegów zapisała się do szkółki żużlowej i zaprosił Wojtka, aby ten zobaczył jak jeździ na żużlówce. Koledzy udali się wiec na trening i to zaciekawiło Wojtka do tego stopnia, że na kolejne treningi zaczął przychodzić już regularnie. Niestety, aby kontynuować żużlową przygodę potrzebna była zgoda rodziców i jak wielu chłopaków również młody Wojtek podrobił podpis rodziców, ale w jednym z wywiadów twierdzi, że rodzice i tak by się zgodzili. Gdy zgoda była gotowa młody chłopak został skierowany do prac stadionowo-parkingowych. Uczył się wówczas pracy przy sprzęcie, pastował skóry starszym zawodnikom, zamiatał boksy zawodników. Robił to tylko po to by móc uczyć się żużlowego fachu. A nauka przychodziła mu niezwykle łatwo, bo po trzech miesiącach był gotowy do pierwszego sportowego testu, czyli egzaminu licencyjnego, który zdał na ocenę celującą w roku 1976, a miało to miejsce przed ostatnim meczem ligowym ze Spartą Wrocław. Przy dwudziestotysięcznej publiczności wówczas dziewiętnastoletniletni "Żaba" w pięknym stylu uzyskał czas 78,00 sek (limit 82,30 sek). Z kronikarskiego obowiązku warto wspomnieć, że wówczas egzaminu nie zdali Szydlik (83,00), Marzec (86,60) i Lewandowski (88,20). 

3 lipca 1977 roku, późniejszy idol całego Torunia, zadebiutował w pierwszej lidze i zdobył 5 pkt na torze w Rybniku. Szybko nabierał potrzebnego doświadczenia i już w pierwszym sezonie potrafił zgromadzić w meczu "dwucyfrówki", a w kolejnym roku razem z Janem Ząbikiem tworzyli niezapomniany tandem Z-Ż. Żabiałowicz przechodził u progu swej kariery ciężkie chwile, kiedy to sędziowie wydawali przeciwko niemu krzywdzące decyzje odbierając mu laury. Z niewyjaśnionych przyczyn „Żaba”, pomimo iż na to zasługiwał nie został wysłany na Wyspy Brytyjskie, gdzie GKSŻ delegował niby najlepszych jeźdźców. Prawdą jest, że wielu zawodników nie wyjechało na wyspy, ale prawdą jest również, że wyjazd niektórych „asów” był totalnym nieporozumieniem. Żaba pogodził się z tym stanem rzeczy i pozostał w kraju zdobywając ligowe pkt. dla Apatora.
Swój pierwszy medal mistrzostw Polski zdobył także już w drugim roku startów, był to srebrny medal Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski. Już trzeci sezon startów Żabiałowicza w lidze przyniósł mu wspaniałą średnią 2,40 pkt./bieg, co warte podkreślenia – jeszcze przez kolejne 11 sezonów torunianin miał średnią powyżej 2 punktów! W tym samym roku 1980 23-letni Żabiałowicz awansował do Finału Kontynentalnego w Lonigo, gdzie z 2 punktami zajął ostatecznie 16 lokatę. Na początku lat 80-tych popularny „Żaba” stał się już niekwestionowanym liderem Apatora Toruń, którego poprowadził w 1983 roku do pierwszego, brązowego medalu DMP w historii tego klubu.
Trzy lata później przyszło złoto, Apator wygrał wówczas ligę przed sąsiadami z Bydgoszczy. Gdy Apator zdobywał „pierwszego mistrza” Żaba okazał się najskuteczniejszym jeźdźcem ekstraklasy, pozostawiając w pokonanym polu Macieja Jaworka z Zielonej Góry.

Połowa lat osiemdziesiątych to pasmo wielu sukcesów Żabiałowicza na arenie krajowej. W Polsce zdobył chyba wszystko, co było do zdobycia. Zdobył on tytuł Indywidualnego Mistrza Polski w czasie dwudniowego finału rozgrywanego w Toruniu w 1987 roku, zdobył Złoty Kask, dwukrotnie wygrywał bydgoskie Kryterium Asów oraz, także dwukrotnie, zwyciężał w Indywidualnym Pucharze Polski. Przez te wszystkie lata bronił barw Apatora Toruń, stając się jednym z jego symboli. W 1986 roku doprowadził toruński żużel do największego sukcesu w ówczesnej historii klubu, czyli złotego medalu Drużynowych Mistrzostw Polski, osiągając przy tym wręcz niebotyczną średnią – 2,77 pkt./bieg!!!
Oto jak po latach podczas promocji książki "O żużlu i wokół żużla... rozmowy z Wojciechem Żabiałowiczem" wspomina dwudniowy finał IMP: "Pamiętam dokładnie te dni, był to dwudniowy finał. Byłem wtedy w szczytowej formie. Finał był u mnie w Toruniu na Broniewskiego. Pomyślałem sobie, że jak go nie wygram, to będize draka. Byłem pewny swoich umiejętności, najgorzej było ze sprzętem. Wtedy nie było sponsorów wszystko było klubowe.. Poszedłem do prezesa śp. Benia Rogalskiego, żeby coś wykombinował. Beniu to był człowiek na właściwym miejscu. Każdy kto miał problem, mógł do niego iść i jesli tylko mógł pomagał. On po prostu żył Apatorem. Jak prezes załatwił jakis wyjazd zagraniczny, to z tego wyjazdu przemysało sie różne części. Niestety z pustego i Salomon nie naleje i nawet tak zaradnemu człowiekowi jak Beniu trudno było coś wykombinować. Wtedy podszedł do mnie Rychu Kowalski i powiedział masz spróbuj mój silnik". Ryciek już wtedy kombinował w silnikach. Wsiadłem zrobiłem start i wiedziałem, że to jest to. Zjechałem do parkingu, kazałem zalać metanol i zrobiłem później na tym motorze cztery kółka. To naprawdę było to. Przełożyliśmy silnik do mojego motoru, któy został odstawiony i czekał na finał. Wiedziałem, że jeśli nic się nie stanie i silnik wytrzyma to wygram. Tak się stało, że zrobiłem 29 pkt. przegrywając jedynie bieg z Zenkiem Kasprzakiem. Można powiedzieć, że wówczas naradziła się gwiazda Rycha Kowalskiego, bo kim dziś jest Rysiu i kto u niego robi silniki, wszyscy wiedzą".

Torunianin stał się jednym z najlepszych polskich żużlowców, jednak nie miał szczęścia do największych światowych imprez. Kilka razy był blisko awansu do finału IMŚ, jednak niestety ani razu nie udała mu się ta sztuka. Niewątpliwie najbliższy był tego w 1986 roku, kiedy to zajął 11 miejsce w finale kontynentalnym rozgrywanym w austriackim Wiener Neustadt. Jednak zanim do tego doszło, miał miejsce ćwierćfinał kontynentalny na torze w Bydgoszczy. Tam Żabiałowicz radził sobie doskonale, po 4 seriach był niepokonany, w ostatnim starcie również bardzo pewnie prowadził. W tym jednak wyścigu startował również inny Polak, przedstawiciel gospodarzy – Ryszard Dołomisiewicz, który by awansować do kolejnej rundy potrzebował zwycięstwa w tym biegu. Zawodnik Apatora Toruń na ostatnim łuku przepuścił młodego bydgoszczanina, dzięki czemu ten mógł również cieszyć się z awansu. Po tym wydarzeniu cały bydgoski stadion zgotował Żabiałowiczowi owację na stojąco, jakiej nigdy wcześniej, ani nigdy później nie doświadczył żaden inny zawodnik z Torunia. Los sprawił, że obaj ci zawodnicy ponownie spotkali w ostatnim biegu w Wiener Neustadt, obaj jeszcze mieli szansę na awans, ale lepszy jednak okazał się Dołomisiewicz i to on wystąpił w finale IMŚ’86 w Chorzowie. Torunianin nie mógł chyba nie przypomnieć sobie sytuacji, jaka miała miejsce w czasie ćwierćfinału w Bydgoszczy.

Wojciech Żabiałowicz wiele razy reprezentował barwy Polski na arenie międzynarodowej, broniąc jej barwy w czasie Drużynowych Mistrzostw Świata oraz Mistrzostw Świata Par. Jedyny finał mistrzostw świata, w jakim wystąpił, to finał Mistrzostw Świata Par, który odbył się w 1987 w Pardubicach, gdzie razem z Romanem Jankowskim zajęli 9 lokatę.

Żabiałowicz demonstrował wyśmienitą technikę i finezję jazdy, do tego właśnie elementu zawodnik przykładał największą wagę. Owa elegancja i bezpieczna jada decydowały o tym, że nigdy nie przekraczał niebezpiecznej granicy oddzielającej ryzyko od brawury. Rywala zawsze darzył szacunkiem, a jego trzeźwość umysłu niejednokrotnie chroniła innych na torze. Wszyscy toruńscy kibice pamiętają, jak trudno było pokonać „Żabę” w Toruniu, tu toczył wspaniałe pojedynki z rówieśnikami – Huszczą i Jankowskim, tu prowadził toruński Apator do wielu zwycięstw w prestiżowych Derbach Pomorza, w końcu tu bił aż 12 razy rekord toru. Był jednym ze szczęśliwców posiadających sprzęt znacznie lepszy od rywali, a o jego GM-ie krążyły legendy. Nawet gdy spod taśmy przeciwnikom udawało się wyjść szybciej od lidera Apatora, na prostej wystarczyło, aby zmusił silnik do maksymalnej pracy, by objąć prowadzenie. To jednak nie przekładało się na finanse - gdyby Żabiałowicz osiągał dziś podobne wyniki jak przed kilkunastoma laty byłby krezusem, o którego podpis na kontrakcie walczyłyby wszystkie kluby w Polsce. Wtedy jednak również nie mógł narzekać na zarobki.

W roku 1992 rozegrano turniej kończący karierę popularnego "Żaby". Po zakończeniu kariery Żaba nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Obserwował kariery byłych sportowców i bał się, że nie będzie potrafił żyć bez sportu. Dlatego gdy pojawiła się propozycja prowadzenia macierzystej drużyny przyjął ją z zadowoleniem w roku 1993. Wszystko układało się dobrze do momentu, gdy zawodnicy spłatali trenerowi psikusa i przegrali wydawało się "wygrany" mecz z Lublinem. "Żaba" przez pewien czas nie chciał do tego wracać, ale po latach przyznał, że ma trudny charakter i mówi to co myśli, nawet jeśli komuś to nie pasuje. I nie inaczej było po słynnym meczu w 1994 roku, kiedy to po spotkaniu przeprowadził z zawodnikami męską rozmowę i oskarżył niektórych o sprzedaż meczu. Klub takiej bezpośredniej postawy nie zaakceptował i w "Żaba" stracił posadę trenera w kolejnym sezonie.
Po dwóch latach świadomej żużlowej izolacji przyjął posadę trenera w Grudziądzu, gdzie w owym czasie startowali tacy zawodnicy jak Billy Hamill (IMŚ) czy Robert Dados (IMŚJ). Po kilku latach sytuacja w grudziądzkim żużlu skomplikowała się na tyle, że postanowiono zmienić trenera. Choć w późniejszych okresach były zawodnik otrzymywał propozycje trenerskiej posady, podjął decyzję, że  definitywnie kończy z żużlem i zajął się transportem. Jednak po wejściu do Unii Europejskiej Pan Wojtek musiał się przekwalifikować i świadczy usługi na terenie Torunia i okolic w firmie produkującej telewizory.
Prywatnie Wojciech Żabiałowicz odwiedza od czasu do czasu toruński stadion, jednak nie angażuje się zbyt mocno w toruński żużel. Aktualnie wraz z żoną Joanną mieszka we własnym domu pod Toruniem z dala od miejskiego zgiełku. To właśnie własny dom był marzeniem Pana Wojtka. Wcześniej bowiem mieszkał w jednym z toruńskich wieżowców i choć miło wspomina ten czas, to podkreśla, że życie w mieście i na wsi to dwa różne światy i zdecydowanie woli spokój, ciszę i bliskość przyrody.
Wojciech Żabiałowicz w jednym z wywiadów podkreślał, że na sportowej emeryturze jest zadowolony ze swojego dotychczasowego życia i cieszy się że po zakończonej karierze udało mu się ułożyć własne sprawy. Razem z żoną Jolanta mają dwie córki z których młodsza wybrała kształcenie na Akademii Wychowania Fizycznego i choć żużlowcem nie zostanie to na pewno odnowa biologiczna, którą studiowała na pewno pomoże rozmasować kontuzjowane miejsca u niejednego sportowego emeryta.
"Żaba" nie wyobraża sobie życia w stagnacji. Jego sposobem na życie po zakończeniu kariery stało się bieganie. W miejscowości gdzie mieszka jest dużo lasów, gdzie były zawodnik ma swoje ulubione szlaki biegowe. Jednorazowo pokonuje około 10 km i choć tylko raz wziął udział w toruńskim maratonie to aktywny tryb spędzania wolnego czasu jest rytuałem każdego sobotniego poranka. Oprócz biegania od niedawna (2002 rok) Pan Wojtek złapał bakcyla surfowania na desce. I choć jak sam twierdzi po pierwszych próbach nieco się zniechęcił to jednak wrodzony upór i determinacja pozwoliły mu ponownie osiągnąć sukces.
Zimą jak wielu żużlowców i byłych zawodników lider toruńskich statystyk wszechczasów zakłada narty. Gdy był zawodnikiem wyjeżdżał z drużyną do Szklarskiej Poręby szlifować kondycję fizyczną i psychiczną przed sezonem. Jednak po zakończeniu kariery były zawodnik przez 20 lat nie zakładał nart. Dopiero zimą 2010 roku ponownie spróbował zimowego szaleństwa i wspólnie z żoną tak rozsmakował się zimowych szusach, że wracając do domu kupił narty.
W wolnych chwilach mogłoby się wydawać ten twardy facet i wulkan pozytywnej energii słucha muzyki z lat 60 i 70, sięga po dobrą książkę o tematyce historycznej lub ogląda programy przyrodnicze. Twierdzi że ludzie powinni częściej zwracać uwagę na te programy ponieważ natura sama pokazuje jak trzeba żyć żeby przetrwać.
Pan Wojciech pojawia się również podczas ważnych wydarzeń żużlowych w mieście Kopernika,  jak choćby podczas odsłonięcia "żużlowej Katarzynki" toruńskich Aniołów przed dworem Artusa w roku 2019 czy podczas retro derbów 2019, organizowanych przez Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Toruniu, Stal Toruń oraz Bohaterów Czarnego Gryfa.

Osiągnięcia

DMP

1982/3 1986/1, 1990/1; 1991/3

MDMP

1978/2
IPP 1986/1; 1987/1
IMP 1983/9; 1984/8; 1985/10; 1986/2; 1987/1; 1988/11; 1989/11; 1990/7
MIMP 1980/3
MPPK 1981/2; 1982/5; 1983/7; 1984/5; 1985/7; 1986/1; 1988/8; 1989/7; 
MMPPK 1980/3
SK 1980/3
ZK 1982/2; 1985/1; 1986/2; 1987/2
IMŚ finał kontynentalny IMŚ 1980/7; 1986/7; 1987/12
MŚP 1987/9

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
1977 8 25 26 2 1,12 79
1978 17 96 150 19 1,76 22
1979 18 84 195 7 2,40 7
1980 18 99 261 4 2,68 3
1981 18 96 234 3 2,47 3
1982 18 99 221 3 2,26 10
1983 18 92 220 4 2,43 8
1984 18 94 236 2 2,53 4
1985 18 91 224 1 2,47 5
1986 18 93 253 5 2,774 1
1987 18 94 227 4 2,457 8
1988 17 88 184 5 2,148 13
1989 17 83 192 4 2,361 7
1990 19 91 169 18 2,055 11
1991 3 8 10 1 1,375 -

               
               
               
       

               

Rok 2017 - Benefis Roberta Kościechy

   





retro derby 2019 
 

 

Podziękowania dla Wiesława Ruhnke
za udostępnienie zdjęć

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt