WARD Darcy Stephen
australia


Urodzony 4 maja 1992 r. w Nanango w Australii. Pochodzi z Brisbane, stolicy północnego stanu Australii – Queensland.
Od roku 2009 zamieszkuje w King's Lynn w Wielkiej Brytanii.

Kontrowersyjne, szalone, nieposkromione, niespełnione. cudowne dziecko speedwaya. Gdy wjechał na żużlowe salony nie było na świecie zużlowca wywołującego tak skrajne emocje. Wg niektórych dodaje kolorytu czarnemu sportowi, wg innych jest niewychowanym smarkaczem, który zamiast braw i owacji powinien dostać solidnego klapsa. Już u progu kariery wykazał się niebywałym talentem i niejednokrotnie pokazał, że może zostać mistrzem świata. Jednak miał największego przeciwnika - siebie samego.

Darcy Ward dopiero w 2008 roku jako szesnastolatek zamienił motocykl z silnikiem 350cc na pojemność 500cc. Choć na motocyklach jeździ od szóstego roku życia, to żużlem zaintrygował się w wieku dziesięciu lat, kiedy zasiadł za kierownicą jednośladu o pojemności 125ccm. Wielokrotny mistrz swojego stanu w kategoriach 125ccm i 250ccm, próbował udanie także startów na dirt tracku. Nie dostąpił jednak zaszczytu wygrania Indywidualnych Mistrzostw Australii do lat 16, trzykrotnie plasując się na drugiej pozycji.

Z dobrej strony zawodnik pokazał się u progu sezonu 2009 w Indywidualnych Mistrzostwach Australii, gdzie w generalnej klasyfikacji zajął dziewiąte miejsce, ustępując pola znacznie wyżej notowanym kolegom z toru, ale wygrywając z zawodnikami którzy "wykręcili" na żużlowych arenach znacznie więcej "kółek".
Klasyfikacja końcowa IM Australii:
    1 Leigh Adams 20; 20; 20 = 60
    2 Chris Holder 17; 18; 17 = 52
    3 Rory Schlein 18; 15; 15 = 48
    4 Troy Batchelor 10; 17; 18 = 45
    5 Davey Watt 13; 14; 16 = 43
    6 Cameron Woodward 15; 13; 13 = 41
    7 Tyron Proctor 14; 12; 11 = 37
    8 Jason Doyle 16; 16; - = 32
     9 Darcy Ward 6; 11; 14 = 31

Darcy kontynuuje rodzinne tradycje. Tata George miał zaszczyt reprezentować barwy Australii w meczach przeciwko Anglii na torach Queensland w 1994 roku. Jeździł też regularnie w istniejącej wówczas na północy kraju lidze żużla. Młodzieniec miał wiec od kogo czerpać wzorce. Ojciec to także pierwszy nauczyciel Darc'ego, który czuwał nad prawidłowym przebiegiem kariery syna. I tak po wielu przemyśleniach, Darcy w roku 2008 wyruszył na podbój Anglii, a jego pasje sfinansowali przede wszystkim rodzice. W Anglii zaopiekował się zawodnikiem Peter Chapman, tak wiec miał możliwość jazdy na motocyklach podstawionych przez zespół z King's Lynn. Darcy szybko zaadoptował się do nowych warunków i w pierwszych startach na trudnym technicznie torze w Weymounth przywiózł, aż 15 punktów czym zaskoczył sam siebie. Nie liczył na taki wynik, ścigając się na starszych, podstawionych Jawach. Rezultat podbudował nieopierzonego jeszcze zawodnika psychicznie i dotarło do jego świadomości, że może rywalizować wszędzie. W kolejnych startach było jeszcze lepiej. Turniej Pride of East na Norfolk Arena wstrzymał oddech kibiców. Siedem punktów na koncie, zwycięstwa biegowe nad Rory Schleinem i Oliverem Allenem. Ale również mocno deptał po piętach zwycięzcy turnieju, Dave Watt'owi...
Dobre starty zaowocowały kontraktem na sezon 2009 w King's Lynn i zawodnik w pełni zadebiutował w rozgrywkach Premier League jednak oprócz niższej ligi, Darcy liczył na starty w Elite League w barwach Ipswich Witches oraz polskiej ekstralidze, a klubem w którym zadebiutował Darcy na polskiej ziemi był właśnie Unibax Toruń.
Po jego występach działacze działacze nie tylko King’s Lynn, ale i toruńskiego Unibaxu sporo sobie obiecywali. Oto jak ocenił zawodnika po podpisaniu kontraktu Wojciech Stepniewski:
Jak dla nas jest to wielka nadzieja na przyszłość. Już teraz cenimy go strasznie, gdyż wszyscy wielcy z Antypodów, Leigh Adams, Ryan Sullivan czy Chris Holder twierdzą, że ma on wielki talent i papiery na stanie się światowej klasy jeźdźcem. My chcąc nieco wyprzedzić czas już teraz zainteresowaliśmy się tym zawodnikiem.
Pamiętajmy, że jeszcze nie tak dawno kluby polskie szukały "skautów" w Anglii. Dla nas Darcy jest drugim Ryanem Sullivanem, którego udało się odkryć w wieku dwudziestu lat i który absolutnie nie zawiódł, a wręcz przerósł ówczesne oczekiwania. Taki potencjał widzimy właśnie w Darcym i mam nadzieję, że słusznie. Przy okazji chciałbym podziękować Jackowi Gajewskiemu i Ryanowi Sullivanowi, którzy od kilku tygodni starali się by ten młody zawodnik jeździł dla nas.

W słowach prezesa Unibaxu jest wiele prawdy, bo wielu znawców żużla uznało 16-latka za zawodnika, który jest na dobrej drodze do zdominowania na kilka lat rywalizacji australijskich zawodników do lat 21. Porównywało się jego umiejętności i szybkość do Jasona Crumpa, kiedy ten liczył sobie także szesnaście wiosen. Zawodnik jednak nie chciał, aby porównywano go do starszego utytułowanego krajana, bowiem marzył o wypracowaniu własnego stylu, który pozwoli mówić kibicom "styl Warda". Krótki pobyt na Wyspach i starty w Conference League w barwach Boston szybko zaprocentowały znaczną progresją wyników w jego pierwszych krokach na żużlowym owalu.
Zawodnik miał jednak świadomość swoich braków, ale również wiedział co było jego atutem. Sam o sobie mówił w ten sposób: umiem zaatakować w odpowiednim momencie. Mam słaby moment startowy i wyjścia spod taśmy. Nad tym muszę pracować. Lubię też szybkość i ślizg kontrolowany.

Młody żużlowiec Unibaxu Toruń już u progu swojej kariery pokazał, że nadzieje w nim pokładane i rekomendacje wystawione mu przez starszych kolegów z reprezentacji nie były bezpodstawne, bowiem w rozegranych w dniu 31 stycznia 2009 roku w Gosford Młodzieżowych Mistrzostwach Australii Darcy Ward okazał się bezkonkurencyjny. W fazie zasadniczej zawodów zawodnik zdobył 14 punktów, tylko raz musiał uznać wyższość rywala - w biegu nr 6, gdy przegrał z Kozza Smithem, który w finałowych zawodach uplasował się na drugiej pozycji. Trzecie miejsce wywalczył Aaron Summers.
Wyniki turnieju w którym Darcy Ward jako zawodnik toruński zdobył tytuł Mistrza Australii:
   
1. Darcy Ward (3,2,3,3,3) 14+3
    2. Kozza Smith (3,3,1,3,3) 13+2
    3. Aaron Summers (2,3,2,3,2) 12+1
    4. Justin Sedgmen (1,2,1,0,3) 7+3+0
    5. Richard Sweetman (3,1,3,2,2) 11+2
    6. Mitchell Davey (2,3,1,2,1) 9+1
    7. Josh Grajczonek (2,3,3,1,2) 12+0
    8. Sam Masters (w,1,1,2,3) 7
    9. Alex Davies (1,d,2,3,-) 6
    10. Hugh Skidmore (w,2,3,w,-) 5
    11. Todd Kurtz (3,u,2,-,-) 5
    12. Tom Hedley (0,2,0,2,1) 5
    13. Ryan Sedgmen (0,1,2,1,0) 4
    14. Jake Anderson (0,0,0,1,2) 3
    15. Michael Penfold (1,1,0,w,1) 3
    16. Taylor Poole (1,-,-,-,-) 1

    R1. R. Wallace (2,0,0,u,1) 3
    R2. D. Bogley (1,0) 1

Gdy Ward po raz pierwszy pojawił się w Polsce, to sponsorzy klubu z Torunia oniemieli. Na zdezelowanym sprzęcie objechał młodzieżowców Apatora jak chciał! Szybko dorobił się miana gwiazdy. "Przyjechał, by podpisać z nami kontrakt amatorski na pięć lat. Kwotą za podpis było pięć tysięcy funtów brytyjskich, czyli równowartość jednego dobrego silnika. Na trening dostał najsłabszy sprzęt. Na początku starty wszystkie przegrywał, lecz na tym mizernym sprzęcie facet nagle zaczął wyprzedzać tych juniorów, którzy kilka sezonów byli już w klubie. Za mną siedziało kilku sponsorów i praktycznie w pięć minut miałem uzbieraną całą kwotę na sprzęt na cały sezon. Takie zrobił wrażenie. Andrzej Gajek, wówczas sponsor Ryana Sulivanna był u Ryszarda Kowalskiego i w ciągu kilku dni załatwił silniki dla Darcy'ego i pojechał z nami do Bydgoszczy - mówił ówczesny prezes toruńskiego klubu Wojciech Stępniewski. W teamie z miasta Aniołów żużlowiec zadebiutował meczem derbowym z bydgoską Polonią w dniu 19 kwietnia 2009 i był to występ niezwykle udany, bowiem na torze którego Ward wcześniej nie widział zdobył w 5 startach 7 punktów ogrywając w jednym z biegów IMŚJ, uczestnika GP,  Emila Sayfutdinova. Niestety kolejne występy w żółto-niebiesko-białych barwach uzależnione były od zakontraktowanych terminów w lidze angielskiej, którą zawodnik miał zakontraktowaną jako pierwszą i ona była w sezonie 2009 priorytetem. Nie zniechęcało to działaczy toruńskich i jak tylko pojawiała się możliwość korzystali z usług młodego "kangura". Niestety w połowie sezonu zawodnik doznał kontuzji kostki i musiał odpocząć od żużla. Powrócił jednak i nic nie stracił ze swojej wcześniej prezentowanej formy, a do składu Aniołów powrócił na mecz ..... z Bydgoszczą i ponownie był jaśniejszym punktem zespołu, walnie przyczyniając się do drugiego w historii pojedynków bydgosko-toruńskich meczowego remisu.
Działacze toruńscy widząc potencjał zawodnika postanowili zatrzymać go na dłużej w grodzie Kopernika i po derbowym pojedynku podpisali kontrakt na kolejne trzy sezony. Zatem Darcy pozostanie zawodnikiem toruńskiej ekipy do roku 2012 z nadzieją, że podobnie jak jego poprzednicy z Antypodów będzie stanowił w przyszłości o sile toruńskiego zespołu. Trzeba było jednak pamiętać, że Ward to zaledwie 17-letni chłopak, który miał za sobą dopiero jeden pełny sezon na Wyspach i pomimo, że miał kapitalny sezon w Polsce, znacznie pomagając Aniołom w zajęciu wysokiej pozycji w tabeli, potrzebuje przede wszystkim spokoju, a wówczas kluby ligowe dla których będzie punktował i reprezentacja Australii będą mieli z niego wiele pociechy.

Niestety w sezonie 2010 postawa Warda była największym rozczarowaniem żużlowego Torunia. Postawa młodego Kangura na torze i po za nim wzbudzała w trakcie sezonu wiele emocji i to głównie negatywnych. Ward jako przyjaciel Holdera towarzyszył starszemu koledze podczas turniejów GP. To skutkowało tym, że obaj zawodnicy byli przemęczeni i spisywali się przeciętnie lub jak to było w przypadku Warda wręcz tragicznie. Do tego nie brakowało kontrowersji z ich udziałem. Taka miała np. miejsce w 2009 r., gdy Australijczycy, po przegranej w finale, zdeptali szaliki Falubazu Zielona Góra. Trzy lata po haniebnej akcji z szalikiem zaś, gdy Toruń pogrążony był w smutku, bo po remisie z Unią Tarnów nie awansował do ligowego finału, zdecydowali się w oryginalny sposób świętować na Motoarenie. Holder zdobył w meczu 15 punktów i bonus, a jeden z członków teamu miał urodziny, więc pretekst do "grubej" zabawy był. "Turbo bliźniacy" wpadli więc na szalony pomysł, że w nocy, po ciemku, pościgają się na toruńskim torze: "Pamiętam jak pewnej nocy razem z Darcym weszliśmy na Motoarenę nocą, żeby sobie pojeździć. Ktoś obchodził wtedy urodziny, a my postanowiliśmy pójść na tor. Mieliśmy również inne pomysły, jak chociażby jazdy po lesie w Fiacie 500. Mam naprawdę wiele dobrych wspomnień z tamtych lat" - wspominał Holder.
Mimo niesubordynacji i słabej postawy zawodnik otrzymywał kolejne kredyty zaufania od działaczy, które skutecznie sprzeniewierzał. Niestety zmiennicy Warda spisywali się na podobnym lub znacznie niższym poziomie. Swój wizerunek w oczach kibiców i ligowych działaczy Ward nieco podreperował zdobywając po raz drugi z rzędu tytuł IMŚJ, a uczynił to w cyklu trzech turniejów rozgrywanych na wzór cyklu GP.

Po sezonie rozpoczęły się rozważania co toruński klub ma począć z osiemnastoletnim Australijczykiem, który pomimo dobrej jazdy na arenie międzynarodowej oraz w brytyjskiej Elite League, bardzo słabo wywiązywał się ze swoich obowiązków w ekipie Unibaksu Toruń. Darcy Ward w zmaganiach Speedway Ekstraligi w sezonie AD 2010 wziął udział w trzynastu meczach Unibaksu Toruń i wypracował średnią w wysokości 0,981 pkt./bieg, przez co znalazł się na dopiero pięćdziesiątej pierwszej pozycji na liście najskuteczniejszych. Klub nie chciał blokować rozwoju młodego ridera, ale jednocześnie dostrzegał jego potencjał i nie chciał pozbyć się lekką utalentowanego zmiennika dla wiekowych już w drużynie Jagusia czy Sullivana. Dodatkowo sytuację skomplikowały zmiany w regulaminie, bowiem zawodnik stracił pozycję młodzieżowca (na pozycji młodzieżowca od roku 2011 mogli startować tylko zawodnicy reprezentujący Polskę w rozgrywkach międzynarodowych i posiadających polską licencję), a jak wszyscy zgodnie twierdzili rola rezerwowego nie leżała w sferze żużlowych ambicji zawodnika. W tej sytuacji "Darky" poważnie zastanawiał się nad zmianą otoczenia. Wśród potencjalnych pracodawców jeźdźca z Antypodów najczęściej wymieniało się Polonię Bydgoszcz oraz Wybrzeże Gdańsk. Ostatecznie zawodnik zasilił w kolejnym roku ekipę nadmorską i miejsca stał się liderem zespołu wprowadzając go na ekstraligowe salony. Niestety dla gdańszczan Darcy musiał wrócić do Torunia czym znacznie osłabił GKS, ale wzmocnił Unibax. Roczny transfer nad morze miał też inny wymiar: "to była kara dla Darcy'ego. Chodziło o to, by poczuł i zobaczył, jak inaczej jest gdzie indziej. Bardzo mocno zaczął odbiegać od standardów fizycznych. To było wszystko z jego winy. Nie dbał o sprzęt, mocno imprezował - opowiadał po latach Stępniewski.

W sezonie AD 2012 w toruńskim teamie startował już jako dojrzały zawodnik. Okrzepł w ligowej rywalizacji i stał się ważnym ogniwem w talii asów Mirosława Kowalika.  Zanim jednak "Darky" podjął decyzję o ściganiu w ekstralidze musiał podjąć inną ważną z punktu widzenia sportowego decyzję. Oto bowiem ubiegłoroczna doskonała postawa w toruńskiej rundzie GP spowodowała, że BSI postanowiło przyjąć "kangura" do światowej elity. I właśnie to powołanie spędzało sen z powiek Warda i toruńskich kibiców. Zmiany regulaminowe i zasady w oparciu o które w sezonie 2012 kluby ekstraligowe budowały składy wykluczały start w jednej drużynie dwóch zawodników startujących w cyklu GP. Darcy chcąc się rozwijać miał spory dylemat i doskonale zdawał sobie sprawę, że droga do bycia najlepszym na świecie wiedzie przez GP, ale nie da się osiągnąć mistrzowskich wyników bez solidnego wsparcia finansowego, a tylko takie wsparcie gwarantowała liga polska. Zatem młody kangur musiał zdecydować czy wybiera starty wśród najlepszych czy polską ligę, która zapewni mu spokój finansowy w trakcie sezonu. Ostatecznie Darcy postawił na ligę polską, a do GP postanowił awansować "własnymi siłami" czym ucieszył wielu entuzjastów sportu żużlowego w mieście Kopernika.
Jednak przed sezonem Ward po wskazaniu swojej sportowej drogi nadal nie schodził z ust kibiców
, a także komentarzy w portalach internetowych. Jak donosiła Gazeta Pomorska toruński kangur wespół z Nicki Morris'em został oskarżony o przestępstwa seksualne w okresie od 16 do 19 sierpnia 2011 roku. W całej sprawie poszkodowaną miała być 17-letnia mieszkanka Coventry, a do całego zdarzenia miało dojść w hotelu Premier Inn w Poole po meczu miejscowych "Piratów"dla których startował Ward, przeciwko Coventry Bees, których zawodnikiem był Morris. Zawodnicy stanęli przed sądem i ewentualne skazanie Australijczyków mogło być dużym kłopotem dla Unibaxu Toruń, którzy mogli mieć problem ze znalezieniem zastępstwa za byłego Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów. 17-letniemu Morrisowi postawiono w związku ze sprawą aż trzy zarzuty. Jeden zarzut postawiono 19-letniemu Darcy’emu Wardowi. Obaj Australijczycy zostali zwolnieni za kaucją, a na czas trwania procesu otrzymali zakaz opuszczania Wielkiej Brytanii. Darcy ostatecznie podczas kolejnych rozpraw został nieco oczyszczony z zarzutów i po przesłuchaniu w Crown Court mógł bez problemów wracać do Australii. Sąd zdecydował się oddać zawodnikowi paszport, jednak cała sprawa pozostała do wyjaśnienia.
Całą sytuację tak komentował nowy trener i wieloletni lider toruńskiego teamu Mirosław Kowalik: Myślę, że nasz skład jest już zamknięty, chociaż sprawa Warda czeka na wyjaśnienie. Wszyscy w klubie żyjemy dobrą nadzieją, że jej finał będzie dla wszystkich pozytywny. Zakładając jakiś czarny scenariusz, przygotowujemy się do alternatywnych rozwiązań, ale o tym na razie nie ma co mówić. W naszym klubie z powodu zaistniałej sytuacji nie ma naprawdę żadnej paniki. Do wszystkiego podchodzimy na spokojnie. Wynika to z prostego powodu, że nie znamy szczegółów i nie wiemy dokładnie, na czym ta sprawa stoi. Wiem, że prezes naszego klubu rozmawiał z Darcy'm osobiście i obaj panowie poczynili pewne ustalenia.
Sam zawodnik od samego początku uparcie twierdził, że nie jest winny przemocy seksualnej, a jedynie biernie przyglądał się temu, co robi Nick Morris. W maju jednak ława przysięgłych brytyjskiego sądu odrzuciła oskarżenia prokuratury wobec Warda i Morrisa i zawodnik Unibaxu mógł spokojnie skupić się na ściganiu i przygotowaniu do ligowych spotkań, w których jak już wspomniano miał był ważnym ogniwem, co udowodnił w trakcie sezonu. Niestety kontuzja dłoni nieco wyhamowała młodego Kangura, a po operacji zespolenia dwóch złamanych kości lewej dłoni, oficjalna strona brytyjskiego klubu Warda, Poole Pirates poinformowała, że Australijczyk będzie pauzował do miesiąca czasu. - Dziękuję wszystkim za życzenia. Mam nadzieję, że jutro wrócę do Wielkiej Brytanii. Dom jest tym, czego teraz potrzebuję - napisał Ward na swoim profilu społecznościowym i dodał: - Mam nadzieję, że będę mógł grać w FIFĘ na PS3." Dodatkowo zawodnik zaskoczył wszystkich i zamieścił zdjęcie rentgenowskie kontuzjowanej dłoni.
Niestety z uwagi na kontuzję Ward nie wspomógł swoich zespołów w Polsce i w Anglii również w rozgrywkach play-off. Tym razem jednak kontuzja została odniesiona poza torem, gdyż Darcy przebywając w jednym z angielskich pubów został pobity. Wielu mając na uwadze nieco luźny tryb życia zawodnika zastanawiało się czy, aby sam zawodnik nie był prowokatorem pewnych zajść. Na szczęście kontuzja nie okazała się zbyt groźna, ale wykluczyła zawodnika z walki w finałowych rozdaniach ligowych.
Niestety w martwym sezonie 2012/2013 Darcy nie pozwalał o sobie zapomnieć. Oto bowiem jak podał jeden z portali młody Australijczyk uciekał przed policją i został skazany za jazdę pod wpływem alkoholu i narkotyków. I choć zawodnik przeprosił za swój występek, a narkotyki były wyssaną z palca plotką to niestety, Darcy zbyt często miał problemy. Jeżeli ktoś próbował sklasyfikować ostatnie incydenty z jego udziałem, jako błahostki, to się mylił. Widać było bowiem, że chłopak z pewnymi sprawami sobie nie radzi i potrzebował twardej ręki.
Toruńscy działacze "okiełznali" jednak krewkiego Kangura i sprowadzili go na drogę właściwych wyborów życiowych. Zanim jednak to nastąpiło warto podkreślić, że u progu kariery wyśmienite starty Warda w sezonie 2009 w Polsce i w Anglii, przyćmił jego występ w IMŚJ, w których to sensacyjnie tryumfował, a uczynił to można powiedzieć w drugim roku startów na żużlowych torach. W pokonanym polu pozostawił znacznie bardziej utytułowanych zawodników jak Woffinden, Janowski, Pavlic i co warte podkreślenia został najmłodszym młodzieżowym mistrzem świata. Indywidualny sukces w gronie juniorów powtórzył w kolejnym roku. Następne lata to również spektakularne sukcesy, jak choćby wspomniane podium w toruńskiej rundzie Grand Prix.

Tak spektakularne sukcesy musiały zaowocować stałym numerem w rywalizacji Grand Prix z najlepszymi zawodnikami świata i Darcy w roku 2013 będąc pełnoprawnym uczestnikiem cyklu po dwóch rundach był wiceliderem klasyfikacji generalnej. Niestety w trzeciej rundzie w trakcie jednego ze swoich sztandarowych ataków pod bandą zahaczył o dmuchaną bandę i uderzył z impetem w tor. Początkowo wydawało się, że Ward doznał złamania obojczyka. Okazało się, że skutki wypadku były jeszcze gorsze, bo skończyło się na złamaniu lewej łopatki. Żużlowca natychmiast operowano, a jego rozbrat ze speedwayem 8 tygodni, a to oznaczało, że nie mógł wystartować, aż w trzech turniejach, przez co stracił co najmniej medal, a być może nawet tytuł mistrza świata. Nie przeszkodziło mu to w utrzymaniu statusu stałego uczestnika Grand Prix na kolejny sezon. Niestety status ten Darcy zapewnił sobie kosztem kontuzjowanych rywali, a jednocześnie klubowych kolegów z polskiej ligi: Chrisa Holdera i Tomasza Golloba. Zatem jak widać wątpliwości o sportową dyscyplinę u Darcy Warda przed sezonem AD 2013 były bezpodstawne, bo zawodnik dojrzał sportowo. Niestety to nie była jedyna kontuzja zawodnika w sezonie, a wszystko co złe dla Dacego, zaczęło się w Anglii już w kwietniu, kiedy to w meczu Poole Piratem - Wolverhampton Wolves Ward nabawił się urazu ręki. Na szczęście wówczas obyło się jeszcze bez złamań. Gorsze okazały się skutki wspomnianego karambolu podczas Grand Prix w Goeteborgu.
W lidze zawodnik długo nie mógł znaleźć odpowiedniego rytmu. Należy jednak pamiętać, że Australijczyk w sezonie 2013 był jeszcze ciągle juniorem, a przy tym długotrwała kontuzja skutecznie wybiła go ze sportowego rytmu. Na szczęście w rundzie play-off młody Kangur uzyskał wysoką formę czym pomógł swojej drużynie awansować do finałowej batalii o złoty medal DMP.

W kolejnym sezonie Darcyego spotkała nowa rzeczywistość. Oto bowiem ze startów na wyspach brytyjskich zrezygnował jego żużlowy kompan Chris Holder. Wielu zastanawiało się jednak jak decyzja Chrisa wpłynie na "angielską dyspozycję" młodszego z Kangurów. Jednak były to obawy bezpodstawne, bowiem oprócz wspólnych startów w ligach polskiej (Unibax Toruń) oraz szwedzkiej (Piraterna Motala), Chris Holder i Darcy Ward w sezonie 2014 mieli współpracować także jako jeden team w rozgrywkach Grand Prix. Zespół Australijczyków przybrał nazwę "FORKrent Team". Chris Holder i Darcy Ward w elitarnym cyklu wystąpili w jednakowych barwach, z dominacją koloru białego, czarnego i jaskrawo-żółtego. Decyzja Kangurów była odważna i zaskakująca, bowiem starty w żużlowym GP w jednym teamie to rzadkość. Na przestrzeni kilkunastu lat najsprawniej układała się współpraca Grega Hancocka i Billy'ego Hamilla, kiedy to Amerykanie występowali pod nazwą "Exide".

Obaj Panowie byli również zgodni co do wyboru numerów startowych w GP (od roku 2014 zawodnicy sami mogli wybierać numery startowe) i jako stałe cyferki na plastronach zdecydowali się wybrać numery stanów z których pochodzą i tak były mistrz świata zadeklarował nr #23 natomiast dwukrotny mistrz świata juniorów #43.
Darcy tak komentował wybór numeru w GP: 4300 to kod pocztowy dla mojego miejsca zamieszkania w Australii. Mam tam wielu świetnych przyjaciół i dużo rodziny - przyznał Ward. - W domu, na moim motocyklu do dirt tracku, również mam numer 43. Kiedy zatem wybrałem go na Grand Prix, otrzymałem mnóstwo wiadomości od znajomych i rodziny, mówiących "to dobry wybór, jesteśmy z ciebie dumni". To wiele dla mnie znaczy i jest naprawdę miłe. Moi znajomi naprawdę kochają żużel. Wielu z nich przychodzi do mojego domu w niedzielny poranek, a moi rodzice puszczają wtedy Grand Prix w garażu. Oni oglądają to o trzeciej nad ranem. Zwykle wysyłają mi zdjęcia ze wspólnego oglądania. To zawsze jest ekscytujące mieć świadomość, że masz takie wsparcie.

Obok wsparcia najbliższych młody Australijczyk mógł liczyć również, na pomoc trzykrotnego mistrza świata Jasona Crumpa, który miał pomagać "Darky'emu" w sferze mentalnej. Ward otwarcie mówił, że jego słabym punktem są wyjścia spod taśmy. Poza tym Australijczyk chciał być pierwszym zawodnikiem od czasów Crumpa, który po zdobyciu złotego medalu w Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów sięgnie po mistrzostwo w gronie seniorów.: Miałem dobry sezon 2013 i wiem co to znaczy być na szczycie. Jestem ciekawy co Crump będzie mi mógł podpowiedzieć. On ma za sobą 20 lat doświadczenia i wiele sukcesów. On może mi powiedzieć jaki jest klucz do odnoszenia sukcesów. Jestem zainteresowany jego pomocą, a on sam mówi, że chce mi pomóc. Czekam na to z niecierpliwością.

Niestety Ward sezon 2014 zakończy najwcześniej spośród wszystkich żużlowców na globie. I ów koniec nie był tym razem spowodowany kontuzją. Jak nie trudno się domyśleć na przeszkodzie stanęły problemy osobiste, bo tyle ile zawodnik posiadał talentu tyleż samo było w nim beztroski w podejściu do swojej profesji. W zespołach które reprezentował w sezonie AD 2014 był kluczową postacią i nawet przy nie do końca wyleczonych urazach brał na swoje barki ciężar ligowej walki i zdobywał pokaźne ilości punktów. W ekipie toruńskiej był jedynym seniorem, który w połowie sezonu zanotował progres wyników w stosunku do roku poprzedniego. Apogeum nieodpowiedzialności nadeszło 28 sierpnia 2014 r., bo Ward w końcu się doigrał. Grand Prix Łotwy miało się odbyć wówczas po raz pierwszy w historii w stolicy, ale padający deszcz sprawił, że wyremontowany tor kompletnie się rozleciał. Podjęto więc zaskakującą decyzję o przełożeniu turnieju z soboty na niedzielę i przeniesieniu go do oddalonego o ponad 200 kilometrów Daugavpils. Ward zmianę terminu wykorzystał na wizytę w kasynie, gdzie oczywiście nie zabrakło też alkoholu. Gdy następnego dnia zjawił się w parku maszyn, czekali już na niego przedstawiciele FIM z... alkomatem. Pozytywny wynik testu oznaczał wykluczenie z turnieju i dalsze poważne konsekwencje. "Ktoś mnie nagrał w kasynie w Daugavpils, a potem następnego ranka pokazał ten film sędziemu. Przebadano mnie dlatego alkomatem, choć czułem się dobrze. To nie jest oczywiście wymówka, lecz zmienia to okoliczności, dlaczego mnie przebadano. Zawody miały być o 13:00, a testowano mnie o 10:00. Miałem problemy rodzinne w Australii, nie mogłem z tym nic zrobić, ale to na pewno wstrząsnęło moim życiem. Nie mogłem się przez to skupić. Nie chodzi o to, że piłem więcej, ale w złych momentach. Nie poświęcałem się wtedy żużlowi tak, jak trzeba. Miałem również problemy z koncentracją. To prawdopodobnie kosztowało mnie całą moją karierę. Gdybym wtedy nie pił, to nadal byłbym w Toruniu i nie odszedłby do Zielonej Góry. Może wtedy, ten feralny dzień by nie nadszedł" - mówił Australijczyk w dokumencie "Darcy Ward - "Upadek, który zmienił historię żużla".

Władze światowego żużla nie miały dla niego litości. Został odsunięty od żużla i zmarnował szansę na pierwszy medal w karierze, ale stracił też zatrudnienie w lidze polskiej, brytyjskiej i szwedzkiej. Zastanawiające był jednak fakt, że była to kolejna wpadka Darcego. Wcześniej miał założoną sprawę sądową w Anglii oraz został przyłapany w swojej ojczyźnie, gdy pędził na motocyklu, będąc pod wpływem niedozwolonych środków. Niestety młody zawodnik nie wyciągnął wniosków i była to wielka szkoda zwłaszcza dla niego samego. Ów wybryk była jasnym sygnałem, że zawodnik potrzebował pomocy i opiekuna, który trzymałby w ryzach jego emocje, rozrywkowy charakter i pokaże że ucieczka od problemów w najgorszy możliwy sposób nie jest sposobem na życie.
Wielu domagało się długotrwałego zawieszenia zawodnika i było to wielce prawdopodobne, bowiem zmienione przepisy antydopingowe traktowały alkohol jak doping. Stężenie 0,10 grama na litr jest traktowane w przepisach, jako wartość graniczna. Ward tą wartość przekroczył, a to oznacza, że młody zawodnik może zostać zdyskwalifikowany na 2 lata. Niestety dla zawodnika tylko taką sankcję przewidziano w przepisach światowej federacji za stosowanie dopingu. Pośrednich kar nie było. Armando Castagna z Komisji Wyścigów Torowych w FIM stara się od kilku dni lobbować w Międzynarodowym Sądzie Dyscyplinarnym za krótszą, maksymalnie roczną karencją. Osoby doradzające Wardowi sugerowały żużlowcowi, żeby wynajął dobrego prawnika i wykazał, że doszło do błędu pomiaru lub też, że badanie przeprowadzone w Daugavpils nie spełniało warunków badań przeprowadzanych przez komisję antydopingową, gdyż nie pobrano próbki krwi i moczu.
Przypadek Warda nie był pierwszym, w którym zawodnik został przyłapany w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. W 2000 roku, przed zawodami Grand Prix w Bydgoszczy, ten sam problem miał Szwed Stefan Danno. W jego przypadku stwierdzono 0,51 promila alkoholu. Danno nie mógł wystąpić w zawodach, dodatkowo został ukarany miesięcznym zawieszeniem. Wówczas jednak nie potraktowano tej sprawy, jak dopingu, bo były inne przepisy. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta historia doprowadziła do zmian w prawie FIM. Wtedy dużo mówiło się o tym, że zawodnicy czasami przystępują do zawodów będąc pod wpływem alkoholu. Przypadek Danno to potwierdził.

Sympatycy zawodnika oraz sam zainteresowany werdyktem FIM musieli jednak uzbroić się w cierpliwość, bowiem włodarze FIM widzieli powagę sytuacji, a jednocześnie mieli związane bezwzględnym antydopingowym regulaminem ręce. Nic więc dziwnego, że w mediach pojawiały się różnego rodzaju spekulacje i rozwiązania. Najtrafniej jednak sytuację Warda opisał redaktor Tomasz Lorek w felietonie dla portalu "Sportowe Fakty", pod tytułem "Piraci z Poole chcą opanować przedmieścia Londynu", oto fragment tego tekstu:
Któż z nas nie marzy o tym, aby mieć dokąd wracać? Młodzi ludzie potrafią przetańczyć całą noc, wypić Bajkał alkoholu, zapomnieć o Bożym świecie i marszrucie do domu, zatracić się. Nade wszystko miło jest wiedzieć, że gdzieś za doliną i oparami szaleństwa istnieje rodzinny dom. 22-letni motocyklowy geniusz ze stanu Queensland też chciałby nacieszyć się czystą pościelą, ciepłą strawą, ogrodem i rozmową z rodzicami. Niestety, choć natura lubi wyposażyć geniuszy w lekkość wykonywania arcytrudnych czynności i niezwykłą kreatywność, o tyle życie fenomenów jest pełne cierpienia. Darcy Ward to wrażliwy człowiek, bo każdy geniusz, choć lubi występki, jest szalenie czułą osobą. Inaczej postrzega świat niż zwykli śmiertelnicy, widzi okrucieństwo tego padołu, dlatego jest zręcznym rebeliantem, który walczy ze złem. Owszem, kipi zwariowanymi pomysłami, ale jeszcze bardziej niż szary zjadacz chleba pragnie spokoju i ładu.
Tak naprawdę jesteśmy szczęściarzami, że żyjemy w epoce Darcy’ego Warda, bo Australijczyk pokazuje nam inny wymiar rzeczywistości. Wystarczy odtworzyć sobie debiutancki występ Warda w Grand Prix. Będzie jak z operą Carmen Bizeta… Człowiekowi nigdy się nie znudzi. Darcy i jego porywająca, targająca ciałem i duszą jazda w dwunastym wyścigu podczas GP w Toruniu. 27 sierpnia 2011 roku. A iluż było malkontentów, że Darcy’emu nie należy się dzika karta. To co Ward pokazał w starciu z Gregiem Hancockiem, Tomaszem Gollobem i Chrisem Harrisem przekracza możliwości ludzkiego umysłu i wyobraźni. Dzięki takim ludziom jak Darcy speedway rozwija się dynamicznie i nie jest nudny jak praca w supermarkecie. Dzięki Wardowi czujemy się jakbyśmy fruwali balonem, dotykali Manaslu siedząc na niezgrabnie poukładanym chodniku czy tańczyli fokstrota mając połamane obie nogi. Aż chce się żyć patrząc na jazdę Warda.
Brytyjczyk Michael Lee, indywidualny mistrz świata z 1980 roku (Ullevi, Goeteborg) był ostatnim, który tak powoził… Teraz dostaliśmy dar od niebios w postaci Warda. Niestety, ten wrażliwy młody człowiek, miewa również kolosalne problemy. W przeddzień GP Łotwy Darcy spotkał się z tatą. Ojciec Warda przyleciał do Europy, aby złagodzić skutki traumy jaką przeżywa uzdolniony żużlowiec. Rodzice Darcy’ego próbowali uratować związek, ale operacja się nie udała. Separacja i sprzedaż domu nieopodal Brisbane okazały się zbyt silnym ciosem dla duszy Warda. Pamiętajmy, że ten młody człowiek zimą rezygnuje z jazdy w mistrzostwach Australii, bo zwyczajnie w świecie pragnie odpocząć od ścigania. Mimo to, siadał za kierownicą busa Nicka Morrisa i pomagał przyjacielowi w walce o jak najlepsze miejsce w australijskim czempionacie. Darcy uwielbia też motocross, surfing, plażę, bo doskonale wie, że młodość nie trwa wiecznie, a chce zakosztować uciech jak każdy młokos. Nie samym speedwayem żyje człowiek, a że talent Warda do jazdy na motocyklu wykracza poza granice ludzkiej wyobraźni, przeto potrzebuje płodozmianu, bo geniusz nie lubi tkwić po uszy w jednym akwenie. Lubi zakosztować innych cieków wodnych: górskiego potoku, oceanu, jeziora, rzeki i morza, ale musi wiedzieć, że istnieje przytulny dom. Bez złotych sztućców, ale z ludzkim ciepłem.
Kiedy Darcy dowiedział się, że na początku listopada nie będzie miał dokąd wrócić, załamał się. Rodzinny dom, z którym łączą go wspomnienia, przestanie istnieć. Mozart mógł hulać i tańczyć do rana, ale aby tworzyć Wesele Figara i Don Giovanni, musiał mieć dom. Willa Bertramka w Pradze spełniała marzenia Wolfganga, a przyjazne środowisko dodawało mu otuchy. Praski lud w podzięce i uwielbieniu dla Mozarta tłumnie przybył na mszę za jego duszę do kościółka na Malej Stranie, bo muzyka Wolfganga podrywała ludzi do życia. Ward jest dla speedwaya tym kim Mozart dla melomanów. Darcy potrafi udźwignąć ciężar walki z Hancockiem, Pedersenem, Lindgrenem, Woffindenem, ale przerasta go świadomość konkurowania z brakiem rodzinnego domu. Uśmiech na twarzy najbliższych jest ważniejszy od wolnego motocykla. Darcy poradzi sobie nawet na osiołku i gorszym sprzęcie, ale bez radości w oczach rodziców nic nie zdziała.
Ward to wspaniały chłopak, który ma trudniej niż inni, bo żyje ze świadomością, że 12 000 mil od Europy ktoś burzy jego świat, a on nie ma na to żadnego wpływu. Na Starym Kontynencie wszyscy promotorzy oczekują od niego cudownej jazdy, a jego dusza płacze, bo od listopada do lutego wolałby zaszyć się na swoim podwórku i mieć święty spokój. Teraz nic już nie będzie takie jak dawniej… "To najgorszy dzień w moim życiu. Otrzymałem szokujące wieści i nie umiem sobie z tym poradzić. Zjadłem kolację i wypiłem kilka drinków. Nieznacznie przekroczyłem limit dozwolonego alkoholu, przepraszam za mój błąd. Na Łotwie nie odżywiałem się prawidłowo i piłem zbyt mało wody mineralnej. Trudno myśleć o diecie i kaloriach kiedy w moim życiu dzieją się takie dramaty. Napiszę list do FIM z przeprosinami. Przeżywam trudne chwile, ale muszę przetrwać. Wciąż pragnę ścigać się na żużlu" – mówił skruszony Darcy.
Rzecz jasna jury FIM podczas zawodów w Daugavpils nałożyło grzywnę na Australijczyka. 3 000 euro to najbardziej surowy wymiar kary. "Przyznaję, że Darcy nie powinien sięgać po alkohol, ale okoliczności są zrozumiałe. Znam go doskonale, staram się mu pomagać w każdej życiowej sytuacji. Od kilku tygodni Darcy nie ma humoru, bo przeżywa rozstanie taty i mamy. Mam nadzieję, że Jury Medyczne FIM weźmie pod uwagę powagę sytuacji. Darcy nie cuchnął alkoholem w parku maszyn, nie zataczał się, nikomu nie ubliżał. Poniesie karę, bo nie przeszedł testu, ale nie byłby śmiertelnym zagrożeniem dla innych. Reguły są regułami, więc Darcy musi po męsku przyjąć decyzję FIM. Wiem, że nie wsiada się do samochodu z pijanym kierowcą, ale mówienie o tym, że Darcy był pod przemożnym wpływem alkoholu jest grubą przesadą. Ward jest największym naturalnym talentem w speedwayu na przestrzeni ostatnich 20 lat. Nie rozumiem ludzi, którzy nawołują do tego, aby FIM dozgonnie pozbawiła Warda licencji. Speedway potrzebuje takiego diamentu jakim jest Australijczyk tak samo jak Ward potrzebuje kontaktu z motocyklem żużlowym, bo to jest całe jego życie…" – uważa Neil Middleditch.
Hej, psychologowie wszelkiej maści, trenerzy, byli zawodnicy, mądre głowy zasiadające w studio tv i potępiające występek Darcy’ego Warda. Wykażcie więcej zrozumienia dla dramatu chłopca, który został obdarzony niezwykłym talentem, ale wie jak ważne jest udane życie osobiste, a ktoś mu ten skarb bezpowrotnie odbiera. Na was, zwykłych rzemieślników, czeka w domu szczawiowa i kotlet panierowany z mizerią, ale nigdy nie otrzecie się o błysk geniuszu jakim dysponuje Darcy. Poza tym, pokłady wrażliwości mieszkające w młodym człowieku z Queensland są równie bogate jak złoża złota w Ballarat. Warto wejść w czyjeś buty zanim zacznie się kogoś surowo oceniać, a że maluczcy zawsze będą tylko zazdrościć to już inna historia… Trzymaj się, Darcy!

W całej sytuacji smutne było to, że u progu sezonu AD 2015, FIM ciągle nie podejmował decyzji w sprawie Australijskiego zawodnika, a im dłużej trwało kuriozalne oczekiwanie Darcy Warda na wyrok za alkoholowy wybryk, tym bardziej widać, było jak żenujące jest tło całej sprawy, w której w pewnym momencie już nie chodziło o o sam wymiar kary, ale o "pokazówkę" jaką czyniło środowisko - swoista grupa trzymająca władzę w światowym żużlu - chce z Warda chce zrobić ofiarę, dla której kara będzie bardziej dotkliwa niż wina, jaką popełnił. Nieoficjalnie mówiło się, że brak werdyktu w sprawie Warda wynikał z błędów jakie popełniono przy badaniu zawodnika na zawartość alkoholu przed zawodami. Jak wcześniej wspomniano zawodnik został zbadany alkomatem, ale badania nie powtórzono, jak również nie przeprowadzono badania krwi zawodnika na obecność substancji niedozwolonych. Sytuacja ta blokowała decyzje FIM i organizacji antydopingowej, bowiem nakładają karę na zawodnika, było niemal pewne, że ten się odwoła i przy słabych dowodach komisja odwoławcza może orzec werdykt na korzyść zawodnika. Z kolei brak sankcji i wcześniejsza decyzja o zawieszeniu skutkować mogła tym, że zawodnik również skieruje sprawę do sądu, bowiem skoro nie był winny to ubiegłoroczne zawieszenie było bezpodstawne.
Sam Ward zbytnio nie miał zamiaru toczyć sporu z FIM, bo sam wiedział, że aniołem bynajmniej nie jest. Nie miał w sobie za grosz oksfordzkiej dyplomacji Hansa Nielsena, nijak mu było do wizerunku grzecznego chłopca jakim był Emil Sajfutdinow. Miewał Ward w życiu spore wybryki. Zdarzyło mu się dość spontanicznie popełniać głupstwa i jego lista mniejszych lub większych grzeszków czy PR-owych wpadek była na pewno długa, ale FIM swoją ignorancją dla sprawy zachowywał się równie śmiesznie, bowiem Australijczyk płaci surową karę - można powiedzieć zbyt surową, niestety pokazową i będącą tylko pochodną złej sławy. Kara powinna być adekwatna do winy to nie ulega wątpliwości, ale nękanie zawodnika brakiem jej wymierzenie było swoistą "torturą" bowiem blokowało to zawodnika i jego kluby w jakichkolwiek decyzjach. Wszystko to było przede wszystkim nielogiczne i można było odnieść wrażenie, że "granatowe marynarki" czerpały satysfakcję pokazując, jak wielka jest ich rola w światowym speedwayu.
Gdy wydawało się, że 8 stycznia 2015 sprawa znajdzie swój finał, niestety FIM ponownie odroczył decyzję tym razem do 30 stycznia, a później do marca 2015. W środowisku żużlowym mówiło się jednak, że Darcy Ward będzie mógł startować od początku nadchodzącego sezonu. Jednak Neil Middleditch, pełniący funkcję menedżera "Piratów" z Poole, obawiał się drakońskiej kary dla Kangura - To wygląda jak psychiczne znęcanie się nad człowiekiem. Cała sytuacja jest haniebna. Darcy postąpił źle i zasługuje na karę, ale ten biedny dzieciak stracił mnóstwo pieniędzy, by przylecieć tutaj z Australii, a następnie do Genewy. On nie wie co robić i jest już niemal wrakiem człowieka. Nie twierdzę, że on zakończy karierę, ale może być kilka lat poza jazdą, bo już teraz stracił miejsce w Grand Prix. Znam go na tyle długo, że wiem, że to wszystko zaczyna go dołować. Nikt nie zasłużył na takie zachowanie, niezależnie od tego co zrobił. On musi wiedzieć jaka kara została na niego nałożona i jakie są dalsze plany względem jego osoby, bo to jest po prostu straszne. Wszystko jednak zależy od werdyktu FIM.
Z kolei wielokrotny reprezentant Polski Zenon Plech mówił - Nie w porządku jest to, że sprawa ciągnie się tak długo. Co mają zrobić teraz jego kluby i menedżerowie. Na tej sytuacji traci całe środowisko żużlowe. Mało jest obecnie tak widowiskowo jeżdżących zawodników jak Ward, a to właśnie oni porywają tłumy i to dla nich na stadion przychodzą kibice. Żużel zanotuje przez to straty, zwłaszcza, że Warda nie będzie w Grand Prix i straci prawdopodobnie początek sezonu. Gdybym to ja się tym zajmował, decyzja w tej sprawie zapadłaby od razu. Ukarałbym Warda, bo nie powinien mieć przed zawodami w swoim organizmie alkoholu. Gdyby na torze był sam, można by przymknąć na to oko. Ściga się jednak z trzema rywalami i naraziłby ich na niebezpieczeństwo. FIM, zwlekając z werdyktem jednak przesadza. Wychodzę z założenia, że Ward już swoje odcierpiał i powinien dawno wiedzieć na czym stoi. Na pewno nie jest mu łatwo, ale z drugiej strony byłoby dużo gorzej, gdyby miał trzydzieści pięć lat. Wówczas ciężko byłoby o powrót i powalczenie w Grand Prix. To jednak młody zawodnik i wszystko jest jeszcze przed nim. Co do tego, czy się pozbiera nie mam żadnych wątpliwości. Ma papiery, by być mistrzem świata. Czy nim zostanie? Trudno powiedzieć. O to, że będziemy podziwiać jeszcze jego widowiskową jazdę jestem jednak spokojny.

Wreszcie gdy wydawało się że decyzja w sprawie zawodnika zapadnie dopiero w połowie marca 2015, FIM 26 lutego podjął decyzję, która oznaczała, że Australijczyk został zawieszony na 10 miesięcy, a kara jest liczona miała być od daty Grand Prix w Daugavpils. To oznaczało, że Ward mógł wrócić do ścigania dopiero 28 czerwca, zatem w Polsce zawodnik mógł zostać zgłoszony do rozgrywek ligowych między 15 a 31 lipca, gdyż wtedy otwierało się okienko transferowe.
Po orzeczeniu kary sam zainteresowany podziękował wszystkim za wsparcie - Jestem wdzięczny za wsparcie, które płynęło do mnie z całego świata. Wiele osób we mnie nie zwątpiło. Dziękuję włodarzom Poole - Mattowi Fordowi i Neilowi Middleditchowi za wspieranie mnie, a także klubowi ze Szwecji. To wszystko było niesamowite. Postaram się wrócić jak najszybciej to tylko będzie możliwe. Póki ten moment nie nastąpi, moje wsparcie dla Poole będzie całkowite.
Jacek Gajewski nie krył jednak rozczarowania - decyzja ta budzi kontrowersje i sprzeciw. Nie tak powinno się rozwiązywać takie problemy. W tej sytuacji alkohol potraktowano jak doping. Normalne jest, że ten czas oczekiwania został wliczony do kary. Mam nadzieję, że w dobrej kondycji przetrwa te trudne chwile bez wyścigów. Liczę, że po zakończeniu kary pojawi się na torze w doskonałej formie.
Z kolei były menadżer Aniołów Sławomir Kryjom komentował - Jestem zdziwiony wysokością tej kary. Liczyłem, że Darcy będzie mógł rozpocząć sezon od początku. FIM podjął jednak taką, a nie inną decyzję. Należy to uszanować i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Ten sezon jest dla niego do uratowania, jeśli chodzi o rozgrywki ligowe. Pod względem indywidualnym ominie go walka o Grand Prix i Drużynowy Puchar Świata. Musi się skupić tylko i wyłącznie na lidze. W pierwszej kolejności powinien zadbać o podpisanie kontraktów, bo Australijczyk wróci do ścigania, kiedy żużlowa karuzela będzie rozkręcona na dobre, nie mam jednak wątpliwości, że szybko nadrobi stracony czas i dogoni czołówkę. Darcy ma ogromne umiejętności. W mojej ocenie wystarczy mu kilku treningów i zawodów, by wejść na swój optymalny poziom. On nigdy nie miał problemów z szybkim dojściem do formy. Ta przerwa nie musi się na nim odbić negatywnie. Może wrócić w miejsce, w którym był przed zawieszeniem.

Warto w tym miejscu podkreślić, że decyzja o dziesięciomiesięcznym zawieszeniu dla Darcy’ego Warda za alkoholową, liczona od Grand Prix Łotwy w Daugavpils rodziła dodatkowe konsekwencje. Otóż federacja FIM postanowiła, że wszystkie punkty, które zdobył Australijczyk między datą badania alkomatem, a ogłoszeniem zakazu startów, muszą zostać anulowane. Chodziło tu o okres między 17 a 27 stycznia. W polskiej ekstralidze Ward w tym czasie wystąpił tylko w jednym meczu. Unibax wygrał w nim we Wrocławiu z Betardem Spartą aż 58:32. Australijczyk zdobył w tym spotkaniu 12 punktów. Tak więc nawet po odjęciu jego zdobyczy nie zmieni się zwycięzca - jedynie wynik zostanie zweryfikowany na 46:32 dla torunian. Na szczęście weryfikacja tego wyniku nie wpływała na układ tabeli ligowej. Jednak bardziej zagmatwana jest sytuacja z Międzynarodowymi Indywidualnymi Mistrzostwami Ekstraligi, które odbyły się w Tarnowie. Ward zajął w nich drugie miejsce, uległ tylko Emilowi Sajfutdinowowi. Ekstraliga żużlowa w zaistniałej sytuacji powinna z trzeciej lokaty na drugą przesunąć Martina Vaculika, a z czwartej na trzecią awansować Krzysztofa Kasprzaka.
Kolejnym problem Darcy Warda, było to, że nie mógł mieszkać w Wielkiej Brytanii, gdzie w trakcie sezonu miał swoją bazę sportową. Problem z wizami dla Australijczyków, pojawił się już w ubiegłym sezonie, gdy urzędnicy przyjrzeli się żużlowcom w Elite League. Okazało się, że wielu z nich korzystało z wiz turystycznych, co było nielegalne, a przepisy były w tej kwestii szczególnie rygorystyczne dla sportowców spoza Unii Europejskiej. Kluby zatem musiały ubiegać się dla swoich zawodników wizy pracownicze. W przypadku Warda było to jednak niemożliwe, bowiem do uzyskania wizy potrzebne było źródło zarobków, a więc w tym wypadku kontrakt. A tego żużlowiec z Australii nie mógł podpisać, dopóki był zawieszony.
Ostatecznie zawodnik uporał się w wszystkimi problemami, a czas żużlowej banicji szybko minął. Pierwszy kontrakt zawodnik podpisał w Anglii, gdzie z uwagi na przepisy musiał zmienić barwy klubowe i mimo ważnego kontraktu z Pool Pirates oficjalnie związał się z Swindon Robins. Australijczyka przy wyborze klubu ze Swindon wspierał Matt Ford - promotor Poole Pirates, a Darcy nie ukrywa jednak, że podczas rozgrywek w sezonie 2016 chciałby znów startować w barwach Poole Pirates. Co ciekawe Kangur w zespole Rudzików zadebiutował przeciwko ... Poole Pirates, a więc przeciwko drużynie, w której Australijczyk startował przez kilka ostatnich lat. W Toruniu również wielu kibiców w Toruniu z radością czekało na powrót Kangura do drużyny Aniołów.
15 lipca otworzyło się okienko transferowe i działacze KS Toruń mogli zatem załatwić formalności kontraktowe z Darcym Wardem, który podpisał wcześniej z klubem list intencyjny. Wszyscy wierzyli, że nie będzie problemów z szybkim podpisaniem umowy. Wielu liczyło, że zawieszony Australijczyk wesprze zespół w pojedynku ze Stalą Gorzów. Toruńczycy asekurowali się jednak i podpisując list intencyjny z zawodnikiem zastrzegali w nim, że otrzyma on miejsce w "Anielskim" składzie jeśli jego forma będzie na tyle wysoka, aby zespół zyskał na swojej sile uderzeniowej. Kangur jednak już od pierwszych startów potwierdził, że przerwa w ściganiu nie oduczyła go jazdy w lewo. Australijczyk pojechał w dwóch meczach Elite League. Najpierw jego Swindon Robins przegrało z Leicester Lions 42:49, a on sam zdobył 15 punktów. W kolejnym meczu Ward pojechał przeciwko swojej byłej drużynie - Poole Pirates i wywalczył 11 punktów w wygranym spotkaniu (50:42). Dla porównania startujący w barwach Piratów Chris Holder zapisał na swoim koncie zaledwie 5 "oczek". Jednak po tych startach menadżer Jacek Gajewski mimo, komplementował Australijczyka, ale zaczął wypowiadać się ostrożnie na temat jego angażu w Toruniu: - Potwierdza się, że Ward nie będzie mieć od początku problemów ze zdobywaniem punktów. Potrafi jeździć na żużlu i pierwsze sygnały są takie, że ta przerwa nie wpłynęła na niego negatywnie. Jest w dobrej formie mimo wszystkich przeciwności, z którymi się zmagał. Liga angielska nie jest wprawdzie strasznie mocna, ale z drugiej strony jeździł z zawodnikami, którzy obecni są w cyklu Grand Prix i w lidze polskiej. Bardzo dobrze sobie w tym towarzystwie poradził. Nie wiem czy Ward wystartuje z Gorzowem, musimy mieć najpierw kontrakt i załatwione wszystkie formalności wiążące się z jego zgłoszeniem. Wtedy możemy rozmawiać o niedzielnym meczu i jego ewentualnym udziale w tym spotkaniu. Czy jest szansa, że kontrakt będzie w tym tygodniu? Chciałbym, żeby tak było. Nie ma jednak podpisów obu stron. Taki dokument fizycznie nie istnieje, ale mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni.

Podpisanie kontraktu miało nastąpić w czwartek przed meczem z gorzowianami. Tak się jednak nie stało. Mimo, że doszło do spotkania strony nie doszły do porozumienia i kolejną turę rozmów zaplanowano na piątek. Jednak do piątkowego spotkania nie doszło, bowiem zawodnik je odwołał i poinformował działaczy, że wybiera ofertę z Zielonej Góry. O fakcie tym poinformował na profilu społecznościowym prezes Przemysław Termiński: D.Ward odwołał jutrzejsze spotkanie. Klub nie może i nie zamierza spełnić jego oczekiwań. Zapewniam, że nie chodzi o finanse. Nie zamierzamy również dochodzić od D.Warda podpisania kontraktu w oparciu o zawarty list intencyjny. Jako Klub doskonale rozumiemy, ze po rocznej przerwie D.Ward chce mieć głównie gwarancję startów, a tej nie możemy mu zapewnić. Nie możemy mu zapewnić również tego z kim będzie lub nie będzie jechał w drużynie w kolejnych meczach. Skład drużyny na każdy mecz ustala manager Jacek Gajewski a nie zawodnicy. Życzę temu młodemu zawodnikowi dużo sukcesów. Jeśli strony będą miały taką wolę, do rozmów będą mogły wrócić przy okazji kolejnych sezonów. KS Toruń jedzie dalej. Przed nami jeszcze 5 meczów rundy zasadniczej. Mamy mocny skład zbudowany na cały sezon. W niedzielę zmierzymy się z aktualnym Mistrzem Polski. To będzie mecz na wagę play-off. Do zobaczenia na MA. ‪#‎gramyfair‬.‬‬‬‬‬‬‬‬‬‬‬‬‬‬‬

Natomiast Ward odnosząc się do słów toruńskiego prezesa przeprosił kibiców z Torunia za brak porozumienia z klubem i napisał, że "relacje z innymi zawodnikami są więcej warte". I słowa te wywołały najwięcej kontrowersji, a wyjaśnił je Jacek Gajewski, uchylając nieco kuluarowych negocjacji: Darcy Ward nie będzie startować w Toruniu, mimo że wcześniej podpisał z klubem list intencyjny. To jednak pokazuje, że żużel jest obdarty z jakichkolwiek wartości Zawodnik wybrał inną drogę niż ta toruńska. Nie chcę za dużo na ten temat mówić, bo wolałbym, żeby wszyscy ludzie wokół ocenili to, co się wydarzyło. Dla mnie i dla nas w klubie słowo ma dużą wartość, i nie zamierzamy zmieniać zasad postępowania i będziemy do końca grać fair. Bardzo cieszy mnie w związku z tym honorowe zachowanie prezesa Przemysława Termińskiego. Ono jest rzadko spotykane w środowisku żużlowym. Nie będziemy wnosić pretensji i podnosić tematu listu intencyjnego, który został wcześniej podpisany z Wardem. Mam nadzieję, że żużlowiec to doceni. Moje zdanie w pewnych kwestiach się nie zmieniło. Nie jestem zwolennikiem robienia czegokolwiek na siłę. Nadal podtrzymuję, że wartość czyjegoś słowa i podpisu powinna dużo znaczyć. To była twarda, publiczna deklaracja żużlowca. Z takich umów też należy się wywiązywać. Nie rozpatruję jednak tego w kategoriach, że tak powinno być w środowisku żużlowym. Dla mnie to podstawa relacji międzyludzkich.
W negocjacjach nie poszło jednak o pieniądze, ale o to, że Ward chciał ustalać i to był chyba główny punkt, który zaważył na tym, że nie będzie Australijczyka w Toruniu. W pewnym momencie powstał problem, o którym Ward wcześniej w ogóle nie wspominał. Tak nie powinno być, bo on przecież doskonale wiedział, jaki jest skład naszego zespołu, kto znajduje się w kadrze i jak spisują się poszczególni zawodnicy w meczach ligowych. Ward nie tylko chciał negocjować swój kontrakt, ale jednocześnie podnosił temat, kto ma jeździć, a kto nie jego kosztem. To jest nie do przyjęcia. Przyjaźń pomiędzy zawodnikami to z pewnością rzecz cenna. Trzeba jednak patrzeć przez pryzmat całego zespołu, innych żużlowców i kibiców. Zresztą, doskonale wiem, że szybko zapomina się rzeczy, które komuś zawdzięczamy. Nie zamierzam mocno grzebać w przeszłości, ale Darcy naprawdę powinien sobie przypomnieć, kto i jak pomógł mu w 2009 roku, kiedy przyjechał z Australii w podartym kombinezonie i bez sprzętu. To była grupa ludzi, od której on się trochę odwrócił. Jeśli chciał zachować się honorowo wobec swojego przyjaciela, to miał takie prawo, ale należało o tym powiedzieć nam wcześniej. Tego jednak nie zrobił. Nie podważam jednak przyjaźni i myślę, że w tym profesjonalnym sporcie też jest miejsce na przyjaźń. Ja jednak odbieram to różnie. Niech mi pan wierzy - ludzie w środowisku żużlowym bardzo szybko o niektórych rzeczach zapominają. Dotyczy to także kwestii, w których sporo komuś zawdzięczają. W sporcie zresztą zdarza się, że zawodnicy negocjują kontrakty w pakiecie. Tak jest między innymi w kolarstwie. Jak jeden zmienia grupę, to drugi idzie za nim. To można przyjąć, ale Darcy nie negocjował swojej umowy w pakiecie z innym żużlowcem.
Nie wiem, jaka będzie przyszłość Holdera w Toruniu, bo nawet nie potrafię powiedzieć, czy ja tę kwestię będę rozstrzygać. Jest za wcześnie, żeby podnosić takie tematy. Mam swoje przemyślenia, ale niech pan pozwoli, że zachowam to na razie dla siebie. Teraz liczy się drużyna i jej wynik, bo żużel jest od pewnego czasu obdarty z jakichkolwiek wartości. W Toruniu naszym działaniom przyświeca hasło "gramy fair". Staramy się go trzymać. Proszę pamiętać, że ja chciałem Warda w Toruniu i doskonale rozumiem, że większość kibiców myślała podobnie, mimo jego różnych wpadek. Czasami zostawiał drużynę w trudnej sytuacji, bo był lekkomyślny, ale wszyscy w niego wierzyliśmy. Nic nie poradzimy jednak na to, że zawodnik zachował się tak, a nie inaczej. Wiedział, jaka jest sytuacja, do pewnych rzeczy się zobowiązał, a później zmienił zdanie. Czekaliśmy na niego zimą, kiedy był zawieszony, wiele rzeczy robiliśmy w porozumieniu z nim. Doskonale wiedział, że budujemy zespół, który ma walczyć o play-off. Ciągle jesteśmy w grze o ten cel, bo wielu zawodników wykonało olbrzymią pracę. Teraz miałem odsunąć kogoś, kto się do tego mocno przyczynił, żeby zrobić miejsce nie tylko dla Darcy'ego ale kogoś jeszcze? I zrobić to kosztem lepszego żużlowca? To byłoby nie fair, a tak jak powiedziałem, my chcemy grać fair. Do końca.

Całą sprawę komentowało też środowisko żużlowe, które komplementowało działaczy toruńskich, za to że nie ugięli się pod presją zawodnika.
Najtrafniej całą sytuacją zdiagnozował były wielokrotny żużlowy medalista mistrzostw świata Zenon Plech:
 Ciężko w takim klubie jak Toruń dyktować warunki, zwłaszcza, gdy jest się tylko najemnikiem. To pracodawca daje pracę, płaci i wymaga. Nie może być na odwrót. Nie powinno być tak, że przychodząca do klubu gwiazda zaczyna się rządzić. Torunianie dobrze zrobili, nie zgadzając się na oczekiwania Australijczyka. Darcy Ward wzmocnił ostatecznie Falubaz Zielona Góra. Początkowo walczyły o niego także inne kluby, ale zniechęciły się oczekiwaniami finansowymi samego zawodnika. Wynika to z tego, że cały bałagan w naszym żużlu wziął się z ambicji prezesów, którzy zaczęli się licytować i przepłacać za zawodników. Takie są tego efekty. Dopóki będzie wolna amerykanka i różne stawki za punkt, do niczego dobrego nie dojdziemy. Niejasna jest też sprawa, jaką są pieniądze za kontrakt. Na co teraz w trakcie sezonu Ward je przeznaczy? Chyba nie na przygotowania sprzętowe. Nie podoba mi się pomysł płacenia za podpis. O wysokie wynagrodzenie powinno się walczyć na torze.
Plechowi wtórował były prezes klubu z Częstochowy Marian Maślanka:
Bez wątpienia jak na razie wydarzeniem tego tygodnia jest sprawa Darcy'ego Warda, który zdecydował się na starty w Falubazie Zielona Góra. Z całą pewnością to wzmocnienie tego zespołu, ale ten transfer niestety nie przynosi splendoru dyscyplinie. To raczej potwierdza tendencję, która ma miejsce w polskim żużlu i w całym sporcie - wartości tracą sens. Najważniejszy jest pieniądz, który determinuje wszystko. Listy intencyjne, danie sobie słowa czy pomaganie w karierze we wcześniejszych etapach - to już do niczego nie zobowiązuje. Niestety. Ten system wartości jest bardzo przykry i mam wrażenie, że najtrudniej pogodzić się z nim kibicom naszej dyscypliny. Oni jednak wkładają w to wszystko duże emocje, często całe swoje serce. Zawodnicy tego w ogóle nie doceniają. Są firmami, które mają zarabiać pieniądze. Cała otoczka interesuje ich coraz mniej. To nie wróży najlepiej.
Kilka lat temu cała żużlowa Polska była przeciwko Toruniowi, kiedy ten uciekał z finału Ekstraligi w Zielonej Górze. Mam wrażenie, że teraz działania tego klubu w sprawie Warda sprawiły, że zyskał on poparcie nie tylko swoich fanów, ale także wielu sympatyków dyscypliny z całej Polski. Ja sam również w popełni popieram to, co obecnie robi zarząd klubu i jego menedżer. To jest właściwy kierunek, który może zapewnić żużlowi lepszą przyszłość. Klub toruński jawi się w tej chwili jako taki ostatni Mohikanin, choć to może za duże słowo. Na pewno są jednak jednymi z nielicznych, którzy potrafią postępować w racjonalny sposób i trzymają się zasady fair. Widać, że starają się realizować to, co zostało obiecane.
Kulisy całej sprawy nie są mi znane, ale wygląda to wszystko dziwnie. Darcy Ward podpisał przecież list intencyjny i doskonale wiedział, jaka jest sytuacja w drużynie. Musiał zdawać sobie sprawę, że są trzy miejsca dla obcokrajowców, on jest czwarty i ktoś będzie musiał usiąść na ławce rezerwowych. Nie wiem, jak wyglądały rozmowy z klubem, czy on poruszał ten temat od razu, czy zrobił to dopiero na końcowym etapie, kiedy otrzymał więcej ofert. Jego zachowanie wydaje mi się jednak niezrozumiałe.
Ward i Holder podkreślają teraz swoją przyjaźń. Ten drugi dziękuje temu pierwszemu. To cenne, ale uważam, że taka zażyłość nie powinna się objawiać w taki sposób. Postawa tej dwójki jest dla mnie nieprofesjonalna. Oni mogą się lubić, ale na żużlu są w pracy, a tam na takie gesty nie ma miejsca. A może i jest, ale nie można tego robić w taki sposób. Ward miał prawo być lojalny, ale należało o tym wcześniej poinformować działaczy. Śmiało mógł wyjaśnić klubowi już dawno, że nie zamierza pozbawiać startów swojego serdecznego przyjaciela. Oni pchali ten wózek razem aż do końca i stanowisko zmieniło się dopiero na ostatniej prostej, co zaowocowało zerwaniem rozmów. To było mało poważne.
Nie wiem też, jak to, co się stało wpłynie na przyszłość Chrisa Holdera w Toruniu. Pewne jest dla mnie to, że on teraz pojedzie pod dodatkową presją, która będzie ogromna. Kibice będą oczekiwać od niego, by udowodnił, że jest wart miejsca w tej drużynie. Moim zdaniem to nieuniknione. A toruńscy działacze zimą z pewnością będą mieli o czym myśleć.
Ten transfer budzi wiele emocji w Zielonej Górze. Nastąpił zgrzyt, kontrowersji jest wiele. Czy kibice Falubazu pokochają Warda? Nie mam pojęcia, ale to wszystko nie wydaje mi się łatwe. Dla nich to jest trudna sytuacja, bo oni bardzo mocno szanują swoje barwy klubowe. To dobro najwyższe. Magia Falubazu teraz może nieco przyblakła, ale nie mam wątpliwości, że kibice nadal stoją murem za swoim klubem. Nie będzie im łatwo przyjąć Warda.

A sam Darcy Ward tak wypowiadał się o sobie samym: "Jestem najlepszy na świecie". Byle gdzie jeździł nie będę, a klub chciał podpisać ze mną umowę i decydować do jakiego klubu będę wypożyczony.

Po latach jednak we wspomnianym filmie dokumentalnym "Darcy Ward - "Upadek, który zmienił historię żużla" tak mówił o swoich wyborach: "Miałem wtedy oferty z trzech klubów, m.in. ze Sparty Wrocław. Tam już był Tai Woffinden, który był już mistrzem świata. Ja też do tego dążyłem, uznałem więc, niech Woffy zostaniem Woffy'm. A ja zrobię to po swojemu, nie chciałem być w jego klubie. Byliśmy przyjaciółmi, ale wiedzieliśmy również, że w kolejnych latach będziemy bić się o tytuł mistrza świata, więc postanowiliśmy trzymać dystans. Poza żużlem łączyła nas przyjaźń i wiele dobrych wspomnieć. Falubaz był największym rywalem Torunia, więc ludzie z pewnością byli wściekli. Nie miałem jednak wyjścia. Musiałem jeździć tam, albo trafiłbym do g*****ego klubu. Kiedy ścigałem się dla Torunia, to zawsze staraliśmy się być lepsi niż Falubaz. Ich kibice byli szaleni, więc pomyślałem: Okej. Chcę tam iść.

Nie trudno się domyśleć, że Ward w Zielonej Górze spisywał się znakomicie, bowiem w rundzie zasadniczej w siedmiu meczach polskiej ekstralgi zdobywał średnio 12,86 punktu. Ponadto patrząc przez pryzmat kreowanego na toruńskiego lidera Grigorija Łaguty, wywalczył tylko 45 punktów meczowych mniej od Rosjanina mimo, że Grisza pojechał w dwukrotnie większej liczbie spotkań. Taka postawa zawodnika była jak podany tlen zielonogórskiej drużynie, która miała poważne problemy kadrowe. Sezon przez kontuzję zakończył Jarosław Hampel, a z urazami zmagali się dodatkowo: Grzegorz Walasek i Aleksandr Łoktajew. Siedmiokrotni mistrzowie Polski nie mogli liczyć również na Patryka Dudka, który dostał karę za wykrycie w jego organizmie niedozwolonej substancji. Miała się zakończyć w sierpniu, przed play-offem, ale prezes Robert Dowhan potrzebował kogoś, kto Falubazowi pomoże tam najpierw awansować. Derby Ziemi Lubuskiej były meczami derbowymi, które w dużym stopniu elektryzowały kibiców z Zielonej Góry i Gorzowa Wielkopolskiego. Tak też było w 2015 r., ale nagle pod znakiem zapytania stanął występ Darcy'ego Warda w tych niezwykle ważnych dla Falubazu zawodach. Australijczyk dzień wcześniej startował w Anglii i rano miał wylecieć z powrotem do Polski, ale nie wyleciał: "Pomyliły mi się godziny lotu. Myślałem, że wylot był o 10:50, a był o o 10:05. Podszedłem do tablicy i zobaczyłem, że o tej był odlot. Podszedłem i pomyślałem: O k****. Podbiegłem do bramki, a samolot właśnie się wycofywał. Przy bramce stała kobieta, powiedziałem jej: Przekaż pilotowi przez radio, że płacę dziesięć tysięcy euro, jeśli zawróci. Wiedziałem, że jeśli nie wejdę na pokład, to będę w d***e. Odezwała się do pilota, a on powiedział, że nie ma szans. Zamówiłem sobie zatem prywatny samolot. Miał on kosztować dwanaście tysięcy euro. Wtedy zadzwonili z Zielonej Góry: Słuchaj, jest lot z Londynu do Berlina. Jeśli się na niego załapiesz, to znajdziemy transport z Berlina do Gorzowa. Dostałem się tam, a tam czekał już człowiek z tablicą z moim imieniem i nazwiskiem. Byliśmy na środku lotniska w Berlinie i stamtąd awionetką udaliśmy się na jakieś pole w Gorzowie. Tam czekało Porsche z moim sprzętem. Jadąc na stadion, ubierałem się w kevlar" - wspominał Australijczyk.
W tym czasie ówczesny menedżer zielonogórskiego klubu robił wszystko, by Ward wystąpił w tym spotkaniu. Na gorzowskim torze doszło do niecodziennych sytuacji. Frątczak najpierw poprosił o przesunięcie tego spotkania, lecz Stal nie wyraziła zgody. Zaczęły się więc sztuczki regulaminowe. By zyskać potrzebny na dojazd Warda na stadion, Frątczak zakwestionował gaźnik jednego z gorzowian, Linusa Sundstoema: "Dlaczego akurat jego? Bo boks Szweda był położony najdalej, więc sędzia miał do pokonania największą odległość. Byłem wyposażony w sporą gotówkę, więc mogłem te protesty składać co dwie minuty" - przyznał po latach szczerze Jacek Frątczak - zielonogórski menadżer. Na dodatek opłatę za protest, 1000 złotych zielonogórzanie przekazali w banknotach dziesięciozłotowych, by arbiter długo musiał je liczyć. Ward w końcu dotarł na stadion i udowodnił, że warto było na niego czekać. W całym meczu zdobył dla gości 20 punktów. Rywalowi dał się wyprzedzić raz, tylko dlatego, że tak mu nakazał menedżer Falubazu, który chciał skorzystać z rezerwy taktycznej. Szachy ostatecznie nic nie dały. Falubaz przegrał derby 42:48 i stracił nadzieje na play-off. Kibicom w pamięci został zaś jeden z wyścigów, w którym Ward łatwo rozprawił się z rozpoczynającym wówczas wielką karierę Bartoszem Zmarzlikiem, który już wtedy w Gorzowie był trudny do pokonania.

Niestety dzień 23 sierpnia 2015 roku zmienił na zawsze życie Darcy Warda. Tego dnia rozgrywano ostatnią kolejkę ligową rundy zasadniczej na polskich torach, a Falubaz Zielona Góra podejmował na własnym torze GKM Grudziądz w meczu, który nie miał żadnego znaczenia dla obu drużyn. Trzeba go było po prostu odjechać. Przed ostatnim biegiem wynik już był przesądzony. Zielonogórzanie prowadzili 54:30. Menedżer Falubazu do ostatniej gonitwy desygnował liderów: Patryka Dudka i Darcy'ego Warda, który po czterech startach miał na swoim koncie dziesięć punktów i bonus. Po nieco gorszym starcie Kangur gonił jadącego na prowadzeniu Artioma Łagutę. Pod koniec drugiego okrążenia Australijczyk chciał zaatakować Rosjanina przy krawężniku, lecz zabrakło dla niego miejsca i dwudziestotrzylatek zahaczył o tylne koło rywala, przekoziołkował i upadł uderzając głową w tor i przekoziołkował i zatrzymał się na bandzie tuż za dmuchanymi materacami. Całe szczęście, dwukrotnego IMŚJ ominął jadący za jego plecami Patryk Dudek, ale do Warda wyjechała karetka, w której zawodnik został odwieziony do zielonogórskiego szpitala. Australijczyk był przytomny, lecz uskarżał się na bardzo mocne bóle w kręgosłupie i szyi. Dodatkowo u żużlowca podejrzewano uraz nadgarstka i kolana. Niestety urazy potwierdziły się, a pierwsze szczegółowe badania tomografem były wręcz tragiczne, bowiem u Australijczyka zdiagnozowano przerwanie rdzenia kręgowego, który odpowiadał za dolne partie ciała. Zawodnika natychmiast skierowano na dwie operacje. Pierwsza z nich dotyczyła uszkodzonych kręgów, druga nadgarstka. Niektórzy fani płakali, jedni składali ręce do modlitwy, a nieliczni "fanatycy" Falubazu skandowali chamsko: Koniec kariery, ty k....., koniec kariery! To ci, którzy nie mogli wybaczyć Australijczykowi, że sześć lat wcześniej podeptał szalik ich klubu. "Z dnia wypadku pamiętam praktycznie wszystko. Absolutnie wszystko. To był zwykły dzień. W tym biegu z Łagutą... Zielona Góra już wygrała, więc nie musiałem go pokonać. Miałem za sobą dobry dzień, on był szybki, więc mogłem mu odpuścić. To był moment dekoncentracji. Wyluzowałem, bo wiedziałem, że nie muszę go gonić. Po przejechanym łuku podniosło mnie i uderzyłem w tylne koło Artioma" - wspominał zawodnik po ośmiu latach od feralnego zdarzenia.
Przy zawodniku niemal natychmiast pojawili się przyjaciele, mechanicy Chris Holder, menedżer Poole Pirates Neil Middleditch, Davey Watt oraz Ojciec. Kibice z Zielonej Góry w sporej liczbie udali się pod szpital, by dodać otuchy swojemu ulubieńcowi, w Toruniu została odprawiona msza święta w intencji zdrowia żużlowca (kościół Michalitów był pełen), niemal wszyscy zawodnicy na swoich profilach zapowiedzieli modlitwy o zdrowie kolegi. Po kliku dniach rodzina i lekarze zdecydowali się przetransportować zoperowanego zawodnika z Zielonej Góry do Anglii, gdzie miała zniknąć bariera językowa, a zawodnik miał być bliżej rodziny oraz znajomych co miało pozytywnie wpłynąć na jego formę psychiczną.
Tragedia dwudziestotrzyletniego Kangura ponownie zjednoczyła środowisko żużlowe, które łączyło się w bólu i nieszczęściu ze swoim "żużlowym bratem". Znów ponownie podnosić kwestie bezpieczeństwa. Ale najważniejsze były spontaniczne wyrazy współczucia dla Australijczyka niemal wszystkich zawodników, ale także podczas Grand Prix Polski w Gorzowie. Trzykrotny mistrz świata - Amerykanin Greg Hancock wyszedł ze specjalną inicjatywą i wystartował w takim samym kombinezonie, w jakim na żużlowych torach rywalizował Darcy Ward. Czterdziestopięciolatek zaproponował również innym żużlowcom, by podczas zaplanowanego na 3 października Grand Prix Polski w Toruniu wszyscy zawodnicy wystartowali w kevlarach Warda, które po zawodach miałyby zostać wystawione na aukcje, a dochód z ich sprzedaży wsparłby leczenie Australijczyka. Propozycja Amerykanina spotkała się z uznaniem zawodników i w ostatniej Europejskiej rundzie Grand Prix "wszyscy zawodnicy byli Darcy Wardem".

Warda wspierali również sportowcy rywalizujący w innych dyscyplinach. Specjalne zdjęcia z kartkami z hasłami: #DW43, #getwelldarcy, zamieszczali na społecznościowych portalach szczypiorniści Vive Tauron Kielce, piłkarki ręczne MKS Lublin czy piłkarska reprezentacja Polski, koszykarz Marcin Gortat, piłkarz Robert Lewandowski, były zawodnik F1 Mark Weber, Jason Crump i wielu innych. Ponadto najbliżsi Australijczyka założyli Darcy Ward Fundation i na specjalnie zainicjowanej stronie utworzyli konto na które można było wpłacać datki na leczenie młodego Kangura.

Z końcem października ruszyła również Wielka aukcja #4Darcy, w której PGE Polska Grupa Energetyczna zainicjowała zebranie funduszy na leczenie Darcy’ego Warda. W akcję charytatywną włączyli się popularni sportowcy wszystkich dyscyplin sportowych. Każdy ze sportowców, który dołączał do aukcji przekazywał na licytację osobisty przedmiot z hashtagiem #4Darcy, jednocześnie zapraszając kolejnych sportowców do włączenia się w zbiórkę.
Każda z aukcji trwała 2-3 tygodnie i była uruchamiana na platformie charytatywni.allegro.pl/4Darcy. Dochód z aukcji przekazany był na rehabilitację poszkodowanego zawodnika. Przy organizacji akcji PGE wspierała z fundacja Polskiego Związku Motorowego, a także z Ringier Axel Springer, portal Onet, platforma NC+ i Radio ZET.
Głównym motorem i twarzą akcji był siatkarz Mariusz Wlazły, którego po stronie środowiska żużlowego wspomagał najlepszy z polaków w cyklu Grand Prix 2015 Maciej Janowski.
Już na starcie całej akcji przedmioty na licytację przekazali:
    Mariusz Wlazły – koszulka reprezentacji
    Maciej Janowski – srebrny medal DMP w rozgrywkach PGE Ekstraligi
    Kamil Stoch – plastron
    Andrzej Wrona – kolacja z Mistrzem
    Jacek Krzynówek – buty
    Artur Siódmiak – koszulka reprezentacji, piłka
    Zofia Klepacka – koszulka reprezentacji
    Paweł Przedpełski – kask
    Victor Borsuk – teeter
    Maja Tokarska – koszulka reprezentacji
    Marcin Gortat – koszulka
    Dariusz Michalczewski – rękawice
Do aukcji dołączają także całe kluby sportowe. Unia Leszno przekazała jeden ze swoich złotych medali za Mistrzostwo Polski 2015.

Również przedstawiciele toruńskiego klubu, w którym przez wiele lat swojej kariery startował Darcy Ward, byli bardzo przejęci losem Australijczyka. Przemysław Termiński, szef KST zapewnił, że pomoc dla Darcy Warda będzie długofalowa. Również wtedy, kiedy "opadną emocje" związane z wypadkiem Australijczyka. Dlatego w Toruniu miał odbyć się piknik, podczas którego oprócz koncertów czy innych atrakcji, kibice mieliby okazję na spotkanie z zawodnikami KS Toruń. Po feralnym wypadku Darcy'ego przedstawiciele toruńskiego klubu uznali jednak, że pieniądze, które miały zostać wydane na organizację pikniku, trafią do kontuzjowanego Australijczyka. - Przyjdzie czas, gdy spotkamy się z kibicami w innym terminie, obecnie są ważniejsze sprawy. Postanowiliśmy wspólnie jako Zarząd KS Toruń, że pieniądze, które klub miał przeznaczyć na organizację pikniku przeznaczymy dla Darcy’ego. Mamy nadzieję, że Państwo zrozumiecie naszą decyzję. To nie jest dobry czas na zabawę - wytłumaczyli przedstawiciele KS Toruń.
To nie był jednak koniec wsparcia Aniołów dla Darcy'ego Warda. W połowie października na Motoarenie zaplanowano rozegranie memoriału Mariana Rosego. Dochód z imprezy miał zostać przekazany właśnie na leczenie Australijczyka. Ostatecznie terminarz nie pozwolił na rozegranie tych zawodów i turniej przeniesiono na kolejny wiosnę roku 2016.
Warto również dodać, że toruńska drużyna po kontuzji Australijczyka, do końca sezonu 2015 startowała w specjalnie zaprojektowanych plastronach, które zastąpiły oficjalne logo sezonu 2015 z którym zawodnicy rywalizowali przez 14 ligowych kolejek. A ponadto w Toruniu zorganizowano koncerty i spotkania zawodników z kibicami, podczas których zbierano datki na leczenie zawodnika. Podczas jednego z takich spotkań toruńscy fani podpisywali ogromną flagę #DW43, która miała zostać przekazana Australijczykowi.

W pomoc zaangażowali się również kibice, którzy kupowali specjalne fioletowe koszulki, których celem było wsparcie Australijczyka. Cena koszuli była skalkulowana na minimalnym poziomie 13 złotych, ale każdy kibic mógł dokonać dowolnej wpłaty, aby wspomóc leczenie zawodnika. Akcja przeszła najśmielsze oczekiwania, bowiem w pewnym momencie zaczęło brakować koszulek, które były sprzedawane wszędzie tam gdzie miały miejsce ważne wydarzenia żużlowe oraz przez Internet.

Sam zawodnik doceniał wsparcie i był niezwykle wzruszony wieloma spontanicznymi akcjami, jednak jego stan był nadal bardzo ciężki. Pojawiły się co prawda niewielkie pozytywne zmiany i Darcy zaczął ruszać ramionami, ale ciągle czekała do bardzo długa i ciężka droga. Australijczyk był otoczony jednak świetną opieką i rozpoczął rehabilitację w której wykazywał wiele entuzjazmu i zapału, a to było niezwykle ważne w procesie leczenia. Jak wielki hart ducha i chęć powrotu do normalności przemawiała przez Warda można było przekonać się 7 października 2015, kiedy to na torze w Poole odbył się specjalny mecz, z którego dochód przeznaczony został na leczenie zawodnika, który zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, pojawił się na trybunach stadionu przy Wimborne Road. Była to pierwsza okazja, aby przemówić publicznie po fatalnym wypadku: Szczerze powiedziawszy, to jestem przytłoczony rozmiarami tego przedsięwzięcia. Jestem zszokowany, że ludzie okazują mi tak duże wsparcie po wypadku. Chciałbym też podziękować mojej rodzinie, bo jej pomoc była do tej pory najważniejsza. Widziałem też wszystkie filmiki na Twitterze, gdzie kibice śpiewają moje imię. To jest coś wielkiego, naprawdę dzięki Wsparcie kibiców pomaga mi przebrnąć przez to. Jest mała poprawa, ale od wypadku minęło dopiero sześć tygodni, więc to tak naprawdę dopiero początek. Wciąż jest za wcześnie, by cokolwiek mówić. Urazy kręgosłupa to poważna sprawa, ale nie zamierzam odpuszczać. Będę ciężko pracować i zobaczymy co się stanie.

Get Well Darcy

Po zakończonym sezonie 2015 tradycyjnie prowadzono różnego rodzaju podsumowania i statystyki. Nie zabrakło w nich oczywiście Darcy Warda, który mino "skróconego sezonu" zaliczał się do najlepszych i najwszechstronniejszych jeźdźców. Australijczyk był jednym z nielicznych zawodników, którzy ścigali się we wszystkich trzech najważniejszych ligach, będąc liderem swoich drużyn. Oto jak wyglądały zdobycze punktowe Darcy'ego:

  Łącznie
Średnia biegowa 2,200 2,231 2,600 2,371
Suma punktów 99 58 130 287
Wyścigi 45 26 50 121
Zwycięstwa 18 8 25 51

W pierwszych tygodniach grudnia Ward jednak musiał wrócić do Australii. Powrót był wymuszony, bowiem mimo trwającej rehabilitacji, co oczywiście nie pozwalało na wykonywanie pracy zawodnik nie otrzymał od Angielskich urzędników wizy na dalszy pobyt na wyspach. Wyjazd do ojczyzny na ówczesnym etapie leczenia nie był nieco ryzykowny, ale z drugiej strony Wielka Brytania była zimnym krajem na przełomie roku i to również nie było dobre dla zawodnika. Dlatego uznano, że powrót do ojczyzny dobrze wpłynie na rehabilitującego się dwudziestotrzylatka, który zamiast chłodnej aury, będzie mógł skosztować słonecznych promieni, a przy tym będzie w miejscu w którym się wychował i to poprawi jego kondycję psychiczną, która była nie najlepsza z uwagi na to, że od początku zdawał sobie sprawę, że sierpniowy wypadek w Zielonej Górze niesie dla niego konsekwencje na całe życie i publicznie wyznał dla "Daily Echo", że jest pogodzony ze swoim losem:
"Pamiętam doskonale wypadek. Chciałem odjechać na zewnętrzną, ale Patryk Dudek tam był więc ja nie miałem miejsca. Nie pamiętam żebym wpadł w jakąś dziurę lub popełnił jakiś błąd. Pamiętam tylko jak zahaczyłem o tylne koło Artioma Łaguty i następnie był ten upadek. Za chwilę byli już wokół mnie ludzie i pytali czy wszystko w porządku. Nie czułem nic, ale powiedziałem im że złamałem ramię. To było straszne, nie czułem kompletnie nic. Pamiętam, że później jechałem do szpitala i następnie pamięć wraca mi dopiero kiedy się obudziłem. Obudziłem się około drugiej w nocy. Wtedy na miejscu byli już Joe Parsons, Chris Holder i moi mechanicy. Do poniedziałkowego wieczoru cała pamięć mi się rozmywa. Później byłem już całkiem przytomny, jednak nie myślałem o tym wszystkim. Byłem pod silnym wpływem leków i po prostu chciałem to jakoś przetrwać. W momencie upadku nie wydawało mi się, aby był on jakiś straszny, ale jednak był. Nie wydaje mi się też, abym mógł wtedy zrobić coś innego. O sytuacji w jakiej się teraz znajduję decydowały naprawdę drobne szczegóły.
Zastanawiałem się nad wieloma rzeczami, które zrobiłem. Czy gdyby niektóre rzeczy, czy decyzje były podjęte trochę inaczej spowodowałyby, że tamtego dnia nie popełniłbym tego błędu? Ale teraz już się tego nie dowiem. Może nie powinienem był podpisywać kontraktu w Zielonej Górze? Narobiłem sobie przez to sporo wrogów wśród moich fanów w Toruniu, ale chciałem być wielkim zawodnikiem w wielkim klubie, który pojedzie w play-off. To była część tej decyzji. Co by się stało gdybym tam nie podpisał? Zawsze uważałem, że zielony przynosi pecha. (…) LKI, mój dostawca odzieży, wysyłał mi kiedyś zielone skarpety, a ja je odsyłałem. Nigdy ich nie zakładałem. (…) Gdy podpisywałem umowę z Zieloną Górą, to w ogóle nie sprawdzałem wyglądu kevlaru. A gdy przyszło już do pierwszego meczu, to okazało się, że jest zielony. Miałem różne inne opcje. Tego dnia mogłem jeździć dla Grudziądza. Miałem od nich ofertę. Nie są jednak dużym klubem. Chciałem być częścią takiego i uważałem, że zasługuję na miano ważnej postaci w ważnym klubie. Skończyło się tak, że miałem wypadek właśnie w meczu przeciwko GKM. Co można na to powiedzieć?
Dziś pieniądze i dobrzy lekarze nic tu nie zmienią. Nic nie można zrobić i to jest w tym wszystkim najgorsze. Fatalne są poranki. To straszne uczucie obudzić się i nie móc samemu wstać. Muszę czekać na Lizzie (dziewczyna Darcy'ego) i jej pomoc. Zazwyczaj mija jakieś pół godziny jeśli się spieszymy, ale normalnie od czasu kiedy się obudzę do momentu kiedy jem śniadanie czy jestem ubrany mija godzina. To jest totalnie do kitu. Nigdy już nie obudzę się rano i nie powiem "dobra, czas zacząć dzień!
Rodzice i brat musieli wrócić do Australii do pracy, więc gdyby nie Lizzie zapewne nie wstawałbym i nie uczestniczył codziennie w czterogodzinnych sesjach fizjoterapeutycznych. Poza tym, kiedy sezon się skończył Lizzie zakończyła pracę i była ze mną każdej nocy. To ona jest tym powodem dla którego byłem w stanie zaakceptować sytuację w jakiej się znalazłem. Chcę kupić dom w Australii. Zostanę w Gold Coast i postaram się zacząć życie od nowa, ale plan jest taki aby wracać do Anglii co rok i być nadal w tym sporcie. Wiem, że Matt Ford planuje organizować mój Testimonial w kolejnych latach, a ja na pewno będę się w to angażował aby ściągnąć jak najlepszych zawodników, dobre nagrody i żeby była zabawa. W ciągu trzech lub czterech lat, kiedy mój stan się całkiem ustabilizuje może sprzedam dom w Australii i wrócę na Wyspy. Zanim zrobiło się tu zimno planowałem kupić dom tutaj i pomóc Mattowi dobrać zespół na przyszły sezon. Generalnie w moim życiu jest tak wiele pytań bez odpowiedzi w tej chwili".

Mimo, że Darky pogodził się ze swoim losem chciał dalej być obecny w świecie żużlowym i stanowić inspirację dla innych. I tak też się stało.  Wypadek Darcy'ego Warda spowodował efekt kuli śnieżnej, która stwarza dla niego coraz to nowsze formy pomocy finansowej. Dzięki temu zaangażowaniu dostrzeżono problem poszkodowanych sportowców i zaczęto wspierać innych poszkodowanych na torach żużlowców. W akcję wspierającą powrót do zdrowia Darcy'ego Warda zaangażowało się taj jak wyżej wspomniano nie tylko środowisko żużlowe i inne dyscypliny sportu , ale poza licytacjami cennych gadżetów, turniejami charytatywnymi czy sprzedażą charakterystycznych koszulek, na rynku spożywczym pojawił się napój izotoniczny Get Well, który stał się formą wspierania Australijczyka. Firmą odpowiedzialną za wprowadzenie produktu na rynek była fundacja Get Well Sport Sp. z o.o. stworzona przez toruńskich ludzi oddanych speedwayowi. Get Well Isotonic Drink nie był jednak marką samą w sobie, a był to produkt charytatywny. Według pierwszych założeń cenowych, całość planowanego zysku, czyli 0,50 pln z każdej butelki zasilała beneficjentów akcji Get Well wpływając bezpośrednio na konta poszkodowanych lub na konta wskazanych przez nich fundacji. Pozostałe środki miały pokryć koszty działalności (logistyka, materiały informacyjne, promocja czy administracja).

Toruński klub mimo upływających miesięcy od nieszczęśliwego wypadku ciągle miał w pamięci swojego zawodnika i u progu sezonu 2016 dalej wspomagał ulubieńca żużlowej publiczności organizując mecz z którego dochód miał zostać przekazany na jego leczenie. Niestety kilka tygodni po rozegraniu meczu mocno zaiskrzyło na linii zawodnik - klub, bowiem Darcy Ward publicznie wypowiedział się niezbyt przychylnie o toruńskim klubie, zamieszczając na swoim profilu społecznościowym wpis, z którego wynikało, że Get Well Toruń nie rozliczył się z nim za turniej, z którego dochód miał być przeznaczony na jego leczenie: "Ciągle nie mogę dowiedzieć się, ile pieniędzy zebrano na moje leczenie podczas meczu charytatywnego w Toruniu".
Całą sprawę wyjaśniał właściciel klubu Przemysław Termiński: "Problem polega na tym, że nie mamy wszystkich faktur związanych z tym turniejem. Zawodnicy nie wystawili swoich, bo płacą podatek VAT i się im nie śpieszy. Druga sprawa to streaming. On jeszcze kilka tygodni po meczu był aktywny. Australijczycy, którzy to organizowali również nie śpieszyli się z rozliczeniem. Wszystko trwa, bo każdy z kontrahentów ma czas.
Wypowiedź Darcego jest bardzo niegrzeczna. Mam maila, w którym Ward poinformował nas, że go ta akcja generalnie nie interesuje. Kiedy prosiliśmy o nagranie filmu zapraszającego na mecz, to negocjacje w tej sprawie trwały 3 miesiące. Teraz publicznie nas atakuje. Nie rozumiem tego."

Ostatnie słowa właściciela klub mimo, że wydawały się dość ostre, to jednak Termiński, miał prawo się zdenerwować, bo - w sumie - mógł nic nie robić w temacie Warda. Przecież zawodnik stracił zdrowie w momencie, gdy nie reprezentował toruńskiego klubu, ba - nawet trochę go zrobił w konia. Bo obiecał przecież, że wróci do Torunia po odbyciu zawieszenia, a jak przyszło co do czego, to, tłumacząc się tym, że nie chce zabierać miejsca w składzie Chrisowi Holderowi (do dziś kibice są podzieleni, czy to był szlachetny gest, czy tylko wymówka) wybrał konkurencyjną propozycję Falubazu Zielona Góra, akurat największego rywala Klubu Sportowego Toruń w walce o play off. Termiński mógłby powiedzieć - proszę, to niech się teraz o Warda martwi Zielona Góra. Zwłaszcza że przecież on w klubie na współpracę z Australijczykiem się nie załapał - przejął drużynę, gdy Ward był już zawieszony. Ale nie - klub z Torunia najaktywniej włączył się w pomoc po tragedii, która spotkała żużlowca. A teraz jeszcze ma z tego powodu nieprzyjemności
Szybko więc rozliczono mecz wspierający zawodnika i szkoda tylko, że pani prezes Ilona Termińska przyznała, że z Wardem klub kontaktuje się jedynie poprzez fundację #DW43. To oznaczało bowiem, że między obiema stronami nie ma się co spodziewać jakiejś dalszej współpracy. Szkoda, bo to może zniechęcić kibiców do dalszego kupowania koszulek, gadżetów itp., może po prostu utrudnić działanie wspaniałym ludziom ze wspomnianej fundacji, którzy od początku dramatu Warda poświęcili wiele serca i czasu, a teraz kładzie im się kłody pod nogi. A jak wyglądały wydatki klubowe w opinii Prezes klubu: "Wszystko odbywa się zgodnie z harmonogramem. Na stadionie było około 12 tysięcy widzów. Bilety kosztowały 10 zł, co daje przychód ze sprzedaży biletów, reklam, programów oraz liczne wpłaty od partnerów łącznie wyniosły ok. 200 tysięcy złotych. Jeżeli odejmiemy od tego VAT, podatek dochodowy, bezpośrednie koszty organizacji turnieju w kwocie ok. 140 tysięcy złotych, mecz, koncert, zwroty dla zawodników, to przelew dla Darcy'ego Warda będzie wynosił nieco ponad 48 tysięcy złotych, a ze zbiórki doliczamy jeszcze ponad 25 tysięcy, co łącznie daje kwotę ok. 74 tysięcy złotych. Pieniądze powinny wpłynąć na jego konto do końca tego tygodnia
Wszystko mogłoby wyglądać w ten sposób, że niewdzięczny Ward czeka tylko na pieniądze, nie chcąc nawet specjalnie promować... meczu charytatywnego, z którego dochód miał być przeznaczony dla niego. Tylko że nie jest to takie proste. Na pewno delikatnym tematem jest to, że Get Well to produkt konkurencyjny dla Monstera. Cokolwiek by nie mówić, Monster po wypadku Australijczyka zachował się znakomicie. Położył ogromne pieniądze na stół jeszcze wtedy, gdy zaraz po wypadku Australijczyk przebywał w klinice w Anglii, w której każdy spędzony dzień trzeba było liczyć w tysiącach funtów. I pewnie na tej pomocy się nie skończyło. W każdym razie zawodnik znalazł się w dość niekomfortowej sytuacji. Wspierać wizerunkowo Get Well, z którego sprzedaży mógłby liczyć na jakieś pieniądze, czy swojego starego, sprawdzonego przyjaciela, czyli Monster? Poza tym należy mieć na względzie sytuację w jakiej znajdował się Ward. Jego wpis mógł być przejawem "słabszego dnia", a być może byłemu zawodnikowi zaczyna brakować środków na rehabilitację. Ale tego można było się spodziewać, że z miesiąca na miesiąc po tragedii zapał do akcji charytatywnych na całym świecie będzie coraz mniejszy, a skuteczna może być jedynie stała działalność fundacji - np. w Polsce. Niestety Ward tak jak przez całą swoją karierę "chlapnął" coś na Twitterze i zrobiła się afera. To jednak to trzeba zrozumieć, bo najwyraźniej pożałował, publikując drugi wpis, łagodzący sprawę: "Chcę, żeby było jasne, że ja nie atakuję klubu, który kocham. Stwierdziłem tylko, że nie otrzymałem powiadomienia dotyczącego, ile pieniędzy zostało zebranych, pomimo wielokrotnych zapytań. Próbujemy uzyskać odpowiedź o spotkaniu i stream do spotkania na żywo, które było kilka tygodni temu. Jeżeli będę oskarżany o to, że "tylko chcę pieniędzy" czy "atakuję klub" to przestanę być uczciwym wobec moich fanów. Właśnie zarezerwowaliśmy lot do Torunia. To smutne."
Niestety, jak się okazuje, wyjaśnienia były już trochę spóźnione, bo temat został podjęty i kontynuowany przez żądne sensacji media. Generalnie obie strony popełniły błąd, rozmawiając ze sobą poprzez portale społecznościowe. Takie rzeczy bowiem najlepiej załatwiać między sobą w kuluarach klubowych gabinetów.

Mimo drobnego zgrzytu, wszystkich kibiców ucieszył z początkiem czerwca 2016 roku fakt, że rehabilitacja zawodnika przynosi spodziewane rezultaty i choć do pełnej samodzielności osoby niepełnosprawnej Darcemu jeszcze sporo brakowało napływające informacje były niezwykle optymistyczne. Ponadto sam zawodnik, tak jak deklarował planował podróż do Europy, ale również planował zaangażować się w prowadzenie żużlowej reprezentacji Australii w roli osoby dobierającej zawodników na DPŚ. Oprócz pracy w sztabie szkoleniowym australijskiej kadry, Ward miał być także twarzą kampanii reklamowej, której celem było pozyskanie środków na wsparcie reprezentacji Australii. Jednak, aby realizować wszystkie plany, Darcy musiał zyskać większą samodzielność i niezależność, do czego nieustannie dążył, a o czym opowiadała jego żona Lizzie: "Niestety, z funkcjonowaniem Darcy’ego nic nie poszło naprzód, ale wierzymy, że to się pewnego dnia zmieni. Darcy pracuje nad tym, aby pozostać bardziej niezależnym, dzięki czemu będzie mógł zarabiać dla nas pieniądze. Na przykład intensywnie ćwiczył samodzielne wsiadanie do auta i wkładanie do niego wózka, a także wysiadanie z niego i co najważniejsze - prowadzenie pojazdu - jednakże to i tak kropla w morzu potrzeb. To bardzo zabawne, bo gdy Darcy nauczył się prowadzić samochód, ciągle chciał to robić. Jeździł do sklepów po najmniej potrzebne rzeczy, tylko żeby wsiąść za kółko. Niemniej jednak, jeśli chodzi o jego zdrowie psychiczne oraz mentalne jest wyśmienicie, lepiej niż kiedykolwiek. Darcy codziennie staje na nogi, a to dzięki temu, że rząd ufundował mu ramę wspierającą. Każdego ranka trenuje w swojej siłowni w domu, a następnie rozciąga się na słońcu pijąc piwo i oglądając programy Joe Rogana. Niestety, Darcy jest trochę ograniczony z ćwiczeniami kiedy jestem w pracy, ale daje z siebie wszystko. Dwa razy w tygodniu jeździ na rehabilitację. Tam dostaje duże impulsy do pracy. Ma także mocne nerwobóle, ale to ze względu na aktualnie panującą w Australii zimę, która nie pomaga. Teraz naszym głównym celem jest wykończenie w stu procentach domu. Cały ekwipunek Darcy'ego - motocykle, kevlary, kaski i inne akcesoria przybyły do nas 2 miesiące temu w skrzyni. Chcemy zrobić z tego ładną wystawkę. Mamy również kilka dekoracyjnych rzeczy wewnątrz domu do zmiany".
Jak można przeczytać partnerka Darcego z wielkim oddaniem opiekuje się swoim mężem. Wbrew pozorom Kontuzja zawodnika i trwała niepełnosprawność mimo, że była największy życiowym pechem, to stała się tównież swego rodzaju błogosławieństwo. Po wypadku para bardzo się do siebie zbliżyła. Naturalnym krokiem okazało się narzeczeństwo i ślub, który odbył się w roku 2019, a Pani Ward tak widzi swój związek z niepokornym sportowcem: "Życie po ślubie jest takie samo jak wcześniej. Wszystko układa się perfekcyjnie, jesteśmy usatysfakcjonowani. Nadal mam jednak motylki w brzuchu, kiedy przychodzi poczta zaadresowana na panią Ward zamiast Turner. Czuję się tak samo jak przed ślubem. Jestem bardzo dumna z bycia żoną Darcy’ego, ale tak samo dumna byłam z bycia jego partnerką. W naszych uczuciach raczej nic się nie zmieniło, choć świadomość, że Darcy będzie mój na zawsze, jest cudowna. Gdy spotykamy nowych ludzi, to bardzo miło usłyszeć, kiedy Darcy przedstawia mnie jako swoją żonę. Z drugiej strony – mój mąż myśli, że może teraz częściej znikać z domu, być podwożony do i zabierany z pubu. Sądzi, że więcej ujdzie mu na sucho, ale to tak nie działa. NIe mieliśmy czasu na podróż poślubną, ale wybieramy się się do Dubaju. Goście na naszym ślubie oprócz prezentów przynosili pieniądze na naszą poślubną podróż, więc za nic jeszcze nie musieliśmy płacić. Mamy też w planie mieć pełną rodzinę. Na razie jednak pozostanie tajemnicą, kiedy zdecydujemy się na dzieci, choć przyznaję, że często rozmawiamy o dziecku".

A jak po dwóch latach wyglądało podejście zawodnika do speedwaya?
Bezpośrednio po wypadku Darcy twierdził, że sporadycznie ogląda jakiekolwiek mecze żużlowe i średnio interesuje się sportem, który zabrał mu zdrowie. Jednak jego obecność w mediach społecznościowych i komentarze  dotyczące speedwaya zaprzeczały tej teorii. Wydaje się, że pierwsze słowa Australijczyka były pokłosiem swego rodzaju traumy spowodowanej trwałym kalectwem. Obecnie Australijczyk otwarcie mówi, że śledzi poczynania kolegów w cyklu Grand Prix oraz w Ekstralidze i mocno przeżywa to, co aktualnie dzieje się w Toruniu i nie mógł się pogodzić ze spadkiem drużyny Aniołów do niższej ligi. Równie pasjonujący jak Ekstraliga był dla niego cykl Grand Prix. Jednak kontuzjowany zawodnik nie tylko ogląda zmagania żużlowców, ale także pomaga swoim kolegom. W sezonie 2019 mocno przyczynił się do poszerzenia sprzętowego ekwipunku Ryana Douglasa – zawodnika pochodzącego z Brisbane, który w roku 2019 startował w angielskiej Premiership, a przed sezonem 2020 związał się kontraktem ze zdegradowanym Apatorem Toruń.

Zatem można odnieść wrażenie, że były zawodnik pogodził się ze swą niepełnosprawnością i nadal trenuje, ale jest to trening zdecydowanie odmienny od sportowego i można powiedzieć ważniejszy, bo nie tylko pozwala wspinać się na kolejne szczeble wydawałoby się niemożliwego, ale ułatwiał życie Darcemu.

Get Well Darcy ;-)

Darcy Ward, choć karierę musiał zakończyć zdecydowanie przedwcześnie, zaistniał w tym sporcie na zawsze. Obdarzony talentem od Boga Australijczyk z pewnością mógłby osiągnąć bardzo wiele. Po wypadku jego życie zmieniło się diametralnie, ale to nie oznaczał, że na gorsze. 5 lat po wypadku, Łukasz Benz w programie This is Speedway rozmawiał z byłym indywidualnym mistrzem świata juniorów, który mówił: "Czuję się dobrze, niczego mi nie brakuje, korzystam z życia. Przyznam szczerze, że jestem obecnie dość zajęty. Wziąłem ślub z Lizzie i wspólnie angażujemy się w żużel. Nie jest to jedno określone zajęcie. Pomagam młodzieży, udzielam rad i wskazówek tutaj, lokalnie. Miałem rozbrat z żużlem na jakiś czas, ale cieszę się, że znów mogłem do niego wrócić, choć w nieco innej roli. Australia to wylęgarnia talentów oraz zbiór lokalnych społeczności. Nie od dziś wiadomo, że większość żużlowców trzyma się razem, utrzymuje ze sobą kontakty na co dzień. Ryan Douglas i Nick Morris to moi najlepsi kumple, można powiedzieć, że sąsiedzi. Oczywiście żużel jest w naszym życiu, ale rozmawiamy o różnych sprawach, prowadzimy też życie towarzyskie. Jason Crump, z którym również mam kontakt wrócił do żużla i to fantastyczna wiadomość. Planuję spotkać się z nim w niedługim czasie. Przebywa obecnie na kwarantannie po powrocie z Anglii, a potem pewnie będzie się ścigał lokalnie. Jason nigdy nie zapomniał o żużlu. Nawet, gdy oficjalnie jego kariera się zakończyła to ścigał się od czasu do czasu. Ryan Douglas i Nick Morris namawiali go na powrót. W końcu ich posłuchał i podpisał kontrakt w Anglii. Jego powrót może dać "kopa" tej dyscyplinie na Wyspach. Dzisiejszy żużel różni się od tego sprzed laty. Era Jasona Crumpa była najtrudniejsza. Startowało wówczas wielu "asów". Był Tony Rickardsson, Ryan Sullivan, Leigh Adams, Tomasz Gollob, Todd Wiltshire, Nicki Pedersen i inni. Osiągnięcie sukcesu wówczas było niesamowicie trudnym wyzwaniem. Ten, który zdobywał wtedy tytuły mógł nazywać siebie prawdziwym mistrzem. Często oglądam zmagania z tamtych czasów. To była dzika jazda.
Bardzo brakuje mi jazdy na żużlu. Pozostała dziura w moim sercu. Stało się jednak, jak się stało. Nic na to nie poradzę. Cieszę się, że mam obecnie tak dobrze poukładane życie. Naprawdę nie mogę narzekać. Jestem otoczony wspaniałymi ludźmi. Mogę wciąż działać przy żużlu, pomagać innym, angażować się w niektóre turnieje. Musi mi to wystarczyć, choć wiadomo, że chciałbym móc osobiście dosiąść motocykla i pokręcić kółka. Jeżeli chodzi o najlepsze wspomnienie z mojej kariery… Zdecydowanie było to zdobycie pierwszego tytułu mistrza świata juniorów. Miałem wokół siebie wspaniałych profesjonalistów w Toruniu. Dzięki temu osiągnąłem sukces w tak młodym wieku. Mogę szczerze powiedzieć, że dostałem w Polsce wszystko podane na tacy. Dzięki temu mogłem skupić się na sobie, na tym, aby być najlepszym. Starty w Toruniu były prawdziwym przywilejem. Uważam, że jest to najbardziej profesjonalnie prowadzony klub. Specyfika MotoAreny również bardzo mi odpowiadała. Nachylone łuki pozwalały na wiele. Można było tam wyprzedzać na różne sposoby.
Jeżeli chodzi o śmieszną historię… Mam taką jedną. Jechałem kiedyś na lotnisko, aby dostać się do Polski. Byłem przekonany, że mam samolot o godzinie 10:50. Byłem na lotnisku wcześniej, ale udałem się na śniadanie i drobny relaks przed lotem. Okazało się, że mój samolot odlatywał o 10:05, a nie jak myślałem wcześniej – 10:50. Zobaczyłem, że mój samolot krążył już po płycie lotniska. Podbiegłem do stewardessy, aby błagać ją, żeby wpuściła mnie na pokład. Byłem gotów dać jej 10 tysięcy euro w gotówce. Pilot samolotu nie zgodził się jednak. Nie wiedząc, co mam robić, wykonałem telefon do Jacka Frątczaka. Ten stanął na rzęsach, aby mnie ściągnąć na derbowe spotkanie przeciwko Stali Gorzów. Zorganizował prywatny samolot z Anglii. Zablokowaliśmy całe lotnisko, aby wystartować jak najszybciej. Wylądowaliśmy na trawiastym pasie gdzieś pod Gorzowem, gdzie czekało już podstawione Porsche z napędem na cztery koła. Jacek Frątczak opóźniał start spotkania, zgłaszając protest za protestem. Dotarłem na trzeci, bądź czwarty wyścig i otarłem się o komplet punktów. To był szalony dzień.
Dzisiaj chciałbym móc rywalizować z Bartkiem Zmarzlikiem. Dla mnie to najbardziej utalentowany żużlowiec na świecie. Do tego niesamowicie ciężko pracuje. Myślę, że gdybyśmy spotkali się na torze w Grand Prix to leciałyby iskry. On sprawiałby, że moje życie byłoby trudniejsze i w drugą stronę to samo – ja sprawiałbym, że on nie mógłby swobodnie cieszyć się tytułami. Niestety nie dowiemy się już, który z nas byłby lepszy. Brutalnie odebrano mi moje życie. Pogodziłem się z tym, nie miałem innego wyjścia".

Z kolei w innym wywiadzie mówił: "Mam wiele pomysłów by pomóc australijskiej młodzieży i wnieść coś z powrotem do tego sportu. Chcę aby moje dziedzictwo było kontynuowane w pozytywny sposób. Odkąd doznałem kontuzji próbowałem się odnaleźć w nowym życiu. Odnalezienie mojego wewnętrznego "ja" zajęło mi trochę czasu. To nie była zmiana typu kim jestem, bo wciąż jestem tą samą osobą. Była to bardziej zmiana tego kim byłem. Nie jestem już żużlowcem i supergwiazdą, ale nadal kocham ten sport. Zajęło mi wiele lat by to zrozumieć, zaangażować się i coś zrobić. Kiedy wcześniej jeździłem do Brisbane, po prostu siadałem na wzgórzu i patrzyłem co się dzieje. Nie miałem chęci by wejść do parku maszyn i zrobić coś więcej. Teraz gdy pojawiła się okazja do pomagania dzieciakom i zrobienia czegoś więcej, chcę się zaangażować. Myślę, że mogę wykonać dobrą robotę, wspierając młodych żużlowców i zachęcając ich do jazdy na motocyklach tak, by mogli kiedyś dostać się do Europy. Oprócz tego mam zamiar organizować tu wielkie widowiska z udziałem najlepszych zawodników".
I swoje słowa wcielił w życie, a pierwszym turniejem Darcego w roli promotora był North Brisbane Masters - zawody z udziałem 24 zawodników, z 24 wyścigami i ośmioma finałami. Z każdego finału awansował dalej jeden zawodnik. Nazwę wymyślił Davey Watt, który nazywał je formatem "Watt-a-24". Stawka, którą udało się zgromadzić z Jasonem Crumpem na czele sprawiła, że zawody okazały się ciekawą inicjatywą w której nie brakowało ciekawych opowieści panów Ward - Watt.

Australijska gwiazda mimo, że znalazła swoje miejsce przy żużlu, nie zaprzestała walki o powrót do zdrowia, wciąż próbując innowacyjnych metod leczenia z nadzieją, że któraś z nich okaże się skuteczna. Ponadto były zawodnik codziennie ćwiczył na siłowni, a raz w tygodniu jeździł do kliniki, by próbować stawiać kolejne kroki. Niestety nic nie zmieniło jeśli chodzi o funkcje życiowe, ale pozwalało to utrzymać w formie mięśnie oraz resztę ciała w zdrowiu, które pracowało i walczyło o coś więcej niż tylko wózek. Warto też podkreślić, że siłę do walki oprócz zony dawał Wardowi jego syn - Charlie. Państwo Ward bardzo dobrze czuli się w roli rodziców, a szczęśliwy tata tak mówił o swoim ojcostwie: "Bycie ojcem to niespotykanie pozytywne uczucie. Jestem dumny z miejsca, w którym obecnie się znajduję. Dzięki Charlie'mu poznałem nowy rodzaj szczęścia, którego wcześniej nie zaznałem. Mój syn jest bardzo zabawny, ale opieka nad nim zabiera bardzo dużo czasu. Dlatego też wielki szacunek dla mojej żony, która jest najlepszą mamą na świecie. Z kolei Lizzie Ward tak mówi o swoim mężu: "Darcy jest wspaniałym mężem. Wspiera mnie i przewodzi naszej rodzinie. Jest wspaniałym ojcem, pomaga nam na tyle, na ile potrafi. Staraliśmy się przez długi czas o dziecko i w końcu to się udało. Bycie mamą to najlepsze co mnie spotkało. Nasz syn robi duże postępy w rozwoju i jest bezpośredni - niczym jego ojciec".

Poza polską zawodnik startował
    Pool Pirates, Swindon Robins
    Piraterna Motala

Osiągnięcia
DMP 2009/2; 2010/3; 2012/3; 2013/2
IMME 2014/2
IMŚ GP 2011/16DK; 2013/8; 2014/14
IMŚJ 2009/1; 2010/1; 2011/2
DPŚ 2011/2; 2012/2; 2013/3; 2014/3
DMŚJ 2012/2; 2013/4

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
2009 10 53 63 11 1,396 34
2010 13 53 45 7 0,981 51
2012 18 91 157 24 1,989 17
2013 21 74 141 10 2,041 17
2014 11 55 111 9 2,182 10
po rundzie zasadniczej

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt