CHEŁADZE Roman

Urodzony 12 kwietnia 1936 roku

Od dziecka był autentycznym pasjonatem motoryzacji. Swe oryginalne nazwisko zawdzięcza gruzińskim przodkom. Zaczynał przygodę ze sportem w połowie lat pięćdziesiątych od rajdów i crossu. Potem zarabiał na chleb jako instruktor nauki jazdy. W 1958 roku, kiedy w Toruniu powstawała żużlowa drużyna, z ciekawości zajechał na stadion samochodem z kursantami. Akurat odbywał się trening. Po krótkiej rozmowie, Rose podstawił mu FIS-a i powiedział jedź. Cheładze spróbował i natychmiast połknął bakcyla. Regularnie uczęszczał na treningi i 10 czerwca 1959 roku uzyskał licencję.
Nigdy jednak w czasie ośmioletniej kariery nie wybił się ponad przeciętność. Świadom tego faktu, przedwcześnie postanowił zakończyć torowy epizod. Z torem pożegnał się jesienią 1966 roku. Szybko jednak uzyskał licencję kierownika drużyny, potem instruktora, wreszcie trenera. Najbardziej jednak pociągało go sędziowanie, do krótego wciągnął go szef GKŻ, płk. Rościsław Słowiecki, który swą barwną mowa zapytał "a ty by tak nie poszedł na sędziego". I stało się. Licencję "sprawiedliwego" pan Roman uzyskał w 1967 roku uzyskując po drodze wszystkie szczeble sędziowskiego wtajemniczenia od klasy trzeciej, drugiej okręgowej do pierwszej i wreszcie po pięciu latach stażu (58 imprez), pod okiem znakomitego arbitra z Gdańska Jerzego Hłaski mógł samodzielnie prowadzić zawody. Pierwszym meczem stażysty, był pojedynek Stali z Falybazem w Rzeszowie w dniu 11 lipca 1971 roku, natomiast datą, od której należy liczyć przebogatą statystykę toruńskiego arbitra jest 20 kwietnia 1972 roku, kiedy to samodzielnie poprowadził mecz drugoligowy Gwardii Łódź i Unii Leszno. I czynił to tak dobrze, że szybko uzyskał renomę w kraju. Już w 1974 roku powierzono mu "gwizdanie" finału IMP w Gorzowie, jednak Romanowi Cheładze było mało. Wykorzystując biegłą znajomość niemieckiego w 1975 roku, na wniosek Władysława Pietrzak, prezydenta Komisji Wyścigów Torowych FIM, wziął udział w seminarium we Wiedniu. Na wiedeńskie seminarium pojechał wspólnie ze Zbigniewem Flasińskim, Zbigniewem Najwerem i Tadeuszem Skibą. Cała czwórka doskonale zdała końcowe testy, otrzymując licencje międzynarodowych arbitrów FIM. Na pierwszą międzynarodową imprezę za sędziowskim pulpitem Cheładze musiał czekać do 15 maja 1976 roku, kiedy to poprowadził drugą eliminację IMŚ strefy kontynentalnej w Ostrawie (była Czechosłowacja).

Wiele z zawodów prowadzonych przez "toruńskiego sprawiedliwego" utkwiło mocno w pamięci zawodników i kibiców do tego stopnia, że przeszły one do legendy. Wynikało to z tego, że Cheładze znany był z doskonałego "czucia" żużla, z refleksu i świetnej oceny sytuacji, biegłej znajomości przepisów. Kibice zapamiętają Go jako energicznego, pewnego siebie człowieka, głośno wyrażającego opinie na temat tego, co działo się na żużlowym torze. Bezkompromisowy, czasami nawet zbyt szorstki, sprawiał wrażenie wyniosłego i niedostępnego... Jego ostre komentarze i pewność siebie, poparta olbrzymią wiedzą o sportach motorowych powodowały, że mało kto próbował podejmować dyskusję - a szkoda, bo On to uwielbiał. Wszyscy, którzy mieli okazję bliżej poznać Romana Cheładze doskonale wiedzą, że był znakomitym adwersarzem, cenił sobie towarzyskie spotkania i poczucie humoru. Uwielbiał muzykę i sam znakomicie śpiewał, był świetnym gawędziarzem, a jego anegdoty stanowiły ozdobę każdego spotkania.
Był niekłamanym autorytetem we wszystkich krajach w których dane mu było sędziować. Prowadził kilkadziesiąt mistrzowskich imprez FIM, w finały mistrzostw świata na torze klasycznym (1982 - IMEJ Pocking; 1987 - DMŚ Praga; 1987 - IMŚ Amsterdam - jedyny dwudniowy finał; 1988 - IMŚ Monachium; 1990 - MŚP Landshut) i lodowym. Czterokrotnie sądził w Zlatej Przilbie. Ostatnią przez niego sędziowana impreza na świecie to finał IMŚ na lodzie we Frankfurcie w 1992 roku.

Przez 25 lat sędziowskiej kariery prowadził 436 meczów w kraju, w tym:
    28 finałów mistrzostw Polski, a wśród nich 9 finałów IMP,
    156 meczów 1 i 2 ligi w tym 16 spotkań barażowych o szczególnym ładunku emocjonalnym,
    161 różnych zawodów towarzyskich
    41 imprez w randzie mistrzostw świata w tym 5 światowych finałów
    50 towarzyskich imprez międzynarodowych w tym 4 prestiżowe w tamtym czasie Zlate Prilby i 25 testmeczów międzypaństwowych,
Siedmiokrotnie zwyciężał - jak nikt inny - w rankingu "Sportu" w plebiscycie "Złota Patera".

Jednak do sędziowskiej historii przeszedł jako jedyny polski arbiter w 1988 roku odważył się przerwać po sześciu biegach ligowy mecz Stali Gorzów z Unią Leszno w Gorzowie, uznając, że tor został przez gospodarzy spreparowany. Walczyły wówczas przy nadkomplecie publiczności, dwie wielkie drużyny o wysoką stawkę, a spotkaniu przyglądał się ówczesny minister sportu Aleksander Kwaśniewski. Arbiter nie bał się jednak przerwać spotkania orzekając walkower dla gości, a dla gospodarzy zawieszenie licencji toru, pół miliona kary, minusowy duży punkt i czterdzieści małych. Wyjątkowość decyzji sędziego polegała na tym, że wiele mówiło się o preparowaniu torów na wielu stadionach, ale nikt nigdy wcześniej nie odważył się na taki krok, a winowajcom źle przygotowanej nawierzchni recydywa uchodziła na sucho. Ale wielu zadawało sobie pytanie dlaczego sędzia przerwał zawody dopiero po sześciu wyścigach? A arbiter ze spokojem i pewnością siebie tak komentował swoją decyzję: "wiedziałem z doświadczenia, że przy pobieżnym spojrzeniu na tor niczym nie różni się on od spreparowanego. Trudno mi było po wizualnym zapoznaniu się z nawierzchnią, na dwie godziny przed meczem, powiedzieć tysiącom kibiców, że spotkanie się nie odbędzie, bo mi się tor nie podoba. Bywa bowiem tak, że przemoczona nawierzchnia, przy wietrznej pogodzie, staje sie po kilku biegach sucha, przyczepna, a więc bezpieczna. Ale naturalnie zwróciłem uwagę na to, że to nie deszcz namoczył to, a raczej jego część, bo druga część toru była suchutka. Nakazałem wykonanie takich czynności, aby tor na całej długości i szerokości był jednakowy. Coś tam markowano z torem, ale niewiele to pomogło. Po rozpoczęciu zawodów, tor zamiast się poprawiać, pogarszał się. Błotnista maź ustępowała i pojawiały się garby, muldy, a jak to miałem zapisane w protokole jako znaczne nierówności wzdłużne i poprzeczne.
Ate sześć wyścigów.... tyle właśnie mi było potrzeba, żeby utwierdzić się w przekonaniu o słuszności decyzji co do przerwania meczu. Gorzowianie znali bezpieczną ścieżkę, goście pakowali się w dziury i padali na tor. Nie miałem wątpliwości: bezpieczeństwo zawodników jest najważniejsze, pseudo, że gorzej ich nie określę, działacze Stali zrobili sobie kpinę ze sportowej rywalizacji, ryzykując cudzym życiem i słusznie zostali przez GKSŻ ukarani. Może nawet zbyt łagodnie.
Natomiast kto był obecny na trybunach nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia w podjęciu decyzji. Zresztą potem wiele osób potwierdziło również u prokuratora, że na własne oczy widzieli prowadzone prace na torze przed niedzielą, a przed samym meczem ciągnik trzeba było wyciągać z błota.
Kibice którzy nie przychodzą na mecze oglądać jatki, przyjęli werdykt spokojnie. Spora część oczywiście gwizdała, ale to ludzie nie rozumiejący istoty sportu, bez pojęcia o regulaminach, nie przyjmujący do wiadomości, że to Stal wpakowała się w kłopoty. Fak opuszczałem stadion w asyście milicji. Co by jednak powiedzieli ci awanturujący się gdyby doszło do tragedii na torze, a prawdopodobieństwo było duże, a zły los przecież mógł dotknąć również miejscowych żużlowców.
Zaskoczeniem dla mnie było to, że musiałem taką decyzję podjąć właśnie w Gorzowie. gdzie tor był zawsze świetnie przygotowany, ale za czasów Aleksandra Ilnickiego przez lata pełniącego funkcję kierownika zawodów. Kiedy odszedł następcy myśleli, że nikt się nie doczepi, jeśli tor miał dobrą renomę i przygotowując nawierzchnię do zawodów, zrobili z toru poligon dla sprzętu rolniczego".

Po trzech dekadach decyzję tę ocenił Jacek Gajewski - Roman Cheładze cieszył się ogromnym autorytetem wśród żużlowców czy działaczy. Podejmował odważne i często niepopularne decyzje. Był twardy i nieugięty. Dla mnie takim pamiętnym zdarzeniem była sytuacja z 1988 roku w meczu w Gorzowie. Stal podejmowała Unię Leszno. Był to mecz o ogromnym znaczeniu dla układu tabeli. Tor był wówczas fatalnie przygotowany. Można powiedzieć, że został spreparowany. Cheładze podjął decyzję o przerwaniu tych zawodów z uwagi na stan toru. Nie byłoby nic wyjątkowego w tej decyzji, gdyby nie fakt, że na trybunach był wówczas nadkomplet publiczności z ówczesnym ministrem sportu, późniejszym prezydentem RP Aleksandrem Kwaśniewskim na czele. Trzeba było mieć "cojones", żeby w tamtych czasach powiedzieć działaczom: macie panowie tyle i tyle czasu. Jeśli tor nie będzie nadawał się do jazdy, przerywam mecz. Opowiadał mi o tej sytuacji. Wspominał o ogromnej presji, pod jaką się znalazł. Działaczom Stali Gorzów nie mieściło się w głowach, że można przerwać mecz w obecności ministra sportu na trybunach

Cheładze pokazywał również zawodnikom swoją stanowczość i nie wahał się ostro rozmawiać nawet z mistrzami świata. Do jednej z takich sytuacji doszło w finale Interkontynentalnym IMŚ w Vojens w 1981 roku. Po czwartym biegu deszcz lunął z nieba i padał przez 40 minut. Duńczycy byli jednak przewidzieli taką sytuację i mieli przygotowaną hałdę suchego materiału i trocin, co pozwoliło w półtorej godziny przygotować tor ponownie do jazdy i kontynuować zawody. Dwudziestotysięczna publiczność czekała cierpliwie, ale przed wyjazdem do kolejnego biegu zastrajkowali Mauger, Sigalos i Kelly Moran, którzy mieli po pierwszym starcie na swoim koncie po zerze, więc potraktowali opady jak wybawienie. Sędzia jednak kończąc rozmowy w parkingu, rzek do zawodników "Panowie ja za moment wracam za pulpit, włączam sygnał dwóch minut, a a decyzja czy jedziecie czy nie nalezy do was", a herszt buntu Ivan Mauger miał usłyszeć "niech Pan sobie przypomnij w jakich warunkach zdobył mistrzostwo świata w Goeteborgu w roku 1977. Byłem tam. To były naprawdę trudne warunki". Arbiter nie zdążył dotrzeć na wieżyczkę sędziowską, a Mauger stał już pod taśmą.
Również polski multimedalista Tomasz Gollob w finale IMP w Warszawie doświadczył twardej ręki sprawiedliwego, kiedy to został wykluczony po upadku, choć jak twierdził, został podcięty przez Adama Łabędzkiego. Sędzia jednak obejrzał całą sytuację na monitorze i dopiero podjął decyzję, po której zrobił się straszny ambaras, bowiem Gollob walczył o piąty tytuł IMP, ale sędzia w swojej ocenie nie mógł nie zauważyć winy bydgoszczanina.

Był członkiem prezydium Głównej Komisji Sportu Żużlowego w Polskim Związku Motorowym, szefem kolegium sędziów, odpowiadał za weryfikację torów, miał licencję kierownika zawodów FIM, był chronometrażystą (mierzył czasy biegów) turnieju Grand Prix Polski w Bydgoszczy'99. Jako pierwszy arbiter otrzymał w 1993 roku Medal Zasługi dla Motocyklizmu - najwyższe wyróżnienie nadawane przez Międzynarodową Federację Motocyklową (FIM), a potem jeszcze brązową honorową odznakę FIM.
Roman Cheładze zajmował się również projektowaniem torów żużlowych. Był specjalistą w tej dziedzinie. Doradzał, nadzorował i wydawał homologacje obiektom w całej Polsce. Nie odmawiał pomocy nawet, kiedy prosili o to miłośnicy speedrowera. Tor w Toruniu to jego projekt. Jego uczynność była powszechnie znana i wszyscy, którzy o cokolwiek prosili Romana nigdy nie spotkali się z odmową.

Z wieżyczką sędziowską pożegnał się definitywnie w 1996 roku podczas Łańcucha Herbowego" w Ostrowie. Była wówczas taka tradycja, że imprezą kończącą sezon, arbiter odchodzący na emeryturę żegnał się z pulpitem sędziowskim. Roman Cheładze kończył pracę sędziego na skutek bariery wiekowej. Nadal jednak się udzielał. Był przez pewien czas przewodniczącym Kolegium Sędziowskiego, bo takie ciało było powołane przy GKSŻ

Oto co powiedział o Romanie Cheładze dla Świata Żużla nr 23, znany dziennikarz, a w latach osiemdziesiątych wiceprezes GKSŻ Adam Jaźwiecki: Najlepszy  do tej pory sędzia żużlowy klasy międzynarodowej. Zna niemiecki. Prowadził trudne imprezy w Vojens, raczej sprzyjał - moim zdaniem - Olsenowi. Turnieje Interkontynentalne indywidualne, drużynowe potyczki, były wielkim praniem, Roman wychodził z nich obronną ręką. Lubił śpiewać, kiedyś jego mama chciała żeby został śpiewakiem operowym. Pracował w Polmozbycie w Toruniu, sędziował, odpowiadał za tory w GKSŻ. Brunetki, blondynki to jedna z jego ulubionych zaśpiewek. Po polsku i po niemiecku  Rosamundę wszyscy zawsze podchwytywali. Jak sędziować to sędziować, jak się bawić to się bawić.
Roman Cheładze miał duży autorytet na arenie międzynarodowej, w 23 października 1993 roku w irlandzkim Dublinie, został wyróżniony medalem FIM "za zasługi dla motocyklizmu". To rzadko się zdarza w przypadku arbitrów.

Zmarł 14 stycznia 2002 roku w skutek powikłań po zawale serca. Miał dystans do swojej choroby, często dowcipkując na ten temat. Mało kto wiedział, że operacja nie wchodziła już w grę i nie doczekał planowanej transplantacji.
Jego marzeniem było stworzenie programu seminariów dla dziennikarzy
, podobnych do tych jakie prowadził z sędziami. Miał już gotowy konspekt i niemal ukończone formularze testów, wybrał nawet przypadki z imprez żużlowych - zarejestrowane na kasetach video. Pierwsze takie seminarium miało odbyć się w ubiegłym roku pod patronatem Toruńskiego Stowarzyszenia Żużlowego. Z różnych względów do niego nie doszło... Do ostatnich chwil spotykał się z kibicami dzieląc się wiedzą i wyjaśniając zawiłości regulaminowe. Przygotował cykl wykładów przeznaczonych wyłącznie dla nich.

Inni o Romanie Cheładze.

W dziesiątą rocznicę śmierci Romana Cheładze na blogu "Nie tylko w lewo" w felietonie "Sędziowanie jak śpiewanie" czołowego polskiego arbitra wspominał doskonały redaktor Adam Jaźwiecki:
Był zawsze zdecydowany na odprawach z zawodnikami. Mieli duży respekt przed nim i nie dyskutowali. Sędziował zawody różnej rangi i oceny jego pracy były zawsze wysokie, choć nie uniknął kontrowersji zwłaszcza po dramatycznych turniejach w duńskim Vojens w finałach interkontynentalnych, które były często przedwczesnymi finałami światowymi.
ROMAN CHEŁADZE z Torunia. Międzynarodowy arbiter, znany w świecie żużlowym nie tylko jako sędzia ale również jako działacz, odznaczony przez Międzynaroodową Federację Motocyklową /FIM/ medalem Za zasługi dla motocyklizmu i Honorową Odznaką FIM w kolorze brązu. Bardzo prestiżowe odznaczenia, cenne w karierze każdego człowieka, któremu bliski jest nie tylko speedway.
Znaliśmy się z imprez, wyjazdów wspólnych na zagraniczne imprezy. W podróży poznaje się ludzi głębiej, są różne sytuacje, jest czas na rozmowy na długich trasach. Miałem przyjemność uczyć się żużla od Romana.
Przypominam go, bo nie tak dawno w styczniu minęło 10 lat od jego śmierci.
Walczył od długiego czasu z chorobą serca. Na początku lat 90 – tych przyjechał na Śląsk odebrać kolejną "Złotą Paterę" dla najlepszego sędziego w rankingu redakcji "Sportu". Gala odbyła się w hotelu "Katowice", był tam również profesor Zbigniew Religa i poznałem ich z sobą. Umówili się na spotkanie w Warszawie, odżyły nadzieje na transplantację serca, znany kardiochirurg był gwarantem lepszej zdrowotnej przyszłości dla toruńskiego arbitra. Niestety nie doczekał i zmarł w wieku 65 lat po kolejnym zawale serca wskutek powikłań. Żył z chorobą normalnie, nie oszczędzał się specjalnie. Był niezwykle aktywnym działaczem do końca swoich dni. Zmarł w Toruniu w styczniu 2002 roku.
Lubiłem Romana. Przyjaźniliśmy się.
Próbował jeździć na żużlu w Toruniu/ LPŻ, Stal/ ale nie bardzo mu się wiodło, zmienił opcję i licencję sędziowską uzyskał w 1967 roku. Debiut międzynarodowy zaliczył w Ostrawie w 1975 roku. Znał język niemiecki, dlatego też nie miał problemów na arenie międzynarodowej. Karierę sędziowską zakończył po 25 latach turniejem o Herbowy Łańcuch Ostrowa Wielkopolskiego. Prowadził ponad 500 imprez, 9 finałów o indywidualne mistrzostwo Polski, jako pierwszy Polak sędziował dwudniowy finał indywidualny o mistrzostwo świata na olimpijskim stadionie w Amsterdamie.
Był znaczącą postacią w świecie żużla, towarzyski, imponował śpiewaniem, bo miał niezły, mocny głos, matka chciała aby kształcił się w tym kierunku. Repertuar Jana Kiepury oraz inne szlagiery miał opanowane, toteż gdy były okazje śpiewał towarzysko ile się dało. Miał korzenie gruzińskich przodków, stąd jego nazwisko. Nie zgłębiałem nigdy tego wątku.
Miał charakter zdecydowany, toteż w 1988 roku w Gorzowie kiedy gospodarze spreparowali tor w meczu z Unią Leszno przerwał bezceremonialnie zawody i zrobiła się wtedy niezła wrzawa.
Sędziował niemal wszędzie, także 9 finałów o indywidualne mistrzostwo Polski. Był bezkompromisowy, zawodnicy wiedzieli, że jeśli na starcie coś zbroją będzie z nimi krucho. Sytuacje na torze rozstrzygał szybko i trafnie, i nie jest to lukrowanie, tylko faktyczna ocena człowieka, który zasłużył swoją pracą na taki wizerunek.
Finały interkontynentalne, których już w takiej formule nie ma, a były rozgrywane drużynowo oraz indywidaulnie miały zwykle dramatyczny przebieg, startowała elita, było ostro od startu do mety, od początku do końca. Był w ogniu, często Roman sędziował takie zawody u Ole Olsena w Vojens. Miał autorytet i markę mocnego charakteru.
Sędziował kilka razy posezonowe turnieje w Pardubicach o "Zlatą Prilbę". Siedem razy triumfował we wspomnianym popularnym rankingu "Sportu" o "Złotą Paterę" na najlepszego sędziego. Dominował. Próbowali, nie dawali rady. Był zawsze sobą.
Dobra znajomość niemieckiego ułatwiała mu bycie w świecie. Z jednej strony był sędzią, z drugiej działaczem Głównej Komisji Sportu Żużlowego PZM, odpowiadał za Kolegium Sędziowskie, za tory, licencje, chronometraż. Techniczne tajniki tego sportu były mu znane. Zaczynał przecież jako zawodnik, jeździł w crossach, na żużlu od 1959. Od 1965 roku obrał kierunek innej pasji, z którą związał się do końca życia.
Dusza towarzyska, nie unikająca ludzi, sytuacji, które zwykle są w repertuarze każdych imprez. Zasługiwał na pewno na międzynardowy awans i bycie członkiem władz FIM. Niestety nie krył swoich opinii w konfrontacjach z polskimi władzami motorowymi, nie był posłusznym wykonawcą, gdyż miał swoje zdanie. Nie są to racje popularne i pomagające w robieniu słusznej kariery. Decydenci wyznają zwykle dewizę "mierny ale wierny". Takim Roman Cheładze nie był, miał gruzińsko – polski charakter, bezpardonowo reagował w życiu, a takie postawy niestety nie są lubiane.
"Brunetki, blondynki"… śpiewał bez obciachów, kiedy tylko można było. Inne szlagiery. Dobry kumpel do szabelki i butelki. Pierwszorzędny fachowiec w branży bez zbędnych słów.
Bywałem z nim w Europie na licznych imprezach. Były podróże z ekipami i wyprawy na sędziowskie turnieje. Bardzo przeżywał debiut w Amsterdamie, kiedy prowadził finał światowy, indywidualny, dwudniowy wówczas i ostatni w takiej formule jak się okazało. Był tam z żoną i zawody zaliczył udane, Amsterdam jest piękny jak obrazy Van Gogha.
Ostatnie lata i spotkanie z prof. Zbigniewem Religą wiązały się z postępującą chorobą serca i nadzieją na transplantację. Niestety serce Romana nagle nie wytrzymało, zabrakło czasu, który okazał się okrutnym sędzią w życiu niezwykłego arbitra, który jako pierwszy Polak rządził żużlowym towarzystwem światowym na wysokie "C".

Jacek Gajewski - menadżer żużlowy z Torunia - To co mi się podobało u Romana Cheładze, to otwartość na ludzi. Kiedy była praca, to była praca. Był człowiekiem niesamowicie towarzyskim i wesołym. Można o nim powiedzieć: dusza towarzystwa. Widziałem, jak łatwo nawiązuje kontakt z ludźmi. Potrafił wiele spraw ogarnąć pod względem organizacyjnym. Gdy został przewodniczącym Kolegium Sędziowskiego, potrafił godzić różne interesy. Wiadomo, że byli młodsi sędziowie, których trzeba było wspierać, ale i starsi, którzy chcieli jeszcze coś sędziować. Gdy były jakieś problemy, załatwiał to we własnym gronie. Miał fajną zasadę, że nie prał pewnych brudów publicznie, tylko potrafił spotkać się i w cztery oczy wyjaśnić wątpliwości. Daleki był od tego, żeby w mediach kogoś linczować. Przy jego dużym wsparciu przez jakiś czas byłem komisarzem technicznym. Miałem licencję FIM-owską i pełniłem tę funkcję na różnych zawodach w Polsce. W wielu sytuacjach mogłem liczyć na jego wsparcie. Dzięki jego działaniom po 1998 roku, kiedy to rozeszły się moje drogi z toruńskim klubem, właśnie Roman Cheładze, pomimo protestów grupy działaczy ze środowiska, sprawił, że pojechałem na seminarium dla komisarzy technicznych w Warszawie. Był doskonałym arbitrem i choć każdemu z nas w życiu zdarzają się błędy, w jego karierze sędziowskiej tych błędów było naprawdę niewiele. Otwarcie potrafił powiedzieć po czasie, że może powinien podjąć inną decyzję, że może czegoś nie dostrzegł. Miał czasami naprawdę ciężkie imprezy do sędziowania, bo przecież prowadził nawet finały indywidualnych mistrzostw świata. Pamiętam, że sędziował ten dwudniowy Finał IMŚ w Amsterdamie w 1987 roku czy Finały Interkontynentalne, które w tamtych czasach stanowiły przepustkę do Finału IMŚ. Dużym handicapem Romana Cheładze była znajomość języka niemieckiego. Posługiwał się nim płynnie. Dzięki temu łatwiej było mu nawiązać kontakt. W tamtych czasach wielu działaczy z tego ścisłego topu jeśli chodzi o Komisję Wyścigów Torowym FIM byli to Niemcy. Znajomość języka była dodatkowym atutem. Widziałem jakie miał kontakty z najważniejszymi ludźmi FIM jak Renzzo Giannini czy innymi osobistościami FIM czy Komisji Wyścigów Torowych. Byłem świadkiem tego, jakie miał w tym gronie poważanie. Według mnie, ale nie tylko, bo o tym też mówili ludzie ze środowiska żużlowego, z którymi miałem styczność, Roman Cheładze i Władysław Pietrzak to największe autorytety w kwestii wiedzy żużlowej, ale i charyzmy - podkreśla Gajewski.

Bartłomiej Czekański - dziennikarz felietonista Tygodnika Żużlowego oraz Przeglądu Sportowego - Postawny facet o tubalnym, donośnym głosie. Romek Cheładze to był dynamit. Wypełniał sobą każdą przestrzeń, w której się znajdował. Wszędzie go było pełno. Dusza towarzystwa. Przywykłym do wydawania poleceń. Czasem krytykowałem go w mediach za jego decyzje na wieżyczce, ale szanowałem, gdyż obok Aleksandra Janasa to był bodaj jedyny polski sędzia żużlowy (chyba, że znowu dopadła mnie skleroza), który wcześniej sam startował na "szlace". Znał więc ten sport od środka, tj. z perspektywy siodełka motocykla (a to jest zupełnie inny sport niż ten widziany z trybun, czy w telewizorze), dzięki czemu łatwiej mu było prawidłowo ocenić kontrowersyjne zdarzenia na torze. A często nie posiadał do dyspozycji 160 powtórek telewizyjnych powtórek w zwolnionym tempie i z różnych kamer, jak mają dzisiejsi sędziowie. Choć niektórzy bywają tak zadufani w sobie, że z nich nie korzystają. Np. taki Marek Wojaczek słynął z tego, że wykluczał zawodnika, kiedy jeszcze motocykle fruwały w powietrzu i kurz nie opadł. A Wojaczek już swoje wiedział i zapalał odpowiednie światełko.
Każdy kto wspomina Romana Cheładze, wraca do ligowego meczu w 1988 roku, kiedy uznał on po sześciu wyścigach przerwał corridę, mimo że na trybunach zasiadł nadkomplet widzów. Do tamtej pory żaden inny nasz arbiter nie porwał się na taki drastyczny "numer". Ale to był styl Romka Cheładzego. Mało kto jednak pamięta finał interkontynentalny IMŚ w Vojens w 1981 roku - o którym czytałem - po czwartym biegu spadła ulewa. Potem jednak gospodarze między innymi trocinami osuszyli tor. Jednak ściganci, którzy w pierwszej serii startów przycieniowali, ponoć m.in. Mauger, Sigalos i K. Moran cwanie zwietrzyli okazję i oświadczyli, że nadal jest za mokro i oni strajkują. Nie pojadą. - Róbcie co chcecie, ja wracam na wieżyczkę i włączam światło dwóch minut, a ty Ivan przypomnij sobie na jakim błocku w Goeteborgu zdobyłeś w 1977 roku tytuł IMŚ. Ja tam byłem i widziałem, jak ciężkie to były warunki torowe - rzekomo miał powiedzieć swym tubalnym, donośnym i władczym głosem. Zanim nasz arbiter doszedł do wieżyczki, to wielki Mauger stał już pod taśmą gotowy do wyścigu. Dziennikarze przypominają też, że Roman w warszawskim finale IMP ‘96 wykluczył Tomka Golloba, choć ten zaklinał się, że to Adaś Łabędzki go podciął. Cheładze sędziował bez kompromisów i bez litości nawet dla tych największych. A prowadził w swej karierze 41 imprez w randze mistrzostw świata, w tym 5 finałów, np. IMŚ w Monachium (1989 r.) i dwudniowy w Amsterdamie (1987 r.) , czy dziewięć finałów IMP. W sumie, jak obliczono, przez 25 lat "odgwizdał" 436 żużlowych zawodów, w tym wiele najwyższej rangi.

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
1959 7 19 9 1 0,526 ?
1960 10 24 17 3 0,833 ?
1961 20 80 102 6 1,350 ?
1962 ? ? ? ? ? ?
1963 ? ? ? ? ? ?
1964 ? ? ? ? ? ?
1965 ? ? ? ? 0,94 64
1966 ? ? ? ? 0,85 58

Wybrane mecze ligowe sędziowane przez Romana Cheładze
28-09-1986 1 liga Polonia Bydgoszcz - Stal Gorzów
05-10-1986 1 liga Wybrzeże Gdańsk - Unia Leszno
12-07-1987 2 liga Kolejarz Opole - Śląsk Świętochłowice
04-10-1987 2 liga Włókniarz Częstochowa - Kolejarz Opole
11-10-1987 1 liga Unia Tarnów - Włókniarz Częstochowa
11-07-1990 2 liga GKM Grudziądz - Włókniarz Częstochowa
16-09-1990 2 liga Kolejarz Opole - Start Gniezno
07-04-1991 2 liga Włókniarz Częstochowa - KKŻ Krosno
28-04-1991 2 liga Kolejarz Opole - Stal Rzeszów
30-05-1991 2 liga Kolejarz Opole - Śląsk Świętochłowice
22-09-1991 2 liga Kolejarz Opole - Włókniarz Częstochowa
13-10-1991 1 liga ROW Rybnik - Wybrzeże Gdańsk
20-05-1992 1 liga Morawski Zielona Góra - Wybrzeże Gdańsk
21-05-1992 2 liga Kolejarz Opole - Victoria Machowa
13-09-1992 1 liga Motor Lublin - Yawal Częstochowa
20-09-1992 1 liga Stal Rzeszów - Unia Tarnów
11-10-1992 1 liga Morawski Zielona Góra - Yawal Częstochowa
20-06-1993 1 liga Morawski Zielona Góra - Motor Lublin
08-08-1993 1 liga Morawski Zielona Góra - Unia Leszno

     

Zdjęcia zostały nabyte
na stadionowym stoisku z pamiątkami

W notce wykorzystano felieton Romualda Staniewicza
jaki ukazał się w Świecie Żużla nr 26

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt