KAPAŁA Florian
Urodzony w 28 marca 1929 roku w Szymanowie.
Florian Kapała był taką arką przymierza,
która łączyła siermiężne, ale pełne entuzjazmu lata 40-te, z w pełni nowoczesnym
i dobrze zorganizowanym sportem jakim był polski żużel w drugiej połowie lat
60-tych.
Zaczynał, w 1948 roku w klubie RKS Rawicz, w czasach kiedy na polskich torach rządził i dzielił
legendarny Alfred Smoczyk. Był obok Franciszka i Mariana Nowackich oraz Jana Siekalskiego, jednym z
założycieli klubu żużlowego z Rawicza. Jeżdżono wówczas na poniemieckich
maszynach przystosowanych do jazdy na torach, to znaczy często zwykłych
lekkoatletycznych bieżniach, nie zabezpieczonych nawet bandami. To była jednak
dobra szkoła charakteru i Florian Kapała wychowany w klubie z małego
wielkopolskiego Rawicza zdał w niej egzamin celująco.
Szybko stał się gwiazdą żużla, najpierw lokalną, w swoim klubie, w swoim
mieście, a potem w Polsce i na świecie. I nic mu w tym nie było w stanie
przeszkodzić, nawet noga poważnie złamana na narciarskim stoku w Zakopanem
niemal u progu kariery. To nie było zwykłe, banalne złamanie. Młodemu
zawodnikowi groziła nawet amputacja nogi. Kiedy już uporał się ze zdrowiem
powraca na tor i chociaż kontuzja "urwała" mu aż dwa sezony szybko powrócił do
wysokiej fory i
w 1953 roku został po raz pierwszy indywidualnym mistrzem
Polski. - Powitanie na dworcu miałem cudowne, chyba całe miasteczko przyszło
mi pogratulować - wspominał po latach.
Trzy lata później tryumfował w IMP po raz drugi, wyrównując rekord Włodzimierza
Szwendorwskiego. Był już wówczas reprezentantem kraju, chociaż ówczesne kontakty
międzynarodowe Polaków, nie były zakrojone na szeroką skalę.
W czasie jego kariery były również chwile smutku, bowiem w Wiedniu w 1956 roku był świadkiem jednej z największych tragedii w polskim żużlu. Na własne oczy widział, jak umiera jego kolega z reprezentacji. Podczas meczu towarzyskiego Austria - Polska w Wiedniu związany z Toruniem Zbigniew Raniszewski na kompletnie niezabezpieczonym torze przy pełnej prędkości wjechał prosto pod betonowe schody. Bardziej drastycznego wypadku nigdy już później nie oglądaliśmy. "Wystartowałem jako pierwszy i cały wypadek zarejestrowałem kąta oka. Dojechałem jeszcze do następnego wirażu i zatrzymałem się. Wiedziałem, że stało się coś strasznego. Do dziś nie mogę zrozumieć dlaczego pochylił głowę i uderzył w beton, a nie próbował podnieść motocykla i nim zamortyzować uderzenie. Może wtedy żyłby? Po tym wszystkim czułem się okropnie" - wspominał ową tragedię w książce "Asy żużlowych Torów".
Powróćmy jednak do dni radosnych. W 1954 roku pod jego wodzą Kolejarz,
kopciuszek wśród klubów ze znacznie większych ośrodków, wdarł się na podium DMP.
Jednak na drugim końcu Polski zrodziła się nowa żużlowa potęga, bowiem w
Rzeszowie tamtejsi inżynierowie skonstruowali polski silnik do motocykla
żużlowego FIS.
Na technologicznej podbudowie powstała jednocześnie interesująca drużyna w
której przewidziano miejsce dla Kapały. Gdy padła konkretna propozycja zawodnik
postanawia się spakować i rozpocząć nowy rozdział swojej kariery i swojego życia
zarazem.
W tamtych czasach (koniec lat 50-tych) barw klubowych nie zmieniało się ot tak
sobie. Nie było ani list transferowych, ani wolnego rynku. Zmiana klubu przez
tak znanego żużlowca była wręcz sensacją i budziła wielkie namiętności kibiców,
działaczy, dziennikarzy. Nic więc dziwnego, że w roku 1958 gdy Kapała
postanowił bronić barw Stali Rzeszów, Kolejarz Rawicz postanowił go
zdyskwalifikować, a
wielkopolska prasa nie szczędziła rawiczaninowi uszczypliwości. Miał więc pójść
za kasą i mieszkaniem, a dodatkowo za samochodem marki Moskwicz, który miał
otrzymać, żeby jak pisano "nóżek sobie nie utrudził". Obrońcy jego decyzji
podnosili, że chce studiować, pracować w WSK i rozwijać karierę. Końcem końców
przeniósł się do Galicji i szybko zdobył serca nowych kibiców. Stał się liderem
wielkiej Stali. Drużyny, która szybko wspięła się na krajowy szczyt i
pozostawała długo w czołówce. Dwa drużynowe mistrzostwa kraju w 1960 oraz 1961
roku, kilka innych medali. Kapała, Kępa, Malinowski, Stawecki, Pilarczyk,
Brzozowski, Batko tak silnej drużyny Rzeszów nie miał ani nigdy wcześniej, ani
nigdy później. W 1960 roku Stal zdobyła mistrzostwo kraju będąc beniaminkiem
ligi i nic więc dziwnego, że stadion Stali gromadził regularnie po 20, a jak
donosiła prasa nawet 30 tysięcy widzów, co patrząc na dzisiejszy układ trybun
obiektu przy ulicy Hetmańskiej wydaje się rzeczą niemożliwą. Florian Kapała
został bohaterem Rzeszowa nie tylko za zwycięstwa w lidze. Rządził i dzielił w
turniejach indywidualnych. W 1961 oraz 1962 znowu wygrał IMP. Cztery triumfy
były wówczas absolutnym, fantastycznym rekordem. Do tego dorzucił historyczny bo
pierwszy Złoty Kask.
Gwiazda Kapały świeciła pełnym blaskiem i co
ważne nie tylko w Polsce, ale także za granicami naszego kraju.
Na świecie Florek - jak o nim mówiono - zadebiutował w indywidualnych
mistrzostwach świata w roku 1956. Wygrał pierwszą eliminację w Warszawie, potem
był ósmy w Oberhausen i dopiero finał kontynentalny przyniósł kres jego
przygodzie z IMŚ. Minęły trzy lata i Kapała dostąpił zaszczytu udziału w
wielkim finale mistrzostw na samym Empire Stadium w Londynie. To był jednak
wielki dzień przede wszystkim innego Polaka - Mieczysława Połukarda, bo Kapała
był wówczas "tylko rezerwowym". Jednak co się odwlecze to nie uciecze i dwa lata
później zawodnik jeździ kapitalnie w kolejnych eliminacjach (Liberec, Warszawa,
Siany) i w efekcie awansował do finału już jako pełnoprawny zawodnik. A finał
roku 1961 zaplanowano w szwedzkiej miejscowości Malme. "Jechałem na ten finał
z wielkimi nadziejami. Na treningu byłem jednym z najszybszych. Faworyt
gospodarzy Fundin prosił, abym mu pomógł dopasować motocykl. Startowaliśmy razem
i zawsze zostawiałem go z tyłu. Nazajutrz było jednak odwrotnie. " Fundin
zdobył wówczas swoje trzecie mistrzostwo, a Kapała był siódmy. Jednak w tym
samym 1961 roku odnotował swój największy sukces, który jednocześnie do dziś
pozostaje jednym z największych osiągnięć polskiego sportu żużlowego w jego
historii. We Wrocławiu, po dramatycznym finale, Polacy z Kapałą w składzie
zdobyli tytuł Drużynowych Mistrzów Świata. To była piękna, wielka sensacja.
Warto podkreślić, że Kapała okazał się jedynym żużlowcem tego finału, który nie
przegrał z żadnym z rywali, uległ natomiast złośliwości ślepego losu (rozsypał
mu się jedyny motocykl po dwóch imponujących zwycięstwach biegowych).
Starty w międzynarodowym gronie to także prestiżowe wówczas mecze, między innymi
z Wielką Brytanią, liczne wyjazdy zagraniczne. A także przyjaźnie: Fundin,
Craven, McKinlay, twórca speedwaya Hoskins, a przede wszystkim Rosjanin
Plechanow. Nazwiska, które przecież złotymi zgłoskami zapisały się w historii
światowego żużla. A obok nich on, chłopak z małego Rawicza. Czy jeszcze
kilkanaście lat wcześniej mógł o tym choćby pomarzyć?
W 1967 roku przeżył życiowy zakręt. Jego
kariera dobiegała końca, ale nikt chyba nie przewidywał, że zakończy się w tak
brutalny sposób. To nie był wypadek na torze, to był życiowy błąd, za który
przyszło mu gorzko zapłacić. Ale otrząsnął się i po kilku latach przerwy
powrócił do ukochanego sportu, ale już jako trener. Najsilniej los trenerski
związał Kapałę z Tarnowem, gdzie zamieszkał, pracował i uczył okoliczną młodzież
tak zwanego "żużlowego rzemiosła".
Jednak na początku trenerskiego fachu w roku 1968 los skierował trenera z Małopolski, aż na Pomorze, a
konkretnie do Torunia. Nie był to udany sezon dla
toruńskiego speedwaya, dlatego po roku pan Florian pożegnał się z Aniołami.
Pomimo krótkiego stażu w mieście Kopernika
spod jego ręki wyszło wielu zawodników. Było ich za dużo jak na jedną drużynę.
Postanowiono więc dokonać przeszczepu sportu żużlowego z Torunia do Grudziądza.
Oto jak początki
organizacji żużla w położonym niedaleko od Torunia, Grudziądzu wspomina ówczesny
prezes klubu Benedykt Rogalski - najpierw
musieliśmy pomyśleć o wytworzeniu zapotrzebowania społecznego na żużel, bo po
prostu takie były czasy. O to zadbał
nasz zawodnik i trener
Bogdan Kowalski, związany z Grudziądzem. Dotarły do mnie
dwie petycje w sprawie reaktywowania żużla w tym mieście. Tajemnicą Bogdana
Kowalskiego było uzyskanie wyjątkowo dużej liczby podpisów pod tym dokumentem i
to, że wiele z nich było do siebie nadzwyczaj podobnych. Pojechałem do
Grudziądza na spotkanie z miejscową młodzieżą, które Kowalski zorganizował w
dworcowej świetlicy. W efekcie władze spojrzały przychylnym okiem na te starania
i wyraziły zgodę.
Po rocznej przygodzie w grodzie Kopernika swoje kroki skierował do Tarnowa.
Był trenerem pierwszej drużyny, później przez wiele lat szkolił młodzież,
pomagał przy przygotowaniu sprzętu dla adeptów tego sportu. Obecny, nie tylko
obowiązkowo na każdych zawodach w Tarnowie, ale także na niemal każdym treningu.
Z miastem Aniołów związał się ponownie w roku 1976. Posiadał
wówczas już większy bagaż
doświadczeń, co pozwoliło mu wyrwać toruński zespół z ligowej mierności, bowiem
awansował w szeregi najlepszych zespołów w kraju. Związek nowego - starego
trenera z drużyną trwał trzy sezony i choć w lidze Apator zazwyczaj bronił się
przed spadkiem, wielu toruńskich kibiców z szacunkiem wspomina trenerskie lata
Kapały - a zwłaszcza jego rękę do "żużlowego narybku".
Za wyniki sportowe przyznano mu tytuły:
- mistrz sportu 1959
- złoty medal za wybitne osiągnięcia sportowe w roku 1961
- złoty medal FIM za osiągnięcia w roku 1961
- zasłużony mistrz sportu 1967
Otoczony często wianuszkiem kibiców, dla których pozostał zawsze wielkim autorytetem. Jeszcze wczesną jesienią 2007 roku można go było spotkać na zawodach młodzieżowych. Z troską myślało przyszłości żużla w mieście, z którym się związał. W październiku trafił do szpitala, z którego już niestety nie powrócił. Florian Kapała zmarł w Tarnowie w wieku 78 lat w dniu 18 listopada 2007, po ciężkiej chorobie. Do ostatnich swoich dni kibicował tarnowskim "Jaskółkom".
W Rawiczu jednak nie zapomniano o popularnym "Florku", dawno wybaczono mu "ucieczkę" do Rzeszowa i w 2008 roku rawicki obiekt nazwany został jego imieniem. Czterokrotny czempion niestety nie doczekał tego wyjątkowego momentu, ponieważ jak wyżej wspomniano zmarł kilkanaście miesięcy wcześniej: "Dzisiejsza decyzja radnych to moja osobista satysfakcja. Trudno o lepsze uczczenie imienia żużlowca, który reprezentując Rawicz rozsławił nasze małe miasto w Polsce i za granicą" - oznajmił w Radiu Elka pomysłodawca całej akcji, Tomasz Organistka.
Oto jak na wieść o śmierci Floriana Kapały zareagowali jego koledzy z toru:
Andrzej Wyglenda – Pierwsze słyszę o śmierci Kapały... Aż wierzyć się nie chce! Florek był ode mnie o tych kilkanaście lat starszy, więc nasz kontakt nie był tu może taki ścisły, ale częste wspólne zawody spowodowały, że łączyły nas stosunki jak najbardziej koleżeńskie. Był bardzo bezpośrednim, serdecznym człowiekiem. Ale przede wszystkim Florek był kimś ważnym w naszym żużlu. Na torze to udowodnił, wielokrotny mistrz Polski. Myślałem, że nikt go nie dogoni pod względem ilości tytułów IMP, a potem udało mi się jako pierwszemu wyrównać jego rekord 4 zwycięstw w finale IMP. Jego śmierć to jest smutna wiadomość dla wszystkich, zwłaszcza byłych żużlowców, reprezentantów Polski. Florek był dla nas wzorem. Miałem do niego ogromny szacunek, i niczego nie zmieniał fakt, że pod koniec swojej kariery raczej już ze mną częściej przegrywał.
Joachim Maj - Florek nie żyje?... rany boskie! Kiedy to się stało? Był dla mnie więcej przyjacielem, niż przeciwnikiem. Na torze różnie to bywało, raz on, raz ja wygrywałem, ale potrafił przyjść, poklepać na pocieszenie po plecach, powiedział: "Będzie dobrze", albo pogratulował szczerze, gdy przegrał. Był też moim serdecznym kolegą z meczów kadry. Dużo wspomnień..., szkoda Florka!
Stanisław Tkocz – Bardzo mi przykro z powodu Florka, współczuję rodzinie! Wszystkich nas to czeka, niestety. To był mój dobry przyjaciel, szczególnie w reprezentacji wiele nas łączyło. Razem zdobyliśmy pierwszy raz dla Polski mistrzostwo świata drużynowo we Wrocławiu. Florek był dobry, ale nigdy się nie wywyższał. Lubiliśmy się. W meczach kadry jeździliśmy w parze, ja bliżej bandy, Florek po małej. Razem też mieliśmy startować w drużynie Stali Rzeszów, ale moje przejście zablokował wtedy prezes Trawiński z Rybnika.
Źródło:
Informacje własne
Robert Noga
TŻ nr 48 (889)
Stefan Smołka
www.sportowefakty.pl
Osiągnięcia
1954/3; 1955/2; 1960/1; 1961/1; 1962/2; 1966/3 | |
IMP | 1951/3; 1953/1; 1954/9; 1955/5; 1956/1; 1959/3; 1961/1; 1962/1 |
ZK | 1961/1; 1962/2 |
IMŚ | 1959/R; 1961/7 |
DMŚ | 1961/1; 1962/3 |