Zmiany regulaminowe
Kontrakty 2020
Przygotowania do sezonu
Liga seniorów
Liga juniorów
Rozgrywki pozaligowe
Wyniki
Kadra 2020
Tabela sezonu 2020

Statystyka i Regulaminy

Toruń - miniżużel


z uwagi na okoliczności w jakich rywalizowali w sezonie 2020 zawodnicy nie wychodzili do prezentacji drużyn przed zawodami, stąd nie ma oficjalnego zdjęcia drużyny podczas tej ceremonii.
Prezentowane zdjęcie jest fotomontażem i pochodzi z oficjalnej strony KS Toruń

Kapitan Nowe twarze Powroty do Torunia

ZMIANY REGULAMINOWE W SEZONIE 2020góra strony


Sezon AD 2020 przeszedł do historii jako ten, w którym rozgrywki żużlowe na całym świecie zostały sparaliżowane nie przez pogodę czy sprawy organizacyjne, ale...... o tym przeczytasz w tym roczniku.

Przed startem do rozgrywek AD 2020, jak co roku w sporcie żużlowym doszło do kilku zmian regulaminowych. Zmiany te dotyczyły światowego speedwaya, który miał również wpływ na zmiany polskich regulaminów, a podzielić można je było na zmiany w sferze sprzętowej, kadrowej i organizacyjnej. Zmianą sprzętową zapowiadaną od kilku miesięcy, było to że światowe władze żużlowe wprowadziły rozwiązania techniczne, które polegały na tym, że we wszystkich zawodach pod egidą FIM i FIM Europe w motocyklach żużlowych wprowadzono limitery obrotów silnika. Silniki o pojemności 500 cm, na których zawodnicy mieli startować m.in. w Grand Prix czy mistrzostwach Europy, musiały więc posiadać ograniczenie obrotów do 13500. co miało wydłużyć żywotność silnika, a w efekcie obniżyć koszty. Eksperci zwrócili jednak uwagę, że wydatki w żużlu pozostaną na niezmienionym poziomie, natomiast jeszcze większą rolę będzie odgrywała waga. Zawodnicy lżejsi mieli mieć bowieł łatwiej, więc jeszcze bardziej opłacało się zgubić kilogramy. A to akurat nie było wskazane, bo żużlowcy już do kliku lat przesadnie obniżali swoją wagę. Nic więc dziwnego, że zmiana ta wieszczyła niektórym zawodnikom spore problemy, podobne do tych jakie narobiły zatkane tłumiki. Wówczas długo jazdy na nowych wydechach uczyli się wielcy mistrzowie, jak choćby Tomasz Gollob czy Jason Crump. Na limiterach jednak stracić mieli najwięcej zawodnicy startujący na tzw. pełny gaz. Znany tuner Jacek Filip tak oceniał tę zmianę: "Limitery narobią niemałego zamieszania choćby z racji tego, że obecnie w żużlu ważny jest moment startowy. Jak ktoś rusza na full gaz i trafi na dół przerywającego silnika, to zostanie z tyłu i już nic nie zrobi. W przypadku silnika mamy tzw. zakres obrotów użytecznych. Widziałem taki przypadek, że ktoś wkręcił gaz na maksa i to przełożyło się na moc 20 koni, a taki Greg Hancock uzyskał 56 koni, choć delikatnie wkręcił gaz. Wynika to z tego, że z gazem w żużlu jest jak z biegami w samochodzie. Jak próbujesz wjechać pod górę na trójce, to auto się dusi. Dopiero po zmianie na dwójkę jedzie tak, jak ma jechać. Żużlowiec te biegi ma w manetce i musi nią operować tak, żeby w danym momencie osiągać maksymalną moc".
Zatem po co była ta zmiana? Otóż na dystansie silnik żużlowy pracował na poziomie do 10.000 obrotów, z kolei na starcie osiągał obroty "wyżyłowane" do granic absurdalnych możliwości, co powodowało ogromne przeciążenia, których silniki najzwyczajniej w świecie nie wytrzymywały. Dlatego ograniczenie obrotów na starcie miało ograniczyć koszty tuningu i serwisu sprzętu. Warto bowiem wiedzieć, że ciężar tłoka przy pracy góra-dół na starcie, dochodzi do 4 ton. Takie przeciążenia skutkowały mikropęknięciami, co obniżało trwałość silników.
Polskie władze żużlowe, nie do końca były przekonane co do słuszności tego rozwiązania. Dlatego prowadzono szeroką dyskusję w której ostatecznie uznano, że dwa typu tuningu, będą generowały kolejne koszty i limitery wprowadzone zostały również w polskiej lidze na wszystkich poziomach rozgrywkowych. Wprowadzenie nowych rozwiązań technicznych szeroko komentowali oprócz żużlowych mechaników, różni specjaliści, ale chyba najbardziej trafnie zmiany ocenił, były toruński menadżer Jacek Gajewski: "Nie spodziewam się rewolucji. W połowie lat dziewięćdziesiątych , gdy pojawiły się motocykle z leżącymi silnikami, mówiło się, że czas niektórych zawodników się skończył. Nic takiego nie nastąpiło Ci, którzy dobrze jechali, czołówką pozostali. Podobnie było z tłumikami. Jak słyszę opinie płynące ze środowiska, że Jason Crump z powodu zatkanych tłumików zakończył karierę, to nie mogę się pogodzić z tą bzdurą. Oczywiście limitery sprawią, że jakieś zmiany nastąpią. Będą jakimś utrudnieniem, szczególnie dla tunerów. Ktoś dopasuje się szybciej, ktoś wolniej, ale żadnego przełomu nie będzie. W końcu kto miałby sobie z tym poradzić, jak nie czołowi tunerzy posiadający najlepiej wyposażone warsztaty na świecie. To jest sport motorowy. Tu nigdy outsider dzięki zmianom regulaminowym nagle z wożącego ogony, nie zmieni się w mistrza świata, a najlepszy tuner nie stanie się najgorszy. Ja mam nadzieję na co innego. Na to, że dzięki limiterom zrobi się ciekawiej, że wyścigi będą bardziej emocjonujące. Moim zdaniem może to pomóc dyscyplinie, bo było już tak, że w kwestiach mocy i ilości obrotów dochodziliśmy już powoli do absurdów".
Produkcją i dostawą limiterów w 80% miała zająć się Niemiecka firma PVL, która niestety jeszcze przed startem rywalizacji w sezonie 2020 zbankrutowała. Na rynku pozostała więc Selettra, ale produkt włoskiego wytwórcy nie był zbyt ceniony przez zawodników. Nic dziwnego, że chcący zakupić limitery PVL musieli się mocno nagimnastykować, by skompletować zestawy do trzech motocykli. A to już na starcie rodziło dysproporcje w jakości sprzętu, bowiem ten najlepszy był zarezerwowany dla zawodników z "wielkim nazwiskiem".

Polska liga borykała się jednak z dużo poważniejszymi problemami niż rozwiązania techniczne, a mianowicie były to problemy kadrowe. Na rynku żużlowym (czego świat nie dostrzegał) pojawił się deficyt polskich seniorów. Brakowało utalentowanej młodzieży, brakowało gwiazd gwarantujących dwucyfrowe zdobycze punktowe, a to przecież polska liga napędzała światową żużlową karuzelę. Ów fakt próbowali wykorzystywać zawodnicy i przedstawiali klubom coraz wyższe oferty kontraktowe, a ekstraligowi prezesi zamiast się zjednoczyć i wyhamować ten proceder, licytowali się o kolejnych żużlowców. Nikt nie chciał przecież zaznać goryczy spadku. Finansową karuzelę napędzały też pieniądze jakie kluby otrzymywały od sponsora tytularnego ligi i z tytułu praw telewizyjnych. Drużyny startujące w najwyższej lidze, mogły co roku liczyć na spore wpływy od sponsorów, ale też na dodatkowy zastrzyk finansowy na poziomie przynajmniej 2 milionów złotych z tytułu bycia ekstraligowcem. Jednak na zapleczu, w pierwszej lidze, o takich dochodach można było tylko pomarzyć. Dlatego trwała licytacja o zawodników, a najtrudniej co roku miał beniaminek, który po awansie, aby podjąć równorzędną walkę musiał wymienić co najmniej połowę składu. Dla przykładu w roku 2019 Motor Lublin robił wszystko by przyciągnąć do klubu chociaż jedną gwiazdę. W końcu udało się wyrwać z ROW-u Rybnik Grigorija Łagutę. Było warto, bo Motor utrzymał się w Ekstralidze, chociaż tak naprawdę większa w tym zasługa eksplozji formy Mikkela Michelsena i Pawła Miesiąca, niż wsparcia punktowego ze strony Rosjanina. Również przed sezonem 2020, szczęśliwy wygrany na pierwszoligowym froncie ROW Rybnik podobnie jak Lublin miał duży problem ze skompletowaniem składu, który gwarantowałby emocje w każdym meczu, a nie obawy o to czy zespół nawiąże walkę z rywalem. W kuluarach mówiło się, że rybniczanie już w czerwcu 2019 myśleli o wzmocnieniu składu po ewentualnym awansie i kusili Fredrika Lindgrena. Ofertę też dostał Jason Doyle. Gdy jednak przy ul. Gliwickiej usłyszano, że Australijczyk ma w Częstochowie zarobić 2,1 mln złotych, to ochota do licytacji szybko minęła. Ostatecznie prezes Krzysztof Mrozek miał niewielkie pole manewru i z klasowych jeźdźców przekonał do siebie tylko Grega Hancocka, który miał powrócić na tor, po rocznej przerwie spowodowanej opieką nad chorą żoną.
Nic więc dziwnego, że w głowach prezesów pojawił się pomysł, aby zamknąć ligę i rozgrywki Ekstraligi prowadzić na wzór koszykarskiej NBA, z której nikt by nie spadał, a awansować by można do niej było tylko na zasadzie zaproszenia, po spełnieniu rygorystycznych wymogów licencyjnych: infrastrukturalnych i finansowych. Wtedy kluby - pewne ligowego bytu - nie musiałyby co roku walczyć zaciekle o zawodników. Mogłyby zaoszczędzić i uzdrowić budżety, które w niektórych klubach w 90% przeznaczone są na wynagrodzenia dla żużlowców.
Żużlowa centrala nie chciała jednak słyszeć o tym pomyśle argumentując, że brak spadków i awansów nie leży w mentalności polskich kibiców i sprawiłby, że liga zostałaby obdarta z emocji. Nie byłoby tak jak choćby w sezonie 2019 trzymającej w napięciu wielomiesięcznej sagi, czy Toruń po raz pierwszy w historii spadnie z Ekstraligi czy nie. Nie byłoby również wypełnionych kompletami kibiców stadionów w Ostrowie i Rybniku, podczas finału Nice pierwszej ligi. Działacze ponadto szczegółowo rozmawiali na temat zamknięcia ligi z władzami siatkarskimi, które krytycznie oceniły decyzję o zamknięciu ligi w 2011 roku. W siatkówce miał, to być milowy krok na drodze do rozwoju, tymczasem zabito modę na polską, ligową siatkówkę. Kluby nie obawiały się spadku, więc już w trakcie sezonu pozbywały się najlepszych zawodników by zaoszczędzić. Tam gdzie nie walczono o nic radykalnie spadała też frekwencja. Zatem pomysł upadł i wielu miało nadzieję, że był to upadek bez możliwości powrotu. Jednak brak zawodników doskwierał wszystkim i honorowy prezes PZM Andrzej Witkowski mówił, że jeszcze w roku 2020 może dojść do zmian w regulaminie, które mogą przewrócić układ sił w lidze. Witkowski dowodził, że jeśli większość klubów będzie chciała zagranicznego juniora w składzie, bądź uszczuplenia składów do sześciu zawodników, to on nie będzie stał na przeszkodzie i czekał na propozycje klubów do 15 października 2019 roku. Te jednak nie spłynęły i stało się oczywistym, że żadnej rewolucji w składzie seniorzy vs juniorzy, Polacy vs obcokrajowcy w sezonie 2020 nie będzie. Pomysł nie został jednak odłożony ad acta, ale miał być dyskutowany jesienią roku 2020. Wówczas to oprócz zagranicznych juniorów w składach polskich drużyn ligowych, miała być również prowadzona dyskusja nad KSM i ewentualnym zmniejszeniem liczebności składów od roku 2021.

Problem braku zawodników był jednak dostrzegalny i przed otwarciem okienka transferowego żużlowe władze ustaliły, że kadra poszczególnych klubów pierwszo i drugoligowych może maksymalnie liczyć co najwyżej 10 seniorów. Obok ograniczenia liczebności zawodników w szerokiej kadrze klubowej, wprowadzono na wszystkich poziomach rozgrywek inną ważną zmianę, którą prezes ekstraligi Wojciech Stępniewski zapowiadał zaraz po zakończeniu sezonu 2019. Była to nowa tabela biegowa. Działacze tym samym chcieli pomóc żużlowcom, którzy startowali pod numerami 2 i 10. Powszechnie uważano te numery za najgorsze. Nie dość, że zawodnik rozpoczynał mecz od pól zewnętrznych, to już na starcie mierzył się z liderami. Efekt był taki, że bardzo często żużlowcy pod wspomnianymi numerami kończyli mecze po dwóch seriach startów i nie mogli udowodnić swojej wartości gdy w drugiej fazie zawodów mieli lepsze pola startowe, bo byli zastępowani w ramach rezerw taktycznych czy zwykłych. Boleśnie przekonali się o w minionym sezonie m.in. Jakub Jamróg, Paweł Przedpełski czy Norbert Kościuch. Tak więc jednym z założeń wprowadzonej zmiany było wyrównanie szans zawodników niezależnie od tego z jakim numerem trener desygnował do sortowej walki swojego jeźdźca, a to z kolei powinno okazać się korzystne dla drużyn, które nie miały wyraźnego podziału na liderów i drugą linię.
Co zatem niósł za sobą nowy układ biegów?
W odróżnieniu od poprzedniego układu w pierwszych siedmiu wyścigach, każdy żużlowiec miał pojechać raz z pola zewnętrznego i raz z wewnętrznego. Zlikwidowano także zasadę, według której podstawowe pary jechały ze sobą trzykrotnie, bo od sezonu 2020 te same pary miały jechać ze sobą maksymalnie dwa razy. To powodowało, że trenerzy i menadżerowie nie musieli sztucznie tworzyć pierwszej i drugiej linii spośród zawodników na bardzo podobnym poziomie. Przykładem takiej drużyny przez sezonem 2020 był klub z Torunia, o czym w rozmowie z "Gazetą Pomorską" mówił Tobiasz Musielak: "Nie każdy będzie mógł być liderem w każdym meczu, bo nowa tabela wyścigów, w której numery startowe już nie będą miały tak dużego znaczenia i praktycznie z każdej pozycji zawodnik będzie mógł pokazać swoją wartość. Do tej pory wszyscy nie lubiliśmy startować z nieszczęsną dwójką, która miała najmniej korzystne pola startowe. Teraz wydaje mi się, że będzie to nawet uprzywilejowany numer". I w słowach "Tofika" było dużo prawdy, co więcej nowa tabela dawała też to ogromne pole do popisu dla menedżerów i trenerów. Często bowiem w środowisku żużlowym dało się słyszeć komentarze, że trener czy menedżer był tylko od tego, aby wypełniać program w trakcie zawodów. Jeśli dokonywał zmian, to nasuwały się one same każdemu, kto uważnie śledził przebieg meczu. Przy nowym układzie tabeli trzeba było pogłówkować, przynajmniej na starcie rozgrywek, bo to, że menadżerowie wypracują sprawdzone schematy, można było być pewnym. Zatem 2020 roku, kibice mieli być świadkami wielu niekonwencjonalnych rozwiązań taktycznych, a trenerzy mogli zaprezentować swój kunszt i w większym stopniu wpływać na przebieg rywalizacji, bo znaczenie obranej taktyki zdecydowanie wzrastało. Marek Cieślak, trener kadry narodowej tak ocenił wprowadzoną zmianę: "Trzeba będzie trochę pogłówkować. Niewykluczone, że skład będzie uzależniony od klasy rywala, od jego mocnych i słabych punktów. Od razu powiem, że o ile dotąd mieliśmy pół godziny na podanie składu po otrzymaniu awizowanego zestawienia gości, tak za rok będzie godzina na odpowiedź. Dużo, ale przy wielu nowych niuansach tak być musi. Naprawdę jest o czym myśleć".
Swoją opinię wyraził również były menadżer toruńskiej drużyny, Jacek Frątczak: "Trzeba zwrócić uwagę, że mamy do czynienia z odejściem od dotychczasowego układu jeśli chodzi o temat par. Dotąd krzyżowanie następowało po trzeciej serii startów. Teraz zawodnicy jadą w tych samych duetach tylko dwukrotnie i to jeszcze w środku meczu, czyli w drugiej i trzeciej serii startów. Na otwarcie i w serii czwartej pojadą w innych konfiguracjach. Niezwykle ciekawy układ, również pod kątem ruchów taktycznych w czasie meczu. Nie będzie można już mówić o prostych szablonach. Dużo trudniej będzie zbilansować pary na przestrzeni całego meczu. Sądzę, że przydzielenie zawodników do poszczególnych numerów startowych będzie miało większe znaczenie niż do tej pory. Fakt, że gospodarze ogłaszają swój skład później stawia ich w bardziej komfortowej sytuacji. Przy nowej tabeli biegowej łatwiej odpowiednio zestawić zespół, znając ustawienie rywali. Trudniejsze stanie się prowadzenie zespołu w trakcie meczu jeżeli chodzi o przeprowadzanie rezerw taktycznych. Dlaczego? Będzie trzeba wziąć pod uwagę więcej czynników. Podam przykład. Zawodnik startujący z numerem dziesiątym w pierwszych dwóch startach pojedzie na seniora i juniora, przy czym jeszcze w pierwszym starcie w parze z młodzieżowcem. Pytanie, jak ocenić jego postawę na tle kolegów jeśli pod dwóch biegach będzie miał na koncie np. trzy punkty z bonusem, a zespół będzie przegrywał sześcioma punktami i menedżer będzie się zastanawiał nad wprowadzeniem rezerwy taktycznej. Dodatkowo przy wprowadzaniu rezerw trzeba mieć na uwadze to, że w przypadku dwóch numerów mamy do czynienia z sytuacją, w której zawodnicy pojadą bieg po biegu. Chodzi o numery 4 i 12. W lepszym położeniu jest zawodnik gospodarzy, bo przed równaniem, kiedy materiał jest odsypany na zewnętrznej jedzie z pola zewnętrznego, a po równaniu z wewnętrznego. Co ciekawe, chociażby zawodnik z numerem 4 pojedzie w meczu w różnych kaskach. Kolejną ciekawą kwestią, która powinna dać do myślenia wielu trenerom jest identyczny układ pól startowych w biegach 5-6. Dotychczas mieliśmy do czynienia z taką sytuacją w biegach 2-3, 7-8, czy 9-10. Istotna różnica polega na tym, że teraz chodzi o dwa biegi występujące bezpośrednio po kosmetyce toru. To niby mała różnica, ale myślę, że może to również mieć znaczenie i stwarzać pewne możliwości gospodarzom. Trenerzy w Ekstralidze potrafią takie niuanse wykorzystywać".

Trzecią zmianą kadrową, choć doskonale znaną na najwyższym poziomie rozgrywek, było wprowadzenia w pierwszej i drugiej lidze zawodnika rezerwowego do lat 23 pod numerami 8 i 16 (dokładnie tak jak w Ekstralidze). Było to lekkie zskoczenie, bo przepis ten miał swoich zwolenników, ale równie wielu przeciwników. Żużlowa centrala uznała jednak, że przepis ten jest dobrowolnym rozwiązaniem regulaminowym i to kluby decydowały czy będą z tych zapisów korzystać. Wątpliwości budził jednak w tym przypadku fakt, że zawodnikiem rezerwowym mógł być jeździec zagraniczny, a to oznaczało, że przy dwóch polskich seniorach w składzie, drużyna mogła w ogóle nie korzystać z usług polskich seniorów, bowiem mogli być zmieniani przez straniero. Co prawda żaden z klubów tak drastycznych rozwiązań nie stosował, ale blisko tego w minionym sezonie był klub toruński, gdy przy słabej postawie Norberta Kościucha i kontuzji Rune Holty, menadżer stawiał na Jacka Holdera i zmieniał polskiego zawodnika po pierwszym nieudanym starcie.

Czwarta zmiana choć organizacyjna dotyczyła również spraw kadrowych, związana była maksymalną stawką wynagodzenia za punkt, jakie mogli inkasować zawodnicy w ramach klubowych kontraktów. Do roku 2019 stawka ta wynosiła 1100 zł, ale w środowisku żużlowym panowało powszechne przekonanie, że wszyscy i tak płacą więcej i z tego powodu górna granica punktówki wzrosła do 1500 zł i była to suma bardziej zbliżona do realiów panujących na rynku.

Kolejne zmiany w polskim żużlu to typowe zmiany organizacyjne, a wymuszone zostały m.in. przez nieodpowiednie zachowanie żużlowców, którzy z końcem roku 2019 zlekceważyli swoje obowiązki, co z kolei wpłynęło na wizerunek dyscypliny. Chcąc uniknąć w przyszłości podobnych sytuacji, Polski Związek Motorowy podjął decyzję, że powołanie do Kadry Narodowej Polski w sporcie żużlowym jest niezbędne, by zawodnik mógł uczestniczyć w zawodach rangi mistrzostw Świata i Europy, Pucharu Świata oraz Europy, a także spotkań międzypaństwowych.
Zapis ten był bardzo mocny, bowiem w nowym Regulaminie Sportu Żużlowego zostało jasno zapisane, że jeśli zawodnik nie dostanie powołania do szerokiego składu reprezentacji, to nie będzie mógł startować np. w Grand Prix. Regulacja co prawda miała obowiązywać od sezonu 2021, ale i tak wzbudziła wiele kontrowersji, ponieważ był to zapis zero-jedynkowy. Niestety ubiegłorocznej październikowej aferze przy okazji kończącego sezon meczu Polska - Reszta Świata, kiedy to Maciej Janowski i Maksym Drabik wystawili L-4 tuż przed zawodami i nie można było nawiązać z nimi żadnego kontaktu, a oliwy do ognia dolali bracia Pawliccy, którzy również wystawili L-4 przed finałem Złotego Kasku, był to zapis konieczny, bowiem na lekceważenie reprezentowania barw narodowych przez zawodników nie mogło pozostać bez stanowczej reakcji. Reprezentowanie swojego kraju na arenach sportowych, było bowiem jak powołanie do wojska, a żołnierz który odmówił wykonania rozkazu, traktowany był przez swoich zwierzchników z największą surowością.

Również cwaniactwo działaczy żużlowych spotkało się ze stanowczą rekcją żużlowych władz. Po tym jak w sezonie 2019 zawieszony menedżer Betard Sparty Wrocław Dariusz Śledź, mimo kary, przebywał w parku maszyn w koszulce mechanika Vaclava Milika, PZM postanowił, że w teamie żużlowca nie mogło być członków zarządu, rad nadzorczych, komisji rewizyjnych klubów uczestniczących w zawodach i pracowników klubu z wyjątkiem mechaników klubowych. Menedżer czy trener mechanikami nie byli, więc już nie mogli "przebrać się" i nieoficjalnie pełnić swojej docelowej funkcji. Zatem podobnie jak w nowych regulacji związanych z powołaniami do kadry, była to dobra zmiana, bowiem dotychczasowe zawieszenia menedżerów/trenerów były mało skuteczne, ponieważ ukarane osoby funkcyjne znajdowały sposób, by być blisko drużyny.

Inną regulaminową nowością były przepisy dotyczące czerwonej kartki. I tak od sezonu 2020 zawodnik ukarany czerwoną kartką był wykluczony wyłącznie w tego meczu, w którym ją otrzymał. Zawieszenie na kolejny mecz (ewentualnie zawody o nagrodę PZM lub EŻ) miało miejsce dopiero w przypadku drugiej czerwonej kartki i wówczas zawodnik nie mógł startować w:
- meczu ligowym (dotyczyło zawodników obcokrajowców oraz zawodników klubów zagranicznych, biorących udział w rozgrywkach ligowych),
- meczu ligowym (dotyczyło zawodników krajowych, którzy do momentu wystąpienia warunków kary meczu byli w danym sezonie co najmniej jeden raz w zgłoszonym składzie swojej drużyny na mecz ligowy oraz nie zaistniały warunki z punktu powyżej),
- finałach indywidualnych zawodów o mistrzostwo Polski lub nagrodę PZM/SE, do których zawodnik krajowy jest zakwalifikowany (jeżeli data tych zawodów jest wcześniejsza od daty najbliższego meczu ligowego),
- zawody DMPJ, półfinały/eliminacje: MIMP, Srebrny Kask, Brązowy Kask (dotyczyło zawodników młodzieżowych, jeśli nie zaistniały warunki określone w dwóch powyższych punktach).
Warto w tym miejscu podkreślić, że czerwoną kartką, karani mieli być zawodnicy, u których stwierdzono pozytywny wynik badania na obecność w organizmie alkoholu lub środków odurzających. Dotychczas zawodnik był wykluczany do końca zawodów. Od sezony 2020 dodatkowo na koncie "jeźdźca na podwójnym gazie" zapisywano czerwony kartonik, co było równoznaczne z karą finansową.

W sezonie 2020 obowiązywać zaczęły również przepisy, które w minionym roku były zalecane, a dotyczyły one zawodów sparingowych. Zgodnie regulaminem w zawodach takich udział brały dwie drużyny, składające się z 6-7 zawodników z możliwością startu zawodników rezerwowych, rywalizujące w oparciu o obowiązującą piętnastobiegową tabelę. Z numerami 6 i 7 oraz 14 i 15 mogą być zgłoszeni zawodnicy bez względu na wiek i narodowość, a w biegach I-XIII mogli zastąpić innego zawodnika dowolni jeźdźcy w ramach rezerwy zwykłej. W składach drużyn na sparing, mogli znaleźć się tylko zawodnicy potwierdzeni do klubu na dany sezon. W przypadku zawodników z innych klubów, niż startujących w zawodach treningowych, zawodnicy mogą wystąpić za zgodą klubu, do którego zawodnik był potwierdzony. W przypadku, gdy zawodnik, będący obcokrajowcem nie posiadał potwierdzenia do klubu w Polsce, musiał posiadać zgodę swojej federacji na start w zawodach treningowych. Dodatkowo w biegach nominowanych (XIV i XV) wystąpić mogli zawodnicy, bez względu na liczbę zdobytych punktów w fazie zasadniczej, a także dopuszczalny był start tego samego zawodnika w obydwu biegach nominowanych.

Zmiany dotknęły również osób funkcyjnych, bowiem doprecyzowano obowiązki spikerów/prezenterów oraz tzw. "wirażowych", a także klubowych maskotek. Ci pierwsi musieli przestrzegać zapisów ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, w tym reagować w przypadkach incydentów na widowni (ekspozycja niedozwolonych transparentów lub skandowanie niedozwolonych haseł. W przypadkach zagrożeń bezpieczeństwa powinni przekazywać stosowne komunikaty organizatora. Wirażowi z kolei w przerwach technicznych zobowiązani byli do oczyszczenia krawężnika wewnętrznego toru, celem poprawy jego widoczności.
Jeśli chodzi o klubowe maskotki, to jak można było przeczytać w komunikatach ich zachowanie powinno oddawać wysoki poziom rozgrywanych spotkań. Powinny one także zachęcać zgromadzonych na stadionach kibiców do kulturalnego dopingu, a według nowych zasad ich przebywanie na prezentacji zawodników było dopuszczalne, jeśli nie zakłócało to realizacji transmisji telewizyjnej. Podczas spotkania maskotki powinny znajdować się w okolicy taśmy startowej, a w trakcie przerw dopuszczalne było ich wejście na pas bezpieczeństwa w celu przeprowadzania animacji na kibiców.

Na koniec warto podkreślić zmiany jakie dokonały się w zakresie telewizyjnych transmisji. O ile mecze ekstraligi pokazywane były przez Canal+ na najwyższym poziomie, o tyle spotkania niższych lig i inne zawdy, pokazywane były przez telewizję Polsat oraz TVP w standardzie nieco niższym, choć uczciwie trzeba przyznać, że trzyletnia umowa z Polsatem (2017-2019) przyniosła wielki skok pierwszoligowego poziomu rozgrywek niemal na każdej płaszczyźnie. Od sezonu 2020 miało się to zmienić, bowiem kończyła się umowa pierwszej ligi z dotychczasowym twórcą telewizyjnego przekazu i do walki stanęły TVP, Polsat, Canal+ i telewizja internetowa. Ostatecznie rywalizację wygrał Canal+, który miał już w posiadaniu prawo do pokazywania Ekstraligi, Grand Prix i Speedway of Nations. Tym samym przez pięć najbliższych lat, wszystkie najważniejsze wydarzenia żużlowe miały być pokazane w jednej stacji. To z kolei oznaczało, że w każdą żużlową niedzielę kibice mogli zobaczyć żużlową telenowelę, która miała zaczynać się o czternastej, a kończyć przed północą. Co ważne dla telewidza, Canal+ wyprodukukował wszystkie transmisje meczów sezonu zasadniczego w standardzie minimum ośmiu kamer, w tym z wykorzystaniem kamery rejestrującej tzw. beauty shot oraz powtórkami w trybie slow motion. Mecze rundy finałowej zostały wyprodukowane dodatkowo w standardzie minimum dziesięciu kamer, a na wybranych meczach pojawiły się drony typu racer podążające za zawodnikami oraz tzw. krany kamerowe. Wszystko po to, aby widzowie przed telewizorami mogli jeszcze mocniej odczuwać emocje towarzyszące zawodom żużlowym.
Emocje przed telewizorami dla drużyn Ekstraligowych, miały dodatkowo potęgować nowinki w postaci telemetrii i fotofiniszu. Technologia ta miał dostarczyć ogromnej ilości danych statystycznych, opisujących liczbowo poszczególnych zawodników. Pomiar czasu, prędkość, prędkość odcinkowa, czas reakcji zawodnika na starcie po zwolnieniu taśmy startowej (bez oceny czołgania się zawodnika na starcie), dystans zawodnika, trajektoria jazdy po torze, prędkość maksymalna, średnia i wiele innych, były to tylko niektóre elementy do telewizyjnych analiz i dywagacji. Co ciekawe, dostęp do tych danych mieli także kibice przed TV i w Ekstraligowej aplikacji mobilnej. Co ważne nowinki telewizyjne w żaden sposób nie wpływały na jazdę zawodników i nie ingerowały w konstrukcję motocykla, bo poza montażem odpowiedniego transpondera na motocyklu zawodnicy nie musieli nic więcej robić, a w zamian otrzymywali bardzo ważne informacje statystyczne odnośnie swojej jazdy w zawodach. System telemetryczny był już testowany na różnych stadionach w rozgrywkach PGE Ekstraligi w 2019 roku. Swoich, niezwiązanych z telemetrią Ekstraligi, pomiarów czasu dokonywali też posiadacze praw do cyklu FIM SGP - angielska firma BSI. Pierwsze dwie kolejki Ekstraligi w sezonie 2020 mają dać ostateczną odpowiedź czy, kiedy i w jakim zakresie system zostanie wprowadzony na stałe. Niestety, Eleven Sports nie wyraziło zainteresowania telemetrią i podczas meczów transmitowanych przez tę stację dane statystyczne w grafice nie były dostępne.

Obok wyżej wymienionych nowości zawodnicy, ale też kibice oczekiwali poprawy regulaminu dotyczącego lotnych startów.
Niestety zmiany w tym zakresie nie było, a kontrowersje budziły zapisy ujęte w Regulaminu Zawodów Motocyklowych Na Torach Żużlowych w punkcie 4 i 5 Art. 71:
4. Jeżeli w czasie po zapaleniu zielonego światła startowego do zwolnienia taśm maszyny startowej motocykl zawodnika nie stoi bez ruchu dwoma kołami w kontakcie z torem, uznaje się, że zawodnik ten utrudnia prawidłowe przeprowadzenie startu.
5. Zawodnik, który utrudnia prawidłowe przeprowadzenie startu otrzymuje od sędziego ostrzeżenie za utrudnianie startu.
Właśnie te dwa punkty w ostatnim rok pokazały, że sędziowie z aptekarską dokładnością pilnowali zawodników na starcie. Przez takie podejście dochodziło do kuriozalnych sytuacji, w których moment startowy zajmował najwięcej czasu antenowego magazynów poświęconych żużlowi, a powtórki skupiały się nie na wyprzedzeniach, ale na rozważaniach, czy arbiter dał się oszukać czy nie. Niejasność przepisu powodowała, że nerwy puszczały nawet zawodnikom. Niestety prawo było po stronie sędziów, którzy dzięki regulaminowi mogli rozdawać ostrzeżenia na prawo i lewo i tylko od ich dobrej woli zależało czy skupią się na sportowym widowisku czy nieruchomej postawie zawodnika na starcie. Co więcej nowi kibice pojawiający się na stadionach lub przed telewizorami nie mogli zrozumieć jak to możliwe, że sędzia "na oko" bez fotokomórki ocenia prawdopodobieństwo lotnego startu. Niestety regulamin w przeciwieństwie do np. biegów sprinterskich, gdzie zastosowanie miały fotokomórki, opierał się wyłącznie na intuicji sędziego, który obserwując CZTERECH zawodników nie był w stanie określić konkretny jeździec rzeczywiście wystartował przed zwolnieniem taśmy startowej. Na to po prostu nie pozwalała ułomność ludzkich zmysłów. Tak więc kibice oczekiwali sprawiedliwości i uważali, że zawodnicy nie powinni być karani, jeśli stali nieruchomo w momencie zwolnienia taśmy i udało im się wstrzelić w moment startowy. Puszczanie sprzęgła było bowiem ryzykiem zawodnika, który przecież mógł dotknąć taśmy jeśli to sprzęgło puszczał przed zwolnieniem taśmy przez sędziego. Mówiąc krótko nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego jeździec stojący nieruchomo pod taśmą, obdarzony doskonałym refleksem był za to karany. Niestety przeforsowanie jakichkolwiek zmian w temacie procedury startowej nie było przychylnie odbierane przez środowisko sędziowskie i zmiana ta przed sezonem 2020 nie była nawet dyskutowana. Rodziło się zatem pytanie dokąd doprowadzi żużel obecna sytuacja, skoro najmniejszy ruch zawodnika może skutkować wykluczeniem? I czy faktycznie o to chodzi w żużlu? Czy może sędziowie chcieli zaznaczyć swoją obecność w zawodach? Tylko panowie sędziowie zapomnieli o sportowej maksymie, która mówiła, że najlepszy sędzia to ten o którym po meczu nikt nie mówi i nikt nie pamięta.

Na szczęście dla żużla, tuż przed startem sezonu podjęto decyzję, że w Ekstralidze na motocyklach zawodników, pod kontrolą komisarza toru, w związku z wejściem obowiązkowej telemetrii, miały być montowane specjalne czujniki. To oznaczało odejście od tradycyjnej metody mierzenia czasów poszczególnych biegów. Od roku 2020 wszystko miało odbywać się za pomocą elektroniki. A to oznaczało konieczność zamontowania wspomnianych czujników. Temat elektronicznego pomiaru czasu był testowany przez ostatnie dwa lata i rozwiązanie sprawdziło się, bowiem dawało sporo możliwości w zakresie analiz w których kibice przed telewizorami i w aplikacji Ekstraligi otrzymywać mieli wiele ciekawych statystyk, jak np. czas poszczególnych okrążeń.
Co ciekawe czujniki miały być zamontowane również na taśmie maszyny startowej i miały porównać refleks żużlowców w stosunku do zwolnienia zamka maszyny startowej, a więc "oko sędziego" nie miało już decydować o przerwaniu wyścigu. Czy nowe rozwiązanie się sprawdzi? Sezon 2020 pokaże!!!

KONTRAKTY 2020góra strony


Nikogo w Toruniu, ale i w całej żużlowej Polsce, nie trzeba było specjalnie przekonywać, że sezon 2019 był totalną klapa w wykonaniu toruńskich Aniołów. Drużyna dała się poznać jako niekompletna, nieskuteczna i pełna wewnętrznych problemów. Żenujący styl, w jakim Anioły pożegnały się po czterdziestu czterech latach z najwyższą klasą rozgrywkową sprawił, że w Adamie Krużyńskim coś pękło i już 9 sierpnia 2019 roku w jednym z wywiadów mówił: "Musimy się zastanowić czy rewolucja nie będzie odpowiednim wyjściem. Czeka nas kilka nieprzespanych nocy". I rzeczywiście - coś się zmieniło, bo klub działał szybko, bez rozgłosu i widać było, że w roku 2020 w Toruniu tworzy się coś nowego, coś co ma odbudować to co przez lata zostało zaprzepaszczone.

Gdy właściciel klubu Przemysław Termiński oświadczył, że nie zamierza rozstawać się z klubem, a wiele osób zarzucało mu bezsensowne odzywki, wycieczki personalne itd., to również te same osoby uczciwie przyznawały, że ustępujący z fotela senatora lokalny przedsiębiorca, gwarantował stabilizację finansową, a co za tym szło - realne szanse na rychły powrót do elity. I właśnie na koncepcji szybkiej walki o awans toruńscy działacze podeszli do budowania pierwszoligowego składu na rok 2020, ale o wszystkim i tak miały zadecydować finanse: "Jako kibic tej drużyny mam problem, żeby wyobrazić ją sobie poza ekstraligą. To jest dla mnie wręcz niewyobrażalne. Trudno jest pogodzić się z tą sytuacją. Powrót na pewno nie będzie łatwy. Mówimy o zupełnie innym budżecie. Trzeba będzie przebudować zespół i podjąć wiele decyzji, które będą mogły zagwarantować nam lepszy wynik w przyszłości. W oparciu o pieniądze, które uda się nam uzbierać, będziemy zmieniać ten klub i budować nową drużynę. Pobyt Torunia w pierwszej lidze powinien być jak najkrótszy. Wszyscy będziemy myśleć, co zrobić, żeby tak się stało. Plan jest taki, żeby po jednorocznym rozbracie z ekstraligą, Toruń wrócił tam, gdzie jego miejsce" - mówił przed rozpoczęciem okresu transferowego Krużyński. Z kolei w założeniach Przemysława Termińskiego było odbudowanie zaufanie kibiców prze budowanie składu w oparciu o lokalnych bohaterów oraz aby wszyscy zawodnicy w drużynie mówili po polsku. Szef toruńskiego klubu, chciał bowiem namówić do powrotu spod Jasnej Góry, Pawła Przedpełskiego oraz Adriana Miedzińskiego, a gdyby transfer, któregoś z wychowanków nie wypalił opcją rezerwową był lider Orła Łódź - Tobiasz Musielak. Koncepcję tę miało uzupełnić dwóch obcokrajowców zza wschodniej granicy, doskonale władających językiem polskim.
Zanim jednak doszło do pierwszych kontraktów Krużyński zapowiadał kolejne zmiany w nawierzchni toruńskiej MotoAreny: "Musimy mieć więcej możliwości atakowania po zewnętrznej. Dzięki temu będzie więcej możliwości do atakowania. Chcemy mieć przynajmniej dwie linie jazdy. W tym sezonie tego brakowało. Chcemy to zrobić nie tylko po to, by mieć większe szanse na wygrywanie biegów. Robimy to też z myślą o tym, by stworzyć na naszym stadionie jak najlepsze żużlowe widowisko". Niestety była to kolejna próba wygrywania meczów warunkami torowymi, bo w 2017 roku głównie za sprawą Jacka Gajewskiego tor na MotoArenie był już modernizowany. Wówczas zmiany dotyczyły jednak geometrii owalu. Zwłaszcza na drugim łuku, gdzie przesunięto krawężnik. Zabieg ten miał dać jeszcze ciekawsze akcje na toruńskim owalu. Niestety okazał się totalną klapą, bo od tego czasu jednak poziom widowiska przy ulicy Pera Jonssona spadał z sezonu na sezon. Toruński menadżer uspokajał jednak, że tym razem zmiany mają dotyczyć jedynie w strukturze nawierzchni i nie będzie ingerencji w geometrię owalu. Wielką niewiadomą pozostawało jednak to, kto będzie w brawach Aniołów ścigał się po nowej nawierzchni. Przedstawiciele klubu zapewniali, że chcą szybko zrealizować jedną z wielu koncepcji składu na sezon 2020, ale wszystko zależało od decyzji zawodników, których przy budowie składu traktowano priorytetowo. Od początku było jasne, że takich zawodników jak Jason Doyle czy Niels Kristian Iversen raczej nie da się namówić na starty poza ekstraligą. Tak więc toruńscy działacze nie czekając na koniec sezonu 2019, na niespełna tydzień przed ostatnim meczem rundy zasadniczej, a zarazem ostatnim pożegnaniem Get Well Toruń z najwyższą klasą rozgrywkową, zabrali się do pracy i szybko w zgodzie i za obopólnym porozumieniem rozstali się z ośmioma zawodnikami, którymi byli:

Jason Doyle - był łakomym kąskiem praktycznie dla każdego klubu w najsilniejszej żużlowej lidze świata. Australijczyk posiadał jednak ważny kontrakt z toruńskim klubem na sezon 2020, dlatego jeszcze w trakcie sezonu, gdy okazało się, że Toruń opuści szeregi ekstraligowe, szybko doszedł do porozumienia z właścicielem klubu i otrzymał wolną rękę w poszukiwaniu pracodawcy wśród najlepszych drużyn nad Wisłą i trafił do Częstochowy. Ciekawostką tego porozumienia było to, że zawodnik po Awansie Aniołów deklarował powrót do Torunia w roku 2021. Kluby zainteresowane wypożyczeniem Doyle'a miały jednak zupełnie inne plany. Chciały namówić mistrza świata z 2017 roku, by zgodził się nie tylko na roczne wypożyczenie, ale również na podpisanie umowy kontraktowej na kolejne lata. Ostatecznie nikt nie przekonał Doyle'a do podpisania umowy dłuższej niż rok. Australijczyk chciał bowiem zostawić sobie otwartą furtkę i o tym gdzie będzie występował w kolejnych latach miał zadecydować dopiero w listopadzie roku 2020. To pokazywało spore przywiazanie zawodnika do Torunia, które można było również dostrzec, gdy przed podpisaniem kontraktu pod Jasną Górą zjawił się w Toruniu, by pożegnać się z klubem który jako pierwszy postawił na niego w ekstralidze. Rozstanie nastąpiło w bardzo dobrych relacjach, a właściciel klubu, ani przez moment nie robił problemów zawodnikowi w szukaniu nowego pracodawcy. Działacze mogliby co prawda spróbować rozwiązania w którym udałoby im się uzyskać za wypożyczenie Australijczyka kilkaset tysięcy złotych, ale takie rozwiązanie nawet przez moment nie było brane pod uwagę. W Toruniu szanowano Doyle'a za wszystko co zrobił dla klubu w trakcie ostatnich dwóch lat. Co prawda rozgrywki roku 2019 zakończyły się dla zawodników z miasta Kopernika fatalnie, ale Australijczyk mimo kiepskich wyników drużynowo, uzyskał średnią 2,28 pkt/bieg i bardzo chwalił sobie jazdę w Toruniu. Dodatkowo podkreślał, że gdyby nie spadek drużyny, to w ogóle nie rozglądałby się za nowym klubem. Tak więc po ewentualnym awansie Aniołów do Ekstraligi istniały realne szanse na powrót Kangura do składu ANiołów i rozwiązałoby problem klubu z poszukiwaniem lidera drużyny ze ścisłej światowej czołówki.

Niels Kristian Iversen - rozstał się z Toruniem, ale nikt nie rozpaczał po jego odejściu. Zawodnik swoje szanse na angaż w ekstralidze opierał na ograniczonym rynku zawodniczym. Co prawda w połowie ubiegłego sezonu dało się słyszeć, że zawodnik i toruńscy działacze usiądą do rozmów po ewentualnym spadku, ale jeszcze przed zakończeniem rozgrywek zrezygnowano z tego pomysłu, bo czarę goryczy przelało spotkanie z Unią Leszno (26:64), które oficjalnie przyklepało spadek torunian, a "Puk" był niechlubnym ojcem kompromitacji żółto-niebiesko-białych. W tej sytuacji zawodnik zapałał ponowną miłością do Gorzowa, z którego odchodził przed dwoma laty z powodów finansowych, ale jak widać perspektywa czasu zatarła pamięć zawodnika i nic nie stało na przeszkodzie, by ponownie przywdział plastron Stali.

Rune Holta - powrócił do Częstochowy. Norweg z polskim paszportem co prawda dobrze pojechał w końcówce poprzedniego sezonu, ale jego wiek - z całym szacunkiem - nie pozwalał traktować, go jako perspektywicznego jeźdźca, z którym można by wiązać przyszłość klubu w kolejnych latach. Rune z kolei wiązał z powrotem do Włókniarza duże nadzieje. Chciał udowodnić, że jeszcze stać go na skuteczną jazdę na ekstraligowym froncie i wierzył, że nie ma na to lepszego miejsca niż Częstochowa. Dotychczas przecież nigdy nie zdarzyło mu się w częstochowskim klubie zawodzić. Swoją drogą trudno byłoby mu znaleźć zatrudnienie w innym ekstraligowym klubie. Włókniarz natomiast nie miał za bardzo innego wyjścia, bo rynek polskich seniorów był bardzo wąski.

Norbert Kościuch - starty w ekstraligowym towarzystwie przerosły go. Trzeba jednak przyznać, że Kościuch nie zaskarbił sobie sympatii toruńskich działaczy, bowiem kontrakt w Toruniu podpisał z pełną świadomością walki o skład, ale w trakcie sezonu nie do końca godził się z tą rolą, gdy był zmieniany już po pierwszym biegu przez Jacka Holdera. Niestety menadżer Jacek Frątczak swoimi decyzjami nie dawał Kościuchowi powodów do zadowolenia, bo faworyzowany Australijczyk nawet po czterech zerach, nadal pozostawał w grze o punkty. Upust swojej frustracji na takie podejście sztabu menadżerskiego dał zawodnik przed kamerami TV, podczas meczu we Wrocławiu, za co został odsunięty od kolejnego spotkania. Swoistego rodzaju reprymenda podziałała, bo gdy powrócił do składu zanotował przebłysk formy i stał się ojcem zwycięstwa nad Stalą Gorzów. Jednak w kolejnych meczach nie potwierdził, że nie był to jednorazowy występ i ponownie był zastępowany przez kolegów z drużyny. Co ciekawe po sezonie działacze uznali zawodnika, za zbyt konfliktowego i jako jedynemu nie złożyli propozycji startów w niższej lidze. Wiadomość tę z zadowoleniem przyjął jego poprzedni pracodawca Witold Skrzydlewski i zaoferował mu miejsce w składzie Orła Łódź, w szeregach którego zawodnik liczył na odbudowanie swojej sportowej wartości.

Maksymilian Bogdanowicz - podobnie jak Kościuch nie otrzymał propozycji startów na sezon 2020, ale tylko dlatego, że zawodnik postanowił zakończyć sportową karierę. I była to słuszna decyzja, bo niestety trzeba otwarcie napisać, że toruński klub spadł z ekstraligi za sprawą juniorów w tym za sprawą Maksa który miał być siłą pociągową tej formacji. Nikogo zatem nie dziwiło, że zawodnik, który swą pierwszą żużlową licencję zdobył w Szwecji i wraz z sezonem 2020 wchodził w wiek seniora, bił się z myślami na temat własnej kariery. Ostatecznie postanowił pozostać przy żużlu i ścigał się w Szwecji dla Lejonen Gislaved, notując kilka całkiem udanych występów. Biorąc jednak pod uwagę szerokie horyzonty młodego człowieka (znajomość kilku języków i studia na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu) nawet jeśli Maks skończy z żużlem, bez problemów odnajdzie swoje miejsce poza czarnym sportem.

Tim Soerensen - swoimi umiejętnościami, nie gwarantował szybkiego powrotu w ekstraligowe szeregi więc nie pojawił się w koncepcji budowania składu na szybki awans. Klub nie zrywał jednak kontaktu z zawodnikiem, bo przykład Czugunowa, Kurtza czy Fricke pokazał, że nieopierzony junior, niespodziewanie mógł zostać wartościowym zawodnikiem. Wiedzieli o tym działacze Orła Łódź, którzy postanowili zaufać dziewiętnastolatkowi i zaproponowali mu walkę o miejsce w składzie. A walka ta nie była miała być łatwa, bo biorąc pod uwagę przepisy, które nie pozwalały zawodnikom zagranicznym startować na pozycjach młodzieżowych, Soerensen musiał najpierw stawić czoła w rywalizacji z zagranicznymi seniorami, a potem udowodnić swoją wartość na torze w meczu ligowym. Co ciekawe ambicja i determinacja pchały Sorensena do związania się z polskim klubem. Zawodnik wiedział jednak co robi, bo śledził regulaminowe ustalenia w Polsce i gdy trwały dyskusje na temat możliwości wprowadzenia do składów drużyn Ekstraligi zagranicznego młodzieżowca, Duńczyk liczył na młodzieżowy angaż. Niestety regulamin nie został zmieniony, ale uznanie budziło to w jaki sposób Tim prowadził rozmowy z kilkoma polskimi klubami, bo w przeciwieństwie do polskich juniorów, którzy po odjechaniu kilku meczów, żądali od klubów kontraktów na poziomie kilkuset tysięcy złotych, Soerensen postanowił zadowolić się 40 tysiącami złotych. I właśnie takie oferty złożył kilku klubom z Ekstraligi licząc, że znajdzie pracodawcę, który po zmianie przepisów wstawi go na pozycję młodzieżowca, bo to oznaczałoby dla tego klubu oszczędność co najmniej 100 tysięcy złotych rocznie. Jednak przepis o zagranicznym juniorze tak jak wspomniano upadł i zawodnik ze swoim teamem zaczął szukać swojej szansy na jazdę w niższej lidze i tak trafił do łódzkiego Orła.

Filip Nizgorski - ku zaskoczeniu wszystkich zakończył żużlową karierę. Wielu, żałowało tej decyzji, ale nikt w Toruniu nie namawiał do zmiany decyzji zawodnika, który jako Anioł zaistniał bardziej w roli mini żużlowca, niż jako pełnoprawny zawodnik dorosłego żużla. Na zawodniku nikt też nie wywierał sportowej presji, bo ten kto znał realia żużlowe, nie oczekiwał od niego zdobyczy punktowych w sezonie 2019. Wielu jednak pokładało w nim nadzieję na kolejne sezony i nawet zadebiutował w składzie Aniołów podczas meczu w doskonale znanym mu Grudziądzu, ale w dwóch biegach nie zdobył punktu. Z toru wyniósł wówczas, cenne doświadczenie ligowe i co ważne miał za sobą ligowy debiut, który dla młodego zawodnika z całą pewnością, był sporym przeżyciem. Dlatego w kolejnym roku, po spadku toruńskiej drużyny do niższej ligi, wspólnie z Igorem Kopeć-Sobczyńskim, przymierzany był do ligowego składu pod numerami młodzieżowymi. Niestety Filip po kilku upadkach, w tym jednym dość poważnym, po sezonie postanowił zakończyć żużlowe ściganie. Była to zaskakująca decyzja zawodnika, który jeszcze nie wypłynął na szerokie wody. Z drugiej strony jeśli zawodnik miał jeździć bojaźliwie, to lepiej, że powiedział pas. Zwłaszcza, że nie mógł być pewien tego jak potoczy się jego kariera, bo w odwodzie pozostawali inni juniorzy z toruńskiej szkółki żużlowej na odrodzenie której wielu liczyło.

Kasper Andersen - ten Duński zawodnik o którym zapomniało w trakcie sezonu wielu toruńskich kibiców, nie znalazł uznania w oczach nie tylko toruńskich działaczy, ale nie znalazł się nikt w Polsce, kto byłby zainteresowany jego jazdą, na którymkolwiek poziomie ligowej rywalizacji. W rozgrywkach międzynarodowych Kasper też nie odegrał większej roli i nie pojawił się w żadnym z finałów międzynarodowych. Nic więc dziwnego, że na sezon 2020 podobnie jak jego Duński kolega Soerensen, w barwach Aniołów nie znalazł zatrudnienia, bowiem umiejętności młodego Duńczyka nie gwarantowały pewności i stabilności punktowej.

Zatem po rozstaniu niemal ze wszystkimi zawodnikami wielu kibiców zadawało sobie pytanie, kto będzie stratował w Toruniu? Co stanie się z braćmi Holderami, o których niewiele mówiono w toruńskich planach na sezon 2020? Temat podchwyciły jak zwykle media i plotek było o niemiara. Na liście zawodników wcześniej nie wymienionych, a wiązanych z miastem Kopernika w mediowych spekulacjach byli:

Mówiący po polsku i pasujący do koncepcji właściciela klubu Vaclav Milik. Czech nie spełnił w ubiegłym sezonie oczekiwań Sparty Wrocław. Chciał dobudować się w klubie, który zagwarantuje mu regularne starty i pewne miejsce w składzie. Pasował więc do ekipy Aniołów, w której motywem przewodnim w sezonie transferowym były słowa "perspektywa" i "potencjał", młody żużlowiec zza południowej granicy Polski z całą pewnością, po dobrym sezonie, mógł stanowić ciekawe uzupełnienie kadry żółto-niebiesko-białych po awansie do ekstraligi.

Były mistrz Europy - Andrzej Lebiediew. Łotysz znał doskonale pierwszą ligę, bowiem jeździł na zasadach wypożyczenia w Lokomotiv Daugavpils. Miał też podpisany ważny kontrakt na sezon 2020 ze Spartą Wrocław i marzył mu się powrót do najlepszej ligi świata, ale nawet po bardzo dobrym sezonie w na ekstraligowym zapleczu nie mógł liczyć na pewne miejsce w składzie ekipy z Dolnego Śląska. Działacze Sparty nie chcieli wypożyczać Andrzeja do innego klubu z elity, dlatego idealnym dla Lebiediewa rozwiązaniem wydawał się wariant toruński, gdzie mógł sam wywalczyć sobie awans do Ekstraligi. Dodatkowo Andrzej władał swobodnie posługiwał się językiem polskim i wpisywał się w oczekiwania właściciela toruńskich Aniołów.

Utalentowany Australijczyk Jaimon Lidsey związany z Unią Leszno, ale w najbliższej perspektywie miał on niewielkie szanse na znalezienie miejsca w składzie "Byków". W kolejce przed nim był bowiem Brady Kurtz oraz Bartosz Smektała. Zatem starty w Toruniu, podobnie jak dla Milika i Lebiedieva mogły być dla niego lepszą alternatywą niż starty drugoligowym Kolejarzu Opole.

Jeździec pochodzący z nieco egzotycznej dla żużla Francji, David Bellego o pozyskaniu którego mówiło się jeszcze w trakcie sezonu 2019, kiedy zaczęto spekulować, że nowym trenerem torunian będzie Tomasz Bajerski, któy był wielkim zwolennikiem sprowadzenia Francuza do Poznania. I jak się okazało była to słuszna decyzja. Panowie nawiązali bliższą współpracę, a poznański szkoleniowiec jeździł z zawodnikiem na turnieje SEC, gdzie służył mu cenną radą. Temat jednak upadł, bo w Toruniu dokonano głębszej analizy i postanowiono postawić na żużlowców z większymi nazwiskami.

Ostatecznie z transferów tych nic nie wyszło, a na jednej z konferencji Przemysław Termiński, dość zagadkowo w okresie, gdy w pierwszej lidze trwały jeszcze mecze barażowe, zaprezentował skład drużyny na kolejny sezon. Nie padły wówczas, wszystkie nazwiska zawodników (regulamin zakazywał rozmów kontraktowych z zawodnikami, dla których trwał sezon żużlowy), ale właściciel Aniołów poinformował o podpisaniu kontraktów z braćmi Holderami oraz umów sponsorskich z liderem drużyny z Tarnowa - Wiktorem Kułakowem, wychowankiem Adrianem Miedzińskim oraz liderem Orła Łódź, którego nazwisko nie padło. Redaktorom wszystkich mediów żużlowych, którzy śledzili zmagania żużlowe, nie trudno było domyśleć się o jakiego jeźdźca chodzi i dopytywali o konkrety, ale Tremiński wymienił jeszcze tylko jedno nazwisko i było to nazwisko na przyszłego menadżera drużyny, którym został prowadzący przez dwa ostatnie sezony drużynę PSŻ Poznań, wychowanek toruńskiego klubu, Tomasz Bajerski, za którym do Torunia mieli przyjść obiecujący juniorzy bracia Michał i Bartosz Curzytkowie. Przyszły menadżer odcinał się jednak od tej wypowiedzi, bowiem jego PSŻ walczył w barażach z Polonią Bydgoszcz o status pierwszoligowca i nie chciał rozbijać motywacji zespołu przed najważniejszymi meczami: "W sezonie 2019 jestem w Poznaniu i interesuje mnie wyłącznie jak najlepszy wynik tej drużyny w tegorocznych rozgrywkach. Na tym zadaniu skupiam się teraz w stu procentach. Nikt z Torunia, jak również z innych klubów, nie kontaktował się ze mną w sprawie mojej trenerskiej przyszłości. Walka PSŻ Poznań o awans do Pierwszej Ligi Żużlowej jest dla mnie celem nadrzędnym i nic innego teraz się nie liczy". Z kolei Adam Krużyński nie pozostawiał wątpliwości, że "Bajer" to jedyna opcja menadżerska w toruńskim klubie: "W momencie, gdy decydowaliśmy się na zmianę managera, nie było zbyt wielu osób, które podjęłyby się tego zdania. Obecność Marka Lemona jest konsekwencją tych wydarzeń i pokazuje, że nie było łatwo znaleźć takiej osoby. Ze względu na moje obowiązki służbowe, nie jestem w stanie pełnić tej funkcji długo. Rozmawialiśmy z Tomkiem na temat ewentualnej współpracy w kolejnym sezonie. Oczywiście nie mamy jeszcze żadnych konkretów, ale Tomek jest zainteresowany".

Zachowanie klubu z Grodu Kopernika nie spodobało się działaczom PSŻ-u Poznań, którzy nie chcieliby stracić swojego trenera, a Prezes Arkadiusz Ładziński nie krył zażenowania całą sytuacją: "Po sezonie będę myślał, co dalej. My chcemy, aby Tomek został i to jest nasz plan. Gdy słyszę, że w Toruniu ma być ten trener i tacy zawodnicy, to mam w głowie to, że już wiele razy takie rzeczy słyszałem i wcale tak nie było. Media o tym piszą, bo jest to ciekawy temat. Z drugiej strony nie dziwię się panu Termińskiemu, bo bardzo słabo zaprezentowała się jego drużyna w tym sezonie. Szkoda tylko, że chusteczką, którą ociera łzy jest Poznań. To bardzo przykre. Według mnie trzeba wziąć na klatę porażkę, a nie poprzez wielkie plany próbować zatrzeć obraz. Dla mnie coś takiego jest brakiem klasy sportowej. Jeżeli mam jakieś plany, co do zawodnika lub trenera to nie mówię o tym głośno. W biznesie mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Dziwię się, że właściciel klubu, senator i ważna postać w Toruniu w ten sposób się wypowiada, bo to nie fair, kiedy trwa sezon. Rozumiem, że w Toruniu chcą pokazać, że mają plany, ale jestem tym jednocześnie zniesmaczony. Boję się otworzyć lodówkę, bo co chwilę wyskakuje tam Bajerski. Bardzo fajnie, że mamy takiego trenera, którym się interesują, ale tak się nie robi w trakcie sezonu".
Na tych słowach sprawa jednak nie została ucięta i PSŻ Poznań wystosował oficjalny komunikat do GKSŻ w przedmiotowej sprawie:

Poznańskie Stowarzyszenie Żużla wzywa Polski Związek Motorowy, Główną Komisję Sportu Żużlowego oraz Ekstraligę Żużlową Sp. z o.o. do wszczęcia czynności dyscyplinarnych wobec Klubu Sportowego Toruń S.A. w związku ze złamaniem art. 223 Regulaminu przynależności klubowej w sporcie żużlowym.
Art. 223 ww. Regulaminu wskazuje, iż "w okresie od daty podpisania kontraktu do daty ostatniej imprezy kalendarzowej w danym sezonie objętej podpisanym kontraktem będącym podstawą ustalenia przynależności klubowej zawodnika, zabronione jest:
1) prowadzenie rozmów z zawodnikiem w przedmiocie zmiany barw klubowych przez działacza innego klubu lub osoby z nim powiązane,
2) składanie zawodnikowi przez działaczy innych klubów lub osoby z nimi powiązane ustnych lub pisemnych propozycji, ofert, listów intencyjnych dotyczących zmiany barw klubowych, zatrudnienia, warunków kontraktu zawodnika, jak również prowadzenie rozmów w tym przedmiocie oraz podpisywanie i zawieranie jakichkolwiek kontraktów, listów intencyjnych, porozumień Regulamin Przynależności Klubowej w Sporcie Żużlowym i umów pomiędzy innym klubem a zawodnikiem; powyższy zakaz dotyczy również zawodnika."
W dniu 30 września 2019 roku odbyła się w Toruniu konferencja prasowa, (zapis konferencji na https://www.youtube.com/watch?v=ImDD55Qwa1k&feature=youtu.be )na której właściciel klubu, Pan Przemysław Termiński, ogłosił m.in. informację, iż opiekunem toruńskiej drużyny w nowym sezonie zostanie Tomasz Bajerski oraz, iż zawarto porozumienie z rodzicami Michała i Bartosza Curzytków:
"Finalizujemy rozmowy w tej chwili (kwestie transferu) obu braci Curzytków do Torunia. To jest związane z rozmowami z rzeszowskim klubem, który formalnie ma ich licencje po swojej stronie (…) jesteśmy porozumieni również z rodzicami braci Curzytek, więc wierzę w to, że oni również będą u nas".
Poznańskie Stowarzyszenie Żużla wyraża oburzenie skandalicznym zachowaniem Pana Przemysława Termińskiego, który - nie zważając na to, iż wbrew zapisom art. 223 Regulaminu podaje w czasie trwania sezonu do publicznej wiadomości informacje na temat przyszłości zawodników, którzy wciąż są żużlowcami reprezentującymi w sezonie 2019 PSŻ Poznań - wprowadza niepotrzebny chaos, nerwy i dezinformacje w szeregach środowiska "czarnego sportu" w Stolicy Wielkopolski na niespełna tydzień przed kluczowym dla PSŻ Poznań rewanżowym spotkaniem barażowym z KŻ Orłem Łódź, w którym ma realne szanse na końcowy sukces, jaki jest awans do wyższej klasy rozgrywkowej.
Poznańskie Stowarzyszenie Żużla nie znajduje innego racjonalnego wytłumaczenia w działaniu Pana Przemysława Termińskiego, niż zamiar storpedowania dalszego harmonijnego rozwoju żużla w Poznaniu. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, iż Pan Przemysław Termiński był w stanie podczas wspomnianej konferencji dyplomatycznie pominąć nazwisko innego zawodnika, uczestniczącego w barażu o utrzymanie/awans do Nice. 1 Ligi, by na tej samej konferencji bez oporów wymieniać jednym tchem z imienia i nazwiska osoby związane w tym sezonie z PSŻ Poznań i to w dodatku przed arcyważnym spotkaniem?
Ostatnia wypowiedź Pana Przemysława Termińskiego wprowadza w środowisku poznańskiego żużla niepotrzebny zamęt, który nie sprzyja przygotowaniom do najważniejszego dla "Skorpionów" meczu w sezonie. Klub zamiast przygotowywać się do rewanżowego spotkania, musi działać na wielu płaszczyznach, aby tłumaczyć miastu, partnerom i kibicom zaistniałą sytuację.
Z poważaniem
Arkadiusz Ładziński
Prezes Poznańskiego Stowarzyszenia Żużla

Po poznańskim komunikacie odezwał się również prezes Orła Łódź - Witold Skrzydlewski, który napisał list otwarty do jak go zatytułował "Pana Przemysława Kazimierza Termińskiego, Senatora RP, Prezesa Zarządu FST-Management Sp. z o.o., Prezesa Zarządu FST-Ventures Sp. z o.o. i Prezesa Zarządu Grafith-Nieruchomości Sp. z o.o.". Oto treść tego listu:

"Podstawową i niekwestionowaną przez nikogo zasadą w sporcie jest święta zasada fair play. Bezdyskusyjnie obowiązuje ona wszystkich zawodników. Niepodważalne jest również to, że muszą się też do niej stosować działacze sportowi. Zarówno ci formalnie związani z klubami oraz ci, którzy choć nie należą do klubowych władz, to jako osoby z nimi powiązane wywierają istotny i bezpośredni wpływ na kluby. Ujmując rzecz najbardziej ogólnie fair play to przestrzeganie - dla wszystkich takich samych - reguł gry. To tylko tyle i aż tyle!"
"Patrząc na naszą rzeczywistość przez pryzmat fair play, od zawodnika wymagamy sportowego zachowania. Jakiekolwiek wyłamanie się spod tej zasady podczas zawodów spotka się z powszechnym i słusznym ostracyzmem. A czego na podstawie fair play wymagamy od działaczy i osób z nimi powiązanych? Znów mówiąc ogólnie, podobnie jak od zawodników. Przestrzegania przyjętych w danej dyscyplinie zasad, honorowego i zgodnego
z obowiązującymi regulaminami zachowania się i ponoszenia ewentualnych konsekwencji swoich działań. To daje wszystkim równe szanse. Nie wypacza ostatecznego wyniku rozgrywek sportowych i również tych "taktycznych rozgrywek" prowadzonych między zawodnikami i klubami, między samymi klubami, czy między klubami i związkami sportowymi."
"Jak się okazuje takie myślenie jest jednak zbyt idealistyczne, bo niestety rzeczywistość potrafi nas czasami bardzo negatywnie zaskoczyć! Takim negatywnym zaskoczeniem i jednocześnie złamaniem zasady fair play, było dla mnie to, co powiedział Pan podczas konferencji prasowej w dniu 30 września 2019 roku. Dał Pan wszystkim do zrozumienia, że nie stosuje się Pan do norm prawnych obowiązujących w sporcie żużlowym, wynikających
z przyjętych regulaminów. Co tam dla Pana "kontakty zakazane", czy jakieś inne regulaminowe ograniczenia, np. podpisywanie umów sponsorskich bez spełnienia wszystkich formalno-prawnych wymogów? Co tam niezakończony sezon i podbieranie w jego trakcie zawodnika? Bo jak nazwać podpisanie z nim kontraktu sponsorskiego przez Pana firmę, czyli w zasadzie przez Pana, przed najważniejszym meczem sezonu dla klubu, w którym jeszcze jeździ?"
"Bardzo mi przykro, że złamał Pan reguły fair play i zmusił mnie tym samym do napisania tego listu. Przecież od Pana, osoby zaufania publicznego, kończącej właśnie sprawowanie mandatu Senatora RP i jednocześnie kandydata w wyborach do Sejmu należałoby i trzeba wymagać więcej. Pełniąc tak ważną społecznie funkcję - mandat senatora RP i aspirując do sprawowania mandatu posła - również na gruncie speedwaya - powinien Pan przestrzegać wszystkich przepisów prawa obowiązujących w sporcie żużlowym. Ze względu na pełniony mandat zaufania publicznego, Pańskie zachowanie powinno być przejrzyste i kryształowe! Tymczasem Pańska wypowiedź na konferencji w zasadzie świadczy o tym, że na przysłowiowym krysztale - jeżeli w ogóle jest to kryształ - powstało wiele rys"
"Bardzo mi przykro, że złamał Pan reguły fair play i zmusił mnie tym samym do napisania tego listu. Przecież od Pana, osoby zaufania publicznego, kończącej właśnie sprawowanie mandatu Senatora RP i jednocześnie kandydata w wyborach do Sejmu należałoby i trzeba wymagać więcej. Pełniąc tak ważną społecznie funkcję - mandat senatora RP i aspirując do sprawowania mandatu posła - również na gruncie speedwaya - powinien Pan przestrzegać wszystkich przepisów prawa obowiązujących w sporcie żużlowym. Ze względu na pełniony mandat zaufania publicznego, Pańskie zachowanie powinno być przejrzyste i kryształowe! Tymczasem Pańska wypowiedź na konferencji w zasadzie świadczy o tym, że na przysłowiowym krysztale - jeżeli w ogóle jest to kryształ - powstało wiele rys".

Całą sprawę skomentował wiceprzewodniczący GKSŻ Zbigniew Fijałkowski: "Wszczynamy postępowanie dyscyplinarne wobec klubu z Torunia, bowiem wpłynął do nas taki wniosek od PSŻ Poznań wobec klubu z Torunia. Na tę chwilę nic więcej nie mogę powiedzieć. Czy Toruń złamał regulamin? To się okaże i po to wszczęliśmy postępowanie, aby to wyjaśnić. Będziemy prowadzili w związku z tym czynności, między innymi przesłuchamy świadków. Nie potrafię powiedzieć, co grozi Toruniowi, jeżeli okaże się, że złamał regulamin. Możliwości może być klika. Jedno jest pewne, że z taką sytuacją mamy w żużlu do czynienia po raz pierwszy".

Wiadomym było, że w trakcie postępowania GKSŻ poprosi o wyjaśnienia nie tylko Przemysława Termińskiego, ale też zawodników oraz ich najbliższe otoczenie. W przypadku braci Curzytków wezwani mieli być rodzice, bo właściciel toruńskiego klubu pochwalił się, że z nimi zawarł porozumienie dotyczące startów wspomnianych żużlowców. GKSŻ chciała też zobaczyć wszystkie dokumenty, względnie umowy sponsorskie, jeśli takie zostały podpisane. Postępowanie jednak nie dotyczyło Adriana Miedzińskiego oraz Wiktora Kułakowa, ponieważ Włókniarz Częstochowa i Unia Tarnów zakończyły sezon i zawodnicy mogli ustalać warunki kontraktu z dowolnym klubem. To samo dotyczyło Tomasza Bajerskiego, bo żaden punkt regulaminu nie zakazywał trenerom i menadżerom podpisania umowy z innym klubem w trakcie trwania rozgrywek.
W całym zamieszaniu rodziło się też pytanie, czy okres transferowy w żużlu w ogóle ma sens. "Sezon na busa", czyli dywagacje na temat kto, gdzie i za ile będzie jeździć w kolejnych sezonach, ruszały zazwyczaj w połowie roku, gdy media nie miały o czym pisać podczas ligowej przerwy wakacyjnej. Nie było więc sensu tworzyć sztucznej rzeczywistości, w której kluby miały kontrakty uzgodnione z zawodnikami, a tylko w okresie transferowym finalizowały ustalenia podpisem na umowie. Pamiętać należało jednak o kwestiach formalnych, takich jak rozliczenie z zawodnikiem, które musiało nastąpić do końca października. Nie bez znaczenia był też wydźwięk medialny, bo w określonych ramami czasowymi okienku transferowym portale sportowe i gazety pisały ze zdwojoną siłą o tym, co dzieje się w polskim speedwayu, a to z kolei napędzało żużlową koniunkturę.
Co zatem mogło grozić Aniołom w związku z podejrzeniem złamania regulaminu? Taryfikator obejmował takie sankcje jak zawieszenie i finansowa grzywna. W tym przypadku w rachubę wchodziło raczej tylko to drugie rozwiązanie, bo poza nagraniami z konferencji trudno było przypuszczać, aby Termiński i wskazani przez niego zawodnicy składając wyjaśnienia sami pogrążali się w swoich zeznaniach. Dlatego w Toruniu ze spokojem czekano na rozwój wydarzeń i w zaciszu klubowych gabinetów dogrywano szczegóły kontraktów i budowano drużynę na ekstraligowy awans. A twórcami tego sukcesu mieli być:

Wiktor Kułakow - był Aniołem w 2014 roku odjechał wówczas zaledwie cztery mecze. Potem jeździł m.in. w Bydgoszczy i Tarnowie, gdzie w roku 2019, dwukrotnie zdobył mniej niż 10 punktów w ligowych potyczkach. Były zawodnik "Jaskółek" był tym samym największym objawieniem rozgrywek pierwszej ligi i niekwestionowanym liderem "drużyny. Średnia biegowa 2,411 mówiła sama za siebie, tym bardziej, że dała mu ona status najlepszego jeźdźca w pierwszej lidze. Było to zaskoczenie chyba nawet dla samego Rosjanina, bo sezon 2018 nie był dla niego zbyt udany. W składzie zajmował przeważnie pozycję numer 8 i nie miał zbyt wielu okazji do startów. Wiktor jednak nie złożył broni i to co zarobił inwestował w sprzęt, by zostać podstawowym zawodnikiem Unii. Gdy już nim został, to wskoczył na bardzo wysoki poziom i stał się jednym z najlepszych zawodników pierwszej ligi, a po sezonie przyznał, że każdy sezon uczy go czegoś innego: "Nigdy nie mówiłem, że żałuję sezonu 2018, w którym nie dostawałem zbyt wielu szans. Wówczas nie twierdziłem, że żałowałem podpisania umowy z tym klubem. To był inny rok, jest to już historia i nauczka. Nie powiem nawet, że był on stracony, bo każdy sezon daje mi coś do głowy i mojego życia. Każdy rok coś wnosi. Trzeba cieszyć się z tego, że w ogóle mogę się ścigać, jeździć na motocyklu, przebywać w Polsce i zwiedzać inne kraje. Ja patrzę na to trochę inaczej, staram się może odmiennie podejść do tego wszystkiego".
I choć słowa jakie padły w wywiadzie wskazywały, że zawodnik nie żywi urazy za poprzednie lata, to mała zadra postała w jego pamięci i gdy pojawiła się szansa na zmianę otoczenia na bardziej stabilny finansowo i organizacyjnie klub, działacze z "Jaskółczego Gniazda" nie zdołali zatrzymać swojego lidera. Torunianie liczyli, że angaż Rosjanina jest inwestycją długoterminową, bo zawodnk miał pomóc Aniołom w powrocie do najlepszej żużlowej ligi świata, a potem miał spróbować swoich sił w elicie. Do tego czasu dwudziestoczterolatek miał ustabilizować formę i sprawdzić się w innych ligach. Takie rozwiązanie odpowiadało też Wiktorowi, który nie miał mieć problemów z szybką aklimatyzacją i poznaniem toru, na którym przecież startował w przeszłości. Dodatkowo od dłuższego czasu korzystał z silników od Ryszarda Kowalskiego, a na tym sprzęcie od dawna jeździła większość toruńskich zawodników. Co ciekawe w Toruniu otwarcie zaczęto mówić o spolonizowaniu Rosjanina, który doskonale władał językiem polskim. Do tego od lat mieszkał w kraju nad Wisłą, a na swoją bazę obrał posiadłość pod Ciechocinkiem. Było to być może, mało etyczne rozwiązanie w oczach innych działaczy ze środowiska żużlowego, ale na pewno było to dobre posunięcie ze strony toruńskich działaczy, którzy po awansie mogli zyskać klasowego jeźdźca z polską licencją żużlową. Nic więc dziwnego, że nawet legenda Apatora Toruń, Wojciech Żabiałowicz nie krył zadowolenia z takiego rozwiązania: "W ogóle nie dziwię się rosyjskim żużlowcom, że tak chętnie starają się o polski paszport. W naszym kraju pracują , żyją i osiągają sukcesy, a ze strony krajowej federacji spotykają ich tylko dodatkowe problemy. Oni widzą jak działa to w naszym kraju i dlatego marzą, by osiedlić się tu na stałe. Nie ma w tym nic dziwnego i żaden z polskich kibiców nie powinien się temu dziwić. Dla Kułakowa zdobycie polskiego paszportu to życiowa szansa, którą na pewno wykorzysta. To świetny żużlowiec, który na razie tylko raz dostał prawdziwą szansę i od razu ją wykorzystał. W Toruniu będzie miał doskonałe warunki i przypuszczam, że będzie jedną z czołowych postaci".
A sam zawodnik po podpisaniu umowy, tak komentował swoją decyzję:
"Wracam do Torunia po kilku latach, z czego bardzo się cieszę. Ja i cały mój team mieszkamy niedaleko, mam również bazę w pobliżu. Moim celem jest rozwój i podnoszenie poziomu sportowego. Celem Torunia jest awans do Ekstraligi i pragnę przyczynić się do niego swoimi wynikami. Drużyna na papierze wygląda imponująco jak na warunki pierwszej ligi, ale jak wiemy, same nazwiska nie gwarantują osiągnięcia sukcesu. Należy być czujnym i zmotywowanym, aby osiągnąć założony przez klub cel. Aktualnie cały czas jestem c cyklu treningowym, aby podtrzymać kondycję. Na początku stycznia wyjeżdżam na kilka dni wakacji na których, ale wówczas także nie zapomnę o treningu. W połowie lutego przyjeżdżam do Polski, aby przygotowywać się z drużyną do sezonu 2020. Będę dobrze przygotowany do sezonu, bo mam sprawdzony system, którego nie zmieniam od kilku lat. Wprowadzone są tylko pewne nowinki. Trenuję w cyklu indywidualnym, który rozpocząłem jeszcze startując w Rosji. Dlatego jestem pewien, że będę dobrze przygotowany kondycyjnie i motorycznie. Również pod kątem sprzętowym nie przewiduję zmian, bo to co jest sprawdza się. Praktycznie od początku kariery o moje silniki dba Pan Ryszard Kowalski wraz z Danielem RK Racing. O pozostałe części dbają moi już wieloletni mechanicy, doskonale znani w środowisku toruńskim, ponieważ pracowali wcześniej z zawodnikami występującymi w barwach Apatora, co też daje mi dużo spokoju".
Ważne słowa wypowiedział również menadżer zawodnika Marcin Kraszewski, bowiem wskazywały one kierunek w rozwoju i ambicje Wiktora:
"Żeby się rozwijać i iść wytyczoną ścieżką potrzebujemy większych nakładów finansowych i to już w chwili rozpoczęcia przygotowania do sezonu lecz i w późniejszych terminach. Nakreślono nam ambitne cele i aby je spełnić niezbędne są systematycznie otrzymywane środki. Nie jest to uszczypliwość w stronę Tarnowa. Biorąc jednak pod uwagę ambicje sportowe i dalszy rozwój, nie było możliwości pozostania w Unii. Wygranie pierwszej ligi w sezonie 2020 nie gwarantowało awansu tej drużyny do Ekstraligi. Nas interesował sukces sportowy i dalszy krok w karierze. To był cel nadrzędny, który kładliśmy ponad aspekty finansowe. W tarnowskim klubie wiedzieli czego oczekujemy. Dopytywaliśmy prezesa, menedżera, ludzi w spółce jakie są szanse na spełnienie wymogów licencyjnych dla Ekstraligi. Chodziło o infrastrukturę, czy ruszy przebudowa stadionu, bo z tym jest największy problem. Nikt nie był w stanie nam tego przedstawić czarno na białym. My natomiast wyraziliśmy klarowne stanowisko. Dwa lata w pierwszej lidze i tyle. Warunek był jeden. Dobra, równa dyspozycji w przekroju sezonu. Plan osiągnęliśmy, Wiktor wygrał klasyfikację na najskuteczniejszego zawodnika zaplecza najlepszej ligi świata, a kolejnym etapem jest ugruntowanie pozycji. Okej, powiedzmy, że przedłużylibyśmy kontrakt w Tarnowie, ale co dalej? Nie było perspektyw, Toruń jawił się więc naturalnym ruchem, bo to drużyna stworzona z myślą o błyskawicznym powrocie do Ekstraligi. Nie zmienilibyśmy barw klubowych, nawet wiedząc, że na stole leży kilka dużo atrakcyjniejszych finansowo propozycji z Ekstraligi. To by się kłóciło z tym, co sobie założyliśmy. Potrzebujemy tego jednego roku, aby potwierdzić wartość sportową i wyrobić sobie jeszcze lepszą markę na rynku zawodniczym. Wiktor naprawdę nie ma jeszcze na tyle renomowanego nazwiska, a proszę zauważyć, że działacze niezbyt chętnie sięgając po żużlowców z niższych klas. Preferują obracanie się w gronie zawodników, którzy "wożą" się na tym, że w przeszłości coś znaczyli, a teraz wpadli w dołek. Przykre, to ponieważ w niższych ligach można wyłowić parę fajnych perełek, nie odbiegających poziomem od tych, którzy zawsze znajdą klub w Ekstralidze, choć powiedzmy sobie szczerze, że na to nie zasługują".

Adrian Miedziński - Śmiało można powiedzieć, że odejście Miedzińskiego z Włókniarza Częstochowa do pierwszoligowego zespołu z Torunia było sporym zaskoczeniem. Ale zawodnik nie tylko nie stracił finansowo, ale także zapewnił sobie finansowanie od dodatkowych sponsorów na co najmniej kilka lat. Działacze klubu liczyli, że doświadczony jeździec będzie prawdziwą gwiazdą rozgrywek pierwszej ligi, a jego obecność w składzie poprawi relacje z kibicami i sprawi, że ci będą tłumnie odwiedzać Motoarenę, także podczas meczów w niższej lidze. Miedziński miał być więc nie tylko liderem zespołu, ale także ambasadorem projektu budowy nowego zespołu. Nikogo zatem nie dziwiło, że właśnie negocjacje z tym zawodnikiem były najważniejszą częścią rozmów transferowych. Pozyskanie Miedzińskiego, czyniło też znacznie łatwiejszymi rozmowy z kolejnymi zawodnikami. W Częstochowie nikt jednak nie zakładał odejścia Miedzińskiego, dlatego po takim ciosie działacze spod Jasnej Góry szybko zaczęli szukać godnego następcy. Niestety tak jak wcześniej wspomniano rynek polskich zawodników był bardzo ubogi i stawiając wszystko na jedną kartę w Częstochowie zatrzymano Pawła Przedpełskiego oraz podpisano kontrakt z Rune Holtą. Działacze spod Jasnej Góry, mogli mieć jednak pretensje tylko do siebie, bo przez dwa lata pobytu Miedzińskiego w nowym klubie zainteresowali jego osobą tylko pojedynczych sponsorów. A sytuacji gdy zdecydowana większość partnerów indywidualnych "Miedziaka" pochodziła z Torunia, więź zawodnika z klubem była krucha, bo właśnie sponsorzy okazali się kluczowymi ogniwem w negocjacjach. Adrian nie miał co prawda zbyt dobrych relacji z właścicielem klubu Przemysławem Termińskim, ale trzeba było mieć na uwadze, że w rozmowy zaangażowało się wiele innych bliskich zawodnikowi osób, dlatego brak sympatii do właściciela poszedł w zapomnienie i Adrian po dwóch latach ponownie został Aniołem, uzasadniając swoją decyzję takimi słowami: "Nigdy nie spodziewałem się, że taka sytuacja nastąpi i toruński klub będzie startował w pierwszej lidze. Tak się jednak ułożyło. Nigdy nie chciałem startować w niższej lidze, nie planowałem tego. Mogłem jeździć w Ekstralidze, we Włókniarzu czy w jeszcze innym klubie, ale przyszła propozycja z Torunia. Stąd się wywodzę, praktycznie codziennie przejeżdżam obok tego stadionu, tutaj mam też wielu sponsorów. Po prostu, to jest Toruń i ciężko było patrzeć na to, co się dzieje. Gdyby to nie był Toruń, nie zdecydowałbym się na starty w niższej lidze. Ta przygoda na pewno potrwa jeden rok. Uważam, że awansujemy, mam taką nadzieję i po to tutaj jestem. Jeśli nie awansujemy, nie zamierzam dłużej być w pierwszej lidze, ale zobaczymy. To jest jak na razie melodia przyszłości i staram się póki co nie stwarzać problemu, którego nie ma. Mamy jeden cel i postaramy się go zrealizować. Chcę zrobić wszystko, by obecność w pierwszej lidze trwała tylko rok. Nie widzę innej możliwości, taki jest cel, a zbudowana drużyna teoretycznie bez problemu powinna podołać temu zadaniu, jeśli będzie atmosfera walki i współpracy. Co prawda każdy z nas trenuje zimą oddzielnie, ponieważ jesteśmy rozrzuceni po świecie, ale mam nadzieję, że zorganizujemy przed sezonem jakiś wspólny wypad, aby móc spędzić ze sobą czas bez obciążenia startowego. Myślę, że warto też bardziej skupić się na juniorach w kontekście przyszłorocznych startów. To jest tak naprawdę dopiero początek gry, po awansie może powstać problem w tej kwestii. Formacja seniorska jest na najwyższym poziomie, jednak musimy zadbać też o przyszłość, nie tylko tą najbliższą, ale również o następne sezony.
Ja czuję się drużynowo spełniony. Mam mistrzostwo Polski w swoim dorobku. Cieszy mnie, że udało się zdobyć medal z Częstochową, który dołożyłem do swojej kolekcji. Ale miło będzie też awansować i na zawsze zostać ikoną w Toruniu? Oczywiście to nie była pochopnie podjęta decyzja, musiałem się trochę bić z myślami. Nie uważam jednak, żeby jazda w pierwszej lidze oznaczała obniżkę formy, bo nadal będę startować w lidze szwedzkiej, różnych eliminacjach i innych zawodach, gdzie cały czas będę miał styczność z najlepszymi zawodnikami. Sprzęt też będzie z najwyższej półki. Greg Hancock startował w drugiej lidze, a jeździł w Grand Prix, więc nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że miałoby to wpłynąć negatywnie na dyspozycję. Jeśli zawodnik jest doświadczony, to cały czas szuka możliwości by było lepiej. W Ekstralidze szukanie jest wieczne, zawsze ktoś jest kawałek z przodu i trzeba testować różne możliwości, aby mu dorównać. Teoretycznie, na niższym szczeblu rozgrywek może być łatwiej wyprzedzać innych, ale niekoniecznie, ponieważ każdy ma różne źródła, z których kupuje silniki. Nic nie jest pewne. Gdyby w sporcie wszystko było oczywiste, byłoby zbyt łatwo".

Bracia Chris i Jack Holderowie - okres transferowy sprawił, że Australijscy bracia okazali się jedynymi zawodnikami z formacji seniorskiej, którzy pozostali w zespole po historycznym spadku Torunia z Ekstraligi. Choć po sezonie logicznym wydawało się, że toruński klub nie chciał budować zespołu w oparciu o tych, którzy zawiedli. Myśląc jednak o przeszłości i przewidując przyszłość w dłuższej perspektywie, nie trudno było oprzeć się wrażeniu, że Toruń był skazany na Holderów, a Holderowie byli skazani na Toruń. Dlatego podpisanie umów z tą dwójką było niejako przeznaczeniem i pierwsza myśl na temat braterskiego duetu była taka, że w pierwszej lidze będą gwiazdami. W Toruniu całą sprawę widziano jednak szerzej. Obaj straniero, po ewentualnym awansie mieli być cenną druga linią, bo przecież nowi zawodnicy wcale nie musieli być od nich gorsi. Co ciekawe historie braci w lidze polskiej były bardzo podobne. Obaj przyszli do grodu Kopernika w wieku 21 lat i efektownie weszli do drużyny. Choć ich wyniki po debiucie były na zdecydowanie niższym poziomie, obaj pozostawali stałym elementem toruńskiego składu. Jack po dwóch sezonach spędzonych pod numerem 8 miał wejść do podstawowego składu drużyny. Z kolei starszy z braci Chris jeździł w Toruniu nieprzerwanie od 2008 roku i był najdłużej startującym obcokrajowcem z Aniołem na piersi. Sam zawodnik też nie krył swojego sentymentu do Torunia i działaczy, ale też czuł się odpowiedzialny za spadek drużyny do niższej ligi i bardzo chciał pomóc w odbudowaniu tego co między innymi za jego przyczyną zostało zaprzepaszczone. Warto podkreślić, że trzynasty sezon z rzędu spędzony w jednym klubie, plasował Chrisa w sezonie 2020 na drugim miejscu zawodników z nieprzerwanym stażem w jednym klubie. W polskich rozgrywkach dłuższą serię kontynuował jedynie Piotr Protasiewicz, który wrócił do Falubazu w 2007 roku. Holder był jednak o 12 lat młodszy od Polaka i spokojnie mógł kontynuować karierę w Toruniu, gdy Protasiewicz zdecyduje o zakończeniu swoich startów na torze. Nic więc dziwnego, że kibice i klub traktowali Kangura, jak swojego wychowanka, który na ekstraligowym zapleczu miał odbudować formę i nawiązać do swoich najlepszych mistrzowskich lat.
Działacze wyciągnęli jednak wnioski ze współpracy z Kangurami z poprzednich lat i zamierzali mocniej zintegrować ich z zespołem. A zadbać o to miał nowy menago Tomasz Bajerski. Ustalono zatem, że z początkiem roku 2020 w ramach okresu przygotowawczego wszyscy zawodnicy wybiorą się na obóz integracyjny. Była to duża zmiana w porównaniu do ostatnich lat, kiedy to tłumaczono, że nie ma sensu organizować takich zgrupowań, bo obcokrajowcy nie chcą przerywać wakacji i przyjeżdżać do Polski. Gdy inne zespoły wspólnie spędzały czas w górach lub na motocrossie w Hiszpanii, torunianie przygotowywali się samodzielnie. Kończyło się tym, że wspólnych treningów i rozmów poza meczami było bardzo niewiele, bo kiedy obcokrajowcy zbierali się w Toruniu, to cały czas byli w pośpiechu i szybko wyjeżdżali na kolejne mecze. Tym razem jednak obóz ma być obowiązkowy dla wszystkich, a to oznaczało, że braterski duet musiał przylecieć z Australii do Polski znacznie wcześniej i musiał uczestniczył wspólnie z zespołem w przygotowaniach do sezonu. Rozwiązanie to pozwalało także, przerwać coroczną telenowelę, pod nazwą "paszport dla Austraijczyka" w której zawodnicy z Antypodów, co roku raczyli kibiców obawami o to czy na czas zdołają się uporać z
paszportami i pozwoleniami na pracę w Europie.

Tobiasz Musielak - W sezonie 2019 leszczyński wychowanek, startował w Orle Łódź. Wystąpił w dziesięciu meczach pierwszej ligi, uzyskując średnią biegopunktową na poziomie 2,104 i był to siódmy wynik w ligowym rankingu. W Toruniu Musielaka czekały jednak znacznie bardziej ambitne wyzwania, bo walka o awans stwarzała dodatkowe oczekiwania środowiska, a to przy braku wyniku podwajało presję. Kibice toruńskiego zespołu jednak bardzo liczyli na Tobiasza, którego transfer nie był wielką niespodzianką, bo o jego przenosinach do Torunia mówiło się od dłuższego czasu. Niestety po podpisaniu przez zawodnika kontraktu, dał znać o sobie rozgoryczony prezes łódzkiego Orła, który wychodził z założenia, że trzeba dotkliwie karać zawodników, którzy lekceważyli swoje obowiązki. Jednak Witold Skrzydlewski pobił swój prywatny rekord absurdu i nałożył rekordowe kary za to, że dwaj jego podopieczni, Huckenbeck i Musielak, negocjowali kontrakty z nowymi klubami tuż przed najważniejszymi dla Orła meczami barażowymi. Paradoksem było to, że zarówno Huckenbeck, jak i Musielak pojechali w barażach bardzo dobrze i zapewnili drużynie utrzymanie, a kary nie dotyczyły przedwczesnych rozmów o kontraktach w innych klubach. Szef łódzkiego klubu postanowił jednak dać "niewdzięcznikom" solidną nauczkę za nie wywiązanie się z kontraktu z łódzkim klubem w trakcie sezonu i tak komentował swoje stanowisko: "Jeśli nie zapłacą mi kar, to zostaną zawieszeni i w kolejnym sezonie nie będą mogli startować w rozgrywkach ligowych. Nie ma mowy o taryfie ulgowej, bo to ma być dotkliwa nauczka nie tylko dla nich, ale dla wszystkich zawodników, którzy lekceważą sobie umowy ze swoimi pracodawcami. Nie ugnę się w tej walce. Wygrałem już trzy sprawy przed Trybunałem PZM, więc mam doświadczenie. W tym przypadku jestem pewny wygranej i bardzo się cieszę, bo ta sprawa ma być nauczką dla wszystkich zawodników".
Zatem za co Skrzydlewski zasądził kary, które nie miały nic wspólnego z nieregulaminowymi negocjacjami zawodników? Pan Witold jak twierdzi przeczytał dokładnie regulamin dyscyplinarny i wykorzystał szerokie spektrum możliwych przewinień zawodników. Każde z nich wycenił na karę w wysokości 20.000 złotych. W przypadku Huckenbecka znaleziono więc 16 uchybień, co dało kwotę 320 tysięcy złotych, a w przypadku Musielaka nieco mniej, bo w sumie zawodnik miał do zapłacenia 250 tysięcy złotych. Czym więc oficjalnie zawinili zawodnicy? Chodziło m.in. o brak czapek z logo sponsora na głowach mechaników, pójście na prezentację w kołnierzu ochronnym i z bidonem w ręku, brak przyjazdu na trening, nie uzgodniona reklama na kevlarze itp. Łodzianie zapewniali, że wszystkie dowody na podstawie, których zasądzono kary zostały udokumentowane i trudno będzie je podważyć. Zawodnik nie zgadzał się ze stanowiskiem łódzkiego klubu i sprawa musiała trafić do PZM. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że szanse na utrzymanie absurdalnie wysokich kar były minimalne, bowiem już na wstępie dopatrzono się, że łodzianie pisząc wniosek zapomnieli, że w regulaminie jest punkt, mówiący o tym, ze nakładanie kar było możliwe maksymalnie do 30 dni od dnia zdarzenia. Witold Skrzydlewski mógł przeoczyć ten zapis, bo został on wprowadzony stosunkowo niedawno, właśnie po to, by chronić żużlowców przed zalewem kar na koniec sezonu. Zatem ewentualne uchybienia, które mogą zostać uznane za słuszne mogły dotyczyć tylko meczów barażowych.
Sam zawodnik tak jak wspomniano nie zamierzał oddać swoich pieniędzy bez walki i dla dobra sprawy tylko w krótkim komentarzu odniósł się do wytoczonych zarzutów: "Przyjmuję na klatę tę karę, ale się z nią nie zgadzam. Tak naprawdę to jest zbiór różnych kar, których suma wynosi 250 tysięcy. Za co konkretnie zostałem ukarany? Póki sprawa jest w toku, to nie chciałbym za dużo na ten temat gadać. Odwołałem się i czekam na posiedzenie przed Trybunałem Polskiego Związku Motorowego. Nie mam zamiaru płacić tych pieniędzy, mam nadzieję, że wygram. Toruński klub bardzo dobrze się zachowuje w tej sytuacji. Pomagają mi jak mogą. Jestem im bardzo wdzięczny. Z prezesem Skrzydlewskim niestety nie było żadnej możliwości polubownego dogadania się.
Cieszę się, że trafiłem do Torunia.. Przyznaję jednak, że miałem więcej ofert również ekstraligowych, ale ta z Torunia była jedną z pierwszych i najbardziej konkretnych. Dlatego na początku listopada szybko się dogadaliśmy. A, że prezes Skrzydlewski uważa, iż nastąpiło to znacznie wcześniej, to już jego sprawa. Ja mam kontrakt na sezon 2020, a także kolejnych sezonów, ale wszystko zależy od moich wyników. Na razie jest tak, że klub we mnie wierzy, a ja wierzę w to, że mogę tej drużynie pomóc. Zobaczymy co z tego wyniknie. Nie ukrywam, że chciałbym razem z nową drużyną wrócić do Ekstraligi".
Nowy pracodawca Musielaka, Przemysław Termiński nie miał jednak obaw o finalne rozstrzygnięcia i z miejsca zaoferował zawodnikowi pomoc swoich prawników, choć toruński klub nie był stroną w całym zamieszaniu: "Widziałem ten dokument i nie ma tam słowa na temat Apatora Toruń. My nie mamy z tym nic wspólnego, bo to sprawa tylko pomiędzy zawodnikami a Orłem Łódź. Po analizie prawników jestem spokojny o ostateczne rozstrzygnięcie". Tak więc Tobiasz Musielak już u progu swojej współpracy poznał profesjonalizm nowego pracodawcy i spokojnie mógł przygotowywać się do sezonu 2020. A sprawa analizowana była bardzo długi i swój finał znalazła dopiero 26 czerwca 2020. W werdykcie Tobiasz Musielak przegrał, ale wygrał, bo musiał zapłacić TYLKO 3.000 zł kary i mógł być potwierdzony do startów  w toruńskim klubie. Trybunał PZM uznał, że Musielak dwa razy złamał regulamin. Za reklamy na kevlarze nie uzgodnione z klubem oraz za niestawienie się na trening przed arcyważnym dla Orła meczem barażowym w Poznaniu. Pierwsze przewinienie wycenił na 1 tysiąc kary, a drugie na 2 tysiące. Witold Skrzydlewski, sponsor i twórca Orła Łódź po ogłoszeniu werdyktu nie krył swego rozczarowania: "Rozstrzygnięcie w Trybunale PZM jest dla nas niekorzystne. Kary są śmieszne. Na pewno będziemy się odwoływać. Wyrok uważam za skandaliczny. To jest śmiech na sali. Po co w takiej sytuacji regulamin? Teraz można przyklejać sobie reklamy jakie się chce i gdzie się chce, i dostanie się za to 1 tysiąc kary. Żałosne jest to, że dotąd instancją odwoławczą do Trybunału PZM był arbitraż przy PKOL. Było to jednak niekorzystne dla PZM, bo ten przegrywał wiele spraw, także ze mną. Dlatego PZM zmienił to tak, że teraz instancją odwoławczą jest Zjazd Nadzwyczajny PZM. Gdyby to było po sezonie, to już teraz bym zlikwidował żużel w Łodzi. Żaden uczciwy człowiek, który chce kłaść pieniądze dwa razy się musi się zastanowić, czy "iść" w żużel. Ja przez żużlowe władze zostałem okradziony z godności. Po tym co zobaczyłem na własne oczy, nie ma takiej siły, nawet gdybyśmy awansowali do Ekstraligi, żeby Orzeł za rok istniał".

Gdy znany był trzon zespołu torunianie mieli do poukładania jeszcze formację młodzieżową,, ale przy praktycznie bezbłędnej piątce seniorów, z których każdego stać było na dziesięć i więcej punktów, formacja ta miała znacznie mniejsze znacznie niż w roku 2019. Klub musiał jednak bezwzględnie zadbać o pracę z młodzieżą i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Nic więc dziwnego, że jeszcze przez końcem sezonu 2019, właściciel nauczony doświadczeniem lat minionych oraz obserwując problemy formacji młodzieżowej, podjął decyzję, że kolejni adepci żużla, którzy będą jeździć w barwach toruńskiego zespołu będą podpisywać kontrakty amatorskie. Miało to zwiększyć nie tylko możliwości kontroli działaczy nad zawodnikami, ale także miało znacznie obniżyć koszty jakie ponosił klub i sami żużlowcy. O ile klubowym działaczom udało się wytrwać w tym postanowieniu na sezon 2020, o tyle trudno było przewidzieć czy klub podała tej deklaracji w kolejnych latach, bo coraz trudniej było pozyskać juniora, który zgodziłby się (a w zasadzie zgodziliby się jego rodzice) na kontrakt amatorski. Ostatni sezon pokazał, że dobry junior może liczyć na wyższy kontrakt niż senior z dużym doświadczeniem w elicie. Co ciekawe toruński klub został "przećwiczony" w temacie juniorów w okresie transferowym przed sezonem 2020, przez rodzinę Curzytków (mimo, że na torze młodzi chłopcy jeszcze nie zaistnieli, a toruński klub doszedł do porozumienia z rzeszowskim, to rodzicie braci oczekiwali innego kontraktu), nie ugiął się presji, skupiając się na własnych wychowankach. A tu pewniakiem do jazdy w logowych bojach był Igor Kopeć-Sobczyński, który z bagażem czterech pełnych sezonów spędzonych w elicie, na poziomie pierwszej ligi miał zaprezentować większe zdecydowanie w swoich poczynaniach. Ciągle jednak Aniołom brakowało miejscowego juniora, który robiłby różnicę w parze z Igorem, zwłaszcza w meczach z Daugavpils i Tarnowem, gdzie dysponowano znacznie lepszą siłą uderzeniową na pozycjach młodzieżowych. W szkółce byli co prawda Cyprian Bieliński, Jakub Janik, Aleks Rydlewski, Justin Stolp, ale klub skłaniał się ku bardziej doświadczonemu Kamilowi Kiełbasie, którego kupiono przed sezonem 2019 z myślą o przyszłości. Zawodnik po podpisaniu kontraktu, nie miał szans na starty w Toruniu, dlatego został wypożyczony do Orła Łódź, aby objeździć się na niższym poziomie rywalizacji i nabrać wymaganego doświadczenia. I tym sposobem Kamil jeździł sporo, ale efekty były mizerne. Średnia 0,233 pkt/bieg była ostatnią wśród sklasyfikowanych żużlowców pierwszej ligi, ale juniorskich alternatyw nie tylko w Toruniu, ale na całym żużlowym rynku było niewiele. Ciekawostką było to, że przed sezonem u Kamil Kiełbasy doszło do rzadko spotykanej zmiany o której zawodnik poinformował za pośrednictwem mediów społecznościowych: "Drodzy kibice! Rok 2020 dopiero co się rozpoczął, a już spotkały mnie pewne zmiany. Z przyczyn prywatnych zmieniam nazwisko". Tak więc do rozgrywek z Aniołem na piersi przystąpił dziewiętnastoletni Kamil Marciniec.
Klub nie załamywał jednak rąk i odważnie planował inwestycje w pięciu juniorów i dwójkę młodzieżowych obcokrajowców, o których napisano poniżej, bo do DMPJ miały być zgłoszone dwa zespoły. Ta decyzja pokazywała jak Toruń był zdeterminowany w swym postanowieniu przeorganizowania szkółki żużlowej w której trenowało kolejnych blisko dwudziestu adeptów w różnych kategoriach wiekowych. Trener pierwszego zespołu, tak przedstawiał swoją wizję pracy z najmłodszymi adeptami żużla, którzy mieli wspomagać prowadzoną przez niego drużynę w meczach ligowych: "Planujemy dużo zmian organizacyjnych. Pojawi się dwóch mechaników, dedykowanych przede wszystkim dla młodych żużlowców, żeby mieli okazję do nauki i zbierania doświadczenia także w przygotowaniu sprzętu. Na dziś numerem jeden jest na pewno Igor, a pozostała piątka będzie walczyła o miejsce w składzie. Treningi i zawody wyłonią kolejną dwójkę, z która będzie walczyła o miejsce w podstawowym składzie na mecz oraz na pozycji rezerwowego. Każdy z nich ma szansę, bo ja nie znam tych chłopców, chcę obejrzeć kilka treningów, ocenić sytuację. Dlatego zależy mi, żeby już zimą zaczęły się prace w warsztacie, ale nie z miotłami. Mam zamiar położyć nacisk na pracę przy sprzęcie. W ostatnich latach byłem na wielu stadionach i jestem załamany poziomem technicznej wiedzy adeptów i juniorów. Mało kto umie ustawić koło czy gaźnik, czy nawet zadbać o poszczególne części motocykla. Będziemy zaczynać od takiej edukacji, bo potem w trakcie sezonu zawodnik może nawet więcej powiedzieć mechanikowi czy trenerowi. Będzie też więcej treningów ogólnorozwojowych. Zajęcia w hali poprowadzi Zbigniew Wójtowicz i zawodnicy na pewno bardziej dostaną w kość niż w poprzednich latach. Treningi na torze będą bardziej urozmaicone, będziemy lać wodę, bronować, oni muszą się nauczyć jeździć w każdych warunkach. W trakcie sezonu chłopacy muszą jednak jeździć w zawodach, a nie tylko trenować, dlatego być może zgłosimy dwie drużyny do DMPJ. Mamy też sporą grupę zawodników w niższych klasach. Łącznie jest ich siedemnastu, z których chcemy coś wydobyć w najbliższych sezonach".

Wypowiedź pierwszego trenera, była bardzo optymistyczna, bo dawała przekonanie, że toruńska szkółka żużlowa pod okiem Karola Ząbika, w końcu może nawiązać do lat swojej świetności. Jednak ku zaskoczeniu wszystkich 16 stycznia 2020 roku Karol, zrezygnował z funkcji "żużlowego nauczyciela", uzasadniając swoją decyzję w mediach społecznościowych:
"Drodzy Kibice.
Chciałbym Was poinformować, że z przyczyn prywatnych musiałem zrezygnować z pełnienia funkcji trenera w Klubie Sportowym Toruń.
Decyzja, którą podjąłem była dla mnie bardzo trudna. Przez długi czas biłem się z myślami, zastanawiałem się jak to wszystko rozwiązać. Niestety w chwili obecnej nie jestem w stanie poświęcić się w 100% karierze trenera. We wszystko, co robię, wkładam całe swoje serce, a praca z tymi chłopakami była dla mnie przyjemnością. Życie napisało swój scenariusz, a ja nie mogłem kontynuować pracy trenera z takim zaangażowaniem, jakie sam od siebie oczekiwałem, stąd taka, a nie inna decyzja.
Zostawiam chłopaków w dobrych rękach. Mam nadzieję, że będą w przyszłości stanowili o sile toruńskiej formacji młodzieżowej. Na chwilę obecną w szkółce trenuje kilkunastu chłopaków, z których część, w co głęboko wierzę, będziemy w niedalekiej przyszłości oklaskiwać na żużlowych torach.
Chciałbym podziękować Pani Prezes Ilonie Termińskiej, że ze spokojem i zrozumieniem przyjęła moją decyzję. Rozstajemy się w bardzo dobrych relacjach, a ja będę służyć pomocą managerowi Tomaszowi Bajerskiemu, jak tylko będzie taka potrzeba.
Dziękuję wszystkim Kibicom za dotychczasowe wsparcie, bez Was cała moja praca nie miałaby sensu. Dziękuję również całemu Klubowi Sportowemu Toruń za perfekcyjną współpracę. Na sam koniec chciałbym podziękować wszystkim zawodnikom i adeptom, z którymi miałem okazję pracować. Pamiętajcie, że ciężka praca i zaangażowanie pomoże Wam osiągnąć sukces.
Do zobaczenia na stadionie!
Karol Ząbik"

Prezes Aniołów, Ilona Termińska tak skomentowała tę decyzję i wskazała następcę trenera toruńskiej szkółki żużlowej: "Karol już pewien czas temu zakomunikował nam, że z powodów prywatnych być może będzie musiał ograniczyć swój wkład w szkółkę żużlową w klubie. Z racji na to, że jest pełnym profesjonalistą i zawsze w pełni oddaje się temu co robi, postanowił złożyć swoją rezygnację, którą my przyjęliśmy. Rozstaliśmy się w bardzo przyjaznej atmosferze. Zadeklarowaliśmy sobie również wzajemną pomoc. Chciałabym bardzo podziękować Karolowi za dwa lata współpracy. Dziękuję za zaangażowanie oraz wkład w rozwój tych młodych chłopaków, których mamy obecnie w szkółce. Jestem przekonana, że z tego narybku zarówno my, jak i kibice będziemy w przyszłości zadowoleni. W zaistniałej sytuacji nie szukamy osób na stanowisko trenera, bo szkółką zajmować się będzie Tomasz Bajerski, który od początku grudnia bierze czynny udział we wszystkich treningach naszych juniorów. Tomek dał już się poznać jako osoba bardzo otwarta, która ma bardzo dobry kontakt z młodzieżą, dlatego jestem przekonana, że poradzi sobie z powierzoną rolą".

Po rezygnacji Karola szkółka przez pewien czas pozostawała pod opieką pierwszego trenera. Ale w połowie lutego to o czym mówiło się niemal natychmiast po zatrudnieniu Tomka Bajerskiego stało się faktem i prawą ręką "Bajera" miał zostać Waldemar Walczak, który pojawił się w żużlu na początku lat dziewięćdziesiątych. Po czterech sezonach w Toruniu, przeniósł się do Polonii Piła, by na sezon powrócić do macierzystego klubu i po epizodach w Rawiczu i Warszawie, po sezonie 2004 zakończyć karierę jako zawodnik z kontraktem warszawskim w Apatorze. O zaangażowaniu byłego żużlowca przez toruński klub mówiło się już jesienią. Ówczesna koncepcja zakładała, że głównym trenerem będzie Tomasz Bajerski, a jego bliskimi współpracownikami zostaną Mariusz Puszakowski i właśnie Waldemar Walczak. Plany te jednak uległy zmianie, bo "Puzon" zgodnie z wcześniejszymi zobowiązaniami, pozostał w teamie Krzysztofa Buczkowskiego, natomiast Walczak zrezygnował z powodu obowiązków zawodowych. Temat współpracy wychowanka Apatora z jego macierzystym klubem powrócił, gdy w klubie postanowiono inaczej zorganizować szkolenie młodzieży i w całej koncepcji Waldek odgrywał ciekawą rolę. Toruńscy kibice pamiętają Walczaka m.in. dzięki jego dobrym startom i właśnie w tym elemencie żużlowego rzemiosła były zawodnik miał poprawić umiejętności swoich następców. Ostatecznie z uwagi na okoliczności w jakich przyszło ścigać się żużlowcom w roku 2020, również drugie podejście do współpracy z Waldkiem spaliło na panewce, a nowy trener zaczął testować prototyp urządzenia symulującego jazdę na motocyklu, a przede wszystkim refleks startowy. Oto jak ocenił ów pomysł: "To, co testowałem, jest na razie szkieletem tego urządzenia. Wszystko będzie jeszcze ładniej obudowane, tak żeby zawodnik faktycznie czuł, że siedzi na motocyklu i czeka na starcie, aż taśma pójdzie w górę. Taśma już jest i działa perfekcyjnie Finalna wersja ma być oparta o nowoczesne technologie, testy będą spersonalizowane, a dzięki temu wyniki jego ćwiczeń będą wpadały do komputera i będę mieć informacje kto i jak pracował. Urządzenie ma być w klubie, więc każdy będzie mógł przyjść i spróbować swoich sił . Co prawda tych urządzeń do ćwiczenia refleksu trochę jest. Zawodnicy znają taki aparat, w którym trzeba reagować na zapalające się światełka. Nasza maszyna będzie jednak bardziej atrakcyjna, z kierownicą i sprzęgłem - czego chcieć więcej.

Gdy wydawało się, że skład Aniołów na sezon jest już kompletny, tuż przez zamknięciem okienka transferowego klub poinformował o czterech nowych kontraktach.

Ryan Douglas - Angaż kolejnego Australijczyka w ekipie Aniołów, był poszukiwaniem wartościowego jeźdźca na wypadek kontuzji jednego z liderów. Zadanie to nie było łatwe, bowiem niewielu zawodników chciało czekać na ławce rezerwowych na pech kolegi z drużyny. Douglas znał się jednak doskonale z braćmi Holderami i pozytywna opinia o toruńskim klubie sprawiła, że zdecydował się parafować swoją pierwszą umowę w Polsce. Transfer ten był mimo wszystko sporym zaskoczeniem, ponieważ żużlowiec był nieco anonimowym jeźdźcem w kraju nad Wisłą. Do tej pory kariera dwudziestosześcioletniego żużlowca skupiała się głównie na startach w Wielkiej Brytanii, gdzie w sezonie 2019 w brytyjskiej Premiership, Douglas potrafił błyszczeć. Dla przykładu w meczu Peterborough Panthers - Swindon Robins zdobył, aż 18 punktów i bonus, pokonując m.in. takich zawodników jak Tobiasz Musielak czy Troy Batchelor. Ostatecznie Kangur sezon zakończył ze średnią biegową 1,565 pkt, ale startował też w Championship (druga klasa rozgrywek), gdzie z Leicester Lions wygrał rozgrywki drugiej ligi. Ryan Dogulas miał również swój epizod na torach w Polsce. Z końcem sezonu 2019, z dobrej strony zaprezentował się podczas Międzynarodowych Mistrzostw Bydgoszczy. Zdobył w tych zawodach 10 punktów i zajął 6 lokatę. Trzeba jednak otwarcie napisać, że Australijczyk nie miał na swoim koncie wielu sukcesów indywidualnych, choć zaznaczył swoją obecność w żużlu, srebrnym medalem młodzieżowych indywidualnych mistrzostw Australii, zdobytym w 2014 roku. Przegrał wówczas tylko z Maxem Fricke
Czy Australijczykowi uda mu się przedrzeć do składu Apatora Toruń? Czas pokaże. Konkurencję na pewno będzie miał mocną, ale swoją wartość zawodnik miał udowodnić w przedsezonowych treningach i meczach kontrolnych. Działacze toruńscy liczyli jednak, że Douglas podobnie jak Doyle, w kwiecie wieku stanie się wartościowym jeźdźcem.

Mathias Nielsen - przed rokiem Przemysław Termiński chwalił się, że Apator za namową ówczesnego menadżera Jacka Frątczaka, pozyskał trójkę zdolnych Duńczyków. Duńskie trio miało być inwestycją klubu na przyszłość, a pozyskani jeźdźcy mieli szukać jazdy w niższych ligach, bo z góry było wiadomo, że w 2019 roku szansy na starty ligowe w Toruniu nie dostaną. Skończyło się tak, że żadnemu z wymienionych nie udało się znaleźć pracy w Polsce. Jednak przed sezonem 2020 właściciel Aniołów nie zrezygnował całkowicie z wcześniejszej wizji i postawił już tylko na jednego zawodników kraju Hamleta, a był to dwudziestojednoletni Matias. Zawodnik wydawał się idealnym kandydatem do jazdy w Toruniu pod numerem 8 lub 16. Tomasz Bajreskii zarzekał się jednak, że rezerwowym będzie polski junior. Zatem jeśli trener w trakcie sezonu by wytrwał w swoim postanowieniu to, Matias musiał wygryźć ze składu kogoś z zestawu Chris Holder, Jack Holder, Wiktor Kułakow lub szukać zatrudnienia w innym klubie, bo w przeciwnym razie młody Duńczyk musiałby oczekiwać na rezerwie wspólnie z Ryanem Douglasem na kontuzję któregoś z podstawowych zawodników. Nielsen miał jednak trenować w Toruniu, miał też uczestniczyć w przedmeczowych sparingach oraz stanowić kadrę jednego z zespołów zgłoszonych do DMPJ.

Petr Chlupać - utalentowany siedemnastoletni Czech, który pokazał się już toruńskiej publiczności w rozgrywkach miniżużlowych, podobnie jak Mathias Nielsen był inwestycją w przyszłość i ewentualną alternatywą na pozycji rezerwowego do lat 23. Dla Torunia był to kolejny transfer z serii last minute. W poprzednim sezonie Chlupac był zawodnikiem Kolejarza Rawicz, gdzie odjechał trzy mecze, w których osiągnął średnią na poziomie 1,273 pkt/bieg. Petr zdecydowanie lepiej radził sobie w rodzimej extralidze, bo wystąpił we wszystkich ośmiu rundach, zdobywając 1,353 pkt/bieg. Ponadto został wicemistrzem Czech juniorów, w których musiał uznać wyższość Jana Kvecha. Chlupać był szóstym obcokrajowcem w składzie toruńskiej drużyny i tak naprawdę miał niewielkie szanse na ligowe starty. Jednak tak jak wspomniano wyżej, wiele mówiło się o zmianie regulaminu w kolejnych latach i wprowadzeniu do ligowego składu zawodnika młodzieżowego z innym paszportem niż Polski. Zatem, gdyby ów przepis został zatwierdzony Chlupać idealnie pasował na tę pozycję. Był uważny za spory talent w Czechach, posiadał całkiem dobry sprzęt, ale co najważniejsze pozostawał juniorem przez kolejnych pięć lat, co przy długoterminowej inwestycji mogło zaprocentować pokaźną zdobyczą punktową. Dlatego postanowiono zaryzykować i dać mu szansę młodemu zawodnikowi w DMPJ oraz sparingach i treningach.

Paweł Hlib - o ile angaż Douglasa był kontraktem zaskakującym, o tyle umowa z gorzowskim wychowankiem, była lekkim szokiem. Trzydziestotrzyletni żużlowiec, były młodzieżowy mistrz świata w drużynie i drugi wicemistrz indywidualnie, miniony sezon spędził w drugiej lidze w ekipie Wilków Krosno. Ale nie ten fakt był najbardziej zaskakujący w karierze Pawła, ale to że zawodnik powrócił w 2019 roku do ścigania po kilkuletniej przerwie. Ponieważ powrót był całkiem udany, postanowił kontynuować karierę i podpisał z Aniołami kontrakt tzw. "warszawski" czyli nie otrzymał, gwarancji startowych, ani aneksu finansowego. Zawodnik chciał jednak wziąć udział w treningach na Motoarenie i jeśli pojawiłaby się taka możliwość, także w sparingach Apatora. Miał w ten sposób sprawdzić swoją formę i jeśli toruński klub byłby zainteresowany miał odwagę powalczy o miejsce w składzie Aniołów. Jeśli tego miejsca by zabrakło Paweł planował poszukać miejsca dla siebie w innym klubie w ramach wypożyczenia. Co ciekawe zainteresowanie osobą Pawła Hliba w okienku transferowym było spore, bo wykazywały je prawie wszystkie drużyny z drugiej ligi, ten jednak postanowił spróbować swoich sił w pierwszej lidze. Na konferencji prasowej trener, tak mówił o tym angażu: "Paweł Hlib podpisał z naszym klubem tzw. kontrakt warszawski, ale zobaczymy co będzie się działo w trakcie sezonu. W podstawowym składzie mamy tylko dwóch Polaków, więc od początku był pomysł, by dziesiątym zawodnikiem w kadrze był żużlowiec z naszego kraju, abyśmy mieli zastępstwo w przypadku kontuzji kogoś z dwójki Tobiasz Musielak - Adrian Miedziński. Wszyscy będą musieli pokazać się jednak w treningach i sparingach, ale na ten moment pierwsza piątka nie powinna się jednak martwić o żadne zmiany. Ewentualne korekty w składzie będą następować nawet nie po jednym totalnie zawalonym meczu, ale dopiero, gdy zobaczę, że dany zawodnik będzie w naprawdę słabej dyspozycji. Nie ma się więc o co martwić".

Ostatecznie w marcu po domknięciu wszystkich kontraktów, szeroką ligową kadrę Aniołów potwierdziło GKSŻ w komunikacie:
Zawodnik Rok
urodzenia
średnia biegowa
w sezonie 2019

CHLUPÁČ Petr
Czechy
2002 1,273
2 liga
straniero - senior do lat 23
pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych
DOUGLAS Ryan
Australia
1993 - ns - straniero - senior
pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych
HLIB Paweł
Polska
1986 1,633
2 liga
senior
pierwszy ligowy sezon w Toruniu
HOLDER Chris
Australia
1987 1,677
e-liga
straniero - senior
dwunasty ligowy sezon w Toruniu
HOLDER Jack
Australia
1996 1,391
e-liga
straniero - senior
trzeci ligowy sezon w Toruniu
KUŁAKOW Wiktor
Rosja
1995 2,411
1 liga
straniero - senior
drugi ligowy sezon w Toruniu
MIEDZIŃSKI Adrian
Polska
1985 1,312
e-liga
senior
siedemnasty ligowy sezon w Toruniu
MUSIELAK Tobiasz
Polska
1993 2,104
1 liga
senior
pierwszy ligowy sezon w Toruniu
NIELSEN Mathias
Dania
1998 - ns - straniero - senior do lat 23
drugi sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych
 Kadra młodzieżowa prowadzona przez Tomasza Bajerskiego   Marcina Hoffmana 
BIELIŃSKI Cyprian
Polska

2001 - ns - junior
drugi ligowy sezon w Toruniu
JANIK Jakub
Polska
2000 - ns - junior
trzeci ligowy sezon w Toruniu
MARCINIEC Kamil
Polska

2001 0,233
1 liga
junior
drugi ligowy sezon w Toruniu
KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor
Polska

1999 0,571
e-liga
junior
czwarty ligowy sezon w Toruniu
RYDLEWSKI Aleks
Polska

2002 - ns - junior
trzeci ligowy sezon w Toruniu
STOLP Justin
Polska

2001 - ns - junior
trzeci ligowy sezon w Toruniu
  
Z kadry Aniołów po sezonie 2019 odeszli:

ANDERSEN Kasper
Dania
1998 - ns - straniero - senior do lat 23
pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych

BOGDANOWICZ Maks
Polska
1998 0,258
e-liga
senior
nie podpisał umowy z żadnym klubem na sezon 2020

DOYLE Jason
Australia
1985 2,280
e-liga
straniero - senior
wypożyczony do Częstochowy

HOLTA Rune
Polska
1973 1,355
e-liga
straniero - senior
drugi ligowy sezon w Toruniu

IVERSEN Niels-Kristian
Dania
1982 1,765
e-liga
straniero - senior
odszedł do Gorzowa

KOŚCIUCH Norbert
Polska
1984 1,033
e-liga
senior
pierwszy ligowy sezon w Toruniu

NIZGORSKI Filip
Polska
2002 0,000
e-liga
junior
koniec kariery

SORENSEN Tim
Dania
2000 - ns - straniero - senior do lat 23
pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych
ZĄBIK Karol
Trener szkółki żużlowej
1986 - trener -

Jak nie trudno dostrzec rozmach z jakim torunianie podeszli do okresu transferowego robił wrażenie. Klubowe władze mogły być z siebie dumne, bo mimo spadku zrealizowały swój scenariusz związany z budową drużyny, która ma walczyć o szybki awans do ekstraligi. Gdyby zakontraktowani zawodnicy mieli na torze taką skuteczność jak klubowi decydenci, to jeszcze przed sezonem można by gratulować im awansu. Jednak w takim działaniu nie było, żadnej przypadkowości. Klub dość szybko przewidział swój spadek, dlatego szybko zabrano się do pracy. Wypracowano różne koncepcje składu, pośród których świadomie wybierając jeden z wariantów zrezygnowano z dwóch wartościowych jeźdźców Vaclava Milika i Andrzeja Lebiediewa. Można powiedzieć, że fiaskiem zakończyły się tylko negocjacje z Pawłem Przedpełskim, ale swoje podpisy w Toruniu pod umowami złożyło, aż trzech zawodników, którzy bez żadnych problemów znaleźliby zatrudnienie w elicie. Rozmach z jakim podpisywano kolejne kontrakty sprawiał, że mówiło się iż torunianie oferowali kandydatom ogromne pieniądze i po części było to prawdą, bo klub chciał pozyskać klasowych jeźdźców z którymi miał walczyć również po ewentualnym awansie. Warto jednak podkreślić, że kandydatów do jazdy w Toruniu, oprócz finansów przekonała także wizja przyszłości i zbudowania sportowej wartości każdego z żużlowców, a także cel po osiągnięciu którego nie zostaną odstawieni na boczny tor. Nikt zatem nie dziwił się, że wielu zawodników podpisując kontrakt za plikiem banknotów widziało również zespół, a także siebie jako część przemyślanej sportowej koncepcji. Śmiało zatem można powiedzieć, że przed startem pierwszoligowego sezonu w sezonie 2020 Anioły nie tylko były faworytem pierwszej ligi, ale byli także najlepszym i najdroższym pierwszoligowcem w historii, jeśli chodzi o zbudowany przed sezonem skład. W ostatnich latach bowiem żadna z ekip na zapleczu ekstraligi nie była, aż tak naszpikowana dobrze opłaconymi gwiazdami żużla. Z informacji jakie podawała prasa wynikało, że niektórzy zawodnicy otrzymali za podpis 300 tysięcy złotych. Takie kontrakty otrzymali nie tylko Adrian Miedziński czy bracia Holderowie (wszyscy mieli oferty z elity i w ich przypadku byłoby to uzasadnione), ale także siódmy zawodnik pierwszej ligi w minionym sezonie Tobiasz Musielak czy numer jeden tej ligi Wiktor Kułakow. Zatem kluby które miały ochotę powalczyć o wymienionych zawodników, mogły tylko rozłożyć bezradnie ręce i patrzeć jak w trakcie sezonu punktują ci których nie udało im się pozyskać. A toruńscy seniorzy mieli w sezonie zdobyć w około 850 punktów, co oznaczało koszt dla klubu na poziomie 2,5 mln złotych. Była to bardzo duża kwot zwłaszcza, że w miesiącach poprzedzających ligowe starty na przygotowanie do sezonu, seniorzy Apatora dostać mieli w sumie 1,5 mln złotych. Trzeba było też pamiętać, że 4 mln złotych był to niepełny koszt utrzymania toruńskiej drużyny, bo tak jak wspomniano wcześniej, zgodnie z nową koncepcją, torunianie zamierzali przejąć pełną odpowiedzialność za przygotowanie swoich juniorów do sezonu. Działacze musieli więc opłacić młodzieżowych mechaników, zakupić silniki, zatankować busy i sfinansować dojazd na zawody i śmiało można było założyć, że to kolejne 300-400 tysięcy, a przecież to były wydatki na poziomie pierwszoligowym. W Toruniu nikt jednak nie drżał o zasobność klubowej kasy, bo tuż po spadku właściciel klubu Przemysław Termiński zadeklarował, że jeśli nie pozyska sponsora tytularnego, to z własnych pieniędzy dołoży do budżetu około miliona złotych więcej niż zwykle i te pieniądze powinny zrekompensować brak około 2,5 mln wypłacanych do tej pory przez władze Ekstraligi z tytułu praw telewizyjnych i od głównego sponsora.
Zatem wszystko co wydarzyło się w okresie transferowym po degradacji Aniołów, było przemyślaną, zabezpieczoną finansowo strategią sportową, o której poinformował na jednej z konferencji prasowych mentor i trener drużyny Tomasz Bajerski: "W Poznaniu nauczyłem się wszystkiego, na końcu w szczególności pokory. W przeciwieństwie do mojego poprzednika, będę starać się mniej mówić, a więcej robić, myślę, że tak jest lepiej. Wiedziałem, że kiedyś wrócę do Torunia, ale nie sądziłem, że tak szybko. Myślałem, że jeszcze 2-3 lata i może wtedy otrzymam szansę, dlatego bardzo chciałbym podziękować za zaufanie pani prezes Ilonie Termińskiej, a także panu Przemkowi Termińskiemu i Adamowi Krużyńskiemu, bo to właśnie z tą trójką prowadziłem rozmowy na temat mojego powrotu do Torunia. Gdy już znalazłem się w mieście z którego pochodzę z miejsca zaczęliśmy rozmawiać o budowaniu drużyny. Nie było łatwo, a nawet powiem, że to był stresujący okres, ponieważ spadliśmy z ligi, a to oznaczało, że możemy mieć kłopoty w negocjacjach z zawodnikami, natomiast wydaję mi się, że skład, który został złożony zapewni nam sukces. Jednak nasz plan, był taki, aby zbudować drużynę na lata. Wystarczy spojrzeć na roczniki, tylko Chris i Adrian są po trzydziestce, a przecież oni jeszcze nie kończą swoich karier. Mamy zatem zespół, który jest bardzo perspektywiczny. Dodatkowo jednym z głównych kryteriów jakie braliśmy pod uwagę, było dopasowanie zawodników charakterami, bowiem atmosfera jest jednym z najważniejszych elementów w sporcie, a wszyscy wiemy, że w ostatnim sezonie jej nie było w Toruniu. Powodem niejasności był również sposób budowania drużyny. Nasza podstawowa piątka seniorów: Adrian, Wiktor, Tobiasz i bracia Holderowie, odgrywali ważne role w swoich zespołach, ale wiem, że wspólnie będą w stanie stworzyć zgrany zespół. Od razu też jasno deklaruję: oni mają pewne miejsce w składzie, choć w kadrze mamy więcej żużlowców. Proszę jednak żużlowych ekspertów, aby nie umieszczali nas już w ekstralidze, bo o tym będziemy rozmawiać po awansie".

Z kolei nie szczędzący w ostatnich latach słów gorzkiej krytyki pod adresem toruńskiego klubu - Wojciech Żabiałowicz optymistycznie, ale ostrożnie ocenił ruchy kadrowe do jakich doszło w drużynie z którą sięgał po mistrzowskie tytuły: "Skład jest ciekawy, ale petarda jest tylko na papierze. W każdym sporcie trzeba mieć trochę pokory, pamiętamy, nie takie dream teamy padały. Jestem jednak spokojny. Wydaje mi się, że błyskawiczny powrót do Ekstraligi stanie się faktem. Zawodnicy, klub wyszli już chyba z szoku, że po tylu latach degradacja dotknęła Toruń. Teraz trzeba zrobić wszystko, aby odzyskać zaufanie kibiców. Ale jak będzie wynik, to i fani wrócą na trybuny. Tak to działa. Dobrze, że wrócił Adrian, który dysponuje potencjałem ekstraligowym, a drużynę poprowadzi były zawodnik, a dziś trener wywodzący się z Torunia. Tomek nie był jakoś długo w Poznaniu, ale zdążył wynieść stamtąd niezbędne doświadczenie. Na pewno będzie trzymał rękę na pulsie, nie da się uśpić. Nie powiem nic odkrywczego. Wynik poszczególnych zawodników, składa się na całość drużyny i mimo nawet wysokiego prowadzenia trzeba być w pewnym sensie cwaniakiem i wizjonerem. Wybiegać wprzód i planować. Nie da się przejechać zawodów gapiąc się tylko w program, nawet posiadając ekipę złożoną ze znakomitych nazwisk, koszącą wszystkich. Dobrano zestawienie zawodnicze, które daje spore nadzieje na uzyskanie awansu. Pieniędzy pewnie na to bym nie postawił, ponieważ mamy do czynienia ze sportem mocno nieprzewidywalnym, jedna dziura może zaburzyć układankę i domino runie".

Jeszcze bardziej ostrożnie wypowiadał się inny toruński wychowanek Robert Sawina, który dostrzegał pewne zagrożenia: "Bardzo dobrze, że tak szybko poznaliśmy skład na nowy sezon, a także trenera. Szczerze życzę Tomkowi wszystkiego najlepszego. Działacze mieli niewielkie możliwości, bo rynek trenerski jest ubogi, a inni byli toruńscy zawodnicy są związani gdzie indziej, mam na myśli Roberta Kościechę czy Mariusza Puszakowskiego. Jednak w przeciwieństwie do niektórych uważam, że to nie jest skład na stuprocentowy awans. Problemem Torunia może być też formacja juniorska, ale nie chcę tego komentować. Każdy widzi jak to wygląda. Oby nie było tylko powtórki z zeszłego roku. Poza tym dla takich zawodników jak Miedziński, czy Holderowie wszystkie tory w pierwszej lidze będą nowe. W wielu przypadkach będą robić duże oczy, bo przygotowanie nawierzchni i same obiekty to zupełnie inna rzeczywistość. Wcale nie będzie łatwo wrócić do Ekstraligi. O tym, że nie da się tego zrobić na zawołanie pokazał choćby przypadek ROW-u Rybnik. Dlatego przed Toruniem sporo pracy, aby powrót stał się faktem. Po cichu liczyłem, że przyjdzie trzech wychowanków. Postawienie na zawodników z Torunia, daje większe gwarancje na sukces i lepszą atmosferę w drużynie. Dlatego cieszę się, że wrócił Adrian, bo wiadomo też czym jest wychowanek dla kibiców. W niższej lidze nie będzie miał jednak tak łatwo jak się niektórym wydaje. W tej lidze poziom jest bardzo wysoki. Osobiście bardzo Adrianowi życzę, aby się odbudował".

 

PRZYGOTOWANIA DO SEZONUgóra strony


Po czterdziestu czterech sezonach nieprzerwanych startów w elicie toruński klub spadł do pierwszej ligi, ale w grodzie Kopernika nadal dominowało zainteresowanie speedwayem, a dopiero później na fali była koszykówka i piłka nożna. Świadczyły o tym nie tylko działania w mediach, ale też frekwencja na sportowych arenach. Najwięcej sportowych fanów chodziło na Motoarenę, później na Stadion Miejski i Arenę Toruń. Zatem tradycje zakorzenione w mieście wciąż miały się dobrze. Żużel zatem żużel był i zapewne jeszcze długo będzie numerem jeden w Toruniu, a potwierdzała to liga i coroczna Grand Prix.
Również widoczna była różnica w aktywności kibiców w mediach społecznościowych, głównie na Facebooku. Ponad 44 tysięcy polubień znacznie przewyższa wyniki osiągnięte przez Elanę i wicemistrza Polski w Koszykówce - Polski Cukier. Jeśli chodzi pozycję na Facebooku, toruńskiego żużla na tle innych klubów żużlowych, to Anioły zajmowały piąte miejsce, ustępując Falubazowi Zielona Góra, Stali Gorzów, Unii Leszno i Włókniarzowi Częstochowa.
Anioły górowały również na Twitterze, YouTubie i Instagramie. Zatem jak widać klub prowadzony przez rodzinę Termińskich posiadał ogromny potencjał marketingowy, który niestety nie był wykorzystany w 100%. Aktywność kibiców utożsamiających się z żółto-niebiesko-białymi barwami w socialmediach była systematyczna, ale każdy z obszarów powinien działać prężniej, by wyzwolić większą spontanoczność i chęć sprawdzenia co nowego klub ma do zaproponowania.
W tym miejscu warto też wspomnieć, że Apator jako jedyny przedstawiciel sportu żużlowego znalazł się wśród finalistów Nagród Biznesu Sportowego za rok 2019 w kategorii "Video Sportowe". "Lata świetności, rok próby. Bądź z nami!", to spot promocyjny, który promowano w socialmediach, zebrał wiele dobrych recenzji i robił naprawdę piorunujące wrażenie. Potwierdzało to tylko, jak mógłby być wykorzystywany przez klub kanał np. na YouTubie.

Mimo sporego zainteresowania żużlem w Toruniu, "Krzyżackie" serca krwawiły, a cała żużlowa polska nie ukrywa radości. Trudno się jednak dziwić takie postawie, bo tam gdzie był wir walki rodziły się też naturalnie niechęci, a niekiedy nawet i wrogość. Uogólniając można powiedzieć, że apogeum niechęci do Aniołów miało miejsce w po finale Ekstraligi w 2013 roku. Sporo było w tym racji, ale przecież Toruń skorzystał z przysługującego im prawa do walkowera. Brak ogólnopolskich sympatyków torunianie "zawdzięczali" zatem innym czynnikom niż to jedno zdarzenie. Przez lata żużlowcy z miasta Kopernika, jeździli w ścisłej czołówce, prowadzili zacięte boje w play-off z różnymi ekipami. Często rywale się zmieniali, a KS (wcześniej Stal, Apator, Unibax czy Get Well) walczył o najwyższe laury i ostatecznie plasował się na wysokich pozycjach. A tak jak wspomniano tam, gdzie była walka o medale, splendory i wielkie pieniądze, tam emocje sięgały zenitu. Czasami bywało ostro i nieparlamentarnie. Torunianie nigdy nie odpuszczali i nigdy przed nikim nie klęknęli w pokorze. No i w ferworze walki narobili sobie wrogów.

Najbardziej jednak torunianom było nie po drodze z Zieloną Górą głównie z powodu wspomnianego finałowego walkowera w 2013 roku, alejuż w sezonie 2009 relacje pomiędzy kibicami obu drużyn zaczęły być delikatnie mówiąc nie najlepsze. Finał pomiędzy Falubazem, a ówczesnym Unibaxem Toruń wielokrotnie przekładano, bo Piotr Żyto najpierw spreparował tor, a później nie potrafił przygotować go do użytku. W rewanżu Darcy Ward i Chris Holder ciągnęli szalik Falubazu po torze. Tego gestu zielonogórscy kibice Australijczykom nigdy nie wybaczyli. Choć nie mieli oporów by przyjąć jak swojaka Darcy Warda, gdy ten powrócił do ścigania po zawieszeniu przez światowe władze.
Z Lesznem, Unibax też jeździł w ligowych finałach i półfinałach. Finał z 2007 roku kończył się bijatyką kibiców na torze. Najbardziej jednak fanów obu drużyn podzielił półfinał rozegrany w Lesznie w 2011 roku. Toruńska ekipa dowodzona przez byłego menedżera Unii, Sławomira Kryjoma narzekała na nawierzchnię toru. Anioły domagały się nawet walkowera. Mecz rozpoczął się kilkadziesiąt minut później. Nie brakowało upadków i spornych sytuacji. Po meczu torunianie czuli się oszukani, na pomeczowej konferencji wrzało nie mniej niż na torze, a w roli główniej wystąpił Kryjom.
Ze Spartą Wrocław torunianie na dobre "pokłócili się" w 1995 roku. Mecz przy Broniewskiego miał rozstrzygnąć, kto zdobędzie złoto. Przed ostatnim biegiem Sparta wygrywała 44:40, żeby decydujące starcie przegrać 0:5. Sędzia najpierw wykluczył Piotra Protasiewicza, a w powtórce w kontrowersyjnych okolicznościach Tommy Knudsena. Apator wygrał jednym punktem, a Spartanie długo nie mogli otrząsnąć się po tej porażce. Burza medialna po meczu trwała kilka tygodni. Choć Sparta i tak zdobyła mistrzostwo. W późniejszych latach nie brakowało finałowych emocji, walkowerów (za które nikt nie karał wrocławian tak srogo jak torunian) oraz prezesowskich konfliktów szczególnie na linii Andrzeja Rusko - Marek Karwan.
W potyczkach z Włókniarzem Częstochowa również nie obyło się bez nieporozumień. Finał ligi z 2003 roku, zaczynał się kilkoma zadymami, co przyjaźni przecież nie zbudowało. Gdyby spojrzeć na lata bliższe współczesności, to bez wątpienia półfinał z 2013 roku mocno skonfliktował oba kluby. W Toruniu koszmarny karambol zaliczył Emil Sajfutdinow. Częstochowianie za winnego uznali Adriana Miedzińskiego. W rewanżu panowała gęsta atmosfera i gigantyczne emocje. W nieprawdopodobnych okolicznościach do finału awansował Unibax. Od tego meczu dla kibiców Włókniarza toruński klub stał się wrogiem publicznym numer jeden. Pod Jasną Górą z lubością śpiewają "kto nie skacze ten z Torunia".
Finał ekstraligi z 2016 roku poróżnił torunian ze Stalą Gorzów. Podczas decydującej batalii w Gorzowie tor rozpadł się po czterech biegach. Goście wpadali w dziury, koleiny, tracąc dystans do rywali. Stal wygrała złoto, a potem na gorzowian posypały się kary za nieregulaminowe przygotowanie toru. I co z tego? Cel uświęca środki. Tytuł przecież został w Gorzowie.
Sporo emocji budziły też pojedynki z Grudziądzem i Bydgoszczą, bowiem derby zawsze miały swój niepowtarzalny smak i sportowy podtekst, w którym każdy z klubów chciałby być numerem jeden w regionie. Zatem i w tym przypadku trudno było o mecze przyjaźni.
Z Gdańskiem z kolei, wszystkim toruńskim klubom nie tylko żużlowym, było nie po drodze. Tak było na żużlu, w piłce nożnej, hokeju.
Rybnik to z kolei to Grigorij Łaguta i meldonium. Zabrane punkty Łagucie za jazdę na dopingu uratowały torunian przed spadkiem w 2017 roku. Ktoś się cieszył z utrzymania, inni szukali winnych spadku.

Kończąc tę wyliczankę, po której widać jasno i klarownie, że KS zdążył podpaść wszystkim najważniejszym klubom polskiej ligi żużlowej. Wielu stawiało sobie pytanie - dlaczego? Pewnie dlatego, że Toruń od kilku dekad zawsze słynął dobrej organizacji infrastruktury sportowej. Z wypłacalności i należał do grupy najzamożniejszych klubów w lidze. Bił się o największe cele i nie odpuszczał. I co bardzo istotne na szczycie nie pojawiał się raz na dekadę tylko regularnie wojował o medale, co spiętrzyło wiele konfliktów. Można nawet zaryzykować nawet stwierdzenie, że klub z Torunia stał się nie lubiany, bo był za dobry.

Anioły jednak spadły z ekstraligi i klub który nie miał w środowisku sprzymierzeńców, nagle zaczął być pożądany w ekstraligowym towarzystwie. Okazało się nagle, że toruńska drużyna doskonale sprzedawała się medialnie, a mecze z udziałem Aniołów często gromadziły znacznie więcej kibiców niż w przypadku innych drużyn. W Toruniu nikt jednak nie obrażał się na panujące reguły i właściciel klubu dzielnie przyjął spadek na własne barki, szybko wyciągnięto wnioski i zabrano się do pracy, by zbudować drużynę na szybki powrót do żużlowej elity.
Najważniejsze były w tym przypadku jak zwykle pieniądze. Gdy stało się jasne, że Toruń spadnie do niższej ligi, właściciel klubu Przemysław Termiński rozpoczął misję szukania nowych sponsorów klubu, którzy w kolejnym sezonie mogliby zrekompensować brak wpływów z tytułu praw telewizyjnych. Zadanie było ambitne, bo każdy ekstraligowiec dostawał od władz ligi ponad 2 miliony złotych rocznie, a zatem cel był jeden w sezonie 2020 - torunianie musieli znaleźć darczyńców na taką właśnie kwotę!!! Dodatkowo pojawiły się pytania o konflikt interesów wynikający z tego, że firma Nice sponsorowała ekstraligowy Get Well oraz całą pierwszą ligę żużlową. Ze sponsoringiem klubu i całej ligi pierwszej ligi nie było problemu, gdy torunianie walczyli o medale DMP w ekstralidze. Po spadku jednak niektórzy mieli sporo wątpliwości o transparentność "podwójnego finansowania". W żużlowej centrali tłumaczono jednak, że: "Na rozmowy ze sponsorami mamy jeszcze bardzo dużo czasu. Nasza intencja jest jasna. Chcemy, żeby taka firma wyłożyła jak największe środki. Negocjacje już trwają i w grę wchodzi kilka opcji. Na dziś trudno powiedzieć, czy Nice pozostanie sponsorem pierwszej ligi, czy też nie. Poza tym ma również żadnej pewności, że firma Nice i Adam Krużyński będą związani z drużyną toruńską. A nawet gdyby tak było, to sprawą musieliby zająć się prawnicy, bo 1 listopada wchodził w życie nowy kodeks etyczny i wówczas na podstawie poczynionych tam zapisów będzie można ocenić tę sytuację".

W Toruniu jednak nie czekano na rozstrzygnięcia tego zagadnienia, tylko po męskich rozmowach z szefem Nice i członkiem zarządu w toruńskim klubie szukano innych rozwiązań. Nikt bowiem w klubie nie myślał o oszczędnościach, bo za pieniędzmi szedł wartościowy skład, który, otwierał szans na szybki awans do żużlowej elity. Nic więc dziwnego, że właściciel klubu dwoił się i troił pozyskując kolejnych sponsorów i ostatecznie można stwierdzić, że stanął na wysokości zadania, bo wśród swoich znajomych przedsiębiorców znalazł takich, którzy byli gotowi dołożyć niemałe sumy do projektu pod nazwą "walczymy o awans". Tym samym budżet klubu w sezonie 2020 miał wynieść 9 milionów złotych i był to stan finansów niewiele mniejszy od tego z roku 2019, co na warunki pierwszoligowe było kwotą zawrotną. Klub nie bazował jednak na pieniądzach wirtualnych, ale na realnych kwotach. Stabilność finansową zapewniała grupa ponad 100 sponsorów, którzy wspomagali drużynę często drobnymi kwotami, które na wspólnym klubowym koncie stanowiły pokaźny zastrzyk finansowy. Co ciekawe po wielu latach toruński klub doczekał się nowego sponsora tytularnego, a został nim nowy legalny bukmacher na polskim rynku online, firma eWinner. Zanim jednak do nazwy wszedł sponsor tytularny, toruńscy działacze ogłosili powrót do tradycji, czyli do nazwy Apator. Tym samym po piętnastu latach, w protokołach zawodów ponownie można było zapisać nazwę z którą utożsamiali się wszyscy toruńscy kibice, ale nazwę tę kojarzyła też cała żużlowa Polska. Przemysław Termiński na oficjalnej prezentacji nowego sponsora tak komentował wprowadzane zmiany: "Klub na dziś nie ma większych problemów. Budżet na przyszły rok będzie oczywiście niższy od ekstraligowego, ale nie w znaczący sposób - mniej więcej 20-25 proc. To będzie sytuować nas w czołówce klubów pierwszej ligi. Taki budżet był jednak potrzebny. Próbujemy zmianą nazwy skonsolidować toruńskie środowisko żużlowe. Get Well był projektem charytatywnym i on w danym momencie, kilka lat temu, dobrze performował i miał swój sens. Dziś on swój sens trochę stracił. Już dwa lata temu powinniśmy zrezygnować z nazwy Get Well, niemniej siłą rozpędu przetrwało to do tego sezonu. Teraz drużyna zgłoszona do rozgrywek będzie nazywała się eWinner Apator Toruń".

Kim zatem był nowy toruński darczyńca, który dostąpił zaszczytu obcowania z nazwą Apator na klubowym plastronie. eWinner był dwunastym legalnym bukmacherem na polskim rynku pod nadzorem Ministerstwa Finansów (zezwolenie Ministerstwa Finansów AG9(RG3)/7251/15/KLE/2013/17. Ewinner zezwolenie z dnia 30 października 2018 r. nr PS4.6831.29.2017. Hazard związany jest z ryzykiem i dostępny dla osób pełnoletnich). Firma swoją siedzibę zarejestrowała w Gdyni, a prezesem został Grzegorz Nowak. W zarządzie zasiadały trzy wiceprezeski: Dominika Dębicka, Agnieszka Zielińska, Edyta Grzybowska. Firma swoją działalność zarejestrowała w KRS na początku sierpnia w 2017 roku i bardzo szybko zniknęła z mediowych informacji, bowiem kolejnym krokiem było wydanie licencji w listopadzie roku 2018, co pozwoli na rozpoczęcie działalności w pełnym tego słowa znaczeniu. Szukając informacji na temat osób zasiadających w zarządzie eWinner, w KRS można dowiedzieć się, że są oni również właścicielami spółki ALEAM. Ponadto odpowiadali także za Towarzystwo Zarządzające SKOKami, które zajmowało się doradztwem odnośnie prowadzenia działalności gospodarczej, jak i zarządzania oraz Premium Management S.A, odpowiedzialną za leasing finansowy. Wszystkie wyżej wymienione firmy zarejestrowano pod takim samym adresem, co bukmachera eWinner, dlatego z pewnością nie może być tutaj mowy o żadnym zbiegu okoliczności. Prezes Grzegorz Nowak był ponadto związany również z innymi interesami, jak chociażby Funduszem Rewitalizacji, czy Europejskim Inkubatorem Przedsiębiorczości. Żadna z powyższych działalności nie była związany bezpośrednio z hazardem, dlatego próżno szukać doświadczenia prezesa właśnie w tej materii. Podobnie wyglądała kwestia doświadczenia pozostałych członków zarządu, których poprzednio wykonywane zajęcia nijak się miały się do zakładów bukmacherskich. Nie wiadomo było zatem jak wyżej wymienione osoby poradzą sobie z zarządzaniem eWinner. Z ich profili, które dotyczą działalności widać jednakże, że mają do czynienia przede wszystkim z finansami, a to można zaliczyć zdecydowanie na plus w takim przypadku.
Nowy bukmacher chciał bardzo zaistnieć na rynku i zachęcić nowych graczy do lokowania zakładów sportowych w najbardziej popularnych dyscyplinach takich jak: żużel, sporty walki, tenis, siatkówka, koszykówka, piłka nożna.
Po podpisaniu umowy na konferencji prasowej bukmacherski prezes Grzegorz Nowak tak skomentował mariaż z toruńskim klubem: "Już na etapie założeń strategii marki eWinner wiedzieliśmy, że dynamika, emocje i barwna społeczność skupiona wokół żużla, będzie naturalnym środowiskiem dla nas. Z perspektywy biznesowej, polski żużel posiada ogromny potencjał kibiców, którzy uzupełniają emocje stadionowe i transmisyjne o emocje rozrywkowe u bukmachera. Z drugiej strony zasięg marketingowy żużla w Polsce pozycjonuje tę dyscyplinę w absolutnym topie medialnym, co docelowo dla eWinnera stwarza niesamowite możliwości promocji nie tylko sprzedażowej, ale przede wszystkim pokazania Polsce do jakiej marki aspirujemy, jakie wartości będą budowały naszą pozycję i - najważniejsze - co możemy dawać, aby wspierać aktywnie rozwój polskiego sportu. Poza oczywistymi korzyściami i atrakcyjną ofertą bukmacherską dla kibiców eWinner Apatora Toruń, będziemy starali się mobilizować Klub, a pośrednio także miasto, aby mecze na Motoarenie były wydarzeniami sportowymi z elementami rozrywki, które będą skłaniały mieszkańców do obecności i uczestnictwie w atrakcjach zorganizowanych także wkoło stadionu. Ponadto, wraz z Klubem ustaliliśmy nasze wsparcie w działania jakie realizować będzie eWinner Apator Toruń w ramach wspierania lokalnej społeczności. Sportowo co prawda jesteśmy na nowej ścieżce biznesowej zarówno dla nas, ale też dla klubu, ale uważam, że po roku spokojnie wrócimy na właściwe miejsce, jednak przed nami duże wyzwanie. Jestem jednak w stanie założyć się, że ten zespół, z tymi ludźmi i z tym trenerem, wygra wszystkie spotkania w przyszłym roku. Zacznijmy z wysokiego C. Jeśli nasza wspólna marka zacznie stawać się coraz bardziej rozpoznawalna, będzie tutaj sukces. Wierzę, że już po sezonie dojdzie do kolejnych negocjacji, od których zależne będzie czy zespół w przyszłości zdobędzie np. mistrzostwo Polski. Będziemy zainteresowani, aby klub rozwijał się, a my razem z nim. Zresztą już nasza nazwa wskazuje jakie mamy cele. Winner jest i dla klubu i dla mnie, a koronę, która jest w logo naszej firmy, mogę nawet tutaj zostawić, kiedy Apator zdobędzie kolejne mistrzostwo".

Również Ilona Termińska nie kryła zadowolenia z pozyskania sponsora tytularnego: "Jest nam niezmiernie miło, że w nadchodzącym sezonie zostaniemy wsparci przez eWinner Sp. z o.o., która jednocześnie stała się naszym sponsorem tytularnym. Jestem przekonana, że wspólnie będziemy walczyć o najwyższe cele, a nasza współpraca potrwa zdecydowanie dłużej niż jeden sezon. Przed nami nowy sezon, mamy nowe kevlary. Jestem przekonana, że czeka nas dobry okres".
Po słowach Pani prezes zgromadzonym na konferencji prasowej gościom i przedstawicielom mediów został zaprezentowany nowy strój toruńskich żużlowców, w którym dominującym kolorem był niebieski uzupełniony białymi i żółtymi wstawkami. W centralnym punkcie kevlaru znajdował się anioł, na wzór tego, który widniał w herbie miasta. Pod plastronem została umieszczona nazwa sponsora tytularnego klubu - bukmachera eWinner, a na ramionach, pagonach, rękawach i nogawkach logotypy sponsorów oraz zgodnie z wymogami logo PZM.

Na 5 tygodni przed startem rozgrywek okazało się jednak, że polityka marketingowa była znacznie szersza, bowiem oprócz objęcia patronatem drużyny Apatora, eWinner wszedł w sponsoring całej pierwszej ligi i to od razu na trzy lata, co obwieścił prezes PZM Michał Sikora: "Cieszę się, że możemy przekazać tą ważną informację dla polskiego żużla w tak trudnym czasie dla nas wszystkich. Po niezwykle udanej sześcioletniej współpracy z poprzednim sponsorem tytularnym tym razem podpisujemy umowę od razu na trzy lata. Dzięki tej współpracy chcemy dalej podnosić jakość rozgrywek eWinner Pierwszej Ligi Żużlowej i zaproponować kibicom nowe atrakcje. Trzyletnia umowa świadczy o tym, że mamy ambitne plany, a przede wszystkim czas na ich realizację. Już z telewizją Polsat wypracowaliśmy naprawdę znakomite zasięgi. Teraz możemy mówić o kolejnym milowym kroku. Jestem przekonany, że wraz z firmą eWinner i platformą Canal+ zrobimy jeszcze więcej dla pierwszej ligi i całego polskiego żużla ".
Szef GKSŻ Piotr Szymański również nie krył zadowolenia i dostrzegał potencjał rozwojowy produktu sportowego jakim zarządzał: "Tak naprawdę zaczynaliśmy od współpracy z Telewizją Polską, kiedy liga nie była jeszcze rozpoznawalna. Wtedy wraz ze sponsorem rozgrywek musieliśmy opłacać transmisje. Ten etap był jednak bardzo potrzebny, bo doprowadził do podpisania umowy z telewizją Polsat. To wszystko sprawiło, że liga stała się atrakcyjnym produktem. Teraz mierzymy jeszcze wyżej. Optymizm naszego nowego partnera jest zaraźliwy i stanowi motywację do dalszych działań. Wchodzą do żużla w trudnym czasie, kiedy wokół nas szaleje koronawirus, ale podobnie jak my są przekonani, że podołamy i stworzymy w 2020 roku świetny produkt. To wszystko spowodowało, że po latach wsparcia jakie dawał pierwszy patron ligi firma Nice, mamy nowego sponsora. Chciałbym podkreślić, że nasza współpraca będzie mieć nie tylko wymiar finansowy. Podpisanie umowy gwarantuje także przeprowadzenie wielu działań, które przyczynią się do promocji pierwszej ligi na niespotykaną do tej pory skalę. O wszystkim poinformujemy jeszcze przed startem sezonu. Mogę zdradzić, że cały czas trwają intensywne prace nad nowymi rozwiązaniami, które zapewnią nam zdecydowanie bliższy kontakt z kibicami".
Z kolei prezes eWinner Grzegorz Nowak mówił: "Pierwsze pół roku naszej działalności w dużej mierze poświęciliśmy realizacji strategicznych planów związanych z zaznaczeniem naszej wizji wspierania polskiego sportu, z którym nieodwołalnie utożsamiamy się jako bukmacher. Oficjalne potwierdzenie umów sponsoringowych z 1. Ligą Żużlową oraz Ekstraligą jest przypieczętowaniem wspólnego wysiłku wszystkich stron. Z 1. Ligą Żużlową wiążemy się na 3 lata. Nasze rozmowy z PZM pokazały sporą przestrzeń do dodatkowego uatrakcyjnienia doświadczenia żużlowego - zarówno pod kątem kibicowskim jak i bukmacherskim. Żużlowa dynamika, duża baza oddanych kibiców oraz wielokrotnie podkreślana najwyższa jakość sportowa polskich lig żużlowych, obrazują wartości, które są bliskie eWinnerowi. Więcej szczegółów i naszych działań ujawnimy z początkiem rozgrywek".
Z miejsca pojawiły się głosy w sprawie konfliktu interesów (Apator vs I liga), ale także zaczęto analizować możliwości reklamowania bukmachera przez nieletnich żużlowców, którzy mieli zakaz promowania hazardu. Kluby i sportowcy musieli pilnować i przestrzegać tego zapisu, który obowiązywał niepełnoletnich również przy typowaniu wyników wydarzeń sportowych. Skutkowało to tym, że w Polsce tylko osoby, które ukończyły 18. rok życia, miały prawo do obstawiania wydarzeń sportowych - zarówno w punktach naziemnych, jak i przez internet. Za złamanie tego przepisu ustawodawca nakładał na Zakłady Bukmacherskie +18 mnóstwo obowiązków względem ochrony osób niepełnoletnich i zgodnie z tym przepisem nieletni nie mogli nawet obstawiać zakładów Totolotka. W tej sytuacji młodzi żużlowcy musieli być zaopatrzeni przez kluby i całą ligę w odzież sportową na której logo zakładów bukmacherskich będzie niewidoczne. I choć zadanie wydawało się niezwykle banalne, to wcale takim nie było, bo prezesi klubów 1 Ligi Żużlowej dowiedzieli się, że tytularnym sponsorem rozgrywek będzie eWinner bardzo późno i wszyscy gremialnie ruszyli do firm szyjących kevlary. W Polsce przed sezonem działało pięć "szwalni" ubierających żużlowców. Zwykle było tak, że od zamówienia do realizacji żużlowy krawiec potrzebował dwa miesiące, niestety przed sezonem 2020 był to miesiąc. Jeśli ktoś pomyślał, że przecież zawodnik, może uszyć kombinezon gdziekolwiek, to był w błędzie, bo zadanie nie było takie proste. Stroje zawodników nie dość, że szyte ze specyficznego materiału, to były mocno zindywidualizowane. O ile oczywistym było, że zawodnik przyjeżdżał do firmy, aby zdjąć miarę i dopasować rozmiar, czyli długość rękawów, nogawek, to już problemem było to, że niektórzy zawodnicy na swoich kevlarach mieli takie elementy, które wykonywał tylko jeden krawiec. Przykładem były choćby dodatkowe ochraniacze wszywane w kombinezon, które były specjalnością tylko jednej firmy. Dodatkowo kombinezony i osłony na motocyklu żużlowca były o tyle ważną sprawą, że był to swoisty słup reklamowy. I zawodnik nie mógł wykorzystać ubiegłorocznych obszyć, bo sponsorzy zmieniali się sponsorzy nie tylko indywidualni, ale też dla całej ligi. I tak w przypadku 1 Ligi Żużlowej nie przez lata była sponsorem firma Nice, w roku 2020 eWinner.

Toruń jednak te problemy nie dotyczyły i kilka dni po konferencji na której przedstawiono ostateczny skład drużyny, nowych sponsorów i nową nazwę klubu, poinformowano o cenach karnetów i biletów na sezon 2020. Wielu kibiców spodziewało się, że mocna drużyna pociągnie za sobą ceny biletów na poziomie ekstralligowym. Toruńscy działacze mieli jednak stabilną pozycję finansową i mogli sobie pozwolić na obniżenie cen wejściówek w porównaniu do poprzedniego roku i kształtowały się one następująco:

 

Na koniec warto podkreślić, że wszystkie przygotowania do nowej rzeczywistości, której od 44 lat Toruń nie doświadczył, toczyły się w cieniu wyborów parlamentarnych, w których właściciel Aniołów - Przemysław Termiński - kandydował na posła w okręgu toruńskim. Wydawało się, że odpowiednio zadbał o głosy wśród żużlowych kibiców, bo w ramach wyborczych obietnic zaprezentował kibicom skład drużyny na sezon 2020, który miał gwarantować szybki powrót do ekstraligi. tak jak wyżej wspomniano Termiński nie tylko pochwalił się pozyskaniem Adriana Miedzińskiego czy Wiktora Kułakowa, ale też nagiął przepisy informując o zawarciu porozumień z braćmi Curzytkami. Niestety senator mijającej kadencji, mandatu posła nie zdobył, co było dla niego sporym zaskoczeniem i emocjonalnie skomentował swoją żużlową działalność: "Codziennie dostaję mnóstwo wiadomości od kibiców, którzy chcą, bym odszedł. Ostatnie wybory traktuję tylko jako potwierdzenie woli fanów. Interes pod moim okiem faktycznie nie kręci się tak jak powinien i może rzeczywiście ktoś to zrobi lepiej. Na pewno dam się wykazać i oddam klub w dobre ręce. Jest już zresztą pierwszy zainteresowany. Teraz będę miał więcej czasu żeby przemyśleć co dalej z moja obecnością w żużlu. Ten wynik to votum nieufności wobec mnie. A ludzi trzeba słuchać. Wkrótce spełnię życzenie kibiców i odejdę z klubu. Nie jest to zresztą nic nowego, bo już wcześniej mówiłem, że zamierzam wprowadzić Apator z powrotem do Ekstraligi i od razu po tym wystawię go na sprzedaż. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to za dwa lata klub będzie miał innego właściciela".

Czy tak się stanie?

Pokazać miały najbliższe lata i nikt w Toruniu nie przykładał większej wagi do słów Termińskiego, bo dla Aniołów najważniejsze były przygotowania do sezonu AD 2020, bo drugiego w historii klubu awansu do najwyższej klasy rozgrywek żużlowych w Polsce nikt Apatorowi nie chciał podarować i trzeba było go wywalczyć na torze. Pomóc miały w tym testmecze i sparingi, do których zawodników miały przygotować treningi w siłowni, na lodowisku, zgrupowanie integracyjne zaplanowane pod koniec lutego w polskich górach. Warto podkreślić, że wchodząc w zimowy okres, każdy z zawodników dostał konkretny kalendarz przygotowań i miał obowiązek stawiać się na testy kondycyjne i zgrupowania drużyny. Zimowy obóz nie był jednak zbyt długi, bo łącznie trwał sześć dni, ale i tak było to sporą zmiana w porównaniu do poprzednich sezonów, w których to zawodnicy mieli problem ze spotkaniem się w komplecie nawet podczas przedsezonowych sparingów. Tomasz Bajerski nie miał jednak żadnych problemów ze zmotywowaniem swoich podopiecznych do uczestnictwa w zgrupowaniu i na śnieżne wojaże pojechała trójka juniorów Igor Kopeć-Sobczyński, Kamil Marciniec i Aleks Rydlewski oraz szóstka seniorów Adrian Miedziński, Tobiasz Musielak, Wiktor Kułakow, Paweł Hlib, bracia Chris i Jack Holderowie. Australijczycy jeszcze w styczniu przebywali w swojej ojczyźnie, gdzie cały czas mieli kontakt z motocyklami, bo startowali w mistrzostwach swojego kraju, które Jack Holder ukończył na drugim miejscu, a Chris na czwartym. Tym samym obaj uzyskali prawo startu w eliminacjach GP 2021. Jednak w lutym "Aussie Brothers" zrezygnowali z uroków słonecznej Australii i stawili się w Polsce, by potwierdzić swoje niemałe umiejętności jazdy na desce snowbordowej,  która to przypominała im szaleństwo surfingowe na falach Wielkiej Zatoki Australijskiej na Oceanie Indyjskim. Australijczycy po powrocie z przygotowań Apatora, pojechali do Wielkiej Brytanii i od początku marca przygotowywali się na tamtejszych torach. Było to ważne, bowiem ostatnie lata pokazały, że przyjazd do Polski, Australijskich straniero opatrzony był zawsze pewną dozą niepewności o pozwolenie na pracę lub paszport.
Zadowolenia z tego obrotu sprawy nie krył toruński szkoleniowiec Tomek Bajerski: "
Jedziemy na obóz niemal w komplecie, bo zabraknie Niesena i Chlupaća, którzy są naszą przyszłością. Mogę jednak zapewnić, że każdy zawodnik dostanie szansę na pokazanie się podczas pierwszych treningów. Wszyscy muszą mieć jednak świadomość, że do sezonu trzeba być dobrze przygotowanym, bo ewentualne problemy zawodników z podstawowego składu mogą wykorzystać Ryan Douglas i Paweł Hlib.
Australijscy bracia już teraz mi zaimponowali, bo sami dopytywali, czy klub zamierza zorganizować zgrupowanie i cały czas o to dopytywali. Pokazali, że bardzo im zależy, więc klub nie musiał ich do niczego zmuszać czy prosić. Zależało im tylko, by jak najszybciej poznać termin zgrupowania, by mogli sobie zaplanować wcześniejszy powrót do Europy. Gdy dowiedzieli się, że wyjeżdżamy 28 lutego, to bardzo się ucieszyli. Jedziemy w góry, więc przez większość czasu będziemy jeździć na nartach, a wieczorami zostanie czas na basen, saunę i integrację. Chcę, aby w kolejnym sezonie atmosfera była naszym ogromnym atutem i już teraz cieszę się, że zawodnicy są tak zaangażowani".

W trakcie obozu trener Tomasz Bajerski był zachwycony drużyną, z którą miał prowadzić w walce o powrót do elity. Widział potencjał i moc w swoich podopiecznych i choć zawodnikom pogoda nie do końca dopisała (brak śniegu), to nikt nie kręcił nosem, bo wielu żużlowców w ramach indywidualnych przygotowań zaplanowała narciarskie szaleństwo. Dlatego zebranie niemal całej drużyny w górach miało raczej charakter integracyjny, a zawodnicy korzystali przede wszystkim z obiektów SPA po Słowackiej stronie Karpat. W trakcie zgrupowania wybrano nowego kapitana drużyny, a został nim Adrian Miedziński, który zmienił na tej pozycji Chrisa Holdera.

Przed wyjazdem w góry doszło do ciekawego pojedynku derbowego. Oto bowiem w przeszłości lodowisko Tor-Tor regularnie gościło żużlowców podczas walki na motocyklach. Co roku odbywały się tam Mistrzostwa Torunia w żużlu na lodzie. Ostatnia edycja miała miejsce w 2018 roku, kiedy to wygrał Romuald Lisiecki. Niestety z każdym rokiem coraz mniej zawodników mogło stratować w tych zawodach, ponieważ nie otrzymywali zezwoleń od swoich klubów na starty w tego typu imprezach. Toruńscy działacze postanowili zatem zmienić formułę i 9 lutego na lodowej tafli Tor-Toru rywalizowali z zawodnikami grudziądzkiego GKM-u w meczu hokejowym. Całe wydarzenie podobnie jak rozgrywane w latach ubiegłych wyścigi ice-seedwaya, było imprezą charytatywną, a żużlowcy zagrali na rzecz stowarzyszenia Hospicjum Światło. W obecności około tysiąca widzów w turnieju zagrali m.in.:
Apator Toruń: Marcin Gołębiewski, Maciej Wilmański (bramkarze) oraz Oskar Bajerski, Tomasz Bajerski, Tomasz Bąk, Marcin Hoffmann, Jakub Janik, Igor Kopeć-Sobczyński, Marcin Kościelski, Mirosław Kowalik, Jacek Krzyżaniak, Kamil Marciniec, Arkadiusz Marmurowicz, Adrian Miedziński, Aleks Rydlewski, Joachim Walczak, Zbigniew Wójtowicz.
GKM Grudziądz: Robert Kempiński, Lech Kędziora, Robert Kościecha, Mariusz Puszakowski, Krzysztof Ulawski, Denis Zieliński, Wiktor Rafalski, Kacper Łobodziński, Marcin Turowski, Damian Lotarski, Wiesław Ośkiewicz, Wiesław Grabarz, Arkadiusz Lewandowski, Patryk Frankiewicz (bramkarz), Piotr Szymko, Wojciech Żurawski.

Mecz ostatecznie wygrali gospodarze 6:4, choć to grudziądzanie niespodziewanie jako pierwsi objęli prowadzenie i inicjatywę w meczu stracili dopiero w połowie drugiej tercji (wcześniej goście prowadzili już 3:1). Dobrym pomysłem okazało się czekanie na okazję do kontrataków, bo to właśnie z nich, GKM zdobył najwięcej bramek. Gdy jednak torunianie narzucili mocniejsze tempo, rywale nie mieli żadnych szans. Na pocieszenie grudziądzanie wygrali za to konkurs rzutów karnych. W toruńskiej ekipie najbardziej zachwycił duet byłych zawodników: Mirosław Kowalik-Jacek Krzyżaniak. Jedynym, który nie będzie miło wspominał spotkania jest trener gospodarzy Tomasz Bajerski, który mecz skończył z kontuzją kolana. Sytuacja wydawała się poważna, bo po zjechaniu z tafli, trener nie był w stanie poruszać się o własnych siłach. Do wypadku doszło w zupełnie niewinnych okolicznościach. Bajerski został delikatnie trącony przez jednego z rywali a próbując uratować się przed upadkiem, zbyt mocno dociążył jedną z nóg. Z formy podopiecznych, Bajerski mógł być jednak zadowolony, bo świetnie na lodzie czuli się Alex Rydlewski i Igor Kopeć-Sobczyński. Bohaterem mógł zostać Adrian Miedziński, który co rusz podejmował odważne decyzje o atakowaniu bramki rywala, ale tylko jeden ze strzałów trafił do bramki. Oprócz Miedzińskiego na listę strzelców zapisali się także, Kowalik (dwie), Krzyżaniak, Marmurowicz oraz Kopeć-Sobczyński.
W drużynie gości z Grudziądza imponował przede wszystkim Robert Kościecha (jako jedyny wykorzystał rzut karny, a w regulaminowym czasie gry dwukrotnie pokazał bramkarza rywali), ale niestety w większości przypadków był on osamotniony. Tempa próbował dorównać mu jedynie Mariusz Puszakowski i Wojciech Żurawski (strzelcy bramek dla GKM-u). Ciekawostką był wyjazd na lód trenera Roberta Kempińskiego, który z trudem utrzymywał się na łyżwach, ale mimo to ambitnie chciał pomóc swojej drużynie. W barwach GKM-u wystąpił też choćby były zawodnik i trener tej drużyny Lech Kędziora.

Po wszystkich przygotowaniach, akcjach charytatywnych i eventach promujących żużel, przyszedł czas na treningi na torze. Lekka zima sprzyjała MotoArenie, która do kilku tygodni była przygotowana do pierwszych jazd testowych. Nic więc dziwnego, że toruńscy zawodnicy już 9 marca pojawili się na torze. Przed wyjazdem na tor zawodnicy przeszli jeszcze badania wydolnościowe. 5 marca testy sprawnościowe zaliczyli Adrian Miedziński, Tobiasz Musielak, Wiktor Kułakow, Chris Holder oraz Igor Kopeć-Sobczyński. Pozostali zawodnicy te same testy przeszli po przed pierwszym treningiem, a ten obejrzało kilkudziesięciu kibiców i jak się miało okazać 9 marca 2020 był to pierwszy i na długie tygodnie ostatni żużel nie tylko w mieście Anioła, ale w całej Europie. Pierwsze zajęcia trwały około czterech godzin, a nad wszystkim czuwał wszechobecny trener Tomasz Bajerski. A jako pierwszy na tor wyjechał junior Kamil Marciniec. Miejscowych zawodników na MotoArenie reprezentował też Jack Holder, Chris Holder, Wiktor Kułakow, Igor Kopeć-Sobczyński, Jakub Janik, Aleks Rydlewski, Krzysztof Lewandowski, Petr Chlupać oraz Mathias Niesen. Spadek toruńskiej drużyny do pierwszej ligi wykorzystali liderzy zespołów ekstraligowych. Dzięki temu kibice mogli wczoraj w Toruniu zobaczyć mistrza świata Bartosza Zmarzlika ze Stali Gorzów, Emila Sajfutdinowa z Fogo Unii Leszno, Antonio Lindbaecka ze Stelmetu Falubazu Zielona Góra, Roberta Lamberta z ROW-u Rybnik i Artioma Łagutę z GKM-u Grudziądz. Był też toruński wychowanek Marcin Kościelski, obecnie zawodnik Wolfe Wittstock. W "cywilnym ubraniu" po parkingu przechadzał się i podpatrywał kolegów Adrian Miedziński, który planował swoje pierwsze jazdy dzień później wspólnie z Tobiaszem Musielakiem, który podczas pierwszego treningu spotkał się w siedzibie PZM z szefostwem Orła Łódź w sprawie kar, o zasądzenie których wystąpił jego były klub. Tomasz Bajerski w trakcie treningu komentował: "Jestem bardzo mile zaskoczony stanem toru. Po przeróbkach ułożył się wręcz idealnie. Można było bez przeszkód potrenować. Na tor wyjedziemy jeszcze we wtorek, środę i czwartek, w piątek zrobimy sobie wolne, w sobotę kolejny trening, a w niedzielę czeka nas pierwszy sparing z Motorem Lublin".

Jak widać trener miał konkretne plany sparingowe i od początku sygnalizował, że drużyna będzie się mierzyć z ekipami z najwyższej klasy rozgrywkowej. Rywalami oprócz wspomnianej drużyny z Lublina, miały być ekipy z Grudziądza i Rybnika. Niestety w tej ostatniej ekipie tuż przed rozgrywkami doszło do zawirowań trenerskich i potyczka z ROW-em została odwołana. W to miejsce ustalono, że Apator 27 marca zmierzy się w Toruniu ze Szwedzką ekipą Elitserien - Lejonen Gislaved, w której miał jeździć, ubiegłoroczny toruński junior - Maksymilian Bogdanowicz.
Oprócz zaplanowanych potyczek drużynowych zawodnicy mieli zaliczyć sporo jazd indywidualnych. Jack Holder planował wystąpić w Memoriale Edwarda Jancarza w Gorzowie, Adrian Miedziński w memoriałowym turnieju w Częstochowie, a Wiktor Kułakow w meczu Północ-Południe, z kolei Tobiasz Musielak miał stać się częścią drużyny Swindon Robins, którą podejmowały na własnym torze leszczyńskie Byki. Ponadto bracia Holderowie awizowani byli na meczu Polska - Australia, który miał być rozegrany na MoroArenie.

Plan konfrontacji sparingowych przedstawiał się następująco:


Apator Toruń

2020-03-14

odwołany


SpeedCar Motor Lublin
     

SpeedCar Motor Lublin

2020-03-15

odwołany


Apator Toruń

     

Apator Toruń

2020-03-21

odwołany


MrGarden GKM Grudziądz
     

MrGarden GKM Grudziądz

2020-03-22

odwołany


Apator Toruń

     

Apator Toruń

2020-03-24

odwołany


Lejonen Gislaved

Niestety jak się okazało 12 marca, żaden z zaplanowanych w Polsce sparingów nie doszedł do skutku, a zawodnicy w marcu i kwietniu w ogóle nie wyjechali na żużlowe tory. Powodem była pandemia wirusa Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. Jak poważna była sytuacja pokazuje grafika przedstawione przez telewizję TVN24 na cztery dni przed oficjalnym wprowadzeniem przez Premiera Mateusza Morawieckiego stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania.  Zasady postępowania w razie stanu zagrożenia epidemicznego i stanu epidemii określał artykuł 8 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, a stan zagrożenia epidemicznego ogłaszał minister zdrowia w porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych i administracji na wniosek Głównego Inspektora Sanitarnego. W dużym skrócie stan epidemii oznaczał, że:
- był zakaz wjazdu cudzoziemców do Polski
   - cudzoziemcy pracujący lub mieszkający w Polsce mogli przyjechać do Polski, ale musieli przejść 14-dniową kwarantannę
      - polscy obywatele musieli przejść 14-dniową kwarantannę po przyjeździe do kraju
         - ruch samochodowy dla Polaków wracających do kraju był utrzymany, ale wprowadzone zostały ścisłe procedury sprawdzania przekraczających granice
             - ruch wewnątrz kraju odbywał bez zmian, ale według zaleceń ludność powinna pozostać w swoich domach
         - ograniczono pracę galerii handlowych. Otwarte w nich były tylko sklepy spożywcze, drogerie, pralnie i apteki
      - wstrzymano międzynarodowe połączenia lotnicze oraz kolejowe.
   - zakazano zgromadzeń powyżej 50 osób i zapis ten dotyczył wszystkiego typu uroczystości, prywatnych, publicznych, religijnych, samorządowych, administracyjnych
- zamknięto wszystkie bary, restauracje, puby, kasyna i inne podobne miejsca rozrywki. Restauracje mogły jednak sprzedawać jedzenie na dowóz

Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie na organizację zawodów treningowych (sparingów) do dnia 1 kwietnia 2020 r. oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych.
Pełny komunikat GKSŻ:
1. W związku z rosnącą liczbą zachorowań na COVID-19 chorobę wywołaną przez koronawirusa SARS-CoV-2, Polski Związek Motorowy zgodnie z zaleceniami Ministerstwa Sportu, zwraca się do wszystkich organizatorów wydarzeń w zakresie działalności PZM z rekomendacją zawieszenia przeprowadzania zawodów, imprez oraz szkoleń do dnia 1 kwietnia 2020 r.
W zależności od rozwoju sytuacji związanej z zagrożeniem epidemiologicznym, o dalszych zaleceniach będziemy informowali na bieżąco.
2. Główna Komisja Sportu Żużlowego nie wyraża zgody na organizację zawodów treningowych (sparingów) do dnia 1 kwietnia 2020 r.
3. Główna Komisja Sportu Żużlowego zabrania przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych.
4. Główna Komisja Sportu Żużlowego odwołała zgrupowanie Żużlowej Reprezentacji Polski zaplanowane w dniach 16-17 marca 2020 w Toruniu.

Decyzję tę komentował przewodniczący GKSŻ Piotr Szymański: "Widzimy, co się dzieje. Liczba nowych przypadków zarażenia koronawirusem rośnie w coraz szybszym tempie. Minister Łukasz Szumowski nawołuje do zbiorowej kwarantanny. Nie możemy pozostać na te apele obojętni. Chodzi o bezpieczeństwo. Lepiej dmuchać na zimne, niż być mądrym po szkodzie. Wszystkiego nie jesteśmy w stanie zabronić ani uregulować. Nie o to zresztą chodzi. Musimy współpracować. Zdaję sobie sprawę, że niektóre rozwiązania mogą wydawać się radykalne, ale wymaga ich sytuacja. Powinniśmy dać od siebie jak najwięcej, bo tylko wtedy mamy szanse na szybkie opanowanie sytuacji. Sprawy związane z koronawirusem są jednak niezależne od nas. Nie wiemy, jak to się rozwinie i jakie będą decyzje ministerstwa i wojewodów. Jeśli okaże się, że stadiony będą zamykane dla kibiców, jeśli imprezy masowe będą odwoływane, to wtedy zdecydujemy, co robić. Nie zostawimy jednak niczego na ostatni moment, będziemy reagować z pewnym wyprzedzeniem. Zdajemy sobie sprawę z tego, że ewentualna jazda bez udziału publiczności mogłaby być problemem".

Powyższym rozporządzeniom bezwzględnie podporządkował się klub z Torunia informując kibiców za pośrednictwem portali społecznościowych: "Mając na uwadze obecną sytuację epidemiologiczną w naszym kraju, a także decyzję Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego z dnia 10 marca 2020 roku, jesteśmy zmuszeni odwołać wszystkie aktywności organizowane przez Klub w najbliższym czasie, w tym m.in. "Video Czwartek". Wspólny trening z zespołem z Lublina niestety odbędzie się z kolei bez udziału publiczności".

Ostatecznie trening nie doszedł do skutku ponieważ jak wspomniano w całym kraju wprowadzono stan wyjątkowy.

Odwołane sparingi i mecze kontrolne zazwyczaj nie odzwierciedlały siły drużyn, bo miały pomóc zawodnikom "wjeździć się" w tor. Jednak ich brak był dla Apatora pewnego rodzaju utrudnieniem, które w zestawieniu z zupełnie inną ligowa rzeczywistością mogło być sporym wyzwaniem. Oto bowiem Anioły przystępowały do rywalizacji bez wiedzy o tym jakie możliwości mają "wielkie" jak na pierwszą ligę nazwiska, ale co trudniejsze od czterdziestu czterech lat drużyna nie walczyła o medale, ale o awans. A walka ta miała być z rywalami, do batalii z którymi dochodziło przez ostatnie lata bardzo rzadko lub w ogóle. Wrócić miały derby Pomorza, ale miała być też pierwsza ligowa wizyta za granicą.
Jazdy kontrole oprócz zadań szkoleniowych, dla toruńskiego klubu miały również ważny aspekt związany z poznaniem przez zawodników nowej nawierzchni jaką ułożono zimą na Motoarenie.
Wiadomym było bowiem, że toruński  obiekt był najlepszym torem do ścigania i pokazywania w TV polskiego żużla. Problem dla gospodarzy było jednak to, że w ostatnim czasie domowy obiekt nie był twierdzą sprzyjającą zawodnikom miejscowym. Nowy trener Aniołów postanowił zmienić ten stan rzeczy zmienić. W ramach corocznej konserwacji toruńskiego owalu, zalecił dosypanie 300 ton nowej nawierzchni, która została przemielona, przerzucona, wyrównana co zmieniło jej granulację i ułożenie nie do poznania. W sezonie 2020 żużlowcy Apatora mieli zatem jeździć, tak jak im Bajerski zagra i przygotuje tor. A trener chciał wykorzystać atut własnego toru do maksimum. Nawierzchnia w trakcie domowych spotkań miała się zachowywać tak, jak chciał tego trener: "Mam nadzieję, że wprowadzone zmiany w nawierzchni i założenia się sprawdzą i nie będzie niespodzianek. Musimy zadbać o każdy szczegół, bo wszyscy mówią, że już wygraliśmy ligę, ale my dopiero wyjedziemy na tor i będziemy musieli udowodnić swoją przewagę nad rywalami. Tor ma nam pomóc. Dla nas liczy się tylko awans. Musimy wygrać ligę. Wiedziałem, że kiedyś wrócę do Torunia. Tylko nie spodziewałem się, że stanie to się tak szybko. Wróciłem do Torunia po wielu latach. Ciężka sprawa, ale nie boję się tego zadania i pewne zmiany już widać, a w trakcie sezonu będzie to jeszcze bardziej widoczne. Przywrócenie potęgi Apatora nie będzie łatwym zadaniem. Taka jest prawda, ale mogę powiedzieć, że lubię trudne wyzwania i zdecydowałem się podjąć tej pracy. Pamiętajmy, jednak że raczej już nigdy nie wrócimy do tego, co było kiedyś. Nie uda nam się cofnąć czasu. Obecnie mamy wolny rynek i w polskiej lidze pojawia się coraz większa liczba obcokrajowców. Ciężko zbudować drużynę z samych Polaków, nie mówiąc już tylko o wychowankach. Uważam, że idziemy w dobrym kierunku. Chcemy wszystkie klocki jakoś fajnie poukładać. Kibice muszą być zintegrowani z zawodnikami, a zawodnicy z kibicami - ma to być na fajnym etapie znajomości oraz spotkań. Świetnie byłoby chociaż w połowie wrócić do czasów, gdy skład toruńskiej drużyny składał się z miejscowych chłopaków. Wtedy wspierało ich niewielu zawodników zagranicznych, jak choćby znakomicie zapamiętany został Per Jonsson. Ważne jest jednak to, że nazwiska nie mają większego znaczenia. Najważniejsze są wyniki i zdaję sobie sprawę, że musimy na nie zapracować. Zadaniem trenera jest dotarcie do jednego, drugiego, czy trzeciego podopiecznego. Nie ma na to recepty. Na razie mamy bardzo dobry kontakt, wszystko jest poukładane w jak najlepszym porządku. Cieszymy się z doskonałej atmosfery w zespole. Czy to się utrzyma w trakcie sezonu? Tego nie wiem, ale zrobię wszystko, aby tak się stało. Naszym celem jest oczywiście ten upragniony awans i powrót do Ekstraligi, a co będzie później zobaczymy. Widzimy, jak rozwija się rynek żużlowy i jak wygląda cała otoczka. Kluby nie mają problemów finansowych. Każdy chce mieć stałą umowę, najlepiej na dwa lub trzy lata i wszyscy podpisują takie kontrakty. Kluby są wypłacalne i mamy efekty takie, że nie jest łatwo wyrwać kogoś z innego klubu. Zawodnicy nie lubią zmian, bo mają też wypracowany atut w postaci własnego toru, dlatego w ostatnich latach sporadycznie jesteśmy świadkami wielkich transferów, ale zobaczymy, co będzie w przyszłym roku".

ROZGRYWKI LIGOWE SENIORÓWgóra strony


     
Liga miała wystartować 4 kwietnia 2020 roku. Ale nie wystartowała. Powodem nie była jednak, jak to bywało w latach poprzednich pogoda, a ..... wspomniana pandemia wirusa grypy potocznie zwanego "koronawirusem".

Kalendarium wydarzeń żużlowych
w okresie pandemii wirusa covid-19

TYDZIEŃ   
Wszystkie zespoły polskich lig żużlowych, przygotowywały się do rozgrywek w kraju, bo większość klubów zakazała swoim podopiecznym wyjazdów na tory na południu Europy. Działacze bali się nie tylko ewentualnego obcowania z wirusem, ale także przymusowej kwarantanny. Ustalono, że dokładna strategia dla klubów ekstraligowych w obliczu pandemii zostanie wypracowana na spotkaniu klubowych przedstawicieli w dniu 16 marca 2020 roku w Bydgoszczy.

Odwołano cztery pierwsze kolejki Ekstraligi. Klubowi prezesi nie wyrazili zgody na rozgrywanie meczów bez udziału publiczności, z uwagi na to, że według obliczeń wiązałoby się to ze stratą 250.000 zł. Zakładano, że do 3 kwietnia świat nie upora się z chorobą i zadziałano prewencyjnie odwołując pierwsze mecze ligowe.

GKSŻ przeprowadziła konsultacje z klubami I i II ligi w ramach zaproponowano odwołanie pierwszej kolejki ligowej na niższych poziomach rozgrywkowych i wstępnie ustalono, że rywalizacji ruszy od 7 do 10 dni po tym jak premier zdejmie stan zagrożenia epidemicznego w kraju. Oznaczało to, że kluby miały kilka dni na przygotowanie do pierwszego meczu. Nikt jednak nie będzie narzekał, bo najważniejsze było to aby sezon ruszył. Pełna komunikat GKSŻ:  "W związku z rosnącą liczbą zachorowań na COVID-19 chorobę wywołaną przez koronawirusa SARSCoV-2, Główna Komisja Sportu Żużlowego podjęła decyzję o odwołaniu następujących zawodów: - 1. runda DM I Ligi, - 1. runda DM II ligi, - eliminacje Złotego Kasku. Nowe terminy powyższych zawodów zostaną podane w Komunikacie GKSŻ".

TYDZIEŃ  
 GKSŻ po konferencji premiera Mateusza Morawieckiego ogłosiła dalsze konsultacje z klubami. Wiceprzewodniczący Łukasz Szmit wykluczył, że prezesi będą chętni do jazdy bez udziału publiczności, bowiem policzyli, że zamknięcie stadionów dla fanów nawet na jedną kolejkę oznacza dla klubów katastrofę finansową. Pełna treść komunikatu: "Zgodnie z zapowiedziami w dniu 16.03.2020 r. odbyły się rozmowy Głównej Komisji Sportu Żużlowego z klubami I i II ligi. GKSŻ zgodnie z ustaleniami z klubami postanawia, że w momencie odwołania przez Prezesa Rady Ministrów stanu epidemicznego w Polsce oraz umożliwienia organizacji imprez masowych zostanie podana informacja o rozpoczęciu rozgrywek żużlowych I i II ligi, przy zachowaniu, w zależności od okoliczności, wymaganego czasu koniecznego do przygotowania gotowości startowej zawodników i klubów. Nie przewiduje się przeprowadzania zawodów bez udziału publiczności".

Ilona Termińska - Prezes Apatora Toruń
Przede wszystkim chodzi o rozsądek i odpowiedzialność. Myślę, że nasi zawodnicy mają te dwie cechy charakteru. Trener Tomasz Bajerski koordynuje ich działania, wiemy co się dzieje na bieżąco. Widzimy, jak jest i musimy działać wspólnie. Zostały wyznaczone procedury, na które nie mamy wpływu, które trzeba zaakceptować. Musimy przystosować się do określonej rzeczywistości i czekamy na rozpoczęcie rozgrywek. Uważam, że podjęto słuszną decyzję. Nie ma co narażać zdrowia zawodników, oraz kibiców na trybunach. Uważam, że lepiej na chwilę przystopować, bo wszystkim nam grożą poważne konsekwencje. Nie powinniśmy ryzykować, bo mamy obraz tego, co dzieje się obecnie we Włoszech, a wcześniej w odległych Chinach. Toruń jeszcze nie potwierdził żadnego przypadku, jeśli chodzi o chorych na koronowirusa i na razie wszyscy są zdrowi. Staramy się przestrzegać zasad sanitarnych i myślę, że wszyscy jesteśmy świadomi i odpowiedzialni. Każdy człowiek przeżywa tę sytuację indywidualnie, ma osobiste poglądy i przemyślenia. Zdecydowaliśmy, że w tej chwili my w klubie pracujemy zdalnie. Treningi dla zawodników są odwołane i czekamy na decyzję władz, kiedy będzie można przystąpić do normalnej pracy. Każdy zawodnik i adept pracuje obecnie indywidualnie. Żużlowcy są zobowiązani do własnych działań, ale wszystko jest koordynowane przez Tomka. Głównie chodzi o ćwiczenia ogólnorozwojowe oraz o ewentualne jazdy na crossie. W tej chwili nic innego nie możemy zrobić. Dajemy sobie czas i wyczekujemy już lepszych informacji. Jeśli chodzi o pomieszczenia klubowe, to już dwa tygodnie temu umieściliśmy w naszych pomieszczeniach podstawowe informacje dotyczące chociażby mycia rąk. Nie będziemy jednak bombardować żużlowców informacjami, które do wszystkich docierają i są ogólnodostępne, a przecież tych wiadomości jest naprawdę sporo. Tak jak już wspominałam, liczymy przede wszystkim na zdrowy rozsądek i odpowiedzialność. Myślę, że wszyscy wiemy co mamy obecnie robić. To ciężki okres zarówno dla nas, jak i dla zawodników, kibiców oraz sponsorów - po prostu dla wszystkich. Proszę zwrócić uwagę, że konstruując budżety kluby przewidują wpływy z różnych źródeł, a jednym z podstawowych są przychody z karnetów oraz biletów. To oczywiste, bo przecież ten sport jest tak naprawdę dla kibiców i bez nich nie miałoby to żadnego sensu. Podobnie jak pozostałe kluby już w grudniu rozpoczęliśmy sprzedaż karnetów i nie wyobrażam sobie, żeby nasze mecze odbywały się bez publiczności. Czekamy na poprawę sytuacji. Myślę, że pomogą te dwa tygodnie, który zostały zaordynowane na kwarantannę. Mam nadzieję, że liczba zachorowań będzie spadała i że uda się to opanować i wrócimy do normalności. Trzymam kciuki, aby liga ruszyła jak najszybciej z całą bracią żużlową na pokładzie. Wiadomo, że żużlowcy podróżują po całym świecie, jednak w chwili obecnej nie mamy żadnej informacji o symptomach chorobowych u naszych zawodników. Zawodnicy są w dobrej kondycji i czekają na start rozgrywek, a ja trzymam za nich kciuki i życzę wszystkim dużo zdrowia.

Adam Krużyński - sponsor, przewodniczący rady nadzorczej KS Toruń
Ze sportowego punktu widzenia żużel jest lepszej sytuacji niż ci, którzy sezonu nie dokończyli. Natomiast biznesowo dyscyplina na pewno straci. Potrzeba nam rozmów w trójkącie PZM, kluby, zawodnicy. Obecną sytuację, zakaz treningów, sparingów i brak wiedzy o tym, kiedy ruszy liga, powinniśmy rozpatrywać w dwóch aspektach: sportowym i biznesowym. Sportowo nie wygląda to źle. Jeśli nie uda się ruszyć do czerwca, a taki wariant też trzeba założyć, to jest czas, żeby zmodyfikować regulamin i zaproponować taką formułę, która będzie ciekawa dla kibiców i sprawiedliwa. Nowy format to zadanie dla PZM. Mamy jednak czas, więc można nad tym spokojnie przysiąść. Sportowo jest też o tyle dobrze, że jednak ta liga nie została przerwana w trakcie - ocenia Krużyński. - System wiosna-jesień daje nam pewne możliwości. Jeśli, tak jak wspomniałem, ruszymy w czerwcu, to uda nam się pomieścić sezon w obecnym kształcie, czyli z rundą zasadniczą i play-offami. Oczywiście trzeba będzie dokonać przeglądu imprez, pewne z nich wykreślić z kalendarza, ale ligę uratujemy. Zwłaszcza że w zanadrzu mamy jeszcze jesienne miesiące, czyli październik i listopad. Gorzej wygląda sytuacja, gdy idzie o stronę biznesową. Tu widzę wiele zagrożeń dla sportu w ogóle. Czy klubom uda się wykonać te wszystkie usługi, które wynikają z umów zawartych z samorządami i sponsorami? Tego w tej chwili nie wiemy. Tak samo, jak nie wiemy, jak zachowa się gospodarka po opanowaniu pandemii koronawirusa. Suchą stopą na pewno nie przejdziemy. W ciemno można założyć, że deklaracje sponsorskie, które kilka dni temu były aktualne, teraz już nie są. A w maju, czy czerwcu może być jeszcze gorzej. Na pewno potrzebujemy rozmów między PZM, klubami i zawodnikami. Te strony muszą wypracować wspólne stanowisko w obliczu nadzwyczajnej sytuacji. I tak nie unikniemy konsekwencji, ale chodzi o to, żeby wszyscy wyszli w miarę obronną ręką. Mam nadzieję, że kluby przetrwają, ale z pewnością potrzebne są rozmowy na temat kontraktów. Jeśli nie będzie wielkiej solidarności środowiska, to konsekwencje mogą być opłakane. Dziś kluby nie mają wpływów. Nie wiadomo, jakie one będą za miesiąc, czy dwa.

Sławomir Kryjom - były menedżer z Torunia
Budżety są oparte na czterech nogach. 30 procent to wpływy z biletów, 20 to samorząd, 25 PGE Ekstraliga i kolejne 25 sponsorzy. W tej chwili wygląda to tak, że każda z nóg mocno oberwie. Wielu żużlowych sponsorów, to firmy transportowe, które już mają kłopoty. Za chwilę będą ratować biznesy, a nie bawić się w sponsoring. Samorządy też będą miały ważniejsze problemy niż sport. Ekstraliga Żużlowa, która wypłaca każdemu klubowi średnio po 2,5 miliona z umowy telewizyjnej i sponsorskiej, też nie może być pewna, że będzie w stanie to uczynić. Telewizja zapłaciła za wszystkie mecze, sponsor też ma oczekiwania co do ekspozycji. Jeśli jakieś świadczenia nie zostaną wykonane, dojdzie do renegocjacji i zmniejszenia środków.

Jacek Gajewski - były menedżer z Torunia
Jeśli zawodnicy nie zrobią kroku do tyłu, to dyscyplina się rozleci. Upadnie połowa klubów. Renegocjacja kontraktów to teraz oczywistość. PZM i Ekstraliga muszą to załatwić odgórnie. Decyzje PZM i GKSŻ uważam za bardzo trafne. Kiedy słyszę narzekania zawodników, że oni zainwestowali, więc liga powinna jechać, to nie wierzę, że można być tak bezmyślnym. Umowy sponsorskie były zawierane w zupełnie innych warunkach gospodarczych. Wiele branż już teraz odczuwa skutki obecnej sytuacji. Jeśli ktoś będzie mieć do wyboru zwolnienie pracownika lub wycofanie się ze sponsoringu sportowego, na pewno wybierze to drugie. Takie sytuacje będą się zdarzać. Renegocjacja kontaktów nie podlega moim zdaniem dyskusji. Nie wyobrażam sobie jednak, że każdy z prezesów będzie zapraszać jednego zawodnika po drugim i negocjować. To musi odgórnie załatwić PZM, GKSŻ i Ekstraliga. Obcięcie kontraktów o 20, 30 proc. to dla mnie oczywistość. Kluby nie powinny się tym zajmować, bo będziemy mieć jeden wielki bałagan i kłótnie. Sytuacja w całej dyscyplinie będzie trudna, więc to zadanie dla organów zarządzających rozgrywkami. I naprawdę nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że zawodnikom dzieje się jakaś wielka krzywda, bo to nieprawda. Dyscyplinę tworzą działacze, trenerzy, sponsorzy, media, ale największe profity czerpią z niej zawodnicy, więc w pierwszej kolejności to oni powinni wziąć odpowiedzialność. Jeśli nie zrobią kroku do tyłu i nie pomogą działaczom, to żużel się rozleci. Ich upór sprawi, że nie będzie połowy klubów. A jeśli komuś takie rozwiązanie się nie podoba, bo jest finansowo nieopłacalne, to mam pewną radę. Niech jeden z drugim zakończy karierę i poprowadzi biznes jednego ze sponsorów, który popadł w problemy i nie może dać pieniędzy na żużel. Najlepiej niech to będzie firma transportowa. Może wtedy nastąpi otrzeźwienie.

Ryan Douglas - zawodnik Apatora
To nieprawdopodobnie frustrujące. Wydałem pieniądze na przygotowanie do sezonu, a teraz jestem bez pracy. Nie wiem, czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, jak długo to wszystko może potrwać. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że normalność wróci w miarę szybko.

TYDZIEŃ  
Pandemia postępuje i Polski rząd wdraża kolejne obostrzenia w myśl których:
- Wprowadzono całkowity zakaz zgromadzeń powyżej dwóch osób. Nie dotyczy to jednak rodzin.
- Zakazane jest wychodzenie z domu. Wyjść można tylko w naprawdę pilnych sytuacjach, jak niezbędne zakupy czy przejazd do pracy.
- Obostrzenia dotyczą transportu publicznego. Połowa miejsc siedzących w autobusach i tramwajach musi być wolna.
- Wszystkie dotychczasowe ograniczenia nadal obowiązują. Za ich złamanie grożą kary.

Niestety nie wszyscy ludzie w obliczu zagrożenia wykazują się odpowiedzialnością i za nic mają apele służb medycznych i rządowych. Uruchomione zostają akcje mediowe "Zostań w domu" oraz "Nie kłam medyka" do której dołączają sportowcy apelując za pomocą mediów do ludzi, aby bez potrzeby nie wychodzili z domu i nie wzywali służb medycznych zatajając informację o tym, że wrócili z zagranicy lub mieli kontakt z takimi osobami. Do akcji dołączył również mistrz świata Bartosz Zmarzlik, który nagrał specjalne filmy dedykowane tej kampanii: "To kolejne wyzwanie przed jakim stajemy w tym trudnym czasie. Pamiętajmy o odpowiedzialności jaka ciąży na nas wszystkich. #NieKłamMedyka. To oni stoją na pierwszej linii frontu w walce z wirusem i tylko oni nam mogą pomóc. Bądźmy odpowiedzialni za zdrowie swoje, lekarzy, ratowników medycznych, pracowników SOR, przyjaciół, znajomych, sąsiadów".

Żużlowcy zaczynają zwracać uwagę na to, że w miejscach, gdzie zwykle zaopatrywali się w metanol, w ostatnich dniach zaczyna brakować tego paliwa. Producenci tłumaczą, że to teraz dobro luksusowe, ponieważ alkohol metylowy używany jest przy produkcji płynów dezynfekujących. Z tego powodu nie jest dostępny w większości punktów sprzedaży i trudno określić, kiedy się to zmieni. Priorytetem dla przetwórców była bowiem pomoc w walce z rozprzestrzeniającym się wirusem, więc wszystkie zapasy metanolu są były na bieżąco wykorzystywane. Dla klubów nie powinno to być jednak problemem, bo każdy ośrodek miał swoje zapasy, a poza tym w związku z podjętymi decyzjami wiadomym było, że przynajmniej do połowy maja nikomu nie będzie potrzebne paliwo do motocykli żużlowych.

Finały SoN zaplanowane na 8 i 9 maja oraz Grand Prix Warszawy, które miało być rozegrane 16 maja zostają przełożone. Nowych dat finałów europejskich nie podano, natomiast warszawskie SGP planowano rozegrać 8 sierpnia.
Główna Komisja Sportu Żużlowego oraz Ekstraliga zdecydowały się na przełożenie wszystkich zawodów, które były planowane na kwiecień: "Prezydium ZG PZM zdecydowało, że zaplanowane na kwiecień 2020r. rozgrywki I i II Ligi Żużlowej oraz inne zawody żużlowe z kalendarza PZM zostają przełożone. Nowe terminy ich rozegrania zostaną podane w oddzielnym komunikacie."

Świat zaczyna pogrążać się kryzysie gospodarczym. Coraz więcej firm wieszczy swoją upadłość. W żużlu pierwszymi, a zarazem największymi poszkodowanymi przełożenia sezonu żużlowego stają się tunerzy. Każdy z nich zainwestował ogromne sumy w nowe maszyny wytwarzające żużlowy sprzęt, na którym nie można pracować, bowiem nie ma zleceń. O sytuacji w gronie trenerów opowiedział w jednym z wywiadów mieszkający w Bydgoszczy, światowej klasy tuner Ashley Holloway: "Dla żużla wstrzymanie rozgrywek to prawdziwa katastrofa. Nie można powiedzieć, że liczba zamówień przyhamowała, bo od dwóch tygodni po prostu zanikła. Wszyscy moi klienci dostali już silniki zamówione zimą, a kolejną porcję miałem dostać po pierwszych treningach i sparingach. Te zostały jednak odwołane, więc cały żużel stanął w miejscu. Od dwóch tygodni nie dostałem żadnego silnika, a tak długi przestój jeszcze mi się nie zdarzył. Nawet w poprzednim sezonie miałem okresy, w których pracy było nieco mniej, ale cały czas miałem coś, czym mogłem się zająć. Wszyscy zdajemy sobie jednak sprawę, że zdrowie jest najważniejsze".
Swój apel do żużlowych władz wystosowali też mechanicy, którzy mimo, że stanowili nieodłączny element żużlowych temaów masowo zaczęli tracić pracę:
List otwarty mechaników:
"Szanowni państwo, szanowni prezesi i zarządzający, PZM, GKSŻ, zawodnicy, w związku z zaistniałą sytuacją na świecie oraz w Polsce wszyscy mierzymy się z ogromnym wyzwaniem, jakim jest ochrona naszego i naszych bliskich, zdrowia i życia, a także miejsc pracy oraz zapewnienia bytu naszych rodzin. Żużel jest naszą miłością i większość z nas poświęciła mu całe swoje życie zawodowe. Jesteśmy od wielu lat nieodzowną częścią spektakli na stadionach. Może niewidoczną w telewizji, może nie na pierwszym planie, ale wykonującą bardzo dużą pracę na rzecz zawodników. Wszyscy widzimy, w jakim położeniu znalazł się każdy zaangażowany w projekt pod nazwą żużel. Wszyscy dyskutują, jak ochronić kluby, jak pomóc zawodników, ale mamy wrażenie, że zapomniano o ludziach od czarnej roboty.
To często my po nocach dowozimy zawodników na zawody, aby mogli wykonać pracę dla klubu, aby kibice mogli przeżywać wielkie święto na trybunach, aby coraz więcej medali i pucharów było w klubowych gablotach. To my spędzamy wiele godzin na pracy przy sprzęcie w warsztacie, na treningach po zawodach. Nie narzekamy, gdyż to, co robimy, bardzo kochamy. Mamy też swoje plany życiowe, swoje rodziny, którym pragniemy zapewnić byt. Niektórzy prowadzą działalność gospodarczą, inni są na etatach. My także potrzebujemy pomocy.
Zwracamy się do wszystkich, szczególnie zawodników, żeby w tym trudnym czasie nie zwalniali mechaników ze swoich teamów, żebyśmy poprzez pochopne decyzje podjęte pod wpływem chwili nie zaczęli szukać innej pracy i żeby ludzie z olbrzymim doświadczeniem nie opuścili tego sportu. Pamiętajcie, zawodnicy, że ten stan się kiedyś skończy. Wy wrócicie do pracy w klubach, gdzie będą w stosunku do was ogromne wymagania i zastanówcie się, czy na pewno dacie radę z osobami niedoświadczonymi i czy na pewno w szybkim czasie znajdziecie zaufanych ludzi do poświęceń. Tu nie ma urlopu w lipcu czy sierpniu, tu nie ma wolnych weekendów, tu nie pracuje się po ośmiu godzinach. Będziecie musieli mieć wiele argumentów, aby przekonać nowe osoby do pracy z wami. A czy im zaufacie?
Apelujemy, abyście usiedli z członkami waszych teamów i wspólnie wypracowali rozwiązania, żebyśmy razem mogli przeżywać wspaniałe chwile po waszych zwycięstwach i wspierali się po porażkach.
Do osób zarządzających zwracamy się, aby w dyskusjach nad nowymi rozwiązaniami pomagali zawodnikom utrzymać stan osobowy teamów, a nie namawiali do zwolnień i oszczędności na naszych osobach. Wszyscy jesteśmy wspólnotą i wszyscy kochamy ten sport.
Może jesteśmy na samym dole w tej hierarchii, ale to też dzięki nam zawodnicy mogą zdobywać medale dla Polski. Tylko jako wspólnota przetrwamy ten ciężki okres.
Ze sportowym pozdrowieniem,
mechanicy żużlowi wszystkich krajów."

Pandemia koronawirusa i związany z nią zakaz organizacji imprez masowych staje się coraz większym problemem dla imprez sportowych w tym dla GKSŻ, która rozważa przełożenie kolejnych meczów ligowych oraz rezygnację z organizacji finałów Złotego Kasku i IMP i innych imprez finałowych pod egidą PZM, aby wygospodarować terminy na rozegranie zaległych spotkań ligowych. O sytuacji w jakiej znajdowały się ligi żużlowe opowiedział w wywiadzie były prezes toruńskiego klubu, od kliku lat prezes żużlowej ekstraligi  Wojciech Stępniewski: "Wiemy, kiedy powinna wystartować liga, aby odjechać cały sezon, ale być może to się zmieni, bo zmieni się system priorytetów zawodów na świecie. Jestem pewien, że przewodniczący komisji torowych FIM i FIM Europe postawią w dobie kryzysu wyłącznie na SGP i SEC, a wszystkie inne imprezy zejdą na dalszy plan. Wszystko po to, aby cztery główne ligi żużlowe mogły zyskać terminy na rozgrywanie swoich zawodów a tym samym na odbudowywanie się po epidemii. Zatem do konkretnych dat na chwilę obecną nie chciałbym przyzwyczajać media i kibiców, bo sytuacja może być dynamiczna.
W tej chwili jest tak, że obcokrajowcy mają zakaz wjazdu do Polski. Nawet jeśli zostanie on zniesiony, gdy już liga żużlowa ruszy, to niektórzy zawodnicy zagraniczni mogą mieć problem z realizacją zawartych na ten rok umów. Większość z nich ma inne zobowiązania wynikające m.in. ze startu w rodzimych ligach, ale nie tylko. Poza wszystkim nie wiadomo, czy jak już w Polsce będą warunki do jazdy, czy tak samo będzie w innych krajach? Czy nadal będą obowiązywały przepisy o 2-tygodniowej kwarantannie dla przyjeżdżających? Na pewno będzie niezwykle ciężko ruszyć bez zagranicznych zawodników, ale rozważamy też zmianę formatu ligi i składów. Niektórzy uznają, to za fasadowe rozwiązanie: ale być może będzie jedyne rozwiązanie. Sytuacja jest absolutnie bezprecedensowa i niektóre rozwiązania też mogą takie być.
PGE Ekstraliga ma już jednak pomysł na to, co zrobić, jeśli jakiś zawodnik będzie miał problem z realizacją umowy. W takiej sytuacji jego kontrakt będzie automatycznie zamrożony i przejdzie na kolejny sezon. Jeśli więc dajmy na to Jason Doyle, nie będzie mógł w tym roku pojechać dla Eltrox Włókniarza Częstochowa, to jego umowa zostanie przeniesiona na 2021 rok. Otwarte pozostaje pytanie dotyczące warunków finansowych. Nikt w tej chwili nie jest w stanie zagwarantować, ze za rok zapłaci tyle, ile obiecał przed sezonem 2020.
Prezesi klubów są zadowoleni z takiego podejścia PGE Ekstraligi. Ich zdaniem władze mogłyby pójść krok dalej i w ogóle zamrozić wszystkie kontrakty. A to z tego względu, że sytuacja finansowa po koronowirusie będzie z pewnością trudna, a nakaz jazdy w tych samych klubach sprawiłby, że nie mielibyśmy licytacji i windowania stawek w czasach, gdy możliwości finansowe będą mocno ograniczone. Prezesi są pewni, że żużlowcy nie będą okazywali zrozumienia, tylko będą chcieli bardzo szybko odbić sobie słaby rok 2020.
Nadal upieramy się, że liga bez kibiców nie pojedzie, z jednym, ale: dopóki dopóty będzie to możliwe. Jeśli rząd zezwoli na imprezy masowe z limitem uczestników, a my będziemy pod ścianą to liga ruszy. Tak zrobi cały sport. Nie tylko w Polsce. We Włoszech mówi się, że mecz Ligi Mistrzów Atalanty Bergamo z Valencią, która rozgrywała ten mecz w Mediolanie 19 lutego, na który z Bergamo pojechało 40.000 kibiców, był bombą biologiczną, jaka miała miejsce w Bergamo właśnie po powrocie tych kibiców z Mediolanu. Musimy wyciągać wnioski i dlatego uważam, że imprezy masowe to będzie ostatnia rzecz, na jaką Polacy dostaną zgodę od rządu. To są jednak olbrzymie skupiska ludzi. Z drugiej strony cała branża rozrywkowa w Polsce, w tym imprezy masowe, to około 7 proc. PKB naszego kraju. Łatwo policzyć, jakie to mogą być straty.
Jestem z Piotrem Szymańskim, jak i z innymi prezesami klubów, w częstym kontakcie. Wiem, co się dzieje w tych klubach. Wiem o ich problemach. Dziś cały polski sport nie ma przychodu, bo nie ma rozgrywek. Proszę porównać branżę sportową do pewnego rodzaju firmy produkcyjnej. My "produkujemy" rozrywkę i z tego są przychody. Brak rozrywki to brak przychodów. I jeśli ten problem będzie przejściowy, to z pewnością będziemy mogli temu zaradzić. Gorzej, jeśli będzie to dużo dłuższy czas, niż nam się wydaje lub niż ten, o którym mówią eksperci".

Damian Kaczmarek - były zawodnik toruński, w sezonie 2020 zawodnik Unii Tarnów
Obecna sytuacja już odbija się finansowo na mojej karierze. To jest bardzo dołujące. Staram się czymś zająć, aby o tym nie myśleć, ale trzeba podejmować kroki, aby wszystko trzymało się kupy. Nie jest lekko. Wydaje mi się, iż może sprawdzić się czarny scenariusz i w ogóle nie ruszymy w tym sezonie. Mam nadzieję jednak, że tak nie będzie. Jeśli jednak do tego dojdzie, to wtedy będę musiał szukać innej pracy, ale w takich czasach też nie jest o to łatwo. Firmy redukują płace, zwalniają pracowników, bo każdy widzi co się dzieje. Popyt będą mieć tylko zawody, które są teraz najbardziej potrzebne do tego, aby ludzkość przetrwała, a ja lekarzem nie jestem. W tym tygodniu oprócz biegania czy jazdy na rowerze lub crossie, oczywiście z daleka od ludzi, pomagałem babci w wiosennych porządkach na ogródku. Przekopałem go dwa razy, a teraz chyba będę pomagał w sadzeniu, bo wygląda na to, że do 14 kwietnia będziemy siedzieć w domach. Są oczywiście też tego pozytywy. Teraz mogę więcej czasu spędzać z moim psem, który dopiero dorasta i ze względu na to, że jest to rasa pitbull ma mnóstwo energii. Razem z moją dziewczyną mamy co przy nim robić.

TYDZIEŃ  
Liczba zachorowań na koronawirusa rośnie w lawinowym tempie. Wśród zakażonych jest przebywający w swojej ojczyźnie, były mistrz świata Nicki Pedersen.  Wielokrotny mistrz świata przekazał informację o zakażeniu wirusem za pośrednictwem swojego konta na portalu społecznościowym. W długim wpisie powiadomił między innymi o tym, że czuje się dobrze, a pierwsze objawy koronawirusa odczuwał po tym, jak 19 marca wrócił z Anglii. "Zacząłem kaszleć, a potem bolała mnie głowa. Czułem zmęczenie, moje ciało było obolałe. Później miałem biegunkę i przez kilka dni wysoką gorączkę". Ze względu na dotychczasowe ograniczenia w wykonywaniu testów, na przeprowadzenie badania pozwolono Duńczykowi dopiero po kilku dniach, a te niestety potwierdziły, obecność koronawirusa w jego organizmie. Choć Duńczyk czuł się coraz lepiej obawiał się o swoją partnerkę i jej córkę z którymi spędził sporo czasu.

Aby zmniejszyć liczbę zachorowań polski rząd wprowadza kolejne obostrzenia:
-Wyjście z domu tylko w pojedynkę. Ograniczenie dotyczy także rodzin. Nie dotyczy rodziców i opiekunów niesamodzielnych dzieci oraz osób z niepełnosprawnościami. (Dotychczas dopuszczalne było przemieszczanie się dwójkami i nie dotyczyło ono rodzin).
-Zakaz wychodzenia z domu dla niepełnoletnich. Osoby poniżej 18 roku życia mogą przebywać poza domem tylko z osobą dorosłą
-Zamknięcie parków, plaż, bulwarów, deptaków itd. Zakaz korzystania z rowerów miejskich.
-Zamknięcie salonów fryzjerskich, kosmetycznych, salonów tatuażu itd.
-Ograniczenie liczby osób mogących jednocześnie przebywać w sklepie. Maksymalnie trzy razy więcej osób, niż jest w nim kas. Przy jednej kasie w sklepie — do trzech osób; przy pięciu — do 15 osób.
-Na poczcie będą mogły przebywać maksymalnie dwie osoby na okienko.
-W sklepach obowiązkowo dla klientów muszą być dostępne środki dezynfekujące. Miejsca, z którymi klienci często się stykają, np. terminale płatnicze, muszą być dezynfekowane.
-Zamknięcie sklepów budowlanych w weekendy. UWAGA! Sklepy spożywcze, apteki i drogerie pozostaną otwarte bez żadnych nowych ograniczeń.
-Sklepy będą otwarte między 10 a 12 tylko dla seniorów. Inne osoby nie będą mogły wtedy robić zakupów. Premier zaapelował, żeby seniorzy robili zakupy najrzadziej, jak to możliwe.
-Praca w biurach będzie poddana dodatkowym rygorom. Musi być zapewniony dystans — minimum 1,5 metra oraz dostęp do środków ochrony i dezynfekcji.
-Zamknięcie hoteli i miejsc noclegowych. Z wyjątkiem miejsc przeznaczonych na kwarantannę i izolację.
-Zaostrzenie zasad kwarantanny. Wszyscy domownicy osoby, która ma obowiązek poddać się kwarantannie, także będą musieli poddać się kwarantannie. Ta regulacja obowiązuje od 1 kwietnia, nie dotyczy osób, które poddały się kwarantannie do 31 marca.
-Spacery i ćwiczenia na wolnym powietrza pozostają dozwolone. Minister zdrowia Łukasz Szumowski apelował jednak, by ograniczyć maksymalnie. Podkreślał, że mają służyć jedynie temu, by utrzymać dobrą kondycję psychiczną.

Władze najlepszej żużlowej ligi świata przygotowane są na różne scenariusze. Jeden z nich, dotychczas najmocniej popierany przez prezesów poszczególnych klubów, zakłada start rozpoczęcia ligi dopiero, gdy rząd przywróci możliwość organizacji imprez masowych. Z każdym tygodniem punkt widzenia ekstraligowych sterników jednak się zmienia. Dlatego opcja najmniej pożądana, staje się jedną z najpoważniej rozważanych, a jest nią jest start ligi w czerwcu nawet przy pustych trybunach. Tak naprawdę Ekstraliga czeka na "zielone światło" od rządu i zniesienie zakazu zgromadzeń. Liga ma ruszyć wówczas bez kibiców, a rozgrywki zamienią się w telewizyjne show.
Jednak jeśli liga zdecyduje się ruszyć bez kibiców, w sytuacji gdy tylko zniesiony zostanie zakaz zgromadzeń, a zabronione wciąż będzie organizowanie imprez masowych; może pojawić się problemem - zamkniętych granic. Składy ekstraligowych zespołów w sporej części składały się przecież z obcokrajowców i zawodnicy chcący wystartować w Polsce musieliby zostać na dłużej w Polsce z uwagi na kwarantannę, a to wiązałoby się ze zrywaniem kontraktów wiążące ich z innymi zespołami.

Odbyła się druga konsultacja GKSŻ z klubami I i II ligi w wyniku której ustalono, że: Pierwsza liga musi wystartować najpóźniej na samym początku sierpnia, a druga liga z początkiem września. Z przeprowadzonej analizy terminów wynika, że wówczas można jeszcze odjechać sezon 2020, jednak najprawdopodobniej już bez fazy play-off. Ponadto działacze klubów I i II ligi wspólnie podjęli decyzję, że nie ma możliwości na to, aby mecze odbywały się bez udziału publiczności. Konieczny jest także system awansów i spadków.

Szwecja
podobnie jak Polska odwołała imprezy powyżej 500 uczestników, niewiele osób podróżuje, a w kontekście żużla, nie podjęto decyzji, ponieważ sezon rusza później niż w Polsce. Toczą się jednak rozmowy o alternatywnych terminach.

Niemcy
gdzie o tej porze roku zwykle rozgrywano już zawody towarzyskie, wprowadziły restrykcje aż do 19 kwietnia i nie można organizować tam imprez masowych, a obostrzenia odnośnie organizacji imprez dotyczą 100 osób, co również wyklucza rozgrywanie zawodów żużlowych.

Francja
która z powodzeniem od dwóch sezonów wchodziła na żużlową mapę Europy, odwołała wszystkie imprezy, bez podania określonych dat, kiedy zostaną wznowione.

Czechy
zakazały prywatnych lub publicznych zgromadzeń dla więcej niż 30 osób, a nawet 10 osób, jeśli znajdują się blisko siebie. Nikt nie zakładał, aby sytuacja żużla miała się zmienić do końca kwietnia.

Wielka Brytania
która początkowo dosyć luźno podchodziła do tematu zagrożenia pandemią, a nawet zorganizowano tam zawody otwarcia sezonu i prezentację zespołu Ipswich, ostatecznie poległa w walce z pandemią i również odwołała start ligi. Sytuacja Brytyjczyków dodatkowo komplikowała sytuację w żużlu, bo zaczęto zamykać granice i zawieszono loty samolotów i wielu Australijczyków musiało w wrócić na Antypody, bowiem niepewność dotycząca terminu wznowienia rozgrywek zrodziła obawę przed spotkaniem z rodzinami.

Apator Toruń został pozbawiony nawet 70 procent przychodów, a w przeciwieństwie do klubów ekstraligowych nie mógł liczyć, by w najbliższych tygodniach płynęły środki z tytułu praw telewizyjnych czy od sponsora ligi. Ciężar finansowania klubu spoczywał w tym momencie głównie na Przemysławie Termińskim i zarządzanych przez niego firmach, które również musiały mierzyć się z narastającym kryzysem. Mimo to były senator, nie dość, że nie rozważał wycofania się w żużla, to dodatkowo podejmował działania, które miały pomóc w walce z pandemią koronawirusa. Zaproponował m.in. wojewodzie kujawsko-pomorskiemu, że w razie potrzeby jest gotowy udostępnić jeden z magazynów, którym zarządza, na cele tymczasowego szpitala. I komentuje: "My się napinamy, a i tak plany mogą pokrzyżować nam działacze z Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Danii. Mówimy o skoszarowaniu zawodników w Polsce, a wystarczy, że wezwą oni swoich reprezentantów na byle jaki mecz w ich kraju i cały plan Polaków pójdzie do kosza. Brytyjczycy naprawdę nie przejmują się naszą ligą, o czym przekonałem się na własnej skórze, gdy musiałem zapłacić kilkadziesiąt tysięcy złotych, by zwolnili Jacka Holdera z jeden z meczów. Teraz też wezwą swoich zawodników, a w razie odmowy zawieszą ich na pół roku. Poza tym ceny za zdobyty punkt w Polsce nie będą się różniły aż tak bardzo od tych w innych ligach, by ktokolwiek zdecydował się przebudowywać całe swoje życie. Do tego dochodzą prozaiczne problemy jak słaba dostępność lotów międzynarodowych oraz konieczność odbycia dwutygodniowej kwarantanny po przyjeździe z innego kraju. To wszystko będzie zniechęcało potencjalnych chętnych. Poza tym Śmieszy mnie podejście niektórych prezesów, którzy są przekonani, że zawodnicy muszą się na wszystko zgodzić i będą jeździć za inne stawki niż te zapisane w kontrakcie. Miałem do czynienia z kilkoma żużlowcami i wiem, że to milionerzy, którzy bardzo się cenią i nie będą ryzykować zdrowia za małe stawki. Zresztą nikt ich nie zmusi do obniżenia wymagań finansowych, bo przecież każdy z nich podpisał kontrakt i nie ma obowiązku godzić się na zmiany. Pójście na konfrontację doprowadzi do tego, że drużyny wystartują w kadłubowych składach, które ośmieszą ligę. Kto będzie chciał oglądać zespoły bez liderów? Zwłaszcza, że koszty jakoś istotnie nie spadną. Może więc zamiast jechać samymi Polakami, będziemy przed meczami rzucać kostką i na tej postawie przyznawać punkty? Tak samo śmieszy mnie pomysł skoszarowania wszystkich zawodników w Polsce. Jak chcemy to zrobić, skoro do tej pory kluby nie potrafiły zrobić z tego z krajowymi gwiazdami".

Mark Loram - były zawodnik Apatora
Zamykają kina, sklepy, place zabaw. Trudno więc oczekiwać, że za chwilę odbędą się zawody sportowe. Jak słabo widzę ligową przyszłość w tym roku. Bo jeśli nawet będzie można zorganizować mecz, to wątpię, by kibice tłumnie pchali się na stadion. Mam tu na myśli polską ligę, bo o tłumach na meczach w Anglii czy innych krają z żużlową liga od dawna może już tylko pomarzyć.

Jacek Gajewski - były menedżer z Torunia
Czasami sytuacje kryzysowe, a w tej chwili jesteśmy w ogromnym kryzysie, nie tylko jeśli chodzi o sport, ale o całość naszego życia, sprawiają, że podejmowane są decyzje, których w czasach prosperity ludzie nie chcieli podjąć. Myślę, że w obecnej sytuacji władzom Ekstraligi może być znacznie łatwiej podjąć decyzję o powiększeniu. Cała dyscyplina by na tym zyskała. Więcej drużyn zostałoby zabezpieczonych. W klubach Ekstraligi muszą o tym pamiętać. Nie mogą się oglądać tylko na siebie. To oczywiste, że z powodu koronawirusa największe problemy będą mieli najsłabsi, najbiedniejsi. Mocni dostaną mocno po głowie, odczują to bardzo, ale są w stanie przeżyć. Słabsze kluby mogą zaś zwyczajnie zbankrutować. O różnicy w finansowych wpływach między Ekstraligą i 1 LŻ nie ma nawet co mówić. Dwa kluby więcej w elicie, to szansa, że więcej klubów żużlowych przetrwa i będzie miało stabilną sytuację finansową.

Vittorio Marzotto - włoski producent motocykli i silników GM
nasza sytuacja nie jest kolorowa. W związku z regulacjami nałożonymi przez nasz rząd, byliśmy zmuszeni z dnia na dzień całkowicie wstrzymać produkcję. Trwa to już ponad trzy tygodnie i jest dla nas odczuwalne. Nie wiadomo również, kiedy to się wszystko skończy. Nie jest łatwo w tym położeniu cokolwiek przewidzieć. Sytuacja ciągle się zmienia, każdy dzień przynosi "nowe liczby". Miały one już spadać, i tak faktycznie było przez trzy dni. Po tych trzech dniach padł natomiast rekord zgonów. Rząd przewiduje, że niebawem liczba zarażonych będzie jednak spadać. Mam nadzieję i wierzę, że za jakiś miesiąc będziemy mogli wrócić do normalnego trybu pracy. Żużel, gdzie produkuje się 450-500 silników, to nie jest Moto GP, gdzie rynek jest ogromny i niewielkie tąpnięcia nie mają dużego wpływu na całokształt działalności. My jesteśmy firmą rodzinną, pasja pozwoliła nam nauczyć się wielu rzeczy, które wpływają na ograniczenia kosztów działalności. Gdybyśmy byli w takiej sytuacji, gdzie musielibyśmy zapłacić inżynierom, technikom, działowi produkcji, inwestować w badania i rozwój, to już byśmy, bez cienia wątpliwości, zbankrutowali. Jednak ogólnie rzecz biorąc, nasza sytuacja nadal jest tragiczna. Kluby nie mogą otworzyć swoich obiektów, ruszyć z normalną działalnością, a co za tym idzie - nie płacą zawodnikom pieniędzy. Dalej łańcuch jest prosty. Możesz resztę sobie dopowiedzieć. Tu jedno naruszone ogniwo sprawia, że sypie się kolejne. Żużel to system naczyń finansowo połączonych. Jeśli zawodnicy nie otrzymują pieniędzy z klubów, to nie składają nowych zamówień na materiały, w tym również sprzęt i silniki. Musimy poczekać i zobaczyć jakie to wszystko będzie miało skutki.

Psycholog Julia Chomska, córka byłego trenera Aniołów Stanisława Chomskiego oferuje darmową pomoc psychologiczną dla żużlowców i środowiska żużlowego w związku z szerzeniem się pandemii koronawirusa SARS-CoV-2. Kontakt z psychologiem możliwy jest poprzez wiadomości prywatne na popularnych portalach społecznościowych.

TYDZIEŃ  
Niemcy podejmują radykalną decyzję i pierwsza z z europejskich lig w sezonie 2020 zostaje całkowicie odwołana. W przypadku unormowania się sytuacji, Niemcy nie wykluczają wprowadzenia jednorazowego, innego sposobu na wyłonienie mistrza kraju. Możliwe, że w grę wchodzić będzie rozegranie np. czwórmeczu z udziałem wszystkich czterech zespołów, które zgłosiły się do udziału w Speedway Bundeslidze.
Niemiecki klub z Wittstock zgłosił się do rozgrywek w II lidze polskiej i nie zamierzał rezygnować z rywalizacji, a całą sytuację skomentował toruński wychowanek startujący w barwach niemieckiego beniaminka w polskiej lidze Marcin Kościelski: "Wszystko zostało zablokowane odgórnymi decyzjami władz i wielu ma problem, żeby w ogóle wyjść na spacer. Myślę, że liga ruszy wtedy, gdy sytuacja w Polsce i na świecie się uspokoi. Przy zamkniętych granicach ciężko o czymkolwiek mówić. Dużo zawodników mieszka poza naszymi granicami. Myślę, że jak to wszystko wróci do normalności, liga wystartuje. Bez otwarcia granic trudno sobie wyobrazić podróże zagranicznych żużlowców. Żadne negatywne słuchy do mnie nie dochodziły odnośnie klubu z Wittstocku. Z tego, co się orientuję, klub skupiał się na starcie w polskiej drugiej lidze. Brak sezonu w Bundeslidze nie ma na mój niemiecki klub żadnego wpływu. Nie jest łatwo, ale jakoś trzeba sobie radzić. Nowy klub, nowy kraj. Będę miał okazję podszkolić język niemiecki, którego podstawy znam ze szkoły".

 
W Polsce rozważa się różne opcje na to, aby żużlowe ligi odjechały sezon w całości, a wśród nich przewijają się propozycje:

        - liga bez bez kibiców na trybunach,
        - zamknięcie Ekstraligi dla obcokrajowców,
        - ligi z zamrożeniem spadków i awansów
Na ostatnią z propozycji nie zgadzali się jednak działacze pierwszoligowi, dla których sezon byłby jazdą o nic. Nie trudno się domyślać, że
propozycja prezesa Ekstraligi, by sezon 2020 odjechać za wszelką cenę, zamrażając spadki i awanse, spotkała się z największym sprzeciwem Apatora Toruń, dla którego takie postawienie sprawy oznaczało, że klub tracił sezon i sens jazdy, a każda wydana złotówka była pieniędzmi praktycznie wyrzuconymi w błoto. Ekstraliga i GKSŻ wiedziały, że razie uporu awantura była gotowa, dlatego szukano innych lepszych rozwiązań, które satysfakcjonowałyby podmioty zarządzające oraz kluby. Jednym z takich pomysłów było zamrożenie spadków, awans dwóch ekip z zaplecza ekstraligowego i jazda w roku 2021 dziesięcioma zespołami w najwyższej lidze.

Pomysł ten komentował Adam Krużyński - sponsor, przewodniczący rady nadzorczej KS Toruń
jazda bez spadków i awansów, doprowadzi nie tylko do awantury, ale i do ogromnych podziałów. W istocie będziemy mieli w Polsce żużel dwóch prędkości. Jeśli Ekstraliga teraz się zamknie, to awansów nie będzie też w dwóch, może nawet trzech kolejnych sezonach. Dlatego jeśli nie będzie możliwości awansu, to pierwsza liga najpewniej w ogóle nie pojedzie. Nie będzie to miało najmniejszego sensu. Po co bowiem wydawać pieniądze bez sensu i bez celu. Zresztą brak możliwości awansu może odstraszyć wielu sponsorów, a na zapleczu Ekstraligi nie ma takich pieniędzy od sponsora tytularnego i z telewizji.

Krużyńskiemu wtórował Robert Sawina - były zawodnik Apatora
"Nie wiem czy jazda bez kibiców ma sens - mówi Robert Sawina, były zawodników i trener, żużlowy ekspert. - Nie wiem w jaki sposób kluby zepną budżety bez wpływów z biletów. Zapewne nie obejdzie się bez uzgodnień z zawodnikami i renegocjacji kontraktów. Na pewno też ze wspierania klubów wycofają się niektórzy sponsorzy. Sytuacja generalnie jest patowa. Dodatkowo sport polega na tym, aby mieć jakiś cel i do niego dążyć. Jeżeli mielibyśmy zatem jeździć bez prawa awansu, czyli sezon miałby być taki na pół gwizdka i "zamrożony", to według mnie lepiej sobie odpuścić i w ogóle nie jeździć. Osobiście nie wyobrażam sobie takie sytuacji".

Żużlowe władze w Polsce z uwagi na trudną sytuację gospodarczą w kraju i wycofywanie się kolejnych sponsorów z wspierania żużla rozważają obniżenie kontraktów zawodników.
Ekstraliga wysłała do zawodnikom pismo informujące o trudnej sytuacji dyscypliny w związku z koronawirusem: "Sytuacja finansowa klubów i realia w jakich będą funkcjonowały w tym sezonie, jak i w latach następnych pozwalają nam stwierdzić, że nie możemy zastanawiać się czy korekta stawek wynagrodzeń dla zawodników nastąpi, tylko w jakim wymiarze będzie ona miała miejsce. Jaka to będzie korekta i jakie czynniki się na to złożą jest w chwili obecnej przedmiotem szczegółowej analizy i w najbliższym czasie liga zaproponuje konkretne rozwiązania w tym zakresie. Skala korekty będzie z pewnością większa jeżeli ze względu na ograniczenia rządowe przyjdzie nam rozpocząć sezon z ograniczoną liczbą widowni na trybunach lub bez niej.
Nie ulega wątpliwości, że sytuacja, w której zaburzone zostało normalne funkcjonowanie gospodarki wpłynie bezpośrednio na budżety klubów PGE Ekstraligi, które w chwili obecnej szacują, jaka będzie skala obniżki przychodów. Wprowadzony zakaz organizowania imprez masowych w praktyczne ograniczył możliwości pozyskiwania przez kluby środków finansowych do zera.
Wiemy, że Wam również w chwili obecnej może brakować środków finansowych na opłacanie swoich teamów i dostawców, ale musicie zrozumieć, że na chwilę obecną kasy klubowe są puste.
Dzisiaj nie wiadomo, co dalej z rozgrywkami PGE Ekstraligi. Działacze biorą pod uwagę kilka scenariuszy. W zależności od terminu startu ligi, można przymierzać terminarz - zakończenie rywalizacji mogłoby nastąpić np. w październiku lub w listopadzie. Pod warunkiem, że aura okaże się łaskawa i pod koniec roku będzie można organizować zawody żużlowe. Rozważa się też rozgrywanie meczów nie tylko w piątki i niedziele oraz rezygnację z fazy play off lub ograniczenie jej wyłącznie do meczów finałowych.
Decyzję o tym będziemy podejmować na ok. miesiąc przed startem rozgrywek, aby jak najlepiej uwzględnić uwarunkowania zewnętrzne wpływające na kształt rozgrywek i dać Państwu możliwość podjęcia decyzji co do uczestnictwa w rozgrywkach naszej ligi"
Z kolei w 1 lidze Adam Krużyński - były sponsor tego poziomu rywalizacji uważał, że należy ograniczyć kontrakty zawodników o 40 procent, ale też należy renegocjować kontrakty sponsorskie i telewizyjne: "cała operacja zmiany kontraktów musi być wykonana pod egidą związku, który zobliguje żużlowców do podpisania aneksów. Ci, którzy tego nie zrobią, nie będą mogli jechać. O 40 procent trzeba ograniczyć nie tylko umowy regulaminowe, ale i też sponsorskie, a także należy renegocjować kontrakt telewizyjny. Z racji tego, że mecze będą odbywały się bez kibiców, telewizje mogą mieć większy zysk z tytułu transmisji. Idąc tym tokiem myślenia, telewizja powinna zapłacić klubom więcej. Nie spodziewam się cudów i przypływu wielkiej gotówki. Raczej chodzi o to, żeby zyskać 5, może 10 procent. W takiej sytuacji, jaką będziemy mieli, już mamy, każdy grosz się będzie liczył. Zakładając że pierwsza liga ruszy w sierpniu, a druga we wrześniu i będzie zgoda na zapełnienie stadionów w 20 procentach, o te działania jakoś pozwoą ograniczyć straty z dnia meczu. Kluby zarabiają na tym od 600 tysięcy do miliona rocznie. Tego poziomu nie osiągną, ale przy takim podejsciu nie stracą wszystkiego. Jednocześnie należy zrezygnować z rozgrywania wszystkich zawodów poza ligą. Dla klubów, które są organizatorami, jest to deficytowy towar".
Prawnik Przemysław Nasiukiewicz przeanalizował formalno-prawny aspekt obniżenia kontraktów: "Tak zwana specustawa dotycząca COVID-19 nie reguluje wpływu epidemii na obowiązywanie umów cywilnoprawnych, w tym kontraktów sportowych. W takim wypadku musimy odwołać się do ogólnych zasad prawa, a te każą postawić tezę, że nie ma możliwości, żeby kluby, czy jakiekolwiek inne podmioty poza sądami, jednostronnie zmieniały treść kontraktów. Przepisy polskiego prawa przewidują możliwość ingerencji w obowiązujące kontrakty na wypadek np. pandemii, czy innej nadzwyczajnej zmiany stosunków, gdyby spełnienie świadczenia (np. zapłata przez kluby wynagrodzenia w uprzednio ustalonej przez strony kwocie) byłoby połączone z nadmiernymi trudnościami albo groziłoby klubowi rażącą stratą. Skorzystanie przez kluby z tego przepisu nie jest jednak takie proste, albowiem wymaga wytoczenia powództwa przed sądem. Wydaje się więc, że porozumienie stron jest obecnie jedynym racjonalnym sposobem wprowadzania zmian w kontraktach.
Staram się rozumieć argumenty płynące z klubów. Część sponsorów prawdopodobnie wycofa się lub zmniejszy finansowanie. Podobnie może być z samorządami, przez co budżety mogą zostać uszczuplone. Jednak trzeba także wsłuchać się w racje zawodników, bez których ten sport nie istnieje i na tej podstawie starać się wypracować kompromisowe i akceptowane przez wszystkich rozwiązanie. Do tej pory żużel był w naszym kraju sportem profesjonalnym, w tym sensie, że 95 proc. żużlowców uprawiała tę dyscyplinę jako swój zawód, z którego się utrzymywała. Tych, którzy pochopnie proponują odwołanie ligi lub odgórne cięcia stawek za punkty proszę, aby zadali sobie pytanie, co zrobiliby w sytuacji, gdyby dowiedzieli się, że nie mogą wykonywać swojego zawodu przez najbliższy rok i przez ten czas nie otrzymają żadnego wynagrodzenia, albo otrzymali propozycję obniżenia wynagrodzenia, które nie pozwoli pokryć kosztów wykonywania zawodu, o utrzymaniu nawet nie mówiąc? Ja na pewno zmieniłbym zawód. Poszedłbym do innej pracy. Myślę, że większość żużlowców zrobi to samo. Nie stać ich na utrzymanie siebie, swoich rodzin i teamów bez bieżącego przychodu na racjonalnym poziomie. Szczególnie myślę tu o dziesiątkach zawodników z 1. i 2. ligi. Z kolei, sądzę, że duża część z nich, w sytuacji, gdy zaczną zarabiać w innych obszarach, nie wróci już do żużla. Zresztą, przemyślenia o zakończeniu kariery słyszałem już od co najmniej kilku zawodników. Aby nie wylać dziecka z kąpielą, warto więc pomyśleć nad akceptowanym przez wszystkich rozwiązaniem. Jeśli list Ekstraligi do zawodników jest zainicjowaniem dialogu z żużlowcami, to dyscyplinie może wyjść tylko na korzyść".

Toruński klub wydał na kontrakty dla zawodników 1,5 miliona złotych, a także poniósł dodatkowe koszty funkcjonowania klubu w związku z zaplanowanymi imprezami w randze międzynarodowej. Swoje planu klub opierał o budżet w wysokości około 10 milionów złotych, ale wiadomo było, że na takie pieniądze w klubowej kasie nie ma co liczyć. Rozpoczęła się zatem walka o utrzymanie klubu na odpowiednim poziomie. Optymizmu dodawał fakt, że sprzedaż biletów na Grand Prix była na bardzo dobrym poziomie, a w dostępnej puli zostało już niecałe pięć tysięcy biletów. Dotychczas na sprzedaży wejściówek na ten turniej, klub zarabiał grubo ponad milion złotych. Niestety BSI rozważało rozegranie październikowej rundy GP w Toruniu przy pustych trybunach, co byłoby katastrofą dla finansów Apatora, co komentował Przemysław Termiński: "Rozegranie w październiku rundy Grand Prix Polski to dla naszego klubu sprawa być albo nie być. Bez tych pieniędzy trudno mi wyobrazić sobie funkcjonowanie Apatora. Pieniądze z biletów są w tym momencie tak naprawdę jedynym źródłem dochodów z zewnątrz i gwarantem, że klub może przetrwać nawet w razie przełożenia całego sezonu I ligi. W połowie września sytuacja powinna się uspokoić i powinniśmy zmieścić się z turniejem idealnie przed ewentualną drugą falą zachorowań. Dziwię się optymizmowi niektórych działaczy, bo moim zdaniem rozegranie ligi będzie w tym roku niemożliwe, a jedynym turniejem rozegranym na świecie przy pełnych trybunach będzie właśnie toruńska runda GP".

4 kwietnia 2020 roku miała być inauguracja, a drużyny rywalizowały między sobą tylko wirtualnie. Sport stanął w miejscu z powodu pandemii koronawirusa. Ludzie ze środowiska żużlowego robią wszystko, aby zagwarantować kibicom jak najwięcej emocji, stąd modne stało się rozgrywanie spotkań wirtualnych. eWinner Apator Toruń zaprosił do walki Car Gwarant Start Gniezno. Kolejność wyścigów była ustalana na podstawie zebranych "lajków" pod postami na Facebooku. Wydawało się, że wynik powinien oscylować w okolicach remisu, ale rzeczywistość okazała się inna - drużyna z Grodu Kopernika pokonała rywali 66:24. W innym wirtualnym spotkaniu Unia Tarnów wywiozła zwycięstwo z Gdańska 50:39.

Odwołany start ligi był okazją do komentowania zaistniałej sytuacji przez ważne dla toruńskiego żużla osoby:

Michał Zaleski
- Prezydent Torunia
Jeszcze do niedawna nie mieliśmy pojęcia, z czym wiąże się ta pandemia. Teraz wiadomo, że "po koronawirusie" zastaniemy zupełnie nową rzeczywistość. Wiele klubów reprezentujących wszystkie dyscypliny sportu, w szczególności żużel, uzależnionych jest nie tylko od wsparcia samorządów, ale przede wszystkim od sponsorów. Bez wsparcia biznesu wielu klubom grozi upadek. Speedway w naszym kraju prezentuje najwyższy poziom, dlatego trudno sobie wyobrazić żużel bez polskiej ligi i Toruń bez żużla. Staramy się pomóc toruńskim klubom. Każdy z nich traktujemy indywidualnie, w zależności od celu, na jaki zostało przyznane wsparcie. Miasto nie wycofuje się z przyznanych dotacji na rozwój sportu dzieci i młodzieży oraz sportu seniorskiego. Nie zamierzamy rezygnować również ze wsparcia udzielonego w oparciu o ustawę o działalności pożytku publicznego i wolontariacie. Te dotacje przyznane są na cały rok. Będziemy weryfikować oferty indywidualnie w zależności od poniesionych kosztów. Pamiętajmy także, że w styczniu i lutym, czyli raptem kilka tygodni temu, sport funkcjonował normalnie i niektóre kluby poniosły już pewne koszty. Wierzę, że stan epidemii w końcu minie i rozpoczną się treningi, a jesienią ruszą rozgrywki ligowe i kluby wykorzystają w pełni przyznane środki finansowe.
Klub Sportowy Toruń SA otrzymał w tym roku 600 tys. zł na rozwój sportu na najwyższym poziomie. Nasz wkład w rozwój toruńskiego żużla jest na takim samym poziomie jak w 2019 roku. Te środki władze klubu przeznaczają między innymi na wynagrodzenia kadry szkoleniowej, organizację zawodów, wynajem Motoareny czy zakup części do motocykli. Klub otrzymał już pierwszą transzę środków, która ma pokryć koszty poniesione od stycznia oraz część środków na wynajem stadionu żużlowego. To trudna sytuacja, bo nie znamy terminu rozpoczęcia lig żużlowych. Mam nadzieję, że liga ruszy w okresie letnim.
Nie obawiałbym się o toruńską rundę Grand Prix, która jest ostatnią w cyklu i została zaplanowana na 3 października. To pozwala mieć nadzieję, że odbędzie się zgodnie z planem. Wiemy jednak, że otwarcie cyklu Grand Prix w Warszawie zostało przeniesione na 8 sierpnia. Liczę się z tym, że nie uda się zorganizować wszystkich zaplanowanych rund, ale jednocześnie mam nadzieję, że nasza toruńska nie jest zagrożona.

Tomasz Bajerski - trener Apatora Toruń
trzy treningi, które odbyliśmy sporo nam dały. Zawodnicy już zaczęli dogrywać sprzęt i odpowiedni go ustawiali. Jednak wiadomo, że zakaz treningów i sparingów spowodował czasowe zaniechanie tego tematu. Szczerze mówiąc będziemy potrzebować od 5 do 7 dni, aby zacząć jechać ligę. Już nawet rozmawiałem z trenerami innych drużyn i wiem, że wystarczą nam jeden, dwa sparingi oraz dwa treningi na torze. Zawodnicy, mimo iż całą zimę nie jeździli to w ciągu tych kilku marcowych treningów dużo zyskali. Nasi zawodnicy pomimo braku możliwości wspólnych treningów regularnie dostają rozpiskę, która sumiennie realizują. Co kilka dni dostaje podsumowanie wykonanych jednostek, m.in. z danymi dotyczącymi przebiegniętych kilometrów. Ponadto niemal cała drużyna przygotowuje się do sezonu w Polsce, a wyjątek stanowią jedynie Australijczycy. Bracia Holderowie trenują w Wielkiej Brytanii, a Ryan Douglas przebywa obecnie na Antypodach.
Moim zdaniem inauguracja rozgrywek bez fanów nie ma najmniejszego sensu. To są najwięksi sponsorzy zespołów. Jednak póki co to nie robiłbym wielkiej tragedii. Jeżeli ruszylibyśmy w maju to stracilibyśmy tylko kilka meczów ligowych, więc te zaległe mecze jesteśmy w stanie spokojnie odjechać w terminach rezerwowych. A jeśli liga miała wystartować znacznie później, to dla większości zawodników polska liga jest priorytetowa i mogliby odjechać w naszym kraju nawet kilka spotkań ligowych w ciągu jednego tygodnia. Po prostu zawodnicy będą musieli uszczuplić liczbę swoich startów i zrezygnować z innych lig. Szczerze mówiąc to myślę, że jesteśmy przygotowani nawet, aby odjechać trzy mecze w tygodniu.

Tomasz Gollob - były zawodnik toruńskiego klubu
Siedzę w domu, ale przyznam, że z przerażeniem obserwuję to, co dzieje się na świecie. W ciągu kilku tygodni wirus sparaliżował cały świat i przewrócił nasze życie do góry nogami. Jeszcze niedawno wydawało się, że takie rzeczy nie mają prawa nam się przydarzyć. Życie ludzkie jest znacznie bardziej kruche niż sądzimy. To powinno nam uzmysłowić, że trzeba o siebie dbać i cieszyć się tym, co mamy.
Kluby żużlowe mocno odczuwają skutki szalejącej pandemii koronawirusa. Nie wiadomo, jak potoczą się losy tegorocznego sezonu. Trudno również przewidzieć, jakie będą kolejne konsekwencje paraliżu wywołanego przez wirusa. Jedno jest pewne - o powrót do normalnego funkcjonowania będzie niezwykle trudno i nikomu nie jest do śmiechu, bo wiemy, że życie nie będzie takie samo. Ucierpi większość przedsiębiorstw, a wiadomo, że najmocniej dostanie sport, bo w takich chwilach wszystkie rozgrywki schodzą na dalszy plan. Liczę jednak, że niedługo to minie i znów zaczniemy w miarę normalnie funkcjonować. Marzę, by niedługo znów móc zobaczyć się z fanami na stadionie. Cały czas czuję ich wsparcie i to mnie bardzo mobilizuje do walki

TYDZIEŃ  
W bardzo trudnej sytuacji znaleźli się Australijczycy którzy podpisali kontrakty w Anglii. Władze Championship i Premiership zapowiedziały, że sezonu na Wyspach Brytyjskich nie uda się wznowić wcześniej niż w połowie czerwca. W związku z tym część australijskich żużlowców wróciła do ojczyzny w związku z pandemią koronawirusa. Niektórzy jednak zostali w Wielkiej Brytanii. Nie mogli pracować i zarabiać, a do tego znajdowali się w epicentrum choroby. Spośród trójki toruńskich Kangurów w Anglii z uwagi na syna został Chris Holder, z kolei jego brat Jack i Ryan Douglas wrócili do ojczyzny. Promotor Danny Ford odpowiedzialny za Poole Pirates, które na sezon 2020 zakontraktowało aż trzech Australijczyków (Ben Cook, Zane Keleher oraz Josh MacDonald) mówił: "Ben postanowił wrócić do ojczyzny. Jako że z zawodu jest elektrykiem, to ma w Australii pracować w zawodzie i w ten sposób przeczekać trudny okres. Keleher i MacDonald zostali na Wyspach i nie planowali wracać do Australii. Josh ułożył już sobie życie w Europie. Był na Wyspach przed rokiem, więc po prostu chce poczekać i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja. Jest mi cholernie przykro z ich powodu. Naprawdę sporo poświęcili, aby tu przylecieć. Chcieli gonić za marzeniami, a ich realizacja została właśnie zawieszona. Nie ma w tym ich winy. Ich sytuacja jest okropna. Pociesza w tym wszystkim fakt, że sami postanowili w jakiś sposób szukać rozwiązania tego problemu i stawili czoła wyzwaniu".

Czechy, Dania, Szwecja znoszą część obostrzeń co oznacza, że zawodnicy mogą rozpocząć przygotowania do sezonu. Wcześniej jednak musiało zostać spełnionych szereg warunków związanych z bezpieczeństwem. A dotyczyły on m.in. tego, że osoby nieuczestniczące w treningu nie miały wstępu na obiekt. Ponadto szatnie i budynki klubowe pozostawały zamknięte, dozwolona była wszelka aktywność jedynie na świeżym powietrzu. Zawodnicy mieli przebierać się w swoich samochodach, a wszystkie flagi i urządzenia na stadionie w miarę możliwości mogły być używane przez więcej niż jedną osobę. Oprócz tego ustalono, że w parku maszyn odległości pomiędzy żużlowcami ma wynosić 5-8 metrów. Rejestracja uczestników treningu odbywała się z zachowaniem dwumetrowych odstępów, a każdy zawodnik mógł mieć do dyspozycji maksymalnie jednego mechanika.

Sytuację w kraju Hamleta komentował były zawodnika Apatra Toruń, na stałe mieszkający w Danii, Sławomir Derdziński: "Mieszkamy w Kibæk. To mała miejscowość w okolicach Herning, czyli w środkowej części Półwyspu Jutlandzkiego. Żyje się tu na pewno spokojniej, ciszej, wolniej. Mam mniej stresów. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, to gorąco polecam. Jesteśmy tu z żoną Izą już od 15 lat. Mamy synka Stasia. Na co dzień pracuję w firmie, która produkuje wykładziny. Nie narzekam. Niczego mi nie brakuje. W rejonie gdzie przebywam sytuacja od początku nawet przez moment nie wyglądała dramatycznie. Nie można tego porównywać nawet do tego, co dzieje się w Polsce. Wirus nie robi na Duńczykach wielkiego wrażenia w tym sensie, że nie ma epidemii strachu. W pracy próbowałem poruszyć nawet temat COVID-19, ale usłyszałem w odpowiedzi, że coś tam na świecie jest, ale my mamy tu swoje podwórko i trzeba pracować, żyć normalnie. W firmie u żony były zaostrzenia. Na przerwach było mniej ludzi, odpowiednie odległości, częste mycie rąk, ale wszystko działało normalnie. Duńczycy są przekonani, że państwo i cała służba zdrowia radzą sobie dobrze. Są w stanie zapanować nad wirusem, więc dochodzi do stopniowego otwierania kraju. A co do służby zdrowia, to różnica polega na tym, że w Danii nie ma czegoś takiego jak szpitale jednoimienne. W placówce w Herning została zrobiona śluza, są specjalne oznaczenia "COVID-19" i tak trafia się na odpowiedni oddział. To wszystko. Dlatego Dania zaczyna znosić zakazy. Moja żona pracuje normalnie, ja mam płatne wolne. Syn poszedł w czwartek do szkoły. Dania była chyba pierwszym europejskim państwem, które zniosło ten zakaz, ale uważam, że wszystko zostało bardzo dobrze pomyślane. Cały proces puszczania dzieciaków do szkół odbywa się etapami. Wszystko ma ręce i nogi. Szkoły bardzo mocno przygotowywały się do przyjęcia dzieci. Najpierw została przeprowadzona porządna dezynfekcja wszystkich placówek. Podjęto kilka ważnych decyzji, żeby dać dzieciakom jak najwięcej bezpieczeństwa. Podam przykład. Jeśli w klasie są 24 osoby, to zostaje ona podzielona na dwie grupy. Wszyscy siedzą w odstępach, a kiedy można, to zajęcia są organizowane na zewnątrz. Poza tym duża troska o higienę. Wszyscy pilnują, żeby uczniowie często myli ręce. Na tym właśnie polega ta mądrość. Starsze dzieci siedzą i czekają jeszcze w domach. Zgromadzenia z udziałem więcej niż dwóch osób nie są mile widziane, ale wszystkie skwery, parki, lasy, ścieżki rowerowe działają normalnie. Nawet na moment nic nie zostało zamknięte. Nie ma problemu, żeby wyjść na spacer w pojedynkę lub z żoną. Można śmiało wsiąść na rower. Najpewniej chodzi o to, żeby sprawdzić, co się wydarzy. Okazało się, że można nad wszystkim zapanować i teraz jest dalsza obserwacja i pewnie nastąpi dalsze poluzowanie zakazów. Nie żyjemy pod takim pręgierzem. Państwo sobie radzi. Trzeba poluzować kaganiec tak jak w Danii i wracać stopniowo do normalności. Liga powinna ruszyć, jeśli ludzie będą ostrożni i będą słuchać lekarzy. Moim zdaniem warto jednak zacząć później, poczekać ten miesiąc na kibiców, nawet jeśli miałoby to oznaczać sezon skrócony, bez fazy play-off. Lepiej tak, ale z ludźmi, bo sport jest przecież dla nich".

Szwedzi, przedstawili już sześć wariantów, które planowali wdrażać w zależności od rozwoju pandemii. Realizacja każdego z nich była związana ze zgodą władz państwowych na jazdę przy udziale publiczności. Bez fanów żaden szwedzki klub nie miał bowiem szans na poradzenie sobie z kosztami organizacji meczu i opłaceniem zawodników. Liga więc miała wystartować tylko wtedy, gdy fani będą mogli wrócić na trybuny. Działacze Elitserien byli jednak optymistami i wierzyli, że da się rozpocząć sezon 2 czerwca. Jeśli udałoby się to zrobić, to zgodnie z wcześniejszymi planami, play-off miały zostać okrojone do półfinałów i finałów, a cztery przełożone majowe kolejki, miały odbędą się we wrześniu. Opóźnienie startu rozgrywek wdrażało kolejne plany w których przekładano kolejki spotkań na wolne terminy. Jednak start rozgrywek 30 czerwca oznaczał, że miało zabraknąć czasu na uroczysty finał rozgrywek, a medale miały zostać rozdane według kolejności w tabeli po rundzie zasadniczej. Szwedzcy działacze zakładali też wariant najbardziej pesymistyczny, w który rozgrywki ruszyłyby z nawet we wrześniu, a wówczas drużyny zostałby zostać podzielone na dwie lub trzy grupy, których zwycięzcy mierzyliby się miedzy sobą i na tej zasadzie wyłoniony zostałby mistrz.
Tak szczegółowy plan robił wrażenie, ale wydaje się, że władze szwedzkiego żużla nie wzięły pod uwagę jednego ważnego elementu. Już niedługo największym problemem tej ligi może być nie tylko zgoda rządu na imprezy masowe, ale przede wszystkim ograniczenia poszczególnych państw w poruszaniu się ich obywateli ] po całej Europie. Jeżeli więc 28 polskich zawodników, po każdym wyjeździe z naszego kraju, musiałoby zostać poddanych dwutygodniowej kwarantannie, to żaden z nich nie zdecyduje się na jazdę w Szwecji. Wtedy z kolei w Elitserien zabraknie krajowych zawodników o w miarę wysokich umiejętnościach, aby rywalizacja ligowa miała sens.

FIM oficjalnie odwołała eliminacje do Grand Prix 2021. W kalendarzu został wyłącznie GP Challange w Żarnovicy i cały regularny cykl 2020. Odwołanie turniejów eliminacyjnych miało uwolnić kolejne terminy na rozegranie najważniejszych imprez, o czym mówił Armado Castagna: "Zamierzamy pozwolić, by krajowe federacje same nominowały zawodników do udziału w Grand Prix Challenge, który odbędzie się 11 lipca w Żarnowicy. Ten termin wydaje się na ten moment odpowiedni, ale jeśli okaże się inaczej, to spróbujemy przełożyć te zawody na sierpień lub wrzesień". Nie wiadomo było jednak ile miejsc w finale GP Challenge przypadłoby Polsce oraz na jakiej zasadzie polscy działacze mieliby wyłonić zawodników do walki o GP 2021. W eliminacjach mieli brać udział Krzysztof Kasprzak, Piotr Protasiewicz, Jakub Jamróg, Krystian Pieszczek oraz zwycięzca Złotego Kasku z 2020 roku.
Coraz głośniej zaczęto jednak mówić, że w roku 2020 zawodnicy nie pojadą o tytuł mistrza świata. Powodem miała być decyzja ścigania się przy pustych trybunach. W przypadku Grand Prix opcja - zero ludzi na widowni kompletnie nie wchodziła w rachubę. Gospodarze kolejnych turniejów kupowali bowiem licencje, której koszty zwracały sprzedane bilety. Zatem jeśli na widowni nie byłoby widzów, to cała koncepcja sypała się jak domek z kart, bowiem promotor cyklu firma BSI nie miała tego jak zrekompensować, ponieważ Anglicy nie mieli takich pieniędzy jak np. PGE Ekstraliga. Nie mieli też takiego zaplecza sponsorskiego i takiego oparcia w pieniądzach samorządowych jak niektóre kluby najlepszej ligi świata. BSI zwyczajnie nie było stać nawet na to, żeby zorganizować samodzielnie kilka rund.
W tej sytuacji wszyscy czekali na kolejne oficjalne komunikaty, te niestety były wręcz zaskakujące dla narodowych federacji, bo jak mówił prezes ekstraligi Wojciech Stępniewski: "Niestety nikt nie uznał za stosowne, by poinformować nas o zmianie terminów nieco wcześniej. Dodatkowo wciąż nie mamy pojęcia jakie są plany BSI i FIM dotyczące cyklu Grand Prix. Niestety obawiam się, że takie podejście do tematu doprowadzi do poważnego konfliktu, a zawodnicy będą zmuszeni wybierać, gdzie chcą startować. Polska liga musi mieć czas na dokończenie rozgrywek". Wtórował mu trener kadru narodowej Marek Cieślak: "Sytuacja jest awaryjna i w takiej sytuacji działania powinny być wspólne, skoordynowane. Dziwię się, że nikt z FIM i BSI nie skonsultował nowych terminów z polskimi władzami. Chodzi przecież oto, aby zabezpieczyć wszystkie interesy. I BSI i PGE Ekstraligi. W ogóle to dziwię się, że w tak skomplikowanej sytuacji jak obecna, BSI zdecydowało się na to, aby przeprowadzić oba półfinały i jeszcze dwudniowy finał SoN. Może należało zaplanować tylko finał i to jednodniowy? Dwudniowy nigdy nie spełnił oczekiwań. Dwa dni jazdy, a potem i tak o wszystkim decydował jeden wyścig. Tyle się mówiło, że to złe i należy zmienić i znów nikt nie słucha, nawet w tak trudnej sytuacji jak obecnie. To Polska utrzymuje cały światowy żużel i nie pojmuje dlaczego nikt nas nie słucha i się z nami nie liczy. Polska jest głównym beneficjentem kosztów speedway'a, a w podejściu światowych władz tego nie widać. To bardzo nie w porządku co zrobiono.

Rząd Niemiec zakazał organizacji imprez masowych aż do 31 sierpnia 2020 roku, dlatego też runda Speedway Grand Prix w Teterow została odwołana Był to już drugi turniej SGP, jaki trzeba było przełożyć ze względu na pandemię COVID-19. Tegoroczny cykl miał rozpocząć się 16 maja w Warszawie. Zawody na PGE Narodowym zostały jednak przełożone na sierpień. We wspólnym komunikacie BSI oraz FIM można było przeczytać "Decyzja o odwołaniu Grand Prix Niemiec została podjęta po rozważeniu wszystkich czynników i długich konsultacjach między FIM, BSI, Niemiecką Federacją Sportów Motorowych i promotorem Bergring Arena z troski o bezpieczeństwo wszystkich osób. W tej chwili BSI nie jest w stanie określić nowego terminu Grand Prix Niemiec. Będzie to możliwe dopiero w momencie, gdy pandemia koronawirusa ustąpi, a promotor cyklu mistrzowskiego zyska wiedzę, co do wolnych terminów i tego czy możliwe będzie rozgrywanie imprez z kibicami na trybunach".

Na początku czerwca miały się odbyć trzy turnieje kwalifikacyjne Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów - w brytyjskim Manchesterze, łotewskiej Rydze i niemieckim Ludwigslust. Zgodnie z kolejnym komunikatem FIM, zawody te zostały odwołane definitywnie. Światowa federacja postanowiła, że każda federacja rywalizująca w Speedway of Nations zgłosi do IMŚJ jednego zawodnika. Na podstawie zgłoszeń Komisja FIM ds. IMŚJ ogłosi ostateczną listę startową.
Cykl IMŚJ w roku 2020 miał rozpocząć się 27 czerwca na torze w Poznaniu. Kolejne imprezy zaplanowano na 5 września w duńskim Stralsund oraz 2 października w czeskich Pardubicach. Niewykluczone było jednak, że w terminarzu młodzieżowego czempionatu może dojść do zmian ze względu na COVID-19. Komunikat FIM krzywdził polską federację wskutek braku eliminacji IMŚJ. Zwykle to Polacy posiadali najwięcej reprezentantów w stawce mistrzostw. Dość powiedzieć, że w zeszłym roku Biało-Czerwoni zajęli całe podium młodzieżowego czempionatu. Złoto IMŚJ zdobył Maksym Drabik, a kolejne pozycje zajęli Bartosz Smektała i Dominik Kubera.

Polski Związek Motorowy do 21 maja 2020 przedłużył czas, w którym odradza organizowanie jakichkolwiek zawodów, imprez i szkoleń. W praktyce oznaczało to, że żużla w Polsce miało nie być jeszcze przez przynajmniej miesiąc.
Już wcześniej PGE Ekstraliga podjęła decyzję o odwołaniu kolejnych rozgrywek ligowych do 17 maja. Z kolei Główna Komisja Sportu Żużlowego w komunikacie poinformowała o tym, że nie odbędą się trzy kolejne imprezy organizowane pod jej egidąfinał MPPK w Gdańsku (2 maja), mecz Żużlowej Reprezentacji Polski z Australią w Toruniu (już raz odwołany i przeniesiony na 17 maja) oraz finał Srebrnego Kasku w Łodzi (21 maja). Oto treść komunikatu:
"W nawiązaniu do poprzedniego komunikatu w sprawie rekomendacji odwołania / zmiany terminu zawodów w związku z rosnącą liczbą zachorowań na COVID-19, chorobę wywołaną przez koronawirusa SARS-CoV-2, Polski Związek Motorowy rekomenduje organizatorom zawodów, imprez oraz szkoleń w zakresie działalności PZM, wydłużenie okresu zawieszenia tych wydarzeń, do dnia 21 maja 2020 r.
Polski Związek Motorowy przypomina, że na mocy Rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 19 kwietnia 2020 r. w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii:
- do odwołania zakazuje się organizowania zgromadzeń rozumianych jako grupowanie osób na otwartej przestrzeni dostępnej dla nieokreślonych imiennie osób w określonym miejscu w celu odbycia wspólnych obrad lub w celu wspólnego wyrażenia stanowiska w sprawach publicznych,
- do odwołania zakazuje się organizowania innych niż opisane powyżej zgromadzeń organizowanych w ramach działalności kościołów i innych związków wyznaniowych oraz imprez, spotkań i zebrań niezależnie od ich rodzaju, z wyłączeniem spotkań danej osoby z jej osobami najbliższymi (za wyjątkiem spotkań i zebrań związanych z wykonywaniem czynności zawodowych lub zadań służbowych, lub pozarolniczej działalności gospodarczej, lub prowadzeniem działalności rolniczej lub prac w gospodarstwie rolnym).
O dalszych zaleceniach będziemy informowali na bieżąco".

Decyzja ta zmieniła podejście żużlowych prezesów co do startu rozgrywek ligowych. Początkowo prezesi pierwszoligowych ośrodków mówili jednym głosem, że nie wyobrażają sobie jazdy bez kibiców na trybunach. Z czasem niektórzy zmienili zdanie, inni zaś stawiali warunki, że pojadą gdy Canal+ zagwarantuje bezpośrednie transmisje telewizyjne ze wszystkich spotkań lub gdy część utraconych wpływów zrekompensuje im PZM. Pojawił się jednak problem z Lokomotivem Daugavpils, który musiał przemieszczać się po Europie i nie był w stanie normalnie uczestniczyć w rozgrywkach. Chyba, że Łotysze zdecydowaliby się na przeprowadzkę do Polski i starty na jednym z polskich stadionów (do zagospodarowania były obiekty w Krakowie i w Pile, gdzie w roku 2020 nie było żadnych drużyn ligowych). Działacze Daugavpils nie chcieli jednak słyszeć o starcie na innym obiekcie i z miejsca akces do startów w pierwszej lidze zgłosiły Wilki Krosno, które zbudowały skład, który mógł powalczyć nie tylko w II ale i w I lidze. Krośnianie mieli również stabilne zaplecze finansowe, które gwarantowało spokojne odjechanie sezonu. GKSŻ nie rozważała jednak tej oferty i w przypadku eliminacji Lokomotivu z pierwszoligowej rywalizacji w planach było odjechanie rozgrywek tylko siedmioma zespołami.

Oprócz problemu z możliwością startu drużyn zagranicznych w polskiej lidze coraz bardziej zaczął wybrzmiewać problem finansów. Klubu traciły sponsorów, kibiców, a zawodnicy musieli zarabiać, żeby inwestować w sprzęt i żyć. Podjęto więc rozmowy na temat renegocjacji kontraktów. Krzysztof Cegielski, szef stowarzyszenia Metanol wziął udział w konsultacjach GKSŻ z klubami eWinner 1 Ligi oraz 2 Ligi Żużlowej i w imieniu zawodników negocjował ewentualną obniżkę kontraktów. Wielu żużlowców nie zgadzało się na starty za mniejsze pieniądze, dlatego podjęto rozmowy które były żużlowiec tak komentował: "Na pewno sytuacja jest bardzo dynamiczna. Codziennie wiele może się zmienić. Tak naprawdę nadal nie wiemy, w jakich warunkach przyjdzie nam startować, ale próbujemy się organizować Dla dobra sportu wszyscy prezesi chcą wypracować kompromis. Najważniejsze, że dochodzi do dialogu. Niebawem powinny pojawić się konkrety. Na samym końcu decydować i tak będą żużlowcy. Z niektórymi rozmowy idą dość topornie, ale w środowisku są też zawodnicy chętni na negocjacje. Wszystkim powinno zależeć na tym, aby rozgrywki doszły do skutku. Proszę pamiętać, że każdy z nich jest w innej sytuacji. Jedni mają pożyczki i naciągnięte budżety, więc nie chcą jeździć za niższe stawki. Mamy też żużlowców ze sponsorami, którzy dzięki temu są świetnie wyposażeni w silniki i motocykle. Oni mogą jechać za dużo mniej. Musimy analizować i szukać rozwiązań. Dobrym rozwiązaniem byłyby regulaminowe stawki i jest szansa na dojście do porozumienia. Trzeba zdać sobie sprawę, że finansowe eldorado się skończyło. Przynajmniej na najbliższe miesiące. Spora grupa zawodników to rozumie. Niektórzy nie, bo są przyzwyczajeni do czegoś innego i oczekują więcej. Jak już jednak powiedziałem, sytuacja jest dynamiczna. Ja rozmowy prowadzę od rana do nocy. Z działaczami, trenerami, zawodnikami, sponsorami".

Pandemia przypomniała kibicom o roku 2013, kiedy to Polski Związek Motorowy ukarał Unibax, Romana Karkosika za finałowy walkower pozaregulaminowymi karami. Każda ze stron przedstawia swoje racje. Milioner zapłacił nałożoną karę, sprzedał klub i sprawa trafiła do sądu i od sześciu lat czekała na rozstrzygniecie, zarówno finansowe, jak i sportowe. Te pierwsze oszacowano na ponad milion złotych, a do tego dołożono minus 8 punktów na starcie sezonu 2014. Karkosik nie mógł się z tym pogodzić. Wyliczył straty na 1,5 miliona i walczył i nie zamierzał odpuszczać. Jednak po sprzedaży klubu to Apator był spadkobiercą tego sporu, ale jako prawny następca Unibaxu mógł się całej tej sytuacji jedynie przyglądać. A to, dlatego że Przemysław Termiński kupując spółkę, musiał się zgodzić na to, żeby pełnomocnictwa do procesu zostawić w rękach miliardera. A temu się nie spieszy, bo w żużlu nie ma w tej chwili żadnego interesu do ugrania. Chciał natomiast odzyskać pieniądze, które kazano mu zapłacić w formie kar i odszkodowań. Nie byłoby z tym problemu, gdyby Anioły nadal jeździły w elicie, bo w 2019 roku wprowadzono przepis w myśl którego, klub chcący awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej nie mógł być w sporze z Ekstraligą. Zatem dalszy spór Karkosika z podmistrzem zarządzającym ligą , o ile sąd nie podejmie żadnej decyzji przed startem sezonu 2021 i zakładając, że sezon 2020 się odbędzie, a Toruń awansuje, mógł położyć Apator na łopatki. Działacze PZM zwietrzyli swoją szanse i postanowili wykorzystać szansę i w dobie pandemicznego kryzysu zaapelowali do Karkosika, by zakończyć spór polubownie. Wtedy Związek mógłby zabezpieczone na poczet ewentualnej porażki sporu sądowego 1,5 mln zł przekazać na ratowanie żużla w Polsce  lub szkolenie młodzieży. Było to zagranie nieco bezczelne, bo żużlowe władze próbowały wykorzystać zaistniałą sytuacje w sportowo-biznesowym świecie i "ugrać" coś dla siebie, odrzucając od siebie odpowiedzialność za zdaniem Karkosika bezprawnie zasądzone kary.
Przemysław Termiński znalazł jednak wyjście z tej sytuacji i choć oficjalnie władze Apatora nie chciały  nic oficjalnie na ten temat mówić, to wiadomo było, że klub miał przygotowany scenariusz w razie awansu i nikt nie martwił się, że spór sądowy może zablokować powrót do elity. W sferze domysłów można było zakładać, że po awansie do rozgrywek Termiński będzie chciał zgłosić zupełnie nową spółkę, które nie byłaby obciążona żadnymi sprawami sądowymi. Kłopotów władzom Apatora nie powinni robić pozostali udziałowcy, którzy zdawali sobie sprawę, że źródłem kłopotów wcale nie był obecny zarząd, a nierozstrzygnięte zaszłości poprzedniego właściciela z PZM.
Na ripostę Romana Karkosika nie trzeba było długo czekać, bowiem biznesmen w oświadczeniu opublikowanym na portalu "Wirtualny Toruń" mówił do byłego szefa PZM, Andrzeja Witkowskiego:
"W odpowiedzi na prośbę skierowaną do mnie przez Andrzeja Witkowskiego – przewodniczącego Rady Nadzorczej Ekstraligi Żużlowej i honorowego Prezesa Polskiego Związku Motorowego – o wycofanie się z procesów skierowanych przeciwko Polskiemu Związkowi Motorowemu o zapłatę, z uwagi na trudną sytuację finansową, w której znalazły się Polski Związek Motorowy i kluby żużlowe w wyniku zawieszenia rozgrywek z powodu wprowadzenia na terenie Rzeczypospolitej Polskiej stanu zagrożenia epidemicznego w związku z zakażeniami wirusem SARS-CoV-2, niniejszym działając jako współwłaściciel UNIBAX Spółki z o.o. w Toruniu, na rzecz której Klub Sportowy Toruń S.A. będący stroną powodową postępowań toczących się obecnie przed Sądami Okręgowymi w Bydgoszczy i w Warszawie przeciwko pozwanym Polskiemu Związkowi Motorowemu i Ekstralidze Żużlowej Sp. z o.o o zapłatę, zobowiązany jest przekazać całość zasądzonych od pozwanych kwot, rozumiejąc trudną sytuację, w jakiej znalazł się Polski Żużel, oświadczam, że jestem gotów podjąć działania zmierzające do ugodowego zakończenia toczących się sporów i zrezygnować z sądowego dochodzenia należnego odszkodowania i zwrotu kwot nienależnie uiszczonych w związku z wykonaniem bezprawnie nałożonych kar przez Trybunał Polskiego Związku Motorowego.
Mając jednak pewne zastrzeżenia do działań Polskiego Związku Motorowego, które zresztą legły u podstaw mojej decyzji o wycofaniu się ze sponsorowania polskiego sportu żużlowego (których konsekwencją są zresztą toczące się spory sądowe), chcąc jednak wierzyć w prawdziwość deklaracji złożonej przez pana Andrzeja Witkowskiego, że gdyby nie toczące się sprawy sądowe, środki w kwocie 1,5 miliona złotych zabezpieczone na poczet spłaty należności dochodzonych w tych postępowaniach sądowych, zostałyby przeznaczone na cele polskiego żużla, mam propozycję pozwalającą zrealizować deklarowane cele.
Oświadczam bowiem, że gotów jestem spowodować przekazanie dochodzonych od Polskiego Związku Motorowego i Ekstraligi środków na cele związane z polskim sportem żużlowym. W konsekwencji mogę się prawnie zobowiązać, że Unibax, w przypadku zawarcia z Polskim Związkiem Motorowym i Ekstraligą stosownej ugody, na podstawie której Unibax otrzyma od tych podmiotów dochodzone w procesach sądowych kwoty, Unibax przeznaczy te kwoty na rozwój polskiego żużla w ciągu 30 dni od ich otrzymania. Na marginesie deklaruję przy tym, że możliwe jest zrezygnowanie przez Unibax z odsetek od dochodzonych kwot, co pozwoli zaoszczędzić PZMot. i Ekstralidze kilkuset tysięcy złotych.
Rozwiązanie to:
1/ pozwoli zrealizować cel, jaki deklaruje Pan Andrzej Witkowski - Przewodniczący RN Ekstraligi Żużlowej i Prezes Honorowy PZMot., a także pomniejszy zobowiązania tych podmiotów o odsetki od dochodzonych kwot,
2/ da mi pewność, że kwoty będące przedmiotem sporu pomiędzy Unibax oraz PZMot. i Ekstraligą rzeczywiście przeznaczone zostaną na rozwój sportu żużlowego i nie zostaną wydatkowane przez PZMot. na bliżej nieokreślone cele, choćby związane z utrzymaniem aparatu biurokratycznego PZMot. czy wydatkami samych działaczy Związku.
Tak więc, Panie Prezesie Witkowski – SPRAWDZAM !
Warszawa, 27 kwietnia 2020 r. /Roman Karkosik/"

Oświadczeniem tym były szef toruńskiego klubu, pokazał że w całej sprawie nie chodzi mu o pieniądze, a jedynie sprawiedliwość i pewne zasady, które były zapisane w regulaminie rozgrywek, a nie na kontach biznesmena.
Na odpowiedź PZM trzeba było czekać niecałe 2 tygodnie, bowiem Michał Sikora, prezes PZU w wydanym oświadczeniu powiedział Romanie Karkosik - sprawdzamy:
Oświadczenie PZM i EŻ:
W związku z oświadczeniem Pana Romana Karkosika z dnia 27 kwietnia 2020 roku, odnoszącym się do kwestii możliwości polubownego zakończenia sporów sądowych toczących się pomiędzy Klubem Sportowym Toruń S.A. (KST) a Polskim Związkiem Motorowym (PZM) i Ekstraligą Żużlową sp. z o.o. (EŻ) – w związku z meczem finałowym Ekstraligi Żużlowej w sezonie 2013, w którym klub odmówił udziału w rywalizacji sportowej na torze żużlowym, za co wymierzono mu sankcje dyscyplinarne, PZM i EŻ oświadczają, co następuje:
Doceniamy, że Pan Roman Karkosik pozytywnie zareagował na propozycję Pana Prezesa Andrzeja Witkowskiego i zaznaczamy, że w ocenie PZM i EŻ, pomimo iż dotąd nie zapadły jakiekolwiek wyroki nakazujące zapłatę na rzecz KST jakichkolwiek środków finansowych - w tych szczególnych dla całego sportu i poszczególnych klubów czasach - przeznaczenie środków, o które toczą się już od wielu lat spory sądowe na cele związane z polskim sportem żużlowym (w szczególności na szkolenie młodzieży), byłoby odpowiedzialnym i ze wszech miar słusznym rozwiązaniem. Dlatego też Pan Prezes Andrzej Witkowski wystąpił z taką inicjatywą ugodową.
Mając na uwadze to, że Pan Roman Karkosik, ani żadna z kontrolowanych przez niego spółek, nie jest stroną przedmiotowych sporów sądowych (powodem jest KST, a Pan Roman Karkosik, jak sam zaznacza, nie jest już akcjonariuszem tego klubu i wycofał się ze sponsorowania polskiego sportu żużlowego), powyższe cele mogłyby zostać zrealizowane w innej niż sugerowana przez Pana Romana Karkosika formule. Mianowicie, KST w ramach ugody wycofałby sprawy z sądów i ostatecznie zrezygnował ze swoich roszczeń w stosunku do PZM i EŻ, a związek i liga zobowiązałyby się, w formie ugody, do przeznaczenia środków stanowiących rezerwy utworzone na poczet tych postępowań sądowych (ok. 1,4 mln zł, bez odsetek) na szkolenie młodzieży przez kluby żużlowe.
Uwolnione w ten sposób fundusze, po uzyskaniu akceptacji wszystkich wspólników EŻ, zostałyby przekazane klubom żużlowym (w formie dywidendy), z przeznaczeniem do wykorzystania na ten właśnie cel. Dzięki temu odpowiednie dofinansowanie trafiłoby od razu bezpośrednio do klubów żużlowych Ekstraligi, a realizacja wspomnianego celu zostałaby niezwłocznie rozpoczęta. Nie byłoby przy tym potrzeby transferowania środków w jakikolwiek sposób do UNIBAX sp. z o.o. za pośrednictwem KST, a następnie oczekiwania na ich ewentualną dystrybucję przez Pana Romana Karkosika na rozwój polskiego żużla w jakimś późniejszym terminie.
Cel zaproponowanej ugody jest jasny – zakończenie sporów oraz troska o dobro polskiego sportu żużlowego i jego rozwój (ze szczególnym zaakcentowaniem szkolenia młodzieży). Sprawdzamy zatem, czy Pan Roman Karkosik istotnie ma chęć go jak najszybciej zrealizować.
Jednocześnie chcielibyśmy poinformować opinię publiczną, że pełnomocnik PZM i Ekstraligi Żużlowej wystąpił już z projektem ugody do pełnomocnika KST. Czekamy zatem na pozytywne informacje.
Michał Sikora, Prezes PZM

Niestety w okres społecznej i sportowej izolacji, oprócz ofiar zabranych przez chorobę, do wieczności odeszła też znaczącą postać dla toruńskiego żużla - Mirosława Karkosik. Toruński biznesmen od dłuższego czasu miał problemy zdrowotne. W ostatnim okresie wydawało się, że udało się je pokonać, ale doszło do gwałtownego nawrotu choroby w efekcie czego 16 kwietnia 2020, przed godziną 16 zmarł. Był najmłodszym bratem znanych biznesmenów - Ryszarda i Romana. Mirosław Karkosik w przeszłości był szefem rady nadzorczej Unibaxu Toruń w okresie, gdy klub z Grodu Kopernika należał do jego starszego brata - Romana. To właśnie on namawiał jednego z najbogatszych Polaków do inwestycji w upadające "Anioły" w roku 2006, dzięki czemu udało się uratować żużel w mieście. Jako szef rady nadzorczej, brał udział w rozmowach kontraktowych z zawodnikami. Razem z Wojciechem Stępniewskim już w pierwszym sezonie wspólnej działalności (2007) cieszyli się ze srebrnego medalu Drużynowych Mistrzostw Polski, a w kolejnym - z tytułu mistrzowskiego. Już wcześniej Mirosław Karkosik był dobrze znany w toruńskim środowisku żużlowym, bo poprzez sieć sklepów jubilerskich "Eliza" sponsorował m.in. Wiesława Jagusia. Ostatnio biznesmen zarządzał firmą "Jubiler Karkosik".
3 sierpnia śp. Mirosław skończyłby 59 lat (urodził się 1961 roku). Miał żonę Elżbietę, osierocił dwoje dzieci - Dawida i Martę.
Uroczystości pogrzebowe odbyły się w kościele pod wezwaniem św. Piotra i Pawła w Ciechocinku, 20 kwietnia 2020 roku, a urna z prochami spoczęła na cmentarzu pod tężniami.

TYDZIEŃ  
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział powrót żużlowej Ekstraligi 12 czerwca 2020: "Podjąłem decyzję o powrocie rozgrywek ligowych piłkarskiej ekstraklasy i żużlowych. To nie zacznie się już jutro, ale mamy uzgodniony harmonogram. W najbliższym czasie będą mogli wrócić do treningów zgodnie z zaleceniami i bardzo ściśle określonym trybem sanitarnym, by móc przystąpić do rozgrywek sportowych. Niestety na razie bez publiczności". Minister sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk dodała: "Ekstraligę żużlową planujemy na połowę czerwca, a żużlowcy 14-dniową kwarantannę będą przechodzić od 8 maja. Bardzo się cieszę, że sport wraca i da nadzieję na powrót do normalności. Mam nadzieję, że sportowcy dostarczą nam emocje, których brakuje. Oprócz rozgrywek żużlowej Ekstraligi, na przełomie maja i czerwca (start 29 maja) wznowiona miała być też piłkarska Ekstraklasa - także bez udziału publiczności. Żużel i piłka nożna to dla nas bardzo ważne sporty, które odbywają się na otwartej przestrzeni. Dlatego też postanowiliśmy wdrażać ich uprawianie".
To oznaczało, że od 8 maja miała rozpocząć się czternastodniowa izolacja zawodników wszystkich drużyn uczestniczących w rozgrywkach, by żużlowcy mogli wrócić do treningów i meczowej rywalizacji, która miała potrwać do końca października.
Niestety Premier nie wspomniał nic o startach w niższych ligach i głos w tej sprawie zabrał przewodniczącym Głównej Komisji Sportu Żużlowego, Piotr Szymański: "Zacznę od tego, że w mediach pojawił się kompletnie nieprawdziwy przekaz, że chcemy za wszelką cenę odjechać ligę i jesteśmy gotowi na każde rozwiązanie, by tak się stało. To nieprawda. Nie ma przymusu jazdy. Zależy nam na tym, żeby rozgrywki 1 Ligi i 2 Ligi Żużlowej się odbyły, bo martwimy się o przyszłość klubów i zawodników. Nie zamierzamy jednak robić nic na siłę, jeśli nie będzie takiej woli. Rozpoczęcie walki na zapleczu PGE Ekstraligi i drugoligowych torach jest uzależnione od wielu czynników. Musimy wsłuchać się w głosy działaczy, porozmawiać z telewizją i sponsorem 1. Ligi, a dodam, że firma eWinner jest naprawdę mocno zaangażowana w dyskusję. Później będą zapadać decyzje. A te mogą być różne. Musimy wypracować rozwiązanie, które zadowoli większość. Jeśli jedna lub dwie drużyny powiedzą, że nie pojadą, to mamy odwołać cały sezon? Przecież reszta nam tego nie wybaczy. Będziemy musieli zorganizować rozgrywki dla większości i zrobić wszystko, żeby pozostali jak najszybciej wrócili. Na tym polega słuchanie większości. Nie możemy pozbawiać większości działaczy pieniędzy od sponsorów ani miejskich dotacji. A mówię o tym ponieważ nie wiadomo, czy Lokomotiv Daugavpils przystąpi do rozgrywek. Zainteresowane występami na zapleczu Ekstraligi wyraziły Wilki Krosno. Nie chcę tego rozwiązania w żaden sposób oceniać, bo jest na to za wcześnie. Jestem jednak bardzo zbudowany, że prezes Grzegorz Leśniak wysłał do nas taki sygnał, bo to pokazuje, że klub z Krosna jest stabilny finansowo. A w tych trudnych czasach każda taka informacja cieszy jeszcze mocniej. Na ocenę konkretnych rozwiązań przyjdzie za chwilę czas. Musimy uzbroić się w cierpliwość i jeśli wszystko pójdzie dobrze i kluby potwierdzą nam wtedy chęć jazdy, to start 1 Ligi może mieć miejsce w połowie lipca. Druga liga mogłaby ruszyć na początku sierpnia. Oczywiście, po drodze konieczne będzie jeszcze zgłoszenie wszystkich terminów i procedur do ministerstwa. Najpierw kluby muszą jednak poczynić ostateczne ustalenia ze swoimi zawodnikami w kwestiach finansowych i organizacyjnych. Niczego nie należy przesądzać, oficjalnych decyzji jeszcze nie ma, ale na ten moment można powiedzieć, że szanse na start sezonu rosną".

Doszło do porozumienia klubów ekstraligowych z przedstawicielem zawodników w zakresie kwot kontraktowych. W Ekstralidze z wyjściowej propozycji 125.000 zł za podpis i 2.200 złotych za punkt strony doszły do kwoty 200.000 zł za podpis i 2.500 złotych za punkt. Z kolei w 1 lidze stawkę za "podpis" ustalono na poziomie 60.000 zł, a "punktówkę" 1000 zł netto. W 2 lidze było to odpowiednio 20.000 zł i 625 zł netto.
Ta propozycja została zaakceptowana przez prezesów, a potem również przez żużlowców. Pierwsza propozycja Ekstraligi była skrojona pod najsłabszy klub, ale nie można było jej utrzymać, bo zawodnicy mieliby problem, żeby za te pieniądze przejechać sezon, bo już wyłożyli od 100 do 300 tysięcy na przygotowanie i zakup sprzętu, a przy zaproponowanych stawkach wielu z nich nie byłoby w stanie pokryć kosztów. Dlatego zawodnicy negocjowali wyższe kwoty i choć chcieli trochę więcej za punkt, dla dobra żużla odpuścili. Renegocjacje kontraktów, były konieczne, bo kluby straciły wielu sponsorów, a także część dotacji miejskich. Ponadto jak napisano powyżej liga miała jechać bez kibiców (przynajmniej na początku), a na tym każdy klub miał stracić średnio 2 miliony. Krzysztof Cegielski, który negocjował w imieniu zawodników tak komentował wypracowany kompromis: "Zakończyliśmy nasze rozmowy. Z mojej strony sprawa jest dopracowana, zaakceptowana przez kluby. Wystąpiliśmy z kontrpropozycją i to co zaproponowaliśmy zostało częściowo zaakceptowane. Dzięki nowym stawkom udało się uchronić słabszych jeźdźców, a to było najważniejsze. Juniorzy nie stracą, wielu seniorów zdobywających małą liczbę punktów też. Mamy więc regulaminowe stawki, a zawodnikom pozostaje już tylko dograć z klubami dodatkowe umowy".
Ustalenia te nie spodobały się jednak wielu zawodnikom zagranicznym i zaczęli sygnalizować zaniechanie startów w lidze polskiej. Takie deklaracje jako pierwszy złożył Emil Sajfutdinow, a kilka dni później Nicki Pedersen. Zawodnicy musieli jednak zrozumieć, że kryzys dotknął wszystkich, a żużlowcy kreśląc koszty, zwykle wrzucali do jednego worka wszystkie ligi i zawody, w których mieli uczestniczyć. Dotąd było tak, że prezesi przymykali na to oko. Jednak w czasach koronawirusa i cięcia kosztów działacze stawiali sprawę jasno: finansują wyłącznie starty zawodnika w polskiej lidze.

Szef Ekstraligi stawiał sprawę jasno "Kto nie będzie chciał ratować żużla, będzie zastąpiony kimś innym" i mówił otwarcie: "Powiem bez ogródek - tak jak wyczytałem w jednym z wywiadów z szefem światowego żużla Armando Castagną: każdy walczy teraz o najważniejsze i bieżące sprawy w ramach własnej organizacji. Dla Ekstraligi Żużlowej kluczowe jest rozpoczęcie rozgrywek i trzymamy się nadal swoich terminów w ramach slotów, które zostały wcześniej ustalone. Dlatego przygotowujemy się do nowego reżimu sanitarnego, startu rozgrywek Ekstraligi z wieloma ograniczeniami w zakresie liczby osób obecnych na stadionie, w parku maszyn i na wieżyczce sędziowskiej. Wszystko wymaga akceptacji władz państwowych i złożyliśmy taki plan wraz z odpowiednim terminarzem przygotowań do rozpoczęcia sezonu, oczywiście na tym etapie bez obecności kibiców. Kluby nie będą zarabiały na sprzedaży biletów, ograniczone mogą zostać wpływy od sponsorów lokalnych i z samorządów. Według naszych obliczeń przychód zawodników w nowym sezonie Ekstraligi, wliczając wszelkie zmiany, mogą sięgnąć 700 tysięcy zł. Mówię o kwocie jednostkowej dla dobrze punktującego zawodnika z czołówki Ekstraligi. Przypominam, że zawodnicy podpisują jeszcze umowy reklamowe, one nie przechodzą przez Ekstraligę Żużlową, więc w praktyce zawodnicy Ekstraligi na pewno będą zarabiać więcej. Nie chcę zastanawiać się nad tym, co będzie za tydzień lub dwa, ale mam gotowy każdy scenariusz w swoim laptopie i wszystko przedyskutowaliśmy już z udziałowcami. Obecnie wprowadzamy w życie wariant "A". Ustaliliśmy z klubami zasady, teraz będzie czas na propozycje dla zawodników oraz odniesienie się do nich i ewentualne aneksowanie kontraktów na sezon 2020 w Ekstralidze. Musimy zobaczyć, ilu zawodników zdecyduje się przyjąć zaproponowane rozwiązania. Powiem wprost: jeśli ktoś nie będzie chciał uratować żużla, swojej pracy i pracy setek ludzi ani nie leży mu na sercu dobro wspólne, to będzie musiał zostać zastąpiony kimś innym. My mamy na tę okoliczność wariant B. Jako organ zarządzający nie ingerujemy w wiele spraw klubowych, jak choćby polityka sprzedanych karnetów. Kluby będą podejmowały w tej sytuacji własne decyzje, my nie będziemy niczego narzucać. Są pomysły, aby kupione bilety lub karnety stanowiły element akcji #trzymajbilet, kluby mają też swoje plany związane z ewentualnymi rabatami na przyszłość - myślę o sezonie 2021, ale dla mnie najważniejsze jest to, żebyśmy zdali sobie wszyscy sprawę z tego, że walczymy w Polsce o przetrwanie żużla jako takiego. Jeśli dla kibiców ta dyscyplina sportu jest ważna, a wiem, że tak jest, bo setki tysięcy ludzi przychodzi na stadiony (w sezonie 2019 ok. 700 tys., w sezonie 2018 - 675 tys.), to ufam, że każdy może przyłożyć cegiełkę do ratowania dyscypliny. Tu nie chodzi o to, żeby kibice składali się na kontrakty zawodników, ale o to, aby pozwolili funkcjonować klubom z całą ich infrastrukturą, organizacją i systemem, który musi przetrwać, żeby za rok można było myśleć o powrocie do normalności".
Słowa Stępniewskiego oznaczały, że kto do siódmego maja nie podpisze nowego aneksu finansowego, a dzień później nie stawi się w Polsce w celu odbycia kwarantanny nie ma czego szukać w tegorocznej Ekstralidze. Władze rozgrywek nie dopuszczały bowiem ani przedłużenia okresu transferowego, ani jakiejkolwiek zmiany wcześniejszych ustaleń, co do warunków finansowych. Wynikało to z tego, ze zgodnie z nowym reżimem sanitarnym, zawodnicy musieli dostać zgodę Ministerstwa Sportu na wjazd do Polski, a przy przekraczaniu granicy musieli podać miejsce odbycia kwarantanny, po odbyciu której dokładnie po dwóch tygodniach wszyscy wraz z mechanikami musieli przejść badania na obecność koronawirusa i dopiero po uzyskaniu wyniku negatywnego na obecność covid 19 mogli wrócić na polskie tory. Procedura ta była dokładnie zaplanowana i nie było mowy o jakimkolwiek poślizgu czy kolejnej turze negocjacji z zawodnikami. Władze Ekstraligi zamierzały restrykcyjnie pilnować wyznaczonych dat, bo na podstawie uzgodnień zawartych między klubami a zawodnikami, miały być wyznaczane kolejne działania. Jeśli jednak część zagranicznych żużlowców zdecydowałaby się zastrajkować, działacze mieli plan B, w którym zespoły mogły skorzystać z instytucji gościa, a przy kompletnym braku zawodników w grę wchodziło zmniejszenie składów drużyn.

TYDZIEŃ 
 

  
Zgodnie z przewidywaniami Grand Prix Czech w Pradze zaplanowane na 13 czerwca oraz  Grand Prix Challenge, które miało odbyć się 11 lipca w Żarnowicy, a z którego to zawodnicy mieli otrzymywać stałe przepustki do GP 2021, zostały przełożone. FIM przekazało, że "wszystkie strony monitorują sytuację związaną z covid-10 i przekażą nową datę, gdy będzie to możliwe i właściwe". Wcześniej odwołano wszystkie trzy turnieje eliminacyjne do GP Challenge - w Glasgow, Lamothe-Landerron i Terenzano. Wielką niewiadomą pozostawał nadal termin przełożonego GP w Warszawie i niemieckim Teterow

 
Zmienione zapisy zbioru zasad regulujących stosunki pomiędzy zawodnikiem i klubem w ramach regulaminu przynależności klubowej w sporcie żużlowym, a także wprowadzono nowy wzór kontraktu wraz z aneksem do regulaminu sanitarnego opublikowanego przez Polski Związek Motorowy.

  

 
Ekstraliga na bazie tych zmian, wysłała do zawodników:

specjalny manual w związku z nadzwyczajną sytuacją dotyczącą epidemii COVID-19,
zgodę władz państwowych na uruchomienie Ekstraligi w trybie szczególnego nadzoru epidemicznego
informację o rozgrywaniu meczów i prowadzenia treningów bez udziału publiczności
terminarz dalszych działań, z którego wynikało, m.in. że:
  - 1 maja zostanie otwarte siedmiodniowe okienko transferowe w Ekstralidze, a zawodnicy będą mogli podpisywać aneksy aktualizujące kontrakty.

- 8 maja zaplanowano początek czternastodniowej kwarantanny dla wszystkich zawodników, którzy przebywają aktualnie poza granicami Polski, a wszyscy zawodnicy przebywający w Polsce oraz ich teamy zostaną zobowiązani do zminimalizowania aktywności poza domem, celem ochrony swojego zdrowia.

- Nie wcześniej niż 23 maja wymienione osoby oraz osoby funkcyjne na zawodach Ekstraligi, których imienne listy przedstawią kluby, przejdą obowiązkowe testy genetyczne na obecność COVID-19. Identyczne procedury czekają osoby funkcyjne z ramienia PZM - sędziów i komisarzy torów. Zakładając negatywne wyniki testów na obecność COVID-19 u wszystkich osób wymienionych, treningi indywidualne i drużynowe w klubach Ekstraligi rozpoczną się nie wcześniej niż 29 maja i potrwają do czasu rozpoczęcia rozgrywek, który wynika z nowego terminarza Ekstraligi

- każdego dnia, do zakończenia rozgrywek lub odwołania stanu epidemii wszyscy uczestnicy meczów, w tym zawodnicy i ich teamy będą zobligowani do monitorowania stanu swojego zdrowia, poprzez specjalny formularz. Temperatura będzie również mierzona każdej osobie wchodzącej na obiekt przed meczami i treningami - w ramach obowiązującego reżimu sanitarnego Ekstraligi.

- Wyjazd żużlowca z Polski w trakcie sezonu 2020, jeśli nie będzie spowodowany nadzwyczajnymi okolicznościami, będzie traktowany jako rażące naruszenie podstawowych obowiązków zawodniczych określonych kontraktem. Skutkiem takiego wyjazdu będzie rozwiązanie kontraktu i zawieszenie w sezonie 2020, a także konieczność rozliczenia się przez zawodnika z klubem z otrzymanych zaliczek w sezonie 2020. Oprócz tego, taki żużlowiec nie będzie mógł być potwierdzony do startu również w sezonie 2021.

- W przypadku problemów zdrowotnych zawodników lub osób pracujących przy obsłudze meczów, wszelkie decyzje dotyczące stanu ich zdrowia i dalszych procedur podejmowane będą przez Stacje Sanitarno - Epidemiologiczne.

- Specjalną funkcję w rozgrywkach Ekstraligi pełnić będzie komisarz sanitarny, który będzie delegowany przez każdy z klubów, a jego zadaniem będzie przede wszystkim troska o przestrzeganie rygorów sanitarnych.

- W ramach rozgrywek wprowadzonych będzie szereg zmian organizacyjnych. Przed zawodami nie odbędzie się m.in. kontrola techniczna, zawieszono również wprowadzenie systemu telemetrii, zmniejszono liczbę wirażowych, nie będzie tradycyjnej prezentacji, a każdy z zawodników będzie mógł posiadać w ramach teamu podczas meczu wyłącznie jednego mechanika w swoim boksie.

- W trakcie zawodów zarządzono podział na strefy w ramach każdego obiektu : wieżyczka, park maszyn, płyta, park techniczny, zewnętrzna strefa stadionu. W każdej z nich będzie mogła przebywać określona - stała - liczba osób.

- W parku maszyn, a także innych strefach, poza wyjazdami treningowymi na torze zawodników, a także samymi wyścigami w meczach Ekstraligi, obowiązywać będzie nakaz zachowania dwumetrowego dystansu między osobami.
- sezon w Ekstralidze rozpocznie się 12 czerwca 2020 roku i odbywał będzie się bez udziału publiczności na trybunach do czasu odwołania zakazu imprez masowych przez właściwe ku temu organy administracji państwowej.

- Wszystkie mecze będą transmitowane przez nSport+ i ELEVEN SPORTS.

- Zakończenie rozgrywek zaplanowane zostało na 11 października.

Rozwiązania najsilniejszej ligi świata, nie spodobały się zawodnikom. Jako pierwsi nie dla zaproponowanych rozwiązań powiedzieli Emil Saifutdinow i Nicki Pedersen. Swój sprzeciw wyrażali też organizatorzy Grand Prix. Szef światowego żużla, Armando Castagna niezwykle się poirytował tym, że władze Ekstraligi zamierzały "skoszarować" zawodników w Polsce, bowiem miało to wpływa na wyznaczanie kolejnych rund walki o mistrzowski tytuł. Ponadto spadał prestiż piątkowych kwalifikacji, który był sztandarowym pomysłem Anglików z BSI, a któremu to bardzo mocno kibicował szef żużla w FIM, ponieważ ligowe kolejki spotkań wyznaczono na wszystkie weekendy. Niestety BSI nie mogło wiele zdziałać w tej sprawie, bo trudno było oczekiwać wydania zgody na swobodne przemieszczanie się i zaangażowało FIM, które zaczęło naciskać na krajowe federacje w Anglii, Danii i Szwecji, by nie wydawały swoim zawodnikom zgody na wyjazd do Polski kosztem krajowych lig. Po "FIMowskiej" interwencji nie trzeba było długo czekać, by Dania, Szwecja i Anglia cofnęła pozwolenia na starty w Polsce dla swoich jeźdźców, a szwedzka federacja SVEMO w specjalnym komunikacie napisała: "Ponieważ nikt nie wie, kiedy zniesiony zostanie wymóg kwarantanny lub kiedy ponownie zostaną otwarte granice i możliwe będzie swobodne przemieszczanie się między krajami, wielu zawodników i członków ich rodzin martwi się o to, co się wydarzy". Natomiast Tony Olsson powiedział: "To smutna decyzja. Ma wpływ na wiele osób, ale musimy zadbać o nasz interes, o dostępność naszych zawodników dla rodzimych klubów, bo wciąż mamy nadzieję, że sami zaczniemy sezon latem".
Polskie kluby podchodziły ze spokojem do decyzji zagranicznych federacji, bowiem rozwiązanie problemu leżało po stronie zawodników, którzy musieli określić w jakich ligach będą startować i dostosować się do regulaminu przynależności klubowej, którym było zapisane:

Art. 211.
      7) w przypadku zawodników posiadających licencje wydane przez ACU (Wielka Brytania), DMU (Dania), SVEMO (Szwecja) oświadczenie zawodnika o braku kontraktu na starty w rozgrywkach ligowych w tych krajach.
 
Art. 227.
Jeżeli kontrakt (w tym wszelkie jego zmiany) nie będzie spełniać warunków określonych w niniejszym regulaminie, nie zostanie on potwierdzony i zawodnik nie uzyska przynależności klubowej lub ją utraci w przypadku, gdy zawodnik nie zmienia barw klubowych, a zawarty jest nowy kontrakt z dotychczasowym klubem po wygaśnięciu poprzedniego.
 
Art. 234.
Zawodnik może wnioskować do podmiotu zarządzającego o rozwiązanie kontraktu z winy klubu w razie rażącego naruszenia przez klub swoich zobowiązań
, w szczególności zobowiązań do zapłaty wynagrodzenia. Wniosek może być złożony, gdy zaległość finansowa klubu względem zawodnika przekracza 60 dni, a klubowi doręczono pisemne wezwanie zawodnika do zapłaty zaległego wynagrodzenia pod rygorem wszczęcia postępowania w przedmiocie rozwiązania kontraktu. Wniosek zawodnika o rozwiązanie kontraktu powinien zostać złożony na piśmie z podaniem przyczyny uzasadniającej rozwiązanie kontraktu. Niniejszy przepis nie obowiązuje w sezonie 2020 w zakresie dotyczącym naruszenia zobowiązań finansowych.
 
Art. 235.
5. W związku z wprowadzonymi w dniu 1.05.2020 zmianami:
- Regulaminu Przynależności Klubowej w Sporcie Żużlowym,
- Zbioru Zasad regulującego stosunki pomiędzy zawodnikiem i klubem,
- wzoru kontraktu o profesjonalne uprawnienie sportu żużlowego kontrakt powinien zostać w terminie 7 dni od opublikowania takich zmian dostosowany przez strony co do treści i formy do nowego brzmienia przepisów. Skan oryginału podpisanego przez strony aneksu dostosowującego kontrakt do zmienionych przepisów musi zostać przesłany podmiotowi zarządzającemu w ciągu ww. 7-dniowego terminu. Wprowadzenie takich zmian w ww. przepisach jest równoznaczne z otwarciem przedsezonowego okienka transferowego, o którym mowa w art. 213 ust. 1 niniejszego regulaminu. W przypadku nie dostosowania do ww. zmienionych przepisów kontrakt zostaje rozwiązany z upływem 14 dni od zakończenia ww. 7-dniowego terminu na dostosowanie kontraktu do aktualnych przepisów, z koniecznością zwrotu przez zawodnika otrzymanych dotąd od klubu zaliczek lub innych świadczeń. Zawodnik będzie mógł podpisać nowy kontrakt po upływie okresu na jaki został zawarty, w podstawowym okienku transferowym w roku 2019 lub wcześniejszych okienkach transferowych, jego już rozwiązany w trybie, o którym mowa w niniejszym ustępie, kontrakt i w tym okresie nie będzie mógł być potwierdzony jako zawodnik do jakiekolwiek klubu. Powyższe przepisy stosuje się odpowiednio do kontraktów zawartych na podstawie umowy wypożyczenia. Dla zawodników DM I i II Ligi termin 7 dni na dostosowanie kontraktu do zmienionych przepisów, o których mowa w niniejszym ustępie, biegnie od dnia wydania Komunikatu GKSŻ w tym zakresie.
 
Art. 246.
5. Szczególną formą startu zawodnika jest jego udział w zawodach na zasadzie "gościa" w meczach DM I i II Ligi według zasad określonych w pkt 6-13 poniżej, natomiast w meczach DMP według zasad określonych w pkt 14-17.
6. Aby wziąć udział w zawodach na zasadzie "gościa" w DM I ligi, zawodnik musi być zawodnikiem klubu DM II Ligi (włączając w to wypożyczenie) i posiadać zgodę tego klubu na udział w zawodach DM I Ligi na zasadzie "gościa".
7. Do dwóch "gości" w meczu DM I Ligi może wystąpić pod numerem startowym 1-5 lub 9-13.
8. Aby wziąć udział w zawodach na zasadzie "gościa" w DM II ligi, zawodnik musi być zawodnikiem klubu Ekstraligi lub DM I Ligi (włączając w to wypożyczenie) i posiadać zgodę tego klubu na udział w zawodach DM II Ligi na zasadzie "gościa".
9. Klub Ekstraligi lub DM I Ligi zgłasza do podmiotu zarządzającego zawodników do lat 23 uprawnionych do startu na zasadzie"gościa" w DM II ligi pod numerami 1-5 lub 9-13 oraz dowolną liczbę krajowych zawodników młodzieżowych do lat 21 uprawnionych do startu na zasadzie "gościa" pod numerami 1-7 lub 9-15.
10. Zawodnik uzgadnia warunki udziału w zawodach z klubem DM I i II Ligi, w barwach którego ma wystąpić jako "gość" w trakcie sezonu w formie kontraktu wzorcowego.
12. (...)
      5) klub DM I i II Ligi może zakontraktować do kadry klubu dowolną liczbę gości w sezonie 2020,
14. Aby wziąć udział w zawodach na zasadzie "gościa" w DMP zawodnik musi być zawodnikiem klubu DM I Ligi lub DM II Ligi (włączając w to wypożyczenie) i posiadać zgodę tego klubu na udział w zawodach DMP na zasadzie "gościa".
15. Zawodnik uzgadnia warunki udziału w zawodach z klubem DMP, w barwach którego ma wystąpić jako "gość" w trakcie sezonu w formie kontraktu wzorcowego.
16. Do dwóch "gości" w meczu DMP może wystąpić pod numerem startowym 1-5 lub 9-13:
      1) jeden bez dodatkowych warunków,
      2) jeden wyłącznie w przypadkach, gdy spełnione są warunki określone w Regulaminie DMP.
17. Obowiązują następujące przepisy dotyczące"gościa" w DMP:
      1) punkty zdobyte przez zawodnika biorącego udział w meczu jako "gość" liczą się do punktacji meczu,
      2) w całym sezonie rozgrywkowym, dany zawodnik może jako "gość" reprezentować barwy tylko jednego klubu DMP,
      3) jeżeli w danym sezonie zawodnik reprezentował jako "gość" barwy danego klubu, może on zmienić barwy klubowe na zasadzie wypożyczenia do klubu innej ligi niż dany klub lub wyłącznie do tego klubu w danej klasie rozgrywkowej, którego reprezentował jako"gość",
      4) "gość" jest liczony do wymaganej regulaminowo liczby zawodników w składzie drużyny,
      5) klub DMP może zakontraktować do kadry klubu dowolną liczbę gości w sezonie 2020.
 
Art. 259.
5. Wyjazd zawodnika z Polski w trakcie sezonu 2020, skutkujący koniecznością odbycia po powrocie do Polski obowiązkowej kwarantanny (bądź obowiązkowej kwarantanny w miejscu docelowym w podróży z Polski), stanowi ciężkie (rażące) naruszenie przez zawodnika podstawowych obowiązków zawodniczych określonych kontraktem, skutkujące rozwiązaniem kontraktu, zawieszeniem zawodnika w sezonie 2020 oraz koniecznością rozliczenia się przez zawodnika z klubem z otrzymanych zaliczek; ponadto taki zawodnik nie zostanie potwierdzony do startu także w sezonie 2021 (stosownie do art. 216 ust. 9 niniejszego regulaminu; z wyłączeniem sytuacji, gdyby wyjazd z Polski był uzasadniony ważnymi sytuacjami życiowymi, np. nadzwyczajnymi okolicznościami osobistymi, rodzinnymi).
 
Najważniejsze zmiany w zbiorze zasad regulujących stosunki pomiędzy zawodnikiem i klubem:
§ 16 [Zasady ustalania wynagrodzenia w kontraktach zawodowych zawodników startujących w rozgrywkach o DMP]
2. Ustala się Limit wydatków na zawodnika startującego w rozgrywkach o DMP w ramach poszczególnych składników wynagrodzenia:
1) w sezonie 2020 maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DMP jako kwota stała za wykonanie kontraktu w jedynym sezonie nie może być wyższa niż 200.000 zł netto – w przypadku zawierania aneksu dostosowującego strony kontraktu uzgodnią sposób rozliczenia różnicy kwoty stałej wynikającej ze zmniejszenia jej stawki maksymalnej, a o ile strony nie uzgodnią inaczej zawodnik powinien rozliczyć się z klubem z kwoty różnicy w terminie 90 dni od daty zawarcia aneksu dostosowującego,
2) w sezonie 2020, z zastrzeżeniem pkt 4 i 5 poniżej, maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DMP jako kwota zmienna za pojedynczy zdobyty punkt lub bonus w zawodach nie może być wyższa niż 2500 zł netto,
 
§ 16b [Zasady ustalania wynagrodzenia w kontraktach zawodowych zawodników startujących w rozgrywkach o DM I ligi]
2. Ustala się Limit wydatków na zawodnika startującego w rozgrywkach o DM I ligi w ramach poszczególnych składników wynagrodzenia:
1) maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DM I ligi jako kwota stała za wykonanie kontraktu w jedynym sezonie nie może być wyższa niż 60.000 zł netto,
2) z zastrzeżeniem pkt 3 i 4 poniżej, maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DM I ligi jako kwota zmienna za pojedynczy zdobyty punkt lub bonus w zawodach nie może być wyższa niż 1.000 zł netto
 
§ 16c [Zasady ustalania wynagrodzenia w kontraktach zawodowych zawodników startujących w rozgrywkach o DM II ligi]
2. Ustala się Limit wydatków na zawodnika startującego w rozgrywkach o DM II ligi w ramach poszczególnych składników wynagrodzenia:
1) maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DM II ligi jako kwota stała za wykonanie kontraktu w jedynym sezonie nie może być wyższa niż 20.000 zł netto,
2) z zastrzeżeniem pkt 4 i 5 poniżej, maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DM II ligi jako kwota zmienna za pojedynczy zdobyty punkt lub bonus w zawodach nie może być wyższa niż 625 zł netto,
 
§ 18 [Potrącenia]
(...)
4. Stosunkowe obniżenie lub podwyższenia ogólnej kwoty wynagrodzenia nie może być wyższe niż 20%. (przepisu nie stosuje się w sezonie 2020)

Ekstraliga i GKSŻ podjęły jednak rozmowy z zagranicznymi federacjami o czym mówił przewodniczący Piotr Szymański: "Mieliśmy kilkugodzinną dyskusję z naszymi szwedzkimi, angielskimi i duńskimi kolegami. W rozmowach uczestniczył także Armando Castagna. Wszystkie trzy federacje nie zgadzają się na to, żeby do czasu zakończenia kwarantanny ich żużlowcy jeździli w naszym kraju. Federacje mają takie prawo, ale żałujemy, że takie jest ich podejście. Niektórzy żużlowcy i tak chcą zostać w swoich krajach, ale mamy też takich, którzy chcieliby startować w Polsce. Warto pamiętać, że w sprawie startu ligi angielskiej, szwedzkiej czy duńskiej nie ma na razie żadnych konkretnych ustaleń. W tym czasie zawodnicy mogliby już zarabiać pieniądze u nas. Mamy jednak alternatywne rozwiązania i jeśli kluby będą mieć problemy ze skompletowaniem składów w regulaminie pojawiło się rozszerzenie zasad instytucji gościa. Przepis ten został dokładnie przemyślany, bo musimy pomóc klubom w kompletowaniu składów, a żużlowcom w zarabianiu dodatkowych pieniędzy. Wszyscy na tym skorzystają".
W tej sytuacji majowe okienko transferowe było niezwykle gorące, bo działacze ekstraligi długo nie czekali i ostro wzięli się do pracy "zapraszając w gości" zawodników niższych lig. To spowodowało, że komfortowym położeniu znalazły się kluby z 1 Ligi, bowiem to one musiały najpierw dać zawodnikowi zgodę na ewentualne starty w Ekstralidze, a ten fakt mógł być więc kartą przetargową przy rozmowach dotyczących renegocjacjacji kontraktów. Pierwszoligowiec mógł bowiem zaproponować zawodnikowi, że od klubu dostanie nieco mniej pieniędzy, ale w pakiecie otrzyma zgodę na jazdę w Ekstralidze, a tam mógł zarobić znacznie więcej. Nic wiec dziwnego, że gwiazdy Apatora były rozchwytywane. Niemal każdy chciał Miedzińskiego i Kułakowa. Najpierw swoje zakusy odkrył GKM Grudziądz, który pochwalił się negocjacjami z Miedziakiem, ale po tym jak okazało się, że był to tylko straszak do podpisania kontraktu, przez Przemysław Pawlickiego, Adrian wspólnie z ubiegającym się o polskie obywatelstwo Rosjaninem miał trafić jako gość do Sparty Wrocław. Toruńscy działacze zdawali sobie sprawę z sytuacji jaka panowała i nie zamierzali robić przeszkód w wypożyczeniu swoich jeźdźców i zapraszali do negocjacji finansowych. A w tych padały kwoty rzędu nawet 150 tysięcy złotych za każdego z zawodników.  Bo przecież Miedziński czy bracia Holderowie, Wiktor Kułakow i Tobiasz Musielak były to nazwiska, które z powodzeniem mogły ścigać się w Ekstralidze. Klub z Torunia zdawał sobie z tego sprawę sprawę i był w uprzywilejowanej pozycji, dlatego żądał za wypożyczenie swoich zawodników zwrotu przynajmniej 50 procent wynagrodzenia wypłaconego im na przygotowanie do sezonu i w ten sposób faworyt 1 Ligi chciał odzyskać choćby część kosztów poniesionych przed tym sezonem, a dodatkowo pomóc swoim żużlowcom w zarobieniu dodatkowych pieniędzy i rekompensować im zmniejszenie stawek w I lidze. Zawodnicy Apatora w sobotę mieliby startować w I lidze, a w niedzielę lub piątki w Ekstralidze. Wszystko skończyło się jednak na słowach i mediowych spekulacjach, bo żaden z prezesów nie odważył się wyłożyć takich pieniędzy tylko po to, by mieć zabezpieczenie na wypadek kontuzji jednego z zawodników z pierwszego składu. Całą sytuację komentował "Miedziak": "Sygnały były z większości klubów, ale najpierw muszę dokończyć moje rozmowy w Toruniu a żeby je dokończyć to musimy też wiedzieć jak będzie wyglądała w tym sezonie 1 liga. Czy będą play offy czy ich nie będzie, czy Daugavpils wystartuje czy nie wystartuje. Chciałbym przy tej możliwości, która jest wystartować w Ekstralidze, bo bym miał więcej startów co przełożyłoby się na moją lepszą formę. Zawodnicy w Ekstralidze mają jednak podpisane kontrakty, kluby się na nich zdecydowały i chcą dać im szansę. Jeżeli będzie oferta to na pewno ją rozważę, ale nie sztuka też podpisać i nie jeździć. Nie mam ograniczenia czasowego, czy podpisze teraz czy za miesiąc. Test mogę zrobić zawsze, pojechać do Gdańska do tej samej firmy która przeprowadzała testy wszystkim zawodnikom i załatwić ten temat od ręki. Klub z Torunia ma zobowiązania co do mnie i na pewno chciałby coś ugrać dla siebie, ale nie ma jakiegoś cennika, że ktoś chce tyle i tyle. Muszę najpierw porozmawiać z klubem, a po drugie musi być konkretna oferta, że będę wiedział że chce tam wystartować jako gość i wtedy się inaczej rozmawia. Jeżeli będzie konkretna oferta to trzeba będzie usiąść i dogadać te tematy, żeby każda ze stron była w jakimś stopniu zadowolona".

8 maja 2020 Zagraniczne gwiazdy zaczynają kwarantannę w Polsce. Mistrz świata Woffinden przyleciał prywatnym odrzutowcem. Jeśli przepisy się nie zmienią, a oni będą chcieli po planowanej na 12 czerwca inauguracji wrócić do domu, to będą musieli stać się... kierowcami tirów. Sytuacja na świcie w związku z pandemią, zmienia się jednak bardzo dynamicznie i pojawiła się informacja rozwiązująca problem kwarantanny, wprowadzony Rozporządzeniem Rady Ministrów z 2 maja, w myśl którego przybywający do Polski z Szwecji, Danii, Niemiec, Czech, Słowacji nie będą musieli odbywać dwutygodniowej kwarantanny! Choć rozporządzenie nie precyzowało czy dotyczyło to tylko obywateli Polski, czy także obcokrajowców, było światełkiem w tunelu i mogło pomóc w rozwiązaniu sporu z żużlowcami, którzy nie chcieli zgodzić się na jazdę tylko w Ekstralidze i zakaz wyjazdów do innych krajów. Wojciech Stępniewski tak komentował te doniesienia: "Nie jesteśmy pewni czy tak można czytać to nowe rozporządzenie. Według naszej wiedzy dotyczy to tylko obywateli RP w celu przywrócenia ruchu transgranicznego, czyli umożliwienie mieszkańcom polskich miast, pracy w Niemczech. Poczekajmy z hurraoptymizmem. Niezależnie od tego, pierwszy etap dla zagranicznych zawodników nie zmieni się: od 8 maja czeka ich 14-dniowa kwarantanna. Później test na koronawirusa, 14 dni treningu i inauguracja rozgrywek 12 czerwca. Dopiero później, jeśli to będzie możliwe, będą mogli jeździć w innych ligach.


Ciągle nie było wiadomo co z niższymi klasami rozgrywek. GKSŻ bada jednak sytuację finansową klubów
i decyzje mają zapaść po zbilansowaniu strat wynikających z pandemii. Kibice jednak byli zdania, że Canal+ powinien dołożyć klubom dodatkowe pieniądze z uwagi na to, że TV dostanie lepszy i chętniej oglądany produkt. Wtórował temu Przemysław Termiński: "Canal+ będzie w tym sezonie w jakimś sensie nadużywał swoich praw i skorzysta na nich dużo bardziej niż zakładaliśmy to jeszcze kilka tygodni temu. Dziś ma możliwość pokazać dwa razy więcej meczów niż wynika z umowy, gdyż wszystkie mecze tegorocznych rozgrywek będą pokazywane tylko w tej stacji. Można się spodziewać, że platformie przybędzie kilkadziesiąt tysięcy nowych abonentów, którzy wykupią dostęp przynajmniej na najbliższe dwa lata. Zarobią na tym zdecydowanie więcej niż w „normalnym" sezonie, więc naturalnym byłoby, że powinni bardziej po partnersku podejść do podziału ekstra zysków z klubami". Wypowiedź tę z miejsca zrecenzował wiceszef GKSŻ Zbigniew Fiałkowwski: "Od razu można wyczuć, że taką opinię wygłosiła osoba, która kompletnie nie zna realiów pierwszej ligi. Apator jest w niej od niedawna. Poza tym pan Termiński nie brał udziału w ostatnich konsultacjach GKSŻ z działaczami, więc jego wypowiedź jest tym bardziej zaskakująca. Umowa z Canal+ jest najlepszą z dotychczasowych umów telewizyjnych w historii pierwszej ligi. Na pewno zdecydowanie korzystniejszą dla klubów od tych, które zawieraliśmy z poprzednimi nadawcami. W czasach pandemii wpływy z telewizji sięgną w niektórych przypadkach nawet 20% budżetu. W normalnych okolicznościach byłoby to około 10 proc. Jeśli ktoś jest przyzwyczajony do ekstraligowych realiów, to pewnie taki zastrzyk jest dla niego niewielki, ale dla większości klubów 1. Ligi to największe do tej pory wsparcie. Rozgrywki cały czas się rozwijają, a nowa umowa telewizyjna jest tego najlepszym dowodem. Zrywanie umowy platformą Canal+, do którego namawia właściciel Apatora, to nie jest najlepsza droga postępowania w negocjacjach. Można nawet użyć popularnego dziś terminu, że taki ruch od razu je zamraża. Poza tym jesteśmy przekonani, że kilkuletnia współpraca pomoże pierwszej lidze wskoczyć na wyższy poziom. Wtedy kluby zaczną zarabiać jeszcze lepiej".
Wszelkie wątpliwości wyjaśnił jednk Prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski: "Nie będziemy renegocjować kontraktu z Canal Plus. To jest niemożliwe, bo stacja też ma gorsze wyniki". Podobne nastawienie miała również GKSŻ, która zarządza rozgrywkami 1 Ligi, a jej szef Piotr Szymański mówił dość tajemniczo: "Jesteśmy w kontakcie z telewizją, rozmawiamy w zakresie różnych spraw". Owe różne sprawy, to nie była jednak podwyżka, ale kwestie reklamowania klubowych sponsorów. Stacja poszła jednak klubom na rękę i na każdym stadionie, na trybunach, na których i tak miało nie być kibiców, pozwoliła rozłożyć wielkie płachty prezentujące loga sponsorów, a podczas przerw pomiędzy biegami, realizatorzy poszczególnych meczów mieli w miarę możliwości kierować kamery na reklamy. W ten sposób kluby będą mogły zrekompensować swoim sponsorom brak widzów na trybunach i zapewnić jeszcze większy zasięg ich reklam. Dotychczas podczas meczów widać było jedynie reklamy umieszczone na kevlarach zawodników oraz na ściance w mix-zonie. W sezonie 2020 ekspozycja reklam miała być większa, ale zarazem nie miała wpływać to na komfort oglądania widowisk, bowiem przed meczem przedstawiciel drużyny gospodarzy miał wskazać kierownikowi realizacji najważniejsze reklamy, dzięki temu gospodarze meczu miał pewność, że w trakcie zawodów przynajmniej kilka razy fani choć na chwilę zobaczą logo największych sponsorów. Dodatkowo w aplikacji Ekstraligi używanej na telefonach, miała powstać funkcja "sponsor biegu", przeznaczona dla firm, które mimo kryzysu zdecydowały się wciąż pomagać żużlowi.

 TYDZIEŃ
 

Podano datę odwołanego GP Czech w Pradze. Nowy termin wyznaczono na 19 września, a w komunikacie BSI można było przeczytać: "Decyzja została podjęta po rozważeniu wszystkich argumentów i wspólnych konsultacjach FIM, BSI i ACCR i promotora stadionu Marketa. Dobro zawodników i kibiców ma dla nas najwyższy priorytet".

Finałowa runda Speedway Euro Championship, planowana na 19 września na Stadionie Śląskim w Chorzowie, zostaje odwołana z powodu pandemii koronowirusa COVID-19. Wcześniej odwołane zostały już także eliminacje do cyklu. Piotr Szymański tak komentował cały cykl: "Mogę potwierdzić, że jest ogromna szansa, że w lipcu ruszy cykl SEC. Prawdopodobnie będzie on odbywać się przez cały lipiec i rozpocznie oraz zakończy się w Polsce. Wszystkie szczegóły odnośnie tego jak to wszystko będzie wyglądać, powinniśmy podać z końcem maja".

FIM, One Sport, Niemiecka Federacja Sportów Motorowych (DMSB) oraz lokalny organizator MSC Cloppenburg postanowili odwołać rozgrywki FIM Speedway Youth World Championship w 2020 roku. Decyzja wynikała oczywiście z trwających ograniczeń wprowadzonych przez niemiecki rząd w odniesieniu do pandemii koronawirusa (COVID-19), które zakazywały organizacji imprez masowych do końca sierpnia. Młodzieżowe Mistrzostwa Świata 2020 miały się odbyć w całości w niemieckim Cloppenburgu, w dniach 31 lipca/1 sierpnia. Podejmując tę trudną decyzję, uwzględniono fakt, że zawodnicy spoza Europy, którzy mieli rywalizować w mistrzostwach, mogliby nie mieć możliwości wjechania do kraju. Dodatkowo, zawody nie mogą być przełożone na późniejszy termin, ponieważ wielu zawodników w wieku 13-17 lat rozpocznie ponownie naukę w szkole, a ich edukacja pozostaje dla wszystkich absolutnym priorytetem. Ponadto podobnie jak w przypadku wszystkich mistrzostw FIM, konieczne było zorganizowanie serii, która byłaby uczciwa dla wszystkich stron i w żaden sposób nie krzywdziła zawodników zagranicznych ze względu na obecną sytuację związaną z pandemią. Mając to na uwadze, FIM i promotor One Sport zdecydowali, że jedyną słuszną decyzją było anulowanie tychże zawodów.

Otarcie okienka transferowego spowodowało pokerowe zagrania, do których działacze toruńscy przygotowali się z najwyższą starannością. Apator miał gotową koncepcję na rozmowy kontraktowe, o czym mówił przewodniczący rady nadzorczej Adam Krużyński: "Mamy przygotowaną koncepcję rozmów kontraktowych z zawodnikami. Rozpoczniemy je, kiedy dostaniemy informację o tym, jak będą wyglądały rozgrywki. Czy będzie 14, czy też 18 spotkań? A może 16, gdyby liga ruszyła w wersji z play-off, ale bez Lokomotivu. Ruch po stronie GKSŻ. Apator Toruń wie, jakimi środkami będzie dysponował mniej więcej w sezonie 2020, ale żeby móc określić konkretne stawki musiałby wiedzieć, na ile spotkań trzeba by zgromadzone pieniądze podzielić. Gdy tylko GKSŻ określi, jak będą wyglądały rozgrywki, Apator przejdzie do konkretów, czyli do rozmów".

Przemysław Termiński chciał jednak meczów z kibicami i nie był odosobniony wśród prezesów w swojej ocenie sytuacji, bowiem wtórował mu prezes Stali Gorzów: "Jeśli można otworzyć galerie, jeśli można otworzyć boiska, parki etc - przyjmując wskaźnik 1 osoba na 15 m2 - to czemu nie można otworzyć otwartych stadionów? Słyszę zarzut, ze naród niezdyscyplinowany i będzie się w jednym miejscu gromadził... Pomijam już jak ta gwarancja "braku gromadzenia się" będzie weryfikowana w galeriach? Na Motoarenie mamy jakieś 150.000 m2. Można spokojnie zdemontować co drugie krzesełko (co wymusi odpowiednie odległości) i stosując parytet 1 osoba na 15 m2 spokojnie można wpuścić 8-10.000 osób. A to nawet więcej niż potrzeba. Można dodatkowo wprowadzić na miejscu skanery termiczne, maseczki, dezynfekcje i wszystkie inne regulacje poprawiające dobry nastrój rządzących... Tylko trzeba myśleć prospołecznie i chcieć".

I właściciel klubu wiedział czego chciał, bowiem zdawał sobie sprawę, że bez kibiców klubowy budżet może być bardzo napięty, co potwierdzała w internetowym wywiadzie prezes klubu Ilona Termińska: "Jazda przy pustych trybunach ma ogromny wpływ na przychody, także rozmowy ze sponsorami nie napawają entuzjazmem. Wielu z nich chce z nami zostać i podpisują nowe umowy, ale około 70% firm cały czas się zastanawia i czeka na świadczenia, jakie będziemy w stanie zapewnić, a także analizuje swoje możliwości. Pocieszające jest, że dotacja miejska jest utrzymana, to 600 tys. zł. Tych scenariuszy finansowych wciąż jest kilka, bo przecież nie jest wykluczone, że w jakimś momencie sezonu kibice będą mogli wrócić na stadiony. Generalnie szacujemy, że nasz budżet zmniejszy się o 30-40%. Nasi zawodnicy są bardzo wyrozumiali, wiedzą co się dzieje, czytają informacje na ten temat, ale na razie oficjalnych rozmów o aneksach nie rozpoczęliśmy. Ten czas będzie w pierwszym tygodniu czerwca. Mamy kilka pomysłów jak to rozwiązać, żeby także żużlowcy byli zadowoleni. To nie będą łatwe rozmowy, ale tylko w Polsce w tej chwili proponujemy im jazdę i zarobki, to też jest bardzo ważne.
Naszym problemem jest też niepewność co do Grand Prix. Ewentualne odwołanie toruńskiej rundy lub jazda bez kibiców to strata ok. 25% rocznych przychodów klubu. To olbrzymie pieniądze, które stabilizują naszą sytuację. W tej chwili według danych, które mam z klubu, sprzedana jest ponad połowa biletów. Teraz jest kwestia, co dalej. Czasu jeszcze trochę pozostało. Wydaje mi się, że będzie pozytywny przekaz, pozytywna ocena sytuacji w Polsce i to Grand Prix z kibicami pojedzie. Na razie jednak żadne wiążące decyzje w tej sprawie nie zapadły".

GKSŻ podała datę startu rozgrywek 1 Ligi Żużlowej. Rozgrywki jeśli sytuacja pandemiczna nie będzie się rozwijać, powinny wystartować w połowie lipca. Informację tę na antenie w programie "Dobry wieczór. Speedway" na antenie Canal+ Sport potwierdził przedstawiciel Głównej Komisji Sportu Żużlowego, Zbigniew Fiałkowski: "składamy dokumenty do ministerstwa z prośbą o rozpoczęcie rozgrywek pierwszej ligi, a także innych imprez żużlowych organizowanych pod egidą FIM, FIM Europe czy PZM. Procedura co prawda potrwa jeszcze chwilę, ale mam nadzieję, że dostaniemy szybko pozytywną odpowiedź od ministerstwa i wtedy wszystko oficjalniee opublikujemy. Mamy ułożony kalendarz pod różne możliwości. Czekamy też na informacje, co z Lokomotivem Daugavpils i ze swobodnym przekraczaniem granic przez żużlowców. Wiadomym było, że pierwszoligowi kibice musieli w swoich kalendarzach zarezerwować godzinę 14:00 w niedzielę, ale także soboty, kiedy to o 16:30 i 19:00 mecze miała transmitować telewizja.

 TYDZIEŃ
          Polska liga przygotowuje się do rozgrywek, jednak w innych krajach sytuacja wygląda wciąż niepewnie
Jeszcze kilka tygodni wcześniej wydawało się, że jeżeli jakaś liga żużlowa w Europie ma jechać w czasie pandemii COVID-19, to będzie to właśnie liga szwedzka. Kraj z północy Starego Kontynentu zasłynął tym, że nie wprowadził praktycznie żadnych ogólnokrajowych restrykcji sanitarnych. Teraz jednak widać tego pierwsze negatywne efekty i co więcej, szwedzka gospodarka nie uniknęła zapaści gospodarczej. Obecnie to właśnie tam jest jeden z najwyższych współczynników umieralności na COVID-19, a szacowany spadek PKB wynosi ok. 7 proc. w skali roku. Bauhaus-Ligan miała wystartować najpierw w czerwcu, potem mówiło się o lipcu, ale w tym momencie start rozgrywek coraz bardziej się oddala.
Zgoła odmienne nastroją panują w Wielkiej Brytanii i choć nie podano jednoznacznie czy sezon 2020 wystartuje, żużlowi działacze są przekonani, że rozgrywki ligowe w końcu ruszą. W tej chwili problemem jest jednak obowiązkowa kwarantanna dla osób wjeżdżających na teren Wysp. Mimo trudnej sytuacji, promotorzy wierzą, że w czerwcu będzie można wznowić treningi, jeśli tylko na stadionie podczas ich trwania nie będzie przebywać więcej niż 10 osób i ostatecznie sezon 2020 uda się rozegrać Premiership i Championship chociaż w skróconej wersji.
Władze polskiego żużla podjęły decyzję o starcie Ekstraligi i pierwszej ligi, ale działały pod sporą presją, bo miały wiele do stracenia. W obu ligach na szali leżą kontrakty telewizyjne, umowy ze sponsorami tytularnymi, a w przypadku Polskiego Związku Motorowego ze sponsorami żużlowej kadry. Nic więc dziwnego, że z punktu widzenia decydentów lepsza była liga kadłubowa, bez kibiców niż żadna. Na szczęście pojawiały się coraz większe szanse na powrót kibiców na trybuny, bo organizatorzy największych rozgrywek sportowych w Polsce dostali zielone światło, by przygotować szczegółowy plan powrotu fanów na stadiony i jeśli w dokumentach wysłanych do rządu, zapewnione będzie bezpieczeństwo, to otrzymają zgodę na rozgrywanie meczów z udziałem publiczności. Decyzja ta cieszyła kluby, które coraz dokładniej liczyły straty spowodowane pandemią. Budżet ekstraligowego klubu to minimum osiem milionów złotych. Niektórzy wydają zdecydowanie więcej, ale niemal w każdym przypadku, również na pierwszoligowym froncie, wszystko opierało się na czterech filarach - kasa od sponsora ligi i telewizji, wpływy z biletów, miejska dotacja i wsparcie pozostałych sponsorów. Niestety każda z czterech nóg, na których stał żużel w dobie pandemii, bardzo mocno się chwiała. Zażegnane zostało ryzyko odwołania rozgrywek i pewnikiem wydawało się być zakontraktowane finansowanie przez telewizję, ale ciągle niepewne były wpływy od sponsorów, kibiców i samorządów.
Wielu działaczy zadawało sobie również pytanie co z budżetami na rok 2021? Ekstraligowi prezesi podpisując aneksy finansowe mogli być zadowoleni, bo proces przebiegł sprawnie, ale wiadomym było, że zawodnicy ustąpili tylko na rok i za, kilka miesięcy, przyjdzie działaczom i zawodnikom negocjować nowe kontrakty i te rozmowy mogą być naprawdę trudne, a nawet bardzo trudne. Kluby zatem musiały zacząć myśleć o roku 2021 jak najszybciej, aby wiedzieć, z jakimi ewentualnie gwarancjami finansowymi przystąpią do rozmów kontraktowych. Jednak zbudować założenia finansowe nie było łatwo, bowiem ciągle nikt nie wiedział:
- czy w 2021 roku będzie można jeździć przy pełnych trybunach,
- na jakim poziomie kluby będą mogły liczyć na pomoc z samorządów, skoro prezydenci miast już przygotowują się na znacząco niższe przychody, choćby ze względu na zmniejszone wpływy z podatków lokalnych oraz CIT i PIT,
- o ile zmniejszy się przychód od sponsorów indywidualnych, jeśli większość z nich kryzys poczuje tak naprawdę dopiero za kilka miesięcy,
- jak ostatecznie zareagują kibice z karnetami na zachęty związane z przenoszeniam karnetów z obecnego sezonu na następny, jeżeli mecze będą odbywać się przy pustych trybunach,
- z jakim wynikiem finansowym zakończy tegoroczny sezon, bo prawie wszystko zależało od ostatecznych wpływów od sponsorów i samorządów.
W dobie tak wielkie niepewności, ktoś mógłby powiedzieć, że zawodnikom można narzucić wysokość kontraktów, jednak należało pamiętać, że żużel to drogi sport, który na wysokim poziomie predysponującym do startu w lidze, uprawiało około 500 zawodników i gołym okiem było widać, że światowy żużel zmagał się z deficytem żużlowców. Jeśli jeszcze z tej garstki sportowców zaczęliby odchodzić wartościowi jeźdźcy, bo nie mogliby finansować swojej sportowej pasji, to na rynku pozostaliby tylko ci którzy mogą liczyć na milionowe kontrakty, a takich w polskim żużlu było około 30 i wszyscy startowali w Ekstralidze. Cała reszta zarabiała poniżej miliona złotych i znalazłaby się w mniejszych lub większych opałach, a wśród zawodników niższych lig mogło to oznaczać koniec wielu karier. Ponadto pandemia koronawirusa negatywnie miała odbić się na postawie juniorów, bo w 2020 roku turnieje młodzieżowe zostały ograniczone do minimum, a to nie zachęcało kolejnych młodych chłopców do uprawiania trudnej i niebezpiecznej dyscypliny sportu.

Władze żużlowe robiły jednak co mogły, żeby niwelować straty klubów i przygotowywały się do realizacji wcześniejszych ustaleń. I tak od 22 maja zawodnicy skończyli kwarantannę, a 25 maja w ośmiu miastach przejdą testy na koronawirusa. Sprawdzonych zostanie około 500 osób. Badania będą kosztować 200 tysięcy złotych, za wszystko zapłaci ekstraliga. Dokładnego harmonogramu badań z rozpiską na godziny i kluby nie podano, bo byłoby to naruszeniem tajemnicy medycznej. Z tego samego powodu nikt poza zainteresowanym nie poza, kto uzyskał wynik pozytywny, a kto negatywny. Wiadomym było jednak, że wymazy zostaną pobrane od zawodników, mechaników, działaczy i wszystkich ludzi, którzy będą pracować przy organizacji meczów. W ośmiu żużlowych miastach pojawiła się specjalna ekipa z laboratorium INVICTA w Gdańsku, które uchodziło za jedno z najlepszych w kraju. Ekstraliga zdecydowała się na przeprowadzenie testów genetycznych. To oznacza, że od wszystkich zostaną pobrane wymazy z nosa i gardła. Takie rozwiązanie dawało zdecydowanie większą gwarancję, że do parku maszyn w czasie treningów i zawodów nie wejdzie nikt, kto miał pozytywny wynik na COVID-19. Ponieważ u każdego z badanych możliwy był wynik negatywny, pozytywny i niediagnostyczny. W pierwszym przypadku jasnym było, że taka osoba nie jest zakażona i może pojawić się 12 czerwca w parku maszyn. Wynik pozytywny oznaczał dalszą izolację i powrót do rywalizacji po dwóch kolejnych testach negatywnych.
Dodatkowo po badaniach przed każdym treningiem i meczem wszystkie osoby poddane były mierzeniu temperatury i zanim ktoś dostał zielone światło na wstęp do parku maszyn, musiał przejść takie badanie. Jeśli osoba miała podwyższoną temperaturę, to do akcji wkraczał od razu lekarz, który po wywiadzie decydował, co dalej, bowiem nie każda osoba, w przypadku której pojawiła się niepewność, będyła od razu eliminowana z rywalizacji jako potencjalnie chora.

 TYDZIEŃ
          Rząd ogłasza kolejne uwolnienie gospodarski i "luzuje" obostrzenia pandemiczne na sportowych stadionach. Nadal jednak nie można wpuszczać na trybuny kompletu publiczności. Najszybciej miały wystartować rozgrywki w Ekstralidze i od drugiej kolejki, rozpoczynającej się 19 czerwca kibice mieli zasiąść na trybunach. Nieco później, bo w lipcu startowała 1 liga i można było spodziewać się otwarcia stadionów już od pierwszej kolejki. Kluby-gospodarze mogły jednak wpuszczać kibiców w ilości na 25 procent trybun (z wyłączeniem  miejsc stojących), a to oznaczało, że wygranymi byli ci którzy zakupili karnety, bowiem oni mieli pierwszeństwo w wejściu na imprezę sportową. Obliczono, ilość fanów jaka mogła oglądać na żywo mecze w każdym mieście. W Ekstralidze najwięcej fanów mogło wejść na stadion w Częstochowie, a najmniej w Grudziądzu, z kolei w 1 lidze najwięcej w Toruniu 3875 (15 500 miejsc siedzących), a najmniej w Gnieźnie, Gdańsku i Daugavpils. Swoje zdanie w tej sprawie w obszernym wywiadzie internetowym, odpowiadając na pytania kibiców wyraził właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński: "W mojej ocenie już od pierwszych meczów pewna część kibiców będzie mogła wejść na stadion, więc mam nadzieję, że kibice nie będą musieli stać pod bramą, tylko normalnie obejrzą zawody. Co do budżetu, w naszym przypadku będzie on mniejszy co najmniej o połowę. W normalnym trybie wynosi on około dziewięciu milionów, jeśli teraz będą chociaż cztery, uznamy to za sukces. Budżet, który możemy zbudować dzięki rundzie GP, pozwala walczyć o najwyższe cele w ekstralidze, więc mam nadzieje, że odbędzie się ona przy pełnych trybunach. W normalnym sezonie, po odjęciu wszystkich kosztów, potrafi stanowić on około 20% budżetu klubu. Liczymy, że do tego czasu zostaną uwolnione limity kibiców. To dla nas duża nadzieja, od 10 lat ta runda jest prestiżowo organizowana, a poza tym to olbrzymie wsparcie finansowe Na ten moment niewiadome jest, czy ceny biletów na spotkania wzrosną. Wszystko zależy od sytuacji epidemiologicznej w kraju i jakim trybie będziemy mogli przeprowadzać zawody. Na pewno w pierwszej kolejności wstęp będą mieć ci, którzy zakupili karnety i dla nich cena się nie zmienia. W razie dalszych ograniczeń, pozostała pula biletów zostanie sprzedana w taki sposób, aby jak najbardziej wsparła budżetu klubu. Przewiduję, że będą one sprzedawane na licytacjach".

25 maja 500 osób, w tym zawodnicy i ludzie z obsługi, wzięło udział w testach na koronawirusa. Żużlowe władze w Polsce zdecydowały się na testy genetyczne, bowiem były to najbardziej skuteczne badania, a prowadziło je laboratorium INVICTA. Koszt to blisko 200 tysięcy złotych.
27 maja Ekstraliga otrzymała wyniki testów zawodników, mechaników i wszystkich tych osób, które od 12 czerwca mają być zaangażowane w obsługę meczów najlepszej ligi świata. Prezes Wojciech Stępniewski wyjaśniał, że liga nie ma przepisów na wypadek zakażenia koronawirusem, bowiem to regulowały rządowe przepisy epidemiologiczne, i kontrolę nad zawodnikiem zakażonym przejmował sanepid. Na szczęście rządowy nadzór nie był potrzebny, bowiem wszystkie osoby okazały się zdrowe: Wszyscy są zdrowi. To doskonała wiadomość i bardzo cieszymy się przede wszystkim z czysto ludzkiego punktu widzenia, że wszyscy przebadani zawodnicy, mechanicy, a także pracownicy klubów oraz osoby funkcyjne i sędziowie są, kolokwialnie mówiąc, "czyści". Nie spoczniemy na laurach i chcemy, aby nasz reżim sanitarny sprawdził się również w kolejnych etapach "odmrażania" polskiego żużla. Nie pozostaje nam nic innego, jak przygotowywać się do rozpoczęcia treningów, a następnie rozgrywek PGE Ekstraligi.
29 maja zostały wznowione treningi indywidualne i grupowe wszystkich klubów Ekstraligi z uwzględnieniem Regulaminu Sanitarnego, a którym liga cały czas musiała zwracać baczną uwagę zawodników i pracowników badając temperaturę ciała każdej osoby wchodzącej do parku maszyn podczas treningów i zawodów Ekstraligi. Powołano też specjalną instytucję Komisarza Sanitarnego, który miał sprawować nadzór nad poprawnością procedur.

28 maja odbyły się kolejne konsultacje Głównej Komisji Sportu Żużlowego z klubami 2 Ligi Żużlowej i ustalono, że wszystkie kluby chcą przystąpić do rozgrywek w sezonie 2020, a wiceprzewodniczący GKSŻ Zbigniew Fiałkowski komentował: "Wnioski po konsultacjach z działaczami drugiej ligi są bardzo pozytywne. Wszyscy chcą jechać. Teraz będziemy przygotowywać dokumenty w celu zdobycia zgody na start 2 Ligi Żużlowej. Skompletujemy je i złożymy po 15 czerwca. Na ten moment start rozgrywek został zaplanowany na 8 sierpnia  Nie mamy żadnych niepokojących sygnałów. Wszyscy mówią wspólnym głosem i chcą podjąć wyzwanie. To dotyczy także Wolfe Wittstock. Można zatem powiedzieć, że jesteśmy na dobrej drodze, by w tym roku rozegrać zmagania we wszystkich klasach rozgrywkowych.

Zła sytuacja finansowa Unii Leszno powoduje, że pod ogromnym znakiem zapytania stanął start drugiej drużyny mistrzów Polski w 2 Lidze Żużlowej, która jeździła na torze w Rawiczu.
Zatem zespół Stainer Unia/Kolejarz Rawicz mógł zostać wycofany z rywalizacji jeszcze przed startem rozgrywek.
W 2 lidze miało rywalizować sześć drużyn i planowano rozegranie tylko rundy zasadniczej, a zatem każdy klub miał odjechać po 10 spotkań. Trwały jednocześnie rozmowy w sprawie znalezienia telewizji, która mogłaby pokazywać spotkania najniższej formacji ligowej.

Z końcem maja napłynęły ponownie smutne wieści o śmierci osoby zasłużonej dla toruńskiego żużla. Tym razem Bóg wezwał do grona Aniołów w wieku 90 lat Panią Jankę, która do klubowego sekretariatu trafiła w trudnym momencie, bo właśnie wtedy zginął Marian Rose. Toruński żużel przetrwał ten kryzys, a Janina Jaśkieiwcz została w klubie na kolejne dekady. Przez lata prowadziła protokoły na meczach i turniejach, miała też w małym palcu wszystkie obowiązujące regulaminy. Na emeryturę przeszła w 2002 roku - władze Apatora wręczyły jej wtedy okazały puchar z podziękowaniem za wieloletnią pracę na rzecz żużla w Toruniu. W młodości Janina Jaśkieiwcz była pływaczką i reprezentowała barwy toruńskiego Gryfa oraz Gwardii. Po zakończeniu zawodniczych startów związała się z pływacką sekcją Apatora, w której głównym trenerem był jej mąż Eugeniusz. Wraz z nim prowadziła zajęcia dla dzieci i młodzieży, miała też uprawnienia sędziowskie.

 TYDZIEŃ
         
Zaplanowana na 18 lipca runda Grand Prix Wielkiej Brytanii została odwołana i nie odbędzie się w sezonie 2020! To pierwsza runda, która z całą pewnością nie dojdzie do skutku. Wcześniej informowano o tym, że w pierwotnym terminie odwołane zostały turnieje w Warszawie, Teterowie i Pradze. Wszystkim z nich przypisano jednak nowe, mniej lub bardziej konkretne, terminy. Principality Stadium na czas pandemii koronawirusa zamieniony został w tymczasowy szpital i w takiej formie prawdopodobnie będzie wykorzystywany do końca roku 2020. W tych okolicznościach rzecz nie było możliwości, by odbyły się tam zawody żużlowe i Grand Prix Wielkiej Brytanii zostało całkowicie odwołane.

Kilka dni po zakończeniu konsultacji z klubami PZM złożył dokumenty wraz z wnioskiem o wyrażenie zgody na rozpoczęcie rozgrywek 1 Ligi w dniu 11 lipca. Dzięki dobrej współpracy z Premierem i Minister Sportu wniosek został przyjęty i pozytywnie zaopiniowany o czym powiadomił prezes PZM Michał Sikora: "Kiedy wysyłaliśmy dokumenty do Ministerstwa, otaczająca nas rzeczywistość była zupełnie inna. Wtedy nie było jeszcze tematu powrotu kibiców na trybuny. Tak naprawdę pojawił się on w miniony piątek (06.06.2020). W związku z tym już tego samego dnia złożone zostały kolejne dokumenty, które dotyczą rozgrywek wszystkich polskich lig i imprez indywidualnych. Doskonale rozumiemy, że dla klubów obecność fanów na trybunach ma ogromne znaczenie, bo właśnie otrzymaliśmy zielone światło. Pragnę przy tym serdecznie podziękować panu Premierowi Mateuszowi Morawieckiemu i pani Minister Sportu Danucie Dmowskiej - Andrzejuk za partnerskie podejście i decyzję, która bardzo ucieszyła całe żużlowe środowisko. W tej chwili nie ma już zatem żadnych przeszkód, żeby sezon w eWinner 1. Lidze mógł się rozpocząć". Z kolei przewodniczący GKSŻ mówił: "Podstawą prawną jest w tym przypadku Rozporządzenie Rady Ministrów z 29 maja 2020 roku. To oznacza, że możemy już oficjalnie ruszać z przygotowaniami do rozgrywek".

Poza wskazaniem daty startu pierwszej ligi Prezes Rady Ministrów przyznał w rozmowie ze stacją RMF FM, że rozmawiał z premierem Litwy o otwarciu granic pomiędzy oboma sąsiadami: "Nasze służby pracują nad wypracowaniem odpowiedniego protokołu, a ponieważ Litwa ma otwarte granice z Łotwą i Estonią, to można powiedzieć, że z naszymi trzema przyjaciółmi bałtyckimi granice będą otwarte w ciągu najbliższych kilku dni. Taki obrót spraw oznaczałby start pierwszej ligi w jej pełnym zestawieniu. tj. z Lokomotivem Daugavpils już wcześniej deklarował chęć jazdy w Polsce w tym roku.

Wraz z decyzją o starcie 1 ligi wprowadzono zmiany w Regulaminie Sanitarnym Ekstraligi, który znalazł swoje przełożenie na niższe ligi. W śród zmian najważniejsze punkty to:
- zawodnik może korzystać w trakcie zawodów z pomocy nie jednego, a dwóch mechaników. Do parkingu jednak mogli wejść tylko ci mechanicy, którzy przeszli testy na obecność koronawirusa i ich wynik był negatywny.
-
W przypadku wyjazdu zawodnika (także mechaników lub osób z teamu zawodnika) z Polski w trakcie sezonu, po powrocie będzie on mógł uczestniczyć w treningach i zawodach po przedstawieniu negatywnego wyniku wykonanego na swój koszt testu na COVID19 metodą genetyczną, techniką PCR.
- Zachowanie dystansu 2 metrów w każdej strefie podczas treningu – nie dotyczy sytuacji związanych z wykonywaniem czynności zawodowych, np. pomiędzy zawodnikami na torze, pomiędzy mechanikiem i zawodnikiem w sytuacji pracy przy sprzęcie, itp., jak również wstępu mechaników na tor, podczas poprawy sprzętu przed biegiem, czy transportu motocykla po upadku.
- Każdy zawodnik przybywa na mecz razem ze swoim mechanikami jednym pojazdem ze sprzętem, nie więcej niż trzy osoby w pojeździe, wstęp na obiekt mają wyłącznie osoby przyjeżdżające we własnym pojeździe, zabrania się wchodzenia członków ekipy gości i gospodarzy indywidualnie na obiekt poza pojazdem.
- Od 6 godzin przed zawodami oraz przez cały czas trwania zawodów w strefie parku maszyn mogą przebywać wyłącznie osoby z negatywnym wynikiem testu na COVID19 metodą genetyczną, techniką PCR. Aktualna lista osób jest prowadzona przez koordynatora sanitarnego SE.
- Od 6 godzin przed zawodami, stosując zapisy sanitarne regulaminu, dostęp do strefy parku maszyn mają osoby urzędowe PZM/SE, osoby funkcyjne organizatora zawodów, osoby funkcyjne drużyn oraz obsługa TV. Zawodnicy obu drużyn oraz ich teamy mają dostęp od 3 godzin przed zawodami.


Przemysław Termiński, właściciel Apatora Toruń poinformował na portalu społecznościowym, że cała drużyna została potwierdzona, co oznaczało, że udało się dogadać z zawodnikami w sprawie aneksów finansowych: "Ruszamy 11 lipca, bo wtedy startują rozgrywki. Kibice Aniołów już mają pewność, że ich Apator pojedzie w składzie, który został zakontraktowany jesienią 2019. Chris Holder, Jack Holder, Adrian Miedziński, Wiktor Kułakow, Tobiasz Musielak czy Igor Kopeć-Sobczyński, tak będzie wyglądał Apator w sezonie 2020. Zapora aneksowa została pokonana bez strat, więc Apator nie stracił na swojej sile".
W klubie cały czas trwały jednak przygotowania do ligowego sezonu, bowiem w dobie pandemii koronawirusa pojawiła się wielka niepewność związana z sytuacją finansowa klubu co oceniła prezes Ilona Termińska:
"Jesteśmy po rozmowach z większością naszych sponsorów. Nie będę ukrywać, że nasz budżet znacząco się skurczy. Wielu sponsorów czekało na sygnał, czy w ogóle liga pojedzie. Teraz mamy już możliwość przeliczenia naszych finansowych możliwości. Ponadto możemy już na spokojnie porozmawiać z zawodnikami, jaki mamy plan na 2020 rok. Mam nadzieje, że szybko dopniemy z zawodnikami szczegóły aneksów finansowych na najbliższy sezon. Z jednej strony nie chcemy stopować naszych zawodników, przecież ten rok jest bardzo wyjątkowy. Z drugiej strony zbudowaliśmy skład na miarę awansu do Ekstraligi, na którym wciąż bardzo nam zależy. Nie chcemy, żeby jeden bieg, wypadek i w konsekwencji kontuzja pokrzyżowały nam plany. Rozważamy każda opcję, ale na dzisiaj konkretów brak".

Elementem wspierającym klub miała być zrzutka sympatyków toruńskiej drużyny w ramach akcji: "#RazemSilniejsi - Żużel dla Torunia!".
Opis zrzutki
Nadszedł ROK PRÓBY. Podwójnej próby dla naszego Klubu. Tylko razem jesteśmy w stanie uratować toruński żużel. Nie pozwólmy, by niewidzialny przeciwnik odebrał nam to, co wszyscy kochamy. #RazemSilniejsi
Sezon 2020 miał być dla nas rokiem próby. Po historycznym spadku z żużlowej elity, chwilach dla nas wszystkich bardzo smutnych, zabraliśmy się ostro do pracy, aby najbliższy sezon był tylko jednoroczną przerwą, odbudowaniem naszej siły. Niestety pandemia koronawirusa pokrzyżowała nam wszystkim plany, a te były bardzo ambitne. Cała machina, która pomału się rozpędzała, została gwałtownie zatrzymana, a my wszyscy znaleźliśmy się w trudnym położeniu. Wiemy jednak, że nie tylko nam, zespołowi KS Toruń zależy na toruńskim Klubie, dlatego sezon 2020 traktujemy jako ROK podwójnej PRÓBY dla całego toruńskiego środowiska żużlowego. Żużel to nierozłączny element naszego miasta, bez którego większość mieszkańców Torunia nie wyobraża sobie sportowego życia. Razem możemy sprawić, że nasze piękne miasto nie zginie z żużlowej mapy Polski. Razem jesteśmy silniejsi. Pokażmy, że w Toruniu wszyscy #ŻyjeMyŻużlem!
Obecny stan pandemii i wprowadzone przez władze państwowe oraz służby sanitarne ograniczenia, na ten moment uniemożliwiają start rozgrywek z udziałem publiczności w ramach eWinner 1. Ligi żużlowej. Wiąże się to z ogromnymi stratami dla wszystkich Klubów startujących w żużlowych rozgrywkach. Istotą każdego sportu są KIBICE. Bez Was nie ma nas. Znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, ale nie zamierzamy się poddać.
Chcemy zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem! Mimo kryzysu gospodarczego, w którym się znaleźliśmy, podejmujemy rękawicę i robimy wszystko, aby nasza drużyna mogła wystartować w sezonie 2020 i wrócić do PGE Ekstraligi. Nie będziemy jednak ukrywać, że brak wpływów z biletów oraz ograniczenie wpłat naszych sponsorów i partnerów biznesowych stanowi dla nas dużą przeszkodę. Wspólnie możemy jednak wygrać ten wyścig, dlatego prosimy Was o wsparcie finansowe. Zawsze #RazemSilniejsi!

Ponadto, aby zatrzymać kibiców myślami przy klubie, działacze wyszli do kibiców z hasłem "budujemy drużynę wszech czasów", ale nie chodziło o ekipę trenera Tomasza Bajerskiego z sezonu 2020, tylko o talię kart, którą po skompletowaniu fani Apatora będą mogli grać patrząc na podobizny żużlowców. Była to jedna z wielu akcji marketingowych przygotowana przez klub, bo oprócz karcianych rozgrywek pojawiła się również aplikacja mobilna, która wystartowała z początkiem rozgrywek. Ponadto w sklepie internetowym Apatora udostępnione zostały nowe produkty na sezon 2020. Władze klubu zapowiadały również zintensyfikowanie działań klubowej telewizji.

Były wicemistrz świata Jarosław Hampel mimo, że doszedł do porozumienia finansowego nie znalazł zatrudnienia w Unii Leszno i z miejsca wiele osób przymierzało wychowanka Polonii Piła do Apatora Toruń, ale Hampel na brak ofert nie mógł narzekać, bowiem umizgi czynili w jego kierunku niemal wszyscy działacze ekstraligowi wśród których najbardziej aktywny był ROW Rybnik oraz Motor Lublin. Ostatecznie niechciany Byk stał się Koziołkiem i marzył o finale ekstraligi Leszno - Lublin. W tej sytuacji Rybnik choć nie zdołał pozyskać Jarosława Hampela i tak dokonał solidnego wzmocnienia, bo na zasadach "gościa" w Rybniku zatrudnienie znalazł Adrian Miedziński, a prezes ROW-u, Krzysztof Mrozek mówił: "Adrian pasuje do naszej koncepcji drużyny. Jest ambitny, waleczny i na pewno będzie stanowił solidne wzmocnienie zespołu". "Miedziak" był trzecim zawodnikiem 1 Ligi, który miał jechać w Ekstralidze jako "gość". Wcześniej na taki ruch zdecydowali się Grzegorz Walasek (TŻ Ostrovia/Falubaz Zielona Góra) oraz Kamil Brzozowski Polonia Bydgoszcz/Stal Gorzów).
Były zawodnik Apatora Robert Sawina pozytywnie oceniał decyzję Adriana: "Rybnik będzie miał kłopot, aby nie być na koniec ligi na ostatnim miejscu, ale nie są bez szans, bo to jest sport. Jestem jednak przekonany, że z ich udziałem będzie wiele wspaniałych, widowiskowych spotkań. Między innymi dlatego, że w składzie mają takich zawodników jak Adrian Miedziński, dla którego prowadzenie „gościa" jest idealny, rozwiazaniem. Dzięki temu Adrian będzie mógł jeździć w Ekstralidze z pozycji zawodnika zupełnie nie obciążonego psychicznie. Według mnie z powodzeniem stać go, aby w Rybniku był liderem drużyny. Myślę, że dla Adrian jeżdżąc w ROW-ie, będzie się trochę tak czuł, jakby jeździł w zawodach indywidualnych. ROW to na co dzień nie jego zespół, nie będzie miał więc wielkiego obciążenia psychicznego. Poza tym będzie miał wielką motywację pokazania, że z poziomu I ligi można być mocnym w PGE Ekstralidze. Jednym słowem widzę same plusy takiego mariażu i wróżę mu naprawdę dobre starty w barwach ROW-u".

 TYDZIEŃ
          Zgodnie z nowym rozporządzeniem Rady Ministrów trybuny podczas meczów piłkarskich i żużlowych będą mogły być wypełnione w maksymalnie 25 procentach. Pod koniec maja premier Mateusz Morawiecki i prezes PZPN Zbigniew Boniek na specjalnie zwołanej konferencji prasowej poinformowali, że od 19 czerwca na meczach PKO Ekstraklasy, Fortuny I ligi, II ligi oraz Totolotek Pucharu Polski ponownie zasiądą kibice. W 12 czerwca oficjalnie zatwierdzono wcześniejsze deklaracje premiera Morawieckiego i prezesa Bońka i zgodnie z nowym rozporządzeniem Rady Ministrów trybuny podczas meczów piłkarskich i żużlowych będą mogły być wypełnione w maksymalnie 25 procentach. Są jednak konkretne wytyczne dla organizatorów. W Dzienniku Ustaw czytamy: "publiczności może być udostępnione co czwarte miejsce na widowni, w rzędach naprzemiennie". Jeśli na stadionie nie będzie wyznaczonych konkretnych miejsc, będzie obowiązywała zasada zachowania dwumetrowego dystansu między poszczególnymi osobami. Ci na terenie obiektu będą musieli poruszać się w maseczce. Ważne zmiany zaszły także w kwestii sprzedaży biletów. Nie będzie prowadzona prowadzona tradycyjna sprzedaż w kasach. Wejściówki będzie można nabyć tylko przez internet.

Czesi jako pierwsi rozegrali oficjalne zawody w dobie pandemii koronawirusa. Pierwsze zawody po przerwie odbyły się 3 czerwca w Pardubicach. Przeprowadzono tam I rundę Pucharu Czech. W zawodach zwyciężył Eduard Krcmar, co na żywo mogło obejrzeć 150 kibiców.
Po Czechach przyszedł czas na ściganie w Niemczech. Choć rozgrywki Bundesligi w sezonie 2020 zostały odwołane, nie oznaczało to całkowitego braku ścigania w Niemczech i  6 czerwca w Miśni odbyły się zawody Wyścig Duchów. W rywalizacji seniorów najlepszy był Ronny Weis. Zawody rozegrano bez udziału publiczności, a częściowo sfinansowano je z otrzymanych darowizn.
20 czerwca z niespełna miesięcznym opóźnieniem, zaplanowano inaugurację ligi norweskiej. W ciągu jednego weekendu zaplanowano dwie rundy ligowe - w Mjosa i Oslo. Do rywalizacji przystąpiły cztery zespoły, w tym jeden złożony wyłącznie z polskich zawodników. Barw Grenland Speedway bronili w sobotę Rafael Evensen, Tomasz Fryza i Rafał Fryza (ojciec i syn).
Wstępnie na 11/12 lipca zaplanowany został start rozgrywek w Rosji, a na tor wyjechały już Wostok Władywostok oraz Mega Łada Togliatti.
W Szwecji odbywają się treningi, ale tamtejsze kluby nie chcą startu rozgrywek bez udziału publiczności. W Bauhaus-Ligan (dawna Elitserien) pierwsze zmagania ligowe zaplanowano na 11 sierpnia.
Wcześniejsze zapowiedzi sugerowały, że liga duńska ruszy z początkiem czerwca. Jednak obostrzenia nie zadowalały władz Metal Speedway League, które postanowiły o starcie rozgrywek tylko i wyłącznie z kibicami. Zatem wciąż nie było wiadomo, kiedy duńska ekstraklasa wróci na tory. Jednak 20 czerwca rozpoczęły się zaś zmagania w niższych klasach rozgrywkowych - pierwszej i drugiej dywizji.
W Wielkiej Brytanii inauguracja ligi została zaplanowana na pierwszą połowę sierpnia.
W Belgii zostały odwołane wszystkie zaplanowane na 2020 rok zawody.
W Holandii organizacja imprez masowych wstrzymana została do 1 września i dopiero po tej dacie można spodziewać się ścigania w tym kraju.
We Francji i Finlandii nie podjęto decyzji o starcie rodzimych lig, ale na sierpień w obu krajach zaplanowano rundy Grand Prix na długim torze.

Dobre wieści w temacie startu Lokomotivu Daugavpils w eWinner 1. Lidze. Premier Morawiecki ogłosił, że w ciągu kilku dni zostaną otwarte granice z Litwą. A że Litwa ma otwarte granice z Łotwą, to oznacza, że znika problem startu Łotyszy w lidze: "Nasze służby pracują nad wypracowaniem odpowiedniego protokołu, a ponieważ Litwa ma otwarte granice z Łotwą i Estonią, to można powiedzieć, że z naszymi trzema przyjaciółmi bałtyckimi granice będą otwarte w ciągu najbliższych kilku dni" powiedział premier Mateusz Morawiecki w rozmowie z "RMF FM". Oznaczało to, że w eWinner 1. Lidze, udział weźmie 8 drużyn. Do tej pory znak zapytania był jedynie przy Lokomotivie, a wszystko przez problem związany z przekraczaniem granicy.

12 czerwca 2020 wystartowały rozgrywki polskiej Ekstraligi. Zatem czas żużlowej izolacji w polskim żużlu można było uznać za zamknięty rozdział.
Kibice w niższych ligach ciągle jednak czekali na start swoich drużyn

 TYDZIEŃ
         
Jak informuje strona speedwaygp.com, po konsultacjach BSI, FIM oraz lokalnych władz, zapadła decyzja o odwołaniu dwóch kolejnych rund cyklu Grand Prix, mających odbyć się w Szwecji odpowiednio 25 lipca w Hallstavik i 15 sierpnia w Malilli. Organizatorzy zaznaczali, że na pierwszym miejscu stawiają zdrowie i bezpieczeństwo kibiców, zawodników oraz personelu. Po GP Cardiff. BSI podkreślało jednak, że ich przedstawiciele są zaangażowani w to, aby udało się wyłonić Indywidualnego Mistrza Świata na żużlu w 2020 roku i intensywnie pracują z FIM nad planem awaryjnym, który ma zapewnić kibicom minimum osiem rund Grand Prix w sezonie 2020.

PZM Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland w sezonie 2020 nie odbędzie się. Turniej planowany na PGE Narodowym na 8 sierpnia, w związku z COVID-19, zostanie rozegrany 15 maja przyszłego roku. Bilety zachowują ważność na 2021 rok!
"Ze względu na bezpieczeństwo kibiców, a także z uwagi na fakt, iż aktualnie nie ma możliwości formalnych na to, aby 8 sierpnia zawody na PGE Narodowym obejrzało ponad 55 tys. widzów, zdecydowaliśmy się, w porozumieniu z Międzynarodową Federacją Motocyklową, BSI oraz operatorem obiektu, PL.2012+, aby wszystkie bilety na tegoroczną imprezę zachowały ważność w 2021 roku. Zawody odbędą się 15 maja. Uważamy, że takie rozwiązanie jest najlepszym wyjściem z sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy, a także w związku z czasem, który jest potrzebny do prawidłowej i profesjonalnej organizacji oraz przygotowania zawodów rangi Mistrzostw Świata. Nie chcemy również doprowadzić do sytuacji, w której zawody na PGE Narodowym mogłoby obejrzeć 25 procent posiadaczy biletów, gdyż pozostałe 75 procent byłoby poszkodowanych" - powiedział Michał Sikora, prezes Polskiego Związku Motorowego.

Zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 12 czerwca, od 19 czerwca trybuny podczas meczów piłkarskich i żużlowych będą mogły być wypełnione w maksymalnie 25 procentach. Fani będą mogli uczestniczyć w spotkaniach w ramach PKO Ekstraklasy, Fortuna I ligi, II ligi, Totolotek Pucharu Polski (piłka nożna) oraz PGE Ekstraligi i eWinner 1. Ligi (żużel). Publiczności zostanie udostępnione co czwarte miejsce na widowni (a w przypadku braku wyznaczonych miejsc na widowni przy zachowaniu odległości 2 m), w rzędach naprzemiennie. Obowiązek udostępniania co czwartego miejsca nie dotyczy widza, który uczestniczy w wydarzeniach: z dzieckiem poniżej 13. roku życia, z osobą z orzeczeniem o niepełnosprawności, osobą z orzeczeniem o stopniu niepełnosprawności, osobą z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego lub osobą, która ze względu na stan zdrowia nie może poruszać się samodzielnie, a także osób wspólnie zamieszkujących lub gospodarujących. Na terenie obiektów kibic zobowiązany jest do zakrywania ust i nosa do czasu zajęcia przez niego miejsca oraz podczas poruszania się na terenie stadionów. W związki z powyższym, podczas II kilejki ekstraligi kibice mogli zasiąść na trybunach, a 1 liga żużlowa wydała odrębny komunikat dla "swoich" kibiców w zakresie obostrzeń epidemicznych.

Od 15 czerwca zawodnicy, trenerzy i wszystkie osoby, które będą pracować podczas spotkań eWinner 1. Ligi, poddali się samoizolacji domowe, która poprzedziła testy na koronawirusa, które z kolei zaplanowano na dzień 30 czerwca i 1 lipca. "Działamy podobnie, jak to miało miejsce w przypadku Ekstraligi. Różnica polega tylko na tym, że zawodnicy zagraniczni nie muszą przechodzić kwarantanny. Samoizolacja domowa, którą przechodzą obecnie wszystkie osoby zgłoszone do związku przez kluby, to nic innego jak ograniczanie kontaktów. Można funkcjonować normalnie, ale apelujemy, żeby wszyscy ograniczali kontakty i zwracali na siebie większą uwagę. Poza tym codziennie każda z osób musi dostarczać do nas formularz oceny medycznej. Testy planujemy na 30 czerwca i 1 lipca. Przebadamy łącznie od 450 do 500 osób. Mam nadzieję, że panujące obecnie rozluźnienie nam nie zaszkodzi. Ekstraliga była o tyle bezpieczniejsza, że wtedy był jeszcze obowiązek kwarantanny i całkowicie inne podejście społeczeństwa do zagrożenia COVID 19 niż jest obecnie. Mam jednak nadzieję, że wszystko będzie w porządku" - mówił Piotr Szymański, przewodniczący GKSŻ.

Po pierwszej kolejce ekstraligi zawodnicy zaczęli skarżyć się na trudności w oddychaniu. Władze żużlowe podjęły jednak decyzję, że nie będzie anulowania obowiązku noszenia maseczek przez zawodników w Ekstralidze, ale pojawił się za to nowy zapis w regulaminie sanitarnym z 15 czerwca, który dawał możliwość stosowania przyłbic. Na ulgi nie mieli co liczyć również astmatycy, bowiem  ich niewydolność oddechowa, mogła co najwyżej skierować ich na wnikliwe badania lekarskie, koordynator sanitarny PZM Piotr Stencel mówił: "Nie ma ryzyka niewydolności oddechowej u sportowców z ważnymi badaniami lekarskimi, zawodników dopuszczonych przez lekarzy medycyny sportowej do uprawiania sportu. Mam takie potwierdzenie u Michała Gacy, chirurga, byłego konsultanta wojewódzkiego do spraw medycyny sportowej. Co więcej, jest on lekarzem odpowiedzialnym za kadrę siatkarek i także tam, poza treningami i zawodami zaleca stosowanie u wszystkich zawodniczek maseczek, mimo przebadania na COVID-19 oraz w przypadku braku możliwości zachowania bezpiecznej odległości od innych osób. Astmatycy? Jeśli tacy naprawdę są wśród żużlowców, to powinni przekazać nam zaświadczenie o rozpoznaniu choroby od pulmonologa oraz wykaz zaleconych leków do leczenia astmy wraz z dawkowaniem. Przypominam, że większość leków stosowanych do leczenia astmy znajduje się liście substancji zabronionych co oznacza, że przyjmowanie ich przez zawodników bez zgody lekarza uznawane jest za doping. Oznacza to również, że każde stosowanie leków przez zawodnika w leczeniu astmy wymaga wypisania przez zawodnika formularza TUE i zgłoszenia tego faktu do Komitetu Wyłączeń dla Celów Terapeutycznych dla zawodników uprawiających sport tylko w Polsce. W przypadku, gdy zawodnik zmienia status z zawodnika klasy krajowej na zawodnika klasy międzynarodowej konieczne jest zatwierdzenie TUE wydanego na szczeblu krajowym przez międzynarodową federację sportową. Oznacza to, że bez zatwierdzenia leków stosowanych przez zawodnika w leczeniu astmy przez odpowiednią komisję dany zawodnik nie może uprawiać sportu. W przeciwnym wypadku przyjmowanie danych leków może stać uznane za doping w sporcie".

 TYDZIEŃ
         

Zapadła ostateczna decyzja w sprawie finał IMŚJ, w którym wystąpić miało zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami dwóch Polaków. Pandemia sprawiła, że FIM wraz z promotorem cyklu, firmą One Sport postanowili o rozegraniu jednodniowych zawodów w terminie przewidzianym pierwotnie dla finałowej rundy w czeskich Pardubicach w dniu 2 października. Komisja FIM i One Sport nominowała 15 zawodników na wniosek ich rodzimych federacji, a dzika karta oraz rezerwy torowe przypaść miały zawodnikmi nominowanemu przez Autoklub Republiki Czeskiej (ACCR) i zatwierdzonym przez komisję FIM U21 - Youth. "Taką decyzję ostatecznie podjęliśmy. Tytuł mistrzowski w kategorii juniorów rozstrzygnie się w finale jednodniowym w Pardubicach. Z nazwisk, które dostaliśmy z federacji piętnastu krajów dokonaliśmy wyboru. Słabszych teoretycznie zawodników zastąpiliśmy lepszymi, aby był to emocjonujący finał" - mówił Armando Castagna.

Polski Związek Motorowy przedstawił nowy kalendarz zawodów żużlowych na sezon 2020. Niemal wszystkie finały imprez rangi mistrzostw Polski zaplanowano na poniedziałek. Ma być to przedłużenie żużlowego weekendu.
Pierwsze zawody miły odbyć się 6 lipca w Gdańsku i miał to być mecz Północ - Południe. Tydzień później zaplanowano indywidualne mistrzostwa 1 Ligi Żużlowej w Bydgoszczy. Indywidualnego mistrza Polski kibice mieli poznać 24 sierpnia w Lesznie, a najlepszego młodzieżowca w kraju wyłonić miał  turniej rozegrany 14 września w Zielonej Górze. Polski Związek Motorowy poinformował także o przeprowadzeniu czterech rund Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów . Zmagania w tym cyklu uwieńczone zostaną finałem 24 września.


Po tym, jak Polska podpisała z Litwą umowę o swobodnym przekraczaniu granic (a Litwa ma otwarte granice z Łotwą i Estonią) wydawało się, że już nic nie stanie na przeszkodzie, by Lokomotiv Daugavpils bez przeszkód wystartował w eWinner 1. Lidze. Tymczasem pojawił się spory problem. Wszystko przez to, że na najnowszej liście (publikowanej co tydzień) krajów, których obywatele w razie przyjazdu na Łotwę objęci są dwutygodniową kwarantanną, Łotysze umieścili Polskę. Powodem jest wzrost zachorowań na koronawirusa w kraju nad Wisłą, w ostatnich dwóch tygodniach. Zatem jeśli Polska nie zniknie z listy, Lokomotiv nie będzie mógł wziąć udziału w eWinner 1 Lidze. Główna Komisja Sportu Żużlowego starała się jednak namówić Łotyszy do wprowadzenia wyjątku, w którym przepisy o kwarantannie nie dotyczyłyby żużlowych klubów. "Mam nadzieję, że z pomocą Lokomotivu uda nam się ten problem rozwiązać jak najszybciej. Działacze łotewskiego klubu mają się zorientować w możliwościach uzyskania zezwolenia do przekraczania granicy ich kraju przez polskie kluby i telewizję bez konieczności odbycia kwarantanny. Zwłaszcza że przecież wszyscy zawodnicy będą przebadani na obecność koronawirusa. To samo dotyczy ekipy telewizyjnej, która także będzie podróżowała na Łotwę, żeby pokazać mecz w telewizji" mówił Piotr Szymański z GKSŻ

Zawodnicy Apatora Toruniu przygotowują się do ligowego startu i odbyli pierwsze treningi na MotoArenie. W próbnych jazda uczestniczyli oprócz zawodników krajowych, m.in. bracia Chris i Jack Holderowie oraz najlepszy zawodnik ubiegłorocznych pierwszoligowych rozgrywek - Wiktor Kułakow. Jednocześnie starszy z Australijskich braci trafił w ramach "gościa" do Sparty Wrocław, która po dwóch fatalnych meczach Daniela Bewleya i Maksa Fricke straciła wiarę w nagłe odrodzenie obu zawodników i postanowiła zatrudnić w roli gościa właśnie byłego mistrza świata. Wrocławianie zastanawiali się, który zawodnik Apatora Toruń może im się przydać najbardziej. Jeszcze kilka tygodni temu blisko drużyny ze Śląska był Wiktor Kułakow, ale ostatecznie władze ekstraligowca nie chciały ryzykować i sięgnęły po zawodnika z największym doświadczeniem, który znał smak walki o medale i w  przeszłości startował na Dolnym Śląsku. Przemysław Termiński skomentował ten ruch tymi oto słowami: "Mogę potwierdzić, że do takiego ruchu faktycznie doszło, a Chris może zadebiutować w nowym zespole już podczas niedzielnego spotkania w Częstochowie. Już wcześniej deklarowaliśmy, że nie będziemy robić żadnych problemów z wypożyczeniem zawodników w roli gościa i chętnie oddamy do PGE Ekstraligi jeszcze trzech pozostałych naszych podopiecznych. Chcemy bowiem, żeby nie tracili kontaktu z najlepszymi, a poza tym zarobili sobie dodatkowe pieniądze w trudnym okresie".
"Gościnny kontrakt" nie był ryzykowny i kosztowny dla Sparty, bo za wypożyczenie Chrisa klub wrocławski miał płacić około 4.000 zł dopiero, gdy zawodnik pojawi się w składzie. Dodatkowo transfer Chrisa Holdera mógł okazać się bardzo ważny w kontekście dobiegającej końca przed Trybunałem Arbitrażowym przy PKOl sprawy dopingowej w której uczestniczył Maksym Drabik. Ostateczna decyzja tego organu miała pojawić się w połowie lipca i było bardzo prawdopodobne, że 22-latek zostanie zawieszony przez POLADA za złamanie przepisów antydopingowych i zastosowanie wlewki witaminowej przed zeszłorocznym finałem Ekstraligi. W razie dyskwalifikacji, Chris Holder miał być naturalnym następcą.

Pojawiły się kolejne ustalenia w sprawie startu 2 Ligi Żużlowej. Wcześniej działacze pozyskali Motowizję, kóra miała pokazać wszystkie wszystkie spotkania 2. Ligi Żużlowej w sezonie 2020. Rozgrywki miały wystartować 31 lipca, a Kluby postanowiły, że przystąpią do rywalizacji, ale bez rundy finałowej. "Wcześniej ruszyła PGE Ekstraliga, więc jesteśmy mądrzejsi o te doświadczenia. Będziemy jeździć cały weekend. Od piątku do niedzieli. Wszystkie decyzje były podejmowane w porozumieniu z nową telewizją. Trzy kluby drugoligowe były za rozegraniem rundy finałowej, a trzy przeciwko. Skoro nie ma większości, to podjęliśmy decyzję, że w sezonie 2020 runda finałowa nie zostanie rozegrana" - mówił Piotr Szymański, przewodniczący GKSŻ.

 TYDZIEŃ
         

W miesiąc po tym jak laboratorium INVICTA przeprowadziło testy na COVID-19 w Ekstralidze i wszystkie próbki okazały się negatywne. Przyszedł czas na badania w 1 Lidze. Zawodnicy, trenerzy, mechanicy i działacze klubów eWinner 1. Ligi w ostatnim czasie musieli ograniczyć kontakty z innymi ludźmi do absolutnego minimum, a także bacznie obserwować swój stan zdrowia. Każda wyznaczona osoba wypełniała też formularz oceny medycznej. Jeszcze bardziej restrykcyjne zasady obowiązywały przez ostatnie pięć dni, bowiem tyle wynosi okres wylęgania choroby, więc władze żużlowe apelowały o zaprzestanie jakichkolwiek aktywności poza miejscem zamieszkania. Po okresie samoizolacji można było podejść do testów na koronawirusa. Był to ostatni etap przed startem ligowym. Badaniu poddano około 500 osób. Testy przeprowadzono w pięciu żużlowych miastach. W Łodzi, Gdańsku, Tarnowie, Ostrowie Wielkopolskim i Toruniu. Badane osoby musiały zastosować się do kilku zaleceń. A mianowicie - trzy godziny wcześniej nie mogły spożywać żadnego posiłku. Przed badaniem zabronione było tez mycie zębów, stosowanie płynów do płukania jamy ustnej, tabletek do ssania na gardło i gum do żucia. Nie można było przepłukiwać ani wydmuchiwać nosa. Wyniki ogłoszono po kilku dnia i okazało się, że wszystkie przebadane osoby były zdrowe, co oznaczało, że rozgrywki mogły wystartować bez żadnych przeszkód.

Po Adrianie Miedzińskim i Chrisie Holderze, również Jack Holder znalazł zatrudnienie w ekstralidze. Klubem który zdecydował się na w usługi Australijczyka była Stal Gorzów, która w najgorszy z możliwych sposobów rozpoczęła sezon w Ekstralidze. "Żółto-niebiescy" po trzech pierwszych kolejkach znajdowali się na ostatnim miejscu w tabeli z zerowym dorobkiem punktowym. Włodarze klubu dokonali więc bardzo solidnego wzmocnienia, bowiem forma Nielsa Kristiana Iversena i Szymona Woźniaka, była daleka od oczekiwanej i nikt w klubie nie chciał czekać na przebudzenie zakontraktowanych przed sezonem jeźdźców, bo sezon 2020 był bardzo krótki i intensywny. Co ciekawe gorzowianie sondowali też Wiktora Kułakowa, jednak Rosjanin, który był objawieniem poprzedniego sezonu w pierwszej lidze, wolał skupić się na jeździe w barwach Apatora Toruń i dopiero po pierwszym meczu miał zdecydować, czy będzie gotowy łączyć starty w dwóch rozgrywkach. Stąd stalowi działacze skierowali swoje kroki do młodszego z braci Holderów.

30 czerwca FIM odwołało zawody w Teterow i Togliatti. Do tych miast zmagania najlepszych zawodników również miały powrócić w 2021 roku. Niestety również zaplanowany na 1 sierpnia turniej o Grand Prix Polski we Wrocławiu zostaje odwołany. Decyzja została podjęta po wspólnych konsultacjach z udziałem FIM, BSI, Sparty Wrocław oraz lokalnych władz. Zawody jednak podobnie jak te u polskich sąsiadów, nie zostały odwołane, a przesunięte na 31 lipca 2021 roku. Organizatorzy poinformowali, że zakupione bilety zachowują swoją ważność. W kalendarzu cyklu pozostały tylko trzy turnieje - w Vojens (12 września), Pradze (19 września) oraz Toruniu (3 października), ale nie wiadomo było, jak będzie ostatecznie wyglądał terminarz Grand Prix w 2020 roku.

 TYDZIEŃ
         

Ruszają rozgrywki eWinner 1 ligi i wszyscy patrzą na Apator Toruń. Potentata, który przed sobą ma jeden cel - awans. Anioły z Torunia to drużyna, która jeszcze do ubiegłego roku mogła pochwalić się tym, że jako jedyna w Polsce nigdy nie spadła z najwyższej klasy rozgrywkowej. To były już jednak tylko wspomnienia, bo Apator natychmiast po nieudanych rozgrywkach AD 2019 zaczynał pisać nowy rozdział w historii klubu. Powrót do historycznej nazwy drużyny, budowa silnej jak na pierwszoligowe realia kadry oraz ściągnięcie nazwisk kojarzonych z Toruniem - Adriana Miedzińskiego i trenera Tomasza Bajerskiego miały być wsparciem dla ostatecznego sukcesu.
Apator był głównym faworytem eWinner 1 ligi. Mówiło się, że awans tego zespołu to 100% pewnik. Słychać było również nie bezpodstawne głosy, że pierwszoligowiec lepiej poradziłby sobie w Ekstralidze od ROW-u Rybnik. A że było w tym sporo prawdy świadczył fakt, że pół ekstralig chciało zakontraktować zawodników Tomasza Bajerskiego. Tak jak napisano powyżej jeszcze przed startem rozgrywek na niższych poziomach rywalizacji Jack Holder stał się wsparciem jako gość dla Stali Gorzów, jego brat Chris znalazł miejsce w Sparcie Wrocław, a Adrian Miedziński pomagał beniaminkowi z Rybnika. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że zawodnicy ci wnieśli naprawdę dużą wartość do drużyn startujących na najwyższym poziomie żużlowej rywalizacji. Zatrudnienia nie znalazł tylko czwarty z toruńskich liderów Wiktor Kułakow, któy konsekwentnie odmawiał zainteresowanym klubom, bo chciał pościgać się najpierw w barach Aniołów, a później oczekiwał co jazdy przynajmniej w dwóch biegach.
Nic więc dziwnego, że Apatora stały najwyżej pośród wszystkich drużyn na ekstraligowym zapleczu. Jednak w Toruniu każdy wiedział, że awans trzeba wywalczyć na torze, a balonik pod tytułem "Ekstraliga" był mocno pompowany przez media, które nie miały o czym pisać podczas pandemicznej izolacji. Nie skrywano jednak swoich ambicji, bowiem z drugiej strony drużyna musiała być gotowa na wielką presję i oczekiwania, aby ewentualne sportowe porażki były dla niej bardzo bolesne. Nie trudno było bowiem się domyślać, że każdy będzie chciał mieć na swoim koncie zwycięstwo z gwiazdorskim Apatorem. Trener Bajreski zapewniał jednak, że nie liczą się pojedyncze mecze, a cały sezon w którym drużyna musi trzymać równą formę, a jeśli do sukcesie na koniec rundy zasadniczej o ewentualnym awansie decydować będzie dwumecz finałowy, należy mieć również dużo szczęścia i pesymistyczne scenariusze odłożyć na bok.
Zatem po okresie izolacji w trudnym i dziwnym czasie, Apator zaczynał swoją drogę powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej w najlepszej żużlowej lidze świata i wszystkie oczy zwrócone były na Toruń.

Z uwagi na przesunięty start rozgrywek, zmianie musiał ulec również terminarz. Torunianie mieli zainaugurować rozgrywki na torze w Gnieźnie, jednak po zmianie inauguracja miała być w Toruniu, ale rywal Aniołów się nie zmienił.
Gniezno ostatnie
pojedynki
Liczba
meczów
bez roku 2020
Dom Wyjazd Razem
Zw Rem Por Zw Rem Por Zw Rem Por
2013 rok
Ekstraliga
(44:46 - 62:28)
52 21 1 4 11 - 15 32 1 19
Mecz z gnieźnianami, otwierał nowy rozdział w toruńskiej historii żużlowej. Był to rozdział pod tytułem pierwszy historyczny spadek i walka o powrót na salony. O spadku torunian można przeczytać wile w roczniku 2019, ale i tak trudno zrozumieć, jak tak silny przez długie lata ośrodek mógł notować z roku na rok regres i to praktycznie na każdej płaszczyźnie sportowej i organizacyjnej, by na koniec z hukiem pożegnać się z najwyższą klasą rozgrywkową.

Po raz ostatni na zapleczu najwyższej ligi klub z Torunia startował w 1975 roku. Trudno wymagać, by w składach drużyn, które w sobotni wieczór zmierzą się na Motoarenie, był ktoś, kto był już wtedy na świecie. Ba, najstarszy z całej szesnastki pojawił się na nim dopiero dekadę później. Urodził się za to wtedy nowy szkoleniowiec gospodarzy - Tomasz Bajerski. Miał zaledwie kilka tygodni, gdy żużlowcy z Grodu Kopernika kończyli tamten sezon, a potem okazało się, że na kolejne 44 zakotwiczą na najwyższym ligowym poziomie. Konotacji dotyczących tej osoby nie brakuje, bo przecież Bajerski to były jeździec Aniołów. Wielokrotny medalista Drużynowych Mistrzostw Polski, w tym złoty z 2001 roku. Jeden z największych, jeśli nie największy talent, jaki kiedykolwiek widział żużlowy Toruń. To też ten, który pamięta schyłek czasów, w których jego macierzysty klub ścigał się pod szyldem Apatora. Rok po jego odejściu, zespół ostatni raz jeździł pod taką właśnie nazwą, by po piętnastu latach legendarne słowo wróciło na szyld toruńskiego żużla. Wrócił też Bajerski w roli trenera i w roku 2020 miał do dyspozycji drużynę, na którą z wielu powodów będzie patrzyła cała żużlowa Polska i zadawała sobie pytanie czy   Apator Toruń po roku wróci do elity? Gospodarzom sobotniego pojedynku z pewnością przyświeca taki cel. W teorii byli najsilniejsi, w końcu zawodnicy, jakimi dysponował Bajerski, robili wrażenie nawet na tych wybrednych. Tyle, że nazwiska nigdy nie jeździły i zadaniem nowego trenera było utrzymywać wśród podopiecznych odpowiednio dużo pokory, której w sobie miał na pewno sporo mówiąc: "To nadal jest mój klub, w którym się wychowałem i spędziłem najlepsze chwile mojej kariery. Przez ostatnie lata nic się nie zmieniło pod tym względem. Razem z chłopakami ustalimy twarde zasady, według których będziemy współpracować. Naszym celem jest jeździć i wygrywać. Nie gwarantuję, że będziemy niepokonani i wygramy wszystko od początku do końca, ale na każdy mecz pojedziemy w stu procentach skoncentrowani".
Obie drużyny przed sezonem dokonały zmian w składach. Jeśli chodzi o ekipę toruńską, było to niemal nieuniknione, trudno bowiem sobie wyobrazić Jasona Doyle’a w pierwszoligowych zmaganiach. Do Aniołów przybyli m.in. rewelacja poprzednich rozgrywek na zapleczu ekstraligi Wiktor Kułakow, ściągnięty z Łodzi Tobiasz Musielak oraz powracający na stare śmieci Adrian Miedziński. Jeśli dołożymy do tego zestawienia braci Holderów, to rysuje się obraz bardzo mocnej ekipy. Goście z Gniezna przed sezonem wzmocnili się przede wszystkim Timo Lahtim, który przed inauguracją 1 ligi, miał już okazję jeździć w Toruniu rywalizując w SEC. Wypadł okazale, zdobywając przy silnej stawce 8 punktów i wsparty m.in. Juricą Pavlicem i byłym zawodnikiem Aniołów (lata 2014-2015) Oskarem Fajferem miał prowadzić ekipę z Grodu Lecha do sukcesów.
Dla kronikarskiego porządku należy dodać, ze dla klubu z Gniezna była to druga wizyta na Motoarenie w historii. Pierwszy raz miał miejsce w 2013 roku w Ekstralidze. Unibax nie wówczas miał litości dla Startu i wygrał aż 62:28. W składach obu zespołów - dokładnie tak w roku 2020 - widnieli: Chris Holder, Adrian Miedziński (obydwaj byli wtedy niepokonani - 16+2) i wspomniany wyżej Fajfer (5+1). Niestety dla przyjezdnych, toruńska lekcja żużla na Motoarenie ponownie była bolesna, bowiem ekipa z Grodu Kopernika wygrała w hicie I ligi 55:35.
Pierwszy bieg, pierwszego starcia, w pierwszej lidze rozbudził apetyty wśród kibiców Startu Gniezno. Timo Lahti mając w pamięci jazdę w rundzie SEC, pewnie pomknął po trzy punkty. Jedynkę dowiózł do mety Oskar Fajfer, dzięki czemu goście wygrali 4:2.
Jednak w kolejnych biegach dominacja Apatora była niepodważalna a wycięstwo gospodarzy nie było zagrożone ani przez chwilę. Apator przypieczętował wygraną w meczu w trzynastym biegu, by ostatecznie odprawić gości z dwudziestoma punktami ujemnym (55:35).

Historycznie należy również wspomnieć, że mecz  1 ligi przeciwko rywalowi z Gniezna był dla klubu z Torunia swoistym jubileuszem. Oto bowiem po raz 100 miejscowy zespół wystartował w spotkaniu w ramach zmagań ligowych na powstałej w 2009 roku Motoarenie, kiedy to ówczesny drużynowy mistrz Polski podejmował przy nadkomplecie publiczności wicemistrza z Leszna, pokonując go 48:42.
Przez dekadę na obiekcie, którego patronem jest Marian Rose, jeździła tylko krajowa elita i wyjątkowo raz przyjechał na niego rywal z pierwszej ligi. W 2017 roku Anioły walczyły bowiem w barażu o utrzymanie z przedstawicielem niższej klasy - Wybrzeżem Gdańsk.
Indywidualnie zawodnikiem, który mógł powiedzieć najwięcej na temat jazdy na Motoarenie, był Chris Holder, który był jedynym jeźdźcem, który reprezentował klub z Grodu Kopernika nieprzerwanie od momentu przeprowadzki na nową arenę. Holder miał za sobą 93 mecze i ponad 900 punktów i jeżeli Apator w awansuje do finału 1 ligi, a on sam będzie skuteczny, istnieje spora szansa na to, że trzydziestodwulatek odjedzie 100 spotkań i zdobędzie 1000 punktów.
Ze 100 meczów gospodarze wygrali 79 W ostatnich latach bilans uległ znacznemu pogorszeniu, bo miejscowi słabo spisywali się w Ekstralidze - przede wszystkim w latach 2017 i 2019, kiedy to przegrali po aż 5 starć. Wcześniej przez lata wygrywać przyjezdnym było na toruńskim terenie piekielnie ciężko. Niektórym klubom nigdy się to nie udało.
Trzykrotnie zdarzało się, by w całym sezonie żółto-niebiesko-biali nie zaznali goryczy porażki, a są duże szanse, by czwarty raz miał miejsce w 2020 roku.

Statystyki toruńskiej MotoAreny i zawodników po 100 meczach ligowych na stadionie im. Mariana Rosego:
Bilans wszystkich meczów: 79 zwycięstw - 3 remisy - 18 porażek
Punkty biegowe: 5020:3905 (+1115)
Liczba meczów: 98/Ekstraliga + 1/baraż o Ekstraligę + 1/1liga
Drużyny gości rywalizujące na MA: 13
Drużyny gości które wygrały na MA: 8 (Częstochowa, Grudziądz, Gorzów, Leszno, Lublin, Tarnów, Wrocław, Zielona Góra)
Drużyny gości bez wygranej na MA: 5 (Bydgoszcz, Gdańsk, Gniezno, Rybnik, Rzeszów)
Najwięcej pojedynków: 15 (Zielona Góra)
Najwyższe zwycięstwo: 74:16 (Gdańsk 2014)
Najwyższa porażka: 37:53 (Leszno 2018 i Lublin 2019)
Najwięcej meczów: 930 Chris Holder
Najwięcej biegów: 466 Chris Holder
Najwięcej zdobytych punktów: 928 Chris Holder
Najwięcej wygranych biegów: 189 Chris Holder
Najlepszy występ indywidualny: 18 pkt Adrian Miedziński mecz z Rzeszowem w roku 2013
Sezony bez ligowej porażki: 2011, 2014, 2016

Niestety po meczu przypomniała o sobie pandemia koronawirusa. Mimo, że w Polsce wystartowały dwa poziomy ligowe rozgrywki toczyły się cały czas w reżimie sanitarnym. Efektem tego były ciągłe badania na obecność wirusa i po meczu ROWu Rybnik z Unią Leszno okazało się, że jedna z osób przebywających w parku maszyn posiada pozytywny wynik testu COVID-19. Pokłosiem meczu w Rybniku było odwołanie trzeciej rundy SEC w Gnieźnie, bowiem w stawce gnieźnieńskich zawodów znajdowali się między innymi zawodnicy biorący udział w piątkowym feralnym spotkaniu: Robert Lambert, Kacper Woryna, Vaclav Milik i Bartosz Smektała.
Ekstraliga wprowadziła na tę okoliczność procedury kryzysowe, które dotyczyły uczestników meczu 5 rundy Ekstraligi pomiędzy ROW Rybnik - Unia Leszno z 10 lipca, mówiące o:
- przełożeniu meczów 6 rundy Ekstraligi
- wprowadzeniu obowiązkowej domowej izolacji od dnia 14 lipca dla wszystkich zawodników ROW Rybnik i Unii Leszno wraz z mechanikami zawodników i sztabami szkoleniowymi oraz wszystkich osób funkcyjnych przebywających w parku maszyn
- zakazu wszelkiej aktywności sportowej dla zawodników uczestniczących w meczu ROW Rybnik -Unia Leszno
- przeprowadzeniu testów genetycznych na obecność koronawirusa dla wszystkich zawodników ROW Rybnik i Unii Leszno wraz z mechanikami i sztabami szkoleniowymi oraz osobami funkcyjnymi przebywającymi w parku maszyn
- Po uzyskaniu negatywnych wyników testów, drużyny ROW Rybnik i Unia Leszno mogły wrócić do normalnego rytmu sezonu 2020 w Ekstralidze.
Dodatkowo na bazie zaistniałej sytuacji w przyszłości ekstraliga postanowiła obowiązkowe testy genetyczne przeprowadzane co dwa tygodnie, którym poddane będą wszystkie osoby, przebywające w parku maszyn w czasie meczów Ekstraligi, a więc nie tylko zawodnicy, mechanicy i sztaby szkoleniowe, ale również wszystkie osoby funkcyjne, w tym oczywiście sędziowie i komisarze torów. Speedway Ekstraliga pokryje koszty badań sędziów i komisarzy torów, ale za badania zawodników, mechaników i obsługi meczów zapłacą już kluby. Dodatkowe testy genetyczne musieli przechodzić również wszyscy zawodnicy, a także mechanicy, którzy zdecydują się wyjechać z Polski zarówno w celach prywatnych, jak również związanych z występami i pracą w innych zawodach żużlowych poza granicami Polski. Brak wykonania testu po powrocie do Polski, będzie skutkował automatycznym niedopuszczeniem zawodnika lub mechanika do udziału w zawodach w Ekstralidze.
Te obostrzenia miały ogromne znaczenie dla Apatora Toruń, bowiem w roli gościa w barwach ROW startował Adrian Miedziński, a Tomasz Bajerski był komentatorem TV tego spotkania. Zatem obaj także musieli poddać się badaniom, a to oznaczało, że w Tarnowie toruńska drużyna miała jechać bez jednego ze swoich czołowych zawodników oraz bez trenera. W Toruniu z miejsca zaczęto czynić starania o przełożenie tego meczu, jednak Główna Komisja Sportu Żużlowego, która nadzoruje rozgrywki, postanowiła wykonać badania żużlowca i jego teamu już po feralnym meczu, a ponieważ badanie dotyczyło dwóch osób, wyniki miały były znane tego samego dnia. Na szczęście "Miedziak" i "Bajer" byli zdrowi. Gdyby jednak tak nie było, to wówczas odwołana zostałaby cała kolejka żużlowa w pierwszej lidze.
Oto co mówił o całej sytuacji Adrian Miedziński: "Nie będę całej tej sytuacji szerzej komentował, ponieważ już zostało to zbyt mocno rozdmuchane. Przepisy są takie, że musimy przejść ponowne testy na obecność wirusa i tyle. Jeżeli testy wyjdą negatywne, a myślę, że tak będzie, to powinniśmy wrócić do normalnych rozgrywek. Wszyscy potencjalnie narażeni, ze mną na czele, przejdą testy i wtedy zobaczymy. Moim zdaniem prawdopodobieństwo, że któryś z nas - zawodników mógł się zarazić jest praktycznie znikome, ponieważ ani ja, ani pozostali nie mieliśmy bezpośredniego kontaktu z osobą, u której wykryto wirusa. Nikt nie ma również objawów, które mogłyby wskazywać na jakiekolwiek ryzyko. Przepisy są jednak takie, że trzeba to dokładnie sprawdzić, aby wyeliminować zagrożenie i móc kontynuować sezon, zarówno w Ekstralidze, jak i 1 lidze
Z kolei Tomasz Bajerski nie czuł zagrożenia i komentował swój stan zdrowia: "Czuję się rewelacyjnie, naprawdę na nic nie narzekam. W moim przypadku to czysta formalność. Wiem co robię i gdzie chodzę. Nie ma tematu. Głównie przebywam w domu lub na stadionie. Dużo trenujemy z młodzieżą oraz pozostałymi zawodnikami"

Tarnów ostatnie
pojedynki
Liczba
meczów
bez roku 2020
Dom Wyjazd Razem
Zw Rem Por Zw Rem Por Zw Rem Por
2018 rok
ekstraliga
(39:51 - 51:39)
80 33 2 5 9 4 27 42 6 32
Przed drugą kolejką spotkań, zanim opanowano przeciwności związane z koronawirusem, media kreowały niczym uzasadnione spekulacje i zadawały pytanie czy bracia Holderowie wystartują w brawach Apatora czy może zdecydują się na start w swoich ekstraligowych klubach jako goście. Było to absurdalne pytanie, tak samo jak absurdalny był przepis o instytucji "gościa" wprowadzony przez żużlową centralę. Zawodnicy z niższych lig mogą zasilać szeregi klubów z wyższych. W Ekstralidze furorę robili jeźdźcy z Aniołem na piersi, a zwłaszcza Jack i Chris Holderowie. Australijczycy spisywali się rewelacyjnie i ich ekstraligowe kluby chciały, zawodnicy aby na stałe weszli do ich składów, bo tych, których zastępowali byli bez formy. Jack Holder związał się ze Stalą Gorzów i m.in. ratował honor tej drużyny w Zielonej Górze, a Chris Holder z miejsca został podstawowym zawodnikiem Sparty Wrocław.
19 lipca bracia nie mogli jednak jeździć w Ekstralidze przeciwko sobie, bo tego samego dnia zaplanowano spotkanie Unii Tarnów - Apatora Toruń. Obie drużyny z najwyższej klasy rozgrywkowej próbowali nawet przełożyć mecz w ramach 1 LŻ, jednak Główna Komisja Sportu Żużlowego z miejsca rozwiała wątpliwości i wyjaśniła, że nie ma możliwości, aby spotkanie Unia - Apator z uwagi na to, aby mogli pojechać "goście" z Ekstraligi rozegrano w innym terminie. Wyraźnie też podkreślono, że bracia Holderowie są zawodnikami klubu pierwszoligowego i jakiekolwiek próby dostosowywania się pod mecz Ekstraligi skończy się fiaskiem. W środowisku coraz powszechniejsze były opinie, że kluby zagalopowały się w korzystaniu z "gości". I było w tym sporo prawdy, bowiem "gość" miał być "deską ratunkową" na wypadek, gdyby jakiś zawodnik nie mógł przyjechać do Polski, albo zachoruje na COVID-19. Jednak jak to w Polsce bywa, zaraz ruszył rynek "gości" i kluby zaczęły się zbroić zawodnikami, którzy byli w formie w niższych ligach.
Przemysław Termiński z uśmiechem podchodził do całego zamieszania i komentował: "Nikt do mnie w tej sprawie nie dzwonił i bardzo dobrze, bo nawet nie rozważamy takiej możliwości. Nie ma pieniędzy, które skłoniłyby mnie do puszczenia drużyny do Tarnowa bez jednego z liderów, a tym bardziej bez dwóch. Walczymy o awans i musimy jeździć w najmocniejszym składzie".
I w słowach tych było wiele prawdy, bo bez braci Holderów, torunianie mieli by bardzo małe szanse na zwycięstwo na trudnym terenie. W klubie doskonale zdają sobie sprawę, że jeśli I liga zakończy się po fazie zasadniczej, to każdy mecz może okazać się kluczowy. Można było co prawda dać szansę zawodnikom rezerwowym i w składzie pojawiliby się Petr Chlupac i Paweł Hlib, ale mała liczba startów obu riderów nie dawała podstaw do wyciągnięcia daleko idących wniosków odnośnie ich formy. W odwodzie pozostawał jeszcze Ryan Douglas, ale Australijczyk przebywał w swojej ojczyźnie i nie było możliwości, by dotarł na spotkanie w Tarnowie. Jednak nawet on nie byłby w stanie zapewnić zdobyczy dla toruńskiego klubu, takiej jaką gwarantował ktoś z dwójki Holder Brothers.
Toruńscy włodarze nie zamykali się jednak na wypożyczenia swoich jeźdźców do ekstraligi. Wiedzieli bowiem, że po ewentualnym awansie zdobyte doświadczenie będzie procentowało z nawiązką. Dodatkowo starty Aniołów dawały ogląd tego jak zawodnicy radzą sobie na wyższym poziomie, a to była bezcenna wiedza, przy budowaniu składu na rok 2021. Nikogo zatem nie zaskoczyło, gdy Adam Krużyński po tym jak Stal Gorzów skompromitowała się w derbach ziemi lubuskiej, zaproponował gorzowianom wypożyczenie Wiktora Kułakowa: "Patrząc na obecną sytuację gorzowian i dyspozycję zawodników, brałbym oprócz Jacka Holdera, jeszcze Wiktora Kułakowa. On by im się przydał. Jest sprzętowo świetnie przygotowany. Mógłby być solidnym zawodnikiem drugiej linii. Takim na 8 punktów".

Gdy opanowano wszystkie przeciwności związane z terminem rozegrania spotkania, drużyny przystąpiły do sportowej rywalizacji.
Oba zespoły awizowały swoje najsilniejsze zestawienia. Po stronie toruńskiej były zatem 4 seniorskie armaty strzelające dziesięcioma punktami w meczu oraz aklimatyzujący się w drużynie Tobiasz Musielak z gwarancją co najmniej siedmiu trafień. W przeciwieństwie do Unii Tarnów zdecydowanie słabiej w Apatorze wypadała formacja juniorska. Wśród "Jaskółek" wysoko w pierwszej kolejce wzleciał bowiem Mateusz Cierniak, który mimo siedemnastu lat był ojcem zwycięstwa na torze w Gdańsku. Występem tym pokazał, że po przewie zimowej może jak równy z równym walczyć nie tylko z juniorami, ale także seniorami. W spotkaniu z  Apatorem Toruń miał odegrać kluczową rolę, a na pewno miał dominować nad młodzieżą z Torunia. Cierniak miał być też łatającym dziury w drużynie, gdyby któryś z seniorów miał słabszy dzień. Oczywiście doskonały junior sprawy nie załatwiał. Tarnowscy seniorzy również musieli zrobić swoje, zwłaszcza, że Apator miał w swojej drużynie zawodników, którzy lubili jeździć w Tarnowie. Szczególnie Wiktor Kułakow, który jeszcze rok temu ścigał się dla Unii. Wiedza Rosjanina była bezcenna dla jego kolegów, bo wystarczy przypomnieć, że żużlowiec przed rokiem w meczach na własnym torze ocierał się o doskonałość. Apator był faworytem, bo po prostu przemawiały za tym nazwiska. Należało jednak pamiętać, że o ile Kułakow świetnie zna miejscowy tor, o tyle dla pozostałych może on stanowić zagadkę. I to nawet po ewentualnych konsultacjach z Rosjaninem. Każdy ma bowiem inny sprzęt i stosuje inne ustawienia.
Ostatecznie Apator nie dał szans gospodarzom i podobnie jak przed tygodniem dał rywalowi srogą lekcję. Unię należało docenić po jej wyczynie w Gdańsku, ale przewaga Aniołów nie podlegała w zasadzie żadnej dyskusji. Faworyt był lepszy w każdym elemencie żużlowego abecadła i nie miał zamiaru spoczywać na laurach po kolejnych wygranych biegach. Biła po oczach przewaga w startach, które przyjezdni raz po raz wygrywali i w sumie zespół Aniołów, aż siedmiokrotnie wygrywał 5:1.
Wynik 57:33 był bolesnym wymiarem kary dla Jaskółek.
Goście w Tarnowie zaprezentowali się niemal bezbłędnie, o czym świadczą zera po stronie torunian. Przywieźli ich zaledwie pięć, z czego trzy zanotowali juniorzy. Anioły po wygranych startach najczęściej dowozili swoje pozycje. W formacji seniorskiej Tomasza Bajerskiego próżno szukać słabych punków. Patrząc zaś na zdobycze juniorów, w tej kwestii jest co poprawiać. Młodzieżowcy   Apatora zdobyli tylko 2 punkty, co z pewnością nie jest satysfakcjonującym wynikiem. Co istotne, aż 10 punktów i 2 bonusy zdobył juniorski duet Jaskółek, co jednak nie przełożyło się na sukces drużyny. Patrząc na indywidualne zdobycze zawodników widać, że "Jaskółki" nie znalazły sposobu na Jacka Holdera. Indywidualny wicemistrz Australii wywalczył w Mościcach płatny komplet punktów - pierwszy w karierze w Polsce. Po stronie miejscowych na pochwałę zasłużył walczący Gruchalski. Niespełna 22-latek dawał z siebie wszystko i łącznie zdobył 7 punktów z bonusem, choć ma prawo żałować taśmy w ostatniej próbie. Duży zawód sprawił Ljung.
Przed meczem zwracano uwagę na dużą, a może wręcz kolosalną stawkę tego spotkania. Większa presja ciążyła na torunianach, którzy są bardzo zdeterminowani, żeby szybko wrócić do elity. Ewentualna wysoka porażka w starciu z Tarnowem, biorąc pod uwagę ryzyko, że w tym roku nie zostanie rozegrana faza play-off, mogłaby się okazać brzemienna w skutkach i zniweczyć toruńskie marzenia o awansie do Ekstraligi. Tak wyraźne zwycięstwo nad Unią, to dla torunian scenariusz wymarzony. Nikt nie miał już wątpliwości co do możliwości zespołu na poziomie zaplecza elity, ale to stwarzało dodatkową presję, bo do każdego kolejnego meczu w sezonie 2020 zawodnicy Apatora mieli przystępować w roli faworyta.

O ile w Polsce dwa poziomy ligowych rozgrywek rozkręcały się na dobre, a druga liga sposobiła się do pierwszej kolejki spotkań, należało ciągle pamiętać, że na świecie szalał groźny wirus, który spowodował całkowite odwołanie rywalizacji ligowej w Anglii, zarówno w ramach Premiership jak i Championship. Decyzja ta nie była zaskakująca, bowiem w środowisku mówiło się o niej już od dłuższego czasu, ale mogła okazać się gwoździem do trumny brytyjskiego żużla. Tamtejsze kluby od lat zmagały się z wieloma kłopotami, a rok absencji ligowej mógł doprowadzić nawet do upadku części z nich. I mimo, że rozgrywki ligowe na wyspach brytyjskich, nie miały już takiego prestiżu jak dwie dekady temu, to zawirowania te mogły odbić się rykoszetem na polskim żużlu, szczególnie tym w niższych ligach.

Na szczęście z BSI napłynęły konkretne informacje w sprawie Grand Prix w roku 2020 i ustalono, że mistrz świata zostanie wyłoniony w ośmiu rundach. Żużlowcy mieli rywalizować w trzech krajach. Złożony z czterech podwójnych turniejów (rozgrywanych dzień po dniu - piątek/sobota) cykl miał wystartować w Polsce na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Później rywalizacja miała przenieść się do duńskiego Vojens, a następnie do czeskiej Pragi, by w październiku na toruńskiej MotoArenie, BSI pod swoim szyldem po raz ostatni uhonorowało mistrza świata, bowiem brytyjski promotor utracił bowiem prawa do organizacji Grand Prix po roku 2020, na rzecz toruńskiego promotora speedwaya - firmy OneSport.

Kibice jednak czekali na trzecią kolejkę spotkań w ramach 1 ligi i nic dziwnego, bowiem każdy dostrzegał różnicę klas pomiędzy ekstraligą, a pierwszą ligą, ale to w pierwszej lidze mecze byy bardziej emocjonujące.
Najtrafniej całą sytuację skomentował na portalu społecznościowym znamienity redaktor z Gorzowa Robert Borowy "PGEE - najdroższa liga świata, eWinner 1 LŻ - najciekawsza liga świata"
Łódź ostatnie
pojedynki
Liczba
meczów
bez roku 2020
Dom Wyjazd Razem
Zw Rem Por Zw Rem Por Zw Rem Por
1975 rok
I liga
(56:20 - 48:30)
26 10 1 2 7 - 6 17 1 8
A trzecia odsłona pierwszoligowych rozgrywek Anioły podejmowały od lat pukającego do bram ekstraligi Orła Łódź. Drużyna pod wodzą Witolda Skrzydlewskiego na przestrzeni lat uchodzi za faworyta rozgrywek, walczy w barażach, ale nigdy nie zdołała awansować do najwyższej ligi. Łodzianom zawsze brakowało postawienia kropki nad "i". Co prawda właściciel klubu studził przed każdym sezonem nastroje, ale wiadomo było, że to kokieteria, bowiem co roku budował skład w którym odkrywał zawodników wcześniej niedostrzeganych, a infrastruktura w postaci nowego stadionu, która stała się jego batalią z władzami miejskimi świadczyła o tym, że ambicje Skrzydlewskiego sięgają znacznie wyżej niż tylko ekstraligowego zaplecza.
Żeby jednak wyrwać się z pierwszoligowej przeciętności należało walczyć z pretendentami do awansu jak równy z równym i potyczka z Aniołami, miała być swoistego rodzaju testem dla łodzian, którzy po raz ostatni ścigali się w Toruniu w 1975 roku w ramach ówczesnej drugiej ligi. Zatem spotkanie na MotoArenie było spotkaniem po 44 latach w zupełnie innej rzeczywistości sportowej. Niestety istniały poważne przesłanki mówiące o tym, że wizyta ta nie zakończy się dla gości zbyt szczęśliwie. Gospodarze byli faworytem do awansu do Ekstraligi i potwierdzili to dobitnie w dwóch dotychczasowych meczach. Szczególnie występ Aniołów w Tarnowie, robił wrażenie na pozostałych zespołach. Unia została wprost rozbita. Orzeł natomiast po emocjonującym boju przegrał w Bydgoszczy z Polonią (43:47) i czuł po tym meczu spory niedosyt. Na inaugurację za to pokonał na własnym owalu Lokomotiv Daugavpils (57:33).
W składach drużyn nie doszło do większych przetasowań, poza tym, że drużyna z miasta "włókniarzy" na kilka dni przed meczem zakontraktowała doskonale znanego w Toruniu Brady’ego Kurtza. Australijczyk zaczął sezon w Unii Leszno w Ekstralidze, ale szybko stracił miejsce w składzie na rzecz Jaimona Lidsey'a. Dwudziestoletni Australijczyk spisywał znacznie lepiej od swojego krajana i Kurtz grzał przysłowiową ławę. W związku z tym zdecydował się na przejście w ramach wypożyczenia do Orła Łódź, gdzie miał startować do końca sezonu. Było to duże wzmocnienie łodzian, którzy po tym kontrakcie stali się niemal pewniakiem do play-off i znacznie silniejszym przeciwnikiem dla rozpędzających się Aniołów.
Ciekawostką było to, że dla dwóch jeźdźców spotkanie było konfrontacją z ubiegłorocznym pracodawcą. Tobiasz Musielak był liderem Orła, z którym startował w barażu o utrzymanie w pierwszej lidze. Zanim jednak te mecze się odbyły, zdaniem wielu, w tym także Witolda Skrzydlewskiego, zawodnik miał być dogadany z klubem z Torunia co do startów w nim w następnym sezonie. Łódzki nałożył na niego drakońską karę (250 000 złotych), której jednak Musielak nie miał zamiaru płacić. Sprawa trafiła do Trybunału PZM i zawodni został ukarany kwotą 3000 zł, a Skrzydlewski nie krył rozczarowania z takiego obrotu sprawy.
Po drugiej stronie barykady był Norbert Kościuch. Po wielu latach spędzonych poza Ekstraligą doświadczony żużlowiec, podobnie jak Musielak wywodzący się z Leszna, spróbował w niej swoich sił na najwyższym szczeblu w barwach Aniołów, ale praktycznie stracił cały sezon. W Get Well jeździł bardzo mało, a jak już to niemrawo. Nie dogadywał się m.in. ze sztabem szkoleniowym i szybko postanowił wrócić do Łodzi.
Pierwsze wyścigi ligowego starcia w Toruniu potwierdziły, że Apator jest piekielnie mocny na swoim torze, a łodzianie powinni zatroszczyć się o najmniejszy wymiar sportowej deklasacji.  I tak też się stało. Łodzianie pokazali się z dobrej strony, ale to Apator pewnie wygrał 56:34 i kontynuował swój marsz po awans do Ekstraligi. Bardzo bliski wywalczenia kompletu punktów był Jack Holder (13+1). Każdy z zawodników gospodarzy dołożył swoją cegiełkę do zwycięstwa. Po stronie gości na pochwałę zasłużyli Rohan Tungate, Hans Andersen i Norbert Kościuch. Niektórzy przewidywali, że Orzeł postawi się  Apatorowi i pokusi się lepszy rezultat, a być może i o zwycięstwo. Kluczem do sukcesu miał być Brady Kurtz, jednak jak na zawodnika, który ma ekstraligowe aspiracje, jego występ nie był najlepszy. Dwudziestotrzylatek wygrał jeden wyścig, ale wszyscy spodziewali się po nim o wiele więcej i widać było, że problemy, z którymi zmagał się w Unii, nie zostały rozwiązane nawet po przejściu do niższej ligi.

Po meczu w mediach społecznościowych rozgorzała dyskusja na temat tego dokąd zmierza żużel. Tuner mistrza świata Bartosza Zmarzlika i związany z toruńskim żużlem Ryszard Kowalski otwarcie skomentował pewne wydarzenia w których wskazywał, że "Żużel może nie przetrwać 5-6 lat".
Poniżej pełen post tunera zamieszczony na profilu społecznościowym:
Dawno nas tu nie było, ale może to dlatego, że po prostu brak nam już słów na to co się dzieje z naszym ukochanym sportem… Chcielibyśmy podzielić się z Wami naszymi przemyśleniami i zaprosić Was do dyskusji.
Koronawirus i związany z nim lock-down był paradoksalnie ogromną szansą dla żużla na pozyskanie nowych odbiorców i wydawało się, że naturalnie zwiększy swoją popularność. A jaki mamy tego rzeczywisty efekt ? Pokazujemy żenadę, której nawet zapalonym kibicom odechciewa się oglądać. Rozgrywki ruszyły 2 miesiące temu, a my mieliśmy jedynie emocjonujące zawody SEC w Bydgoszczy. Poświęcamy 3 godziny na obejrzenie jednego meczu, a co dostajemy w zamian? Nic. Zero mijanek, zero sportowej walki – tylko start i jazda gęsiego. Dokąd to zmierza? Bez konkretnych zmian dyscyplina może nie przetrwać 5-6 lat. Odejdą kibice i sponsorzy, a bez nich dalsza jazda nie ma sensu.
1. Przygotowanie torów w tym roku to jedna wielka żenada. Kto tego pilnuje i czy się na tym zna? Wygląda to bardzo, bardzo słabo. Przepis mówiący o tym, że tor jest nieregulaminowy, gdy jego przyczepność nie jest taka sama na różnej szerokości toru to jakiś absurd! Niemożliwym jest przygotowanie toru do walki, gdy ścieżka przy krawężniku jest tak samo przyczepna jak ścieżka przy bandzie. Nie trzeba być ekspertem, żeby to wiedzieć. Bo jeżeli mam do wyboru 2 trasy różnej długości o tej samej przyczepności to logiczne jest, że wybiorę tą krótszą. A co wybiorą pozostali zawodnicy? To samo, bo po szerokiej mieliby jeszcze mniejsze szanse mnie wyprzedzić - proste.
2. Procedura startowa to kolejny absurd. Jakie znaczenie ma czy zawodnik stoi 10cm, czy 15 cm od taśmy? Jak chce stać dalej to jaki jest problem? Nie skupiamy się na rywalizacji. Eksperci powiększają obraz w kamerach 3000 razy i przez 2 godziny analizują, czy dany zawodnik ruszył małym palcem u stopy. Czy na tym powinno polegać piękno speedwaya?
3. Prowadzący/komentatorzy zamiast skupiać się na niesamowitych umiejętnościach zawodników, tak jak widzimy to w innych dyscyplinach, dyskutują na tematy mało istotne dla normalnego kibica. Silniki, sprzęgła, dysze, zębatki, pogoda – czy to ma naprawdę największe znaczenie? Czy oglądając mecz piłki nożnej komentatorzy analizują markę oraz typ podeszwy butów Roberta Lewandowskiego?
4. W tym roku zostały wprowadzone tzw. limitery obrotów w celu zmniejszenia kosztów serwisowania motocykli. Proszę spojrzeć na poniższe zdjęcie i zadać sobie pytanie, w jakim stanie będzie motocykl po takich zawodach jak te w Gnieźnie. Koszty spowodowane nieprawidłowym przygotowaniem toru są o wiele wyższe dla zawodnika i żadna technologia tego nie zmieni. To tak jakbyśmy wrzucili do silnika naszego samochodu garść zmielonego piachu.
5. Sędziowanie – tutaj także widzimy brak konsekwencji i jasnych reguł. Ta sama sytuacja jest inaczej interpretowana za każdym razem. Incydent z Tobiaszem Musielakiem z meczu Toruń – Gniezno jest najlepszym przykładem braku kompetencji u osób decyzyjnych. Tobiaszowi odebrano możliwość zarobienia pieniędzy przez błąd sędziego i nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. Natomiast jeżeli zawodnik nie spełni jakiegoś punktu regulaminu typu posiadanie odpowiedniej czapki lub wpisze się do protokołu 2 minuty za późno to czeka go konkretna kara finansowa. Czy ten system jest sprawiedliwy?

W słowach byłego zawodnika i doskonałego mechanika było wiele prawdy. Niestety były to tylko słowa z którymi żużlowa centrala nie podejmowała dyskusji, bo były oczywistą kwintesencją tego co działo się nie tylko w polskim, ale też światowym żużlu. Z drugiej strony ci sami żużlowi decydenci niewiele robili, aby ten stan rzeczy zmienić. Ryszard Kowalski w swym społecznościowym wpisie poruszył aspekty czysto techniczne i sportowe, dlatego do listy tej należało dopisać jeszcze punkt 6, w którym wskazałoby na jakość kształcenia żużlowej młodzieży. Jeszcze dekadę temu grono juniorów opuszczało kilkunastu zawodników, którzy mogli być zmiennikami dla odchodzących, na żużlową emeryturę starszych kolegów po fachu. Od trzech lat na palcach jednej ręki można policzyć młodzieżowców, którzy po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia mogli być solidną drugą linią w swoich zespołach, a co najwyżej jeden z nich urastał do mina prowadzącego parę. Taka ilość nowych jeźdźców wchodzących do dorosłego żużla, była zbyt mała, aby żużel mógł się rozwijać. Nic więc dziwnego, że na torze ciągle ścigali się zawodnicy czterdziestokilkuletni, którzy w ubiegłym tysiącleciu byli by obecni w speedwayu w roli szkoleniowca lub menadżera. Kibice stawiali sobie zatem pytanie nie o to co będzie, gdy ostatnie okrążenie wykonają zawodnicy urodzeni w latach '70 jak Protasiewicz, Holta, Walasek, ale kto zastąpi zawodników z rocznika '80. Niestety pytanie to pozostawało bez odpowiedzi, bowiem regres szkoleniowy dotyczył nie tylko polski, ale całego świata, gdzie sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. A to było prostą drogą do tego, że "Żużel może nie przetrwać 5-6 lat"

Po trzeciej kolejce spotkań koronawirus również dał o sobie znać i władze żużlowe 28 lipca wprowadziły nowy reżim sanitarny. Najważniejsze zmiany dotyczyły cyklicznych testów na obecność koronawirusa, a także specjalnego załącznika, który wprowadzał zalecenia sanitarne w podróżach zagranicznych na zawody, w myśl którego każdy wyjazd za granicę (poza podróżą na oficjalne zawody) musiał być zgłoszony do władz ligi. Niedopełnienie tego obowiązku groziło czternastodniową kwarantanną domową. Po powrocie do Polski dodatkowo trzeba było przejść na własny koszt badania genetyczne na obecność wirusa COVID-19.

Niestety korowirus dał też znać o sobie w relacjach telewizyjnych, bowiem dwaj dziennikarze żużlowi telewizji Eleven Sports mieli pozytywny wynik testu na COVID-19. Informację o koronawirusie w redakcji żużlowej Eleven Sports przekazał portal Wirtualnemedia.pl, który dodał, że w poinformowano o tym pozostałych pracowników stacji. Od pracy zostało odsuniętych kilka osób, które miały kontakt z zakażonymi, a samych dziennikarzy wysłano na kwarantannę. Na szczęście zakażone osoby nie miały od dłuższego czasu kontaktów z osobami z Ekstraligi, a wcześniejsze badanie pokazały, że wyniki osób obsługujących zawody żużlowe były ujemne. To pokazało, że wprowadzenie regularnych testów było krokiem w dobrym kierunku. W ten sposób zwiększono szansę na sprawne przeprowadzenie rozgrywek i nie było konieczności zawieszania rozgrywek.
Jednak pokłosiem zakażenia w TV było to, że zaniechano wywiadów w trakcie i po zawodach, ograniczając się tylko do kilku pomeczowych wypowiedzi najważniejszych aktorów widowiska.

Daugavpils ostatnie
pojedynki
Liczba
meczów
bez roku 2020
Dom Wyjazd Razem
Zw Rem Por Zw Rem Por Zw Rem Por
drużyny nigdy nie rywalizowały w lidze - - - - - - - - - -
Po trzech kolejkach ligowych Apator miał na swoim koncie trzy bardzo wysokie zwycięstwa i na horyzoncie starcie z ostatnim w tabeli Lokomotivem Daugavpils. Wprawdzie było to spotkanie wyjazdowe, ale i tak Anioły były zdecydowanym faworytem spotkania w ramach czwartej kolejki spotkań, a przemawiał za tym nie tylko potencjał drużyny, ale też matematyka. Dla Lokomotivu Daugavpils liczby były bezlitosne. Trzy mecze, zero punktów, w jedynym meczu u siebie ulegli 40:50 Wybrzeżu Gdańsk, mającym na koncie dwie domowe porażki. Po drugiej stronie Apator Toruń, który w trzech meczach zdobył sześć punktów, średnio zdobywa 56 "oczek", a w jedynym wyjazdowym, z Unią Tarnów (która zwyciężyła... w Gdańsku), wygrał, przywożąc ich nawet 57.
Liczby jednak na torze nie jechały, bowiem sport lubił sprawiać niespodzianki, niemniej brak wygranej gości z Polski w na Łotwie uznany byłby za potężną sensację. Torunianie nie mogli pozwolić sobie na tak dużą wpadkę, która mogła, choć nie musiałaby w przyszłości skomplikować sytuację zespołu w tabeli, ale na pewno bardzo niekorzystnie wpłynęłaby na wizerunek żółto-niebiesko-białych i ogólne samopoczucie.
Łotysze upatrywali swej szansy w tym, że Apator nigdy na ich 373-metrowym torze nie rywalizował. Z drugiej strony w niezbyt odległej przeszłości Wiktor Kułakow i Tobiasz Musielak mieli okazję na nim jeździć w lidze, a Chris Holder podczas turniejów cyklu Grand Prix. Trudno więc sądzić, że słabsza znajomość warunków torowych w Daugavpils miałaby mocno utrudnić życie faworytom z Grodu Kopernika. Gospodarze pokazali się jednak z dobrej strony w poprzedniej rundzie w Ostrowie, gdzie do momentu przerwania meczu z uwagi na warunki pogodowe, liczyli się w grze o triumf. W drugiej części spotkania tak dobrze już nie było, ale i tak bordowo-biali zdobyli 41 punktów, co dawało im uzasadnione nadzieje na odrobienie tego w rewanżu na własnej szlace. Niemniej batalia z Aniołami była dla nich wyzwaniem sporego kalibru. Personalnie oba zespoły dzieliła przepaść. Porównując seniorów, trudno było notować nawet lidera - Andrieja Kudriaszowa wyżej niż któregokolwiek z torunian. W dodatku gospodarze nie powołali na mecz "gościa" Wadima Tarasienki, który we wspomnianym meczu w Ostrowie zdobył 15 punktów i być może z Rosjanin dałby większe szanse na zwycięstwo łotyszom. W zaistniałej sytuacji jedyną formacją, w której Lokomotiv miał przewagę nad Apatorem, była to formacja juniorska. Oleg Michaiłow i Francis Gusts spisywali się o niebo lepiej niż ich rówieśnicy z Torunia i to mimo tego, że Igor Kopeć-Sobczyński miał za sobą cztery sezony w Ekstralidze.
Z historycznego punktu widzenia warto podkreślić, że takiego meczu w historii polskich rozgrywek jeszcze nie było, bowiem Lokomotiv Daugavpils i Apator Toruń zmierzyły się ze sobą pierwszy raz. Gospodarze w środkowej fazie meczu mocno nastraszyli niepokonany zespół z Grodu Kopernika. Ostatecznie  Apator wygrał po raz czwarty i umocnił się na pozycji lidera 1 Ligi Żużlowej.
Zgodnie z oczekiwaniami Anioły ruszyły z kopyta już od pierwszego biegu. Seniorzy nie zaznali na początku porażki, a jeszcze bawili efektowną jazdą. Pierwsza seria startów zwiastowała istny pogrom. Po czterech biegach było 18:6 dla przyjezdnych i nic nie zapowiadało wyrównanego pojedynku. W wyścigu czwartym Chris Holder przedzierał się z czwartej pozycji na pierwszą, a i tak wygrał z ogromną przewagą. Wiktor Kułakow popisał się z kolei znakomitym atakiem na ostatnich metrach, odbierając dwa punkty Andriejowi Kudriaszowowi.
Kibice Lokomotivu, tak licznie zgromadzeni na trybunach, mieli prawo liczyć na utalentowanych juniorów. Tymczasem najpierw to Igor Kopeć-Sobczyński pokazał się ze świetnej strony i dwa razy bez kłopotów pokonał wyraźnie pogubionego Olega Michaiłowa. Znacznie lepiej od bardziej doświadczonego kolegi wyglądał za to Francis Gusts. Siedemnastolatek potwierdził raz jeszcze, że posiada duży talent.
Mimo nokautu na początku od drugiej serii Lokomotiv był całkiem inną drużyną i pewnym momencie "Lokomotywa" z Łotyszami na pokładzie zbliżyła się do Aniołów na 4 pkt, a jak dotąd w połowie spotkania nie udało się to żadnej z ekip. Ostatecznie jednak doświadczenie żużlowców z grodu Kopernika wzięło górę i nie pokpili sprawy i wygrywając 51 :39 pozostali na zwycięskiej ścieżce do ekstraligi. Trzeba jednak otwarcie napisać, że spotkanie nad rzeką Dźwiną było jednak dla Apatora najtrudniejszą przeprawą z pośród wszystkich jakie mieli okazję odjechać.
  
Ostrów ostatnie
pojedynki
Liczba
meczów
bez roku 2020
Dom Wyjazd Razem
Zw Rem Por Zw Rem Por Zw Rem Por
2006 rok
baraż o ekstraligę (50:40 - 58:32)
4 2 - - 2 - - 4 - -
Kolejnym rywalem Apatora była drużyna Ostrovii Ostrów, która we wcześniejszych meczach wyjazdowych zdobyła nawet 40 punktów. Po raz ostatni kluby z Torunia i Ostrowa mierzyły się ze sobą w 2006 roku barażu o prawo jazdy w Ekstralidze. Żółto-niebiesko-biali dwa razy wysoko pokonywali ówczesny Klub Motorowy i utrzymali się w elicie. W roku 2020 Ostrovia była piętnastą drużyną w historii, która miała walczyć o ligowe punkty na MotoArenie i niestety ponownie była skazana na porażkę. Przemawiał za tym potencjał zespołu, ale też fakt, że we wcześniejszych meczach Wielkopolanie mieli w pełni sprawnego Grzegorza Walaska. Niestety lider doznał kontuzji i miało go zabraknąć w walce o punkty na MotoArenie. Wychowanek zielonogórskiego Falubazu, a przez dwa lata również zawodnika toruński w czternastym bieg meczu 3 rundy 1 Ligi, kiedy na wyjeździe Ostrovia Ostrów mierzyła się z Orłem Łódź, zderzył się na prostej z Hansem Andersenem i mimo że to Duńczyk bardzo groźnie upadł, kontuzji nabawił się Polak. Prawa stopa Walaska wkręciła się w szprychy koła motocykla Andersena, a on sam po chwili zaczął zwijać się z bólu. Działacze z Wielkopolski z miejsca poddali zawodnika badaniom i rehabilitacji, aby móc korzystać z jego usług w kolejnych meczach. Istniała co prawda możliwość wprowadzenia zastępstwa zawodnika, a liga jechała w szybkim tempie i piętnastodniowa pauza kluczowego jeźdźca byłaby Ostrovii wybitnie nie na rękę.
Zatem choć sport rządził się swoimi prawami i nikomu nie należało odbierać szans na powodzenie, to jednak drużyna prowadzona przez trenera Mariusza Staszewskiego zdawała sobie sprawę, z kim przyjdzie się jej zmierzyć w Toruniu i porażka była wkalkulowana w przedmeczowe analizy, niezależnie od tego czy na tor Walasek wyjedzie, czy też nie. Jednak zdaniem ekspertów jeśli w meczu zabrakłoby czterdziestotrzylatka trzeba było liczyć się z tym, że może dojść do pogromu drużyny gości. Apator był bowiem liderem tabeli mający w dorobku komplet zwycięstw i na własnym torze byli murowanym kandydatem do triumfu. Trener Tomasz Bajerski nie zamierzał zwalniać tempa i jego zawodnicy mieli szlifować formę przed kolejnym sezonem, bowiem coraz częściej mówiono w Toruniu, że rok 2020 jest rokiem przejściowym i w dobie koronawirusa Apator po spadku wbrew pozorom mentalnie i sportowo może wyjść mocniejszy. Warunek był jeden – zespół musiał zakończyć sezon awansem do Ekstraligi.
Ostatecznie w meczu Walasek wystąpił, a Apator i tak zdemolował kolejnego rywala w meczu 1 Ligi Żużlowej. Michał Korościel z Eleven Sports określił granicę 30 punktów "granicą wstydu". Niestety dla Ostrowian granica ta nie została osiągnięta, a 27 oczek zdobyte na Motoarenie powinno dać do myślenia drużynie która przed sezonem snuła plany o play-off, bo z taką jazdą mogło być bardzo trudno o załapanie się do finałowej rywalizacji. Ostrowii w uniknięciu potężnego lania nie pomogła nawet obecność Grzegorza Walaska, którego rehabilitanci „postawili na nogi" i po zawodniku nie było widać skutków potwornej kraksy, bowiem na Motoarenie był jednym z dwóch czołowych zawodników (obok Nicolaia Klindta). Było to jednak ale marne pocieszenie patrząc na końcowy wynik.
Apator Toruń w czwartkowy wieczór (z uwagi na zmieniony przez koronawirus kalendarz mecze odbywały się również w środku tygodnia) robił co chciał. Mówiąc krótko, mecz rozpoczął znany z poprzednich meczów widok dla kibiców toruńskiego klubu. Anioły w zdecydowanej większości wyścigów wygrywali start i mknęli po kolejne triumfy, a nawet jeśli zostali pod taśmą, na dystansie doganiali pogubionych ostrowian. Ci z kolei, miało się wrażenie, że jeśli już przegrali start, nie mieli albo pomysłu, albo werwy, do pogoni za bardzo szybkimi torunianami. Niestety w doskonałą machinę toruńskich seniorów spowalniali juniorzy, którzy byli piętą Achillesową. W odwodzie pozostawali co prawda inni młodzieżowcy, ale Igor Kopeć-Sobczyński w ostatnim roku startów w gronie młodzieżowców, bił swoich młodszych kolegów doświadczeniem. Z kolei Kamil Marciniec został sprowadzony do Torunia jako nadzieja na przyszłość i działacze ciągle dawali mu szansę i pozwalali nabierać doświadczenia.
Nic więc dziwnego, że gdy żużlowe certyfikaty zdobywali kolejni wychowankowie w serca kibiców wstępowała nadzieja na odkrycie perełki na miarę juniorów z lat dziewięćdziesiątych. Nie inaczej było tym razem, gdy toruńska szkółka zyskała nowe nazwiska, które miały być alternatywą dla Stolpa, Rydleskiego czy Janika. Oto bowiem 30.07.2020 egzamin na licencję „Ż" zdał Krzysztof Lewandowski. Miniżużlowy wychowanek bydgoskiej Polonii trafił do Torunia, ponieważ dbając o rozwój syna, rodzice Lewandowskiego z końcem roku 2019 podjęli rozmowy z Jerzym Kanclerzem, właścicielem i prezesem Polonii Bydgoszcz na temat przyszłości młodego zawodnika. Finansową ofertę klubu znad Brdy przebił jednak Apator Toruń i ostatecznie Lewandowski, mieszkaniec dzielnicy Fordon, uczeń 1 klasy Technikum Samochodowego w Bydgoszczy (edukację szkolną rozpoczął w wieku 6 lat) tuż przed licencją w "dorosłym żużlu" został zawodnikiem klubu z miasta Kopernika. Rodzice nie patrzyli jednak tylko na finanse, ale chcieli aby ich syn trafił do mocnego organizacyjnie i finansowo ośrodka. Nie miało w tym przypadku znaczenia, że Apator Toruń spadał z ekstraligi, bowiem zamiarem Aniołów było zbudowanie silnej kadry młodzieżowców, po powrocie do najwyższej klasy rozgrywek. W tym miejscu należy podkreślić, że o młodego jeźdźca zabiegali również działacze Wybrzeża Gdańsk, a także Gniezna. Jednak, jak twierdzi sam zainteresowany wybór Torunia byłby najlepszym z możliwych, ponieważ Apator przedstawił najlepsze warunki do rozwoju. Niestety dla zespołu „licencjonowany Krzysztof" z uwagi na wiek mógł startować wyłącznie w imprezach młodzieżowych, w których miał dojrzewać sportowo i w 2021 roku stanowić o sile Apatora po awansie do ekstraligi. Dla kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć, że licencję miniżużlową w tym samym dniu zyskał Franciszek Majewski.
  
Gdańsk ostatnie
pojedynki
Liczba
meczów
bez roku 2020
Dom Wyjazd Razem
Zw Rem Por Zw Rem Por Zw Rem Por
2017 rok
baraż o ekstraligę
(47:43 - 50:40)
62 26 0 5 6 1 24 32 1 29
W niecałe dwie doby po zakończeniu meczu z Ostrovią drużyna z Torunia jechała na Motoarenie kolejne spotkanie, podejmując niepokonane w roku 2020 na wyjeździe Wybrzeże Gdańsk. Co prawda nadmorska drużyna w pokonanym polu pozostawiła zespoły zajmujące dolne miejsca w tabeli i które najpewniej stoczą między sobą batalię o utrzymanie w niej, to jednak wygrana z Łotyszami z Daugavpils, którzy z Apatorem mieli najlepszy bilans spośród wszystkich odprawionych z kwitkiem drużyn dawał do myślenia. Tym bardziej, że po dwóch porażkach na własnym torze, klika dni wcześniej z Gdańska na tarczy wyjechali Łodzianie. Przed meczem Wybrzeże zajmowało trzecie miejsce w pierwszoligowej tabeli i do Grodu Kopernika i jechało na prawdziwy żużlowy sprawdzian, w którym porażka była wkalkulowana w przedsezonowe założenia, a forma zawodników Apatora w trakcie sezonu wzmacniała jeszcze te kalkulacje, bo Anioły demolowały kolejnych przeciwników w drodze powrotnej do Ekstraligi.
Ostatni raz zespoły rywalizowały w 2017 roku w barażu o prawo jazdy w Ekstralidze. Żółto-niebiesko-biali wygrali na Motoarenie, ale tylko 47:43, co dawało nadzieje w Gdańsku na wyrzucenie rywala z elity. W rewanżu, w którym na jaw wyszły dziwne okoliczności całej barażowej rywalizacji (przed drugim starciem Kacprowi Gomólskiemu złożono propozycje korupcyjne od sponsorów związanych z toruńskim środowiskiem) ówczesny Get Well pokonał Wybrzeże 50:40 i uratował się przed spadkiem. W roku 2020 drużyny przystępowały do rywalizacji w zupełnie innych składach i z zupełnie innymi celami. Ostatecznie faworyt i zarazem lider wykonał zadanie, wygrywając 55:35. Anioły tym samym kontynuowały passę zwycięstw i z kompletem punktów przewodzili w tabeli zwiększając swoją przewagę nad Unią Tarnów do czterech oczek.

Po meczu Przemysław Termiński wypowiedział się w sprawie Jacka Holdera: "jeśli chodzi o tegoroczne występy Jacka Holdera, to mam dysonans poznawczy. Z jednej strony bardzo się cieszę z rewelacyjnych występów mojego zawodnika, ale z drugiej nie jestem zbytnio szczęśliwy, że zdobywa je dla Moje Bermudy Stali Gorzów. Lubię Jacka Holdera i nie chciałem blokować jego transferu do tego klubu. Prywatnie nie czuję się najlepiej ze świadomością, że pomagam Stali". Media z miejsca zaczęły snuć teorie spiskowe i zaczęły wieszczyć odejście po sezonie z Apatora, młodszego z braci Holderów. Co prawda sezon jeszcze trwał i głównym pracodawcą Jacka był eWinner Apator Toruń, ale zawodnik pomagał też jako "gość' Stali Gorzów. Pomagał na tyle skutecznie, że w środowisku coraz głośniej o tym, że gorzowianie chcą zatrzymać zawodnika na kolejny sezon. Jednak już nie jako gościa, lecz pełnoprawnego członka zespołu. W Toruniu działacze zdawali sobie sprawę z tego, że Stal chce młodego Holdera i nie mieli zamiaru oddać żużlowca bez negocjacji "Głupio byłoby go stracić po awansie" mówił Adam Krużyński i dodawał, że "niewykluczone, że po derbach Apatora z Polonią Bydgoszcz dojdzie do pierwszych rozmów odnośnie przedłużenia umowy z Holderem". Z kolei w Gorzowie, przynajmniej oficjalnie zapewniano, że nikt nie zamierza spłatać figla torunianom, którzy pomogli im w trudnej sytuacji: "Byłoby nie fair, gdybyśmy już teraz rozmawiali z Holderem o przyszłości. Oni nam pomogli, uratowali nam tyłek, więc to nie byłoby etyczne, jakbyśmy mieli cokolwiek negocjować. Gdyby sam Jack chciał, gdyby mu coś nie pasowało, to co innego. Jednak nie teraz, bo trwa sezon, a my mamy swoich zawodników, którym chcemy dać szansę i sprawdzić ich w boju. Zachowuje się bardzo przykładnie, wręcz wzorowo, jest też mocno zaangażowany, chce się rozwijać. Taki zawodnik w każdym klubie znalazłby miejsce" - mówił trener Stali Stanisław Chomski.

Niestety po meczu środowisko kibiców obiegła kolejną przykra wiadomość, bowiem trzecia osoba z toruńskiego świata żużlowego zasiliła zastępy "Aniołów". Osobą tą była, Małgorzata Iwanowska-Ludwińska, która oprócz szeroko pojętej sztuki interesowała się sportem, a przede wszystkim żużlem, a fani zapamiętali ją jako osobę, która malowała portrety toruńskich żużlowców. Pani Małgorzata pochodziła z Poznania. Zdobyła wykształcenie na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu w 1973 roku. Po studiach osiadła w Toruniu i oprócz pracy twórczej, wspólnie z mężem kierowała Galerią Punkt. W 2004 roku ówczesny Minister Kultury Waldemar Dąbrowski przyznał jej , za całokształt twórczości, Nagrodę Specjalną Ministra Kultury. Malarka i plastyczka była także pisarką, która drukiem wydała dziewięć książek. Od roku 2006 działała w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich Okręgu Toruńskiego oraz Okręgu Warszawskiego.

Bydgoszcz ostatnie
pojedynki
Liczba
meczów
bez roku 2020
Dom Wyjazd Razem
Zw Rem Por Zw Rem Por Zw Rem Por
2013 rok
ekstraliga
(53:37 - 57:33)
84 36 - 6 12 2 28 48 2 34
Przed meczem siódmej kolejki Tobiasz Musielak podpisał umowę w GKM-em Grudziądz w ramach której miał być "gościem" w ekstralidze. Był to już czwarty senior, który znalazł uznanie w oczach ekstrligowych działaczy i miał być zmiennikiem dla jeźdźców bez formy. Niestety wprowadzona instytucja "gościa z niższej ligi" była nadinterpretacją regulaminu, bowiem zamysł ligowych decydentów był taki, aby w przypadku zakażenia koronawirusem liga mogła bez problemu jechać kolejne spotkania. Żużlowi działacze w klubach wykazali się kreatywnością i uznali, że to co nie było zapisane było dozwolone i kontraktowali "gości" w celu wzmocnienia składu, a nie zabezpieczenia na wypadek pandemii. Działaczy z Torunia jednak te regulaminowe zawiłości nie dotyczyły i wypożyczając zawodników cieszyli się, że mogą sprawdzić formę swoich jeźdźców na wyższym poziomie rywalizacji i na tej podstawie mogli snuć plany odnośnie budowy składu w oparciu o zawodników którzy wywalczą ewentualny awans do ekstraligi. A ocena ekstraligowych możliwości Tobiasza była trudna, bowiem gdy w 2017 i 2018 roku "Tofeek" po raz ostatni jeździł w Ekstralidze, jego zdobycz punktowa wyglądała mizernie. Jednak w kolejnych latach zawodnik dojrzał sportowo, ale też w pierwszej lidze zanotował znaczący progres formy i posiadał na tym etapie rywalizacji dziewiątą średnią biegową w eWinner 1. lidze - 2,036 pkt/bieg.

Dla kibiców ważniejsze jednak było to, że o siedmiu latach wracały "Derby Pomorza". Bydgoszcz i Toruń toczyły lokalne wojenki na różnych polach jak choćby biznesowym, estradowym, kulturowym, oświatowym i oczywiście sportowym. Nic więc dziwnego, że potyczki żużlowe miały długą historię wokół której narosło wiele opowieści i mitów. Początek derbowych pojedynków sięga sezonu 1973. Był to baraż o prawo jazdy w I Lidze (wówczas najwyższa klasa rozgrywkowa). Nie okazały się one jednak zbyt szczęśliwe. Stal Toruń po wygranej u siebie (44:34) w rewanżu na znak protestu co do stanu toru odmówiła jazdy po piątym biegu. Spotkanie zakończyło się wynikiem 39:6 dla Polonii. Romana Kościechę i Bogdana Krzyżaniaka ze strony toruńskiej zawieszono na pół roku, a mecz szeroko komentowano - także na szczeblach politycznych. Żużlowa centrala skrytykowała i Polonię, nakazując jej przebudowę specyficznego wtedy toru. Co ciekawe, w pierwszych kilkunastu latach lokalnych pojedynków żużlowych mający mniejsze doświadczenie w jeździe z najlepszymi Apator był pierwszym, który "złamał" rywala na jego terenie (1979) i zwykle notował lepsze wyniki. Toruń zaczął górować nad sąsiadem zza miedzy. Podczas wspólnej jazdy w I Lidze to torunianie zdobyli też pierwsi medal (brąz w 1983) i mistrzostwo (1986). Konfrontacje derbowe stały się ważnym aspektem życia społecznego. Nic więc dziwnego, że mecze lokalnych drużyn były okazją do popisu dla kibiców tworzących niepowtarzalną atmosferę na trybunach. Wyjątkowe oprawy, tzw. "sektorówki", przyśpiewki (nie zawsze ubrane w piękną polszczyznę) czy nawet zadymy - także na ulicach miast - były czymś, co wpisywało się w klimat bydgosko-toruńskich spotkań. Z biegiem lat fani docinali sobie w coraz bardziej oryginalne sposoby. Transparent sugerujący, że Kopernik, gdyby żył, to byłby za Polonią, czy odzianie bydgoskiej Łuczniczki w toruńskie barwy przeszły do historii. Była motolotnia ze zrzutkami, na których Poloniści chwalili się większą liczbą złotych medali, było wykupienie przez nich reklam w toruńskiej telewizji i oplakatowanie toruńskiej starówki. Było przystrojenie jednego z bydgoskich wiaduktów przez fanów Aniołów napisem "Derby dla Torunia", były bilboardy z ich lepszym bilansem meczów, była wreszcie zmiana na tabliczki ze "Sportowej" na "Kibiców Apatora" przy ulicy, gdzie znajduje się bydgoski stadion.
Wiele emocji budziła też zmiana barw klubowych przez zawodników, którzy postanowili zasilić rywala zza miedzy. Co ciekawe w toruńskiej drużynie słynącej w przeszłości z własnych wychowanków, najwięcej zawodników pozyskano właśnie z Bydgoszczy. "Wymiana" zawodników zaczęła się jednak na długo przed ligowymi bataliami, bo w latach 50-tych do bydgoskiej Gwardii dołączyli z Torunia Zbigniew Raniszewski i Roman Zakrzewski. Gdy Polonia i Apator zaczęły ścierać się ze sobą w jednej lidze do takich "transferów" nie dochodziło. W latach 80-tych Waldemar Cisoń trafił do Bydgoszczy, lecz po drodze zaliczył rok w Grudziądzu. Trend złamał Ryan Sullivan, który na sezon 1999 przeszedł z Torunia na roczny epizod do Bydgoszczy. W XXI wieku granice zaczęły się zacierać. Jacek Krzyżaniak i Robert Sawina pod koniec karier trafiali za miedzę, choć nie bezpośrednio z toruńskiej macierzy. W 2003 Mirosław Kowalik powędrował do Polonii, a Piotr Protasiewicz do Apatora. Ten drugi do Bydgoszczy potem zresztą wrócił. Robert Kościecha zanotował natomiast takie przejścia aż dwa i to w obie strony. Duch czasu sprawił, że jeźdźców mających występy w obydwu klubach przybywało. Osobną historią pozostawała postać Tomasza Golloba. Twórca największych sukcesów Polonii, jej najwybitniejsza postać, legenda, ten, który zawsze wyjątkowo mobilizował się na Derby Pomorza i w końcu osoba, której sportowa Bydgoszcz zawdzięcza tak wiele, dziesięć lat po opuszczeniu macierzystego klubu... trafił na dwa lata do Torunia. Golloba skusił jeden z najbardziej lukratywnych kontraktów w historii speedwaya. Sportowe media w Polsce żyły jego przyjściem do ówczesnego Unibaksu Romana Karkosika przez kilka dni.
W rywalizacji pomiędzy Polonią a Apatorem nie brakowało zatem emocji, ale też dramaturgii, a największą z nich była ta z 1994 roku, kiedy top w wyniku upadku na torze w mieście nad Brdą ciężkiej kontuzji doznał Per Jonsson, który od tamtej pory został przykuty do wózka inwalidzkiego.

Po tych historycznych wspomnieniach dzień 17 sierpnia 2020 pisał rozdział sportowej rywalizacji, bowiem miał odbyć się 89 mecz pomiędzy kujawsko-pomorskimi zespołami. Korzystniejszy bilans mieli torunianie, którzy wygrali 50 meczów. Polonia wygrała 36 razy, a dwukrotnie był remis. I przed meczem wiele wskazywało na to, że torunianie poprawią korzystny dla siebie bilans, bowiem ich skład był naszpikowany gwiazdami. Z kolei Polonia ze swoim potencjałem w teorii nie miała prawa niczego zdziałać. I tak też się stało, bo Apator wygrał 55:35, ale Polonia zaprezentowała się z dobrej strony i wynik nie odzwierciedlał tego co działo się na torze.

Niestety po raz kolejny derby pokazały, że emocje były nie tylko na torze, ale również za kulisami sportowej rywalizacji. Oto bowiem, już po próbie toru torunianie zwrócili uwagę, że coś było nie tak z ich motocyklami. Na testowych kółkach motocykle zawodników z Torunia spisywały się ich zdaniem gorzej niż zwykle. Kierownictwo drużyny wzięło sprawy w swoje ręce i postanowiło działać natychmiastowo, bowiem Tomasz Bajerski zwrócił uwagę na beczkę z metanolem. Toruński szkoleniowiec miał prawo być podejrzliwy, bo w zeszłym sezonie w finale II ligi w Bydgoszczy jego PSŻ Poznań przegrał w dziwnych okolicznościach aż 29:61. Goście zaalarmowali sędziego oraz przewodniczącego jury i to właśnie w obecności tego drugiego postanowiono porównać płyny wypływające z obu kranów. Na meczu nie było wykwalifikowanego komisarza technicznego, więc eksperyment wykonano mniej skomplikowaną metodą. Pod węże podłożono dwie miski, a po wlaniu niewielkiej ilości płynów okazało się, że mają zupełnie inny kolor. "Gospodarze nie potrafili uzasadnić, dlaczego doszło do takiej sytuacji. Być może chodziło o to, że jeden z węży lub miski były brudne. Postanowiłem jednak, że do końca zawodów nikt nie będzie korzystał z kranu, z którego wypływała żółty płyn. W obecności przedstawicieli obu drużyn zalakowałem ten odpływ i założyłem plombę, tak by nikt nie mógł z niego korzystać. Ostatecznie goście nie zgłosili protestu, więc nie doszło do sprawdzenia zawartości beczki" mówi przewodniczący jury zawodów, Zbigniew Fiałkowski.
Władze eWinner Apatora nie chciały jednak robić z całej sytuacji afery i dość szybko zapomniały o całym zajściu. W całej sytuacji dziwić może jednak brak chęci sprawdzenia, dlaczego z dwóch kranów wydobywał się płyn o innym kolorze. Świadkowie zdarzenia mówili jednak, że beczka nie miała śladów spawania i miała jedno wyjście o szerokości 20 mm, z którego metanol płynął do dwóch kranów. Nie było więc przesłanek do stwierdzenia, że doszło do celowej ingerencji. Niestety władze Abramczyk Polonii Bydgoszcz, nie pokusiły się o komentarz do całej sprawy.

Oczekiwanie toruńskich fanów było tym większe, że na MotoArenie miało dojść do rewanżowego meczu derbowego. Goście poważnie podeszli do tego pojedynku i wzmocnili swoją siłę rażenia Troyem Batchelorem, wypożyczonym z ROW-u Rybnik. Wzmocnienie to nie robiło jednak wrażenia na Aniołach, bo o tym, jak wielka różnica dzieliła kluby z Torunia i Bydgoszczy, dobitnie pokazało pierwsze starcie na torze Polonii. W rewanżu pozostawało tylko pytanie: jak wysoko Apator go wygra, bo różnica poziomów i sytuacja w tabeli obu klubów była jedną wielką przepaścią, a zespoły dzieliło aż 12 punktów meczowych.  Nic więc dziwnego, że drużyna Aniołów traktowała 90 Derby Pomorza jako dobre przetarcie przed niełatwym wyjazdem do Gdańska. Ale niektórzy z zawodników mieli coś do udowodnienia, jak choćby Adrian Miedziński, który liczył rehabilitację po nieudanym występie w pierwszej derbowej konfrontacji (tylko 4 pkt +1 bons). Z kolei dla Chrisa Holdera popołudniowy mecz na MotoArenie, miał być treningiem przed wieczornym pojedynkiem w Ekstralidze, na który do Zielonej Góry wspólnie z mechanikiem i sprzętem miał dotrzeć helikopterem, gdzie jako gość miał bronić barw WTS-u Wrocław. Wrocławianie wierzyli, że Australijczyk w składzie będzie lepszy niż Oliver Berntzon, a jego dobra forma pomoże drużynie w walce o zwycięstwo z Falubazem. Część opinii publicznej, także zwykli kibice, zwracają uwagę na to, że lot helikopterem to luksus, który przecież kosztuje. Jak to się ma do majowego cięcia kontraktów i ciągłego narzekania klubów, że brakuje pieniędzy, bo pandemia zdezorganizowała żużel i sponsorów. Trudno jednak krytykować Spartę za to, że robiła co w jej mocy, by awansować do play-off. Bez Holdera mecz z Falubazem mogli praktycznie spisać na straty, natomiast jego występ dawał nadzieję na nawiązanie walki i awans do finałowej czwórki, gdzie czekało dodatkowe pół miliona z kasy Ekstraligi, większe przychody z biletów i dodatkowe gratyfikacje od sponsorów za cztery mecze. Zatem trudno było się dziwić, że wrocławianie skalkulowali koszty i wynajęli helikopter (finalnie zapłacił za niego sponsor), by podnieść z toru dużą kasę.
Holder był jednak obok tych opinii i nic sobie z nich nie robił, a dla toruńskiego trenera Tomasza Bajerskiego nie był w całej sytuacji niczego zaskakującym, choć trzeba przyznać, że start jednego dnia w dwóch turniejach był jednym z nielicznych w żużlowej historii rozgrywek ligowych: "Ja u schyłku kariery też miałem podobny przypadek, bo o godz. 11 jechałem w Miszkolcu, a o godz. 17 byłem na meczu w Krośnie. Miałem jeszcze trudniej, bo drogę między oboma stadionami pokonywałem samochodem. Nie mam żadnych wątpliwości, że Chris Holder poradzi sobie z takim wyzwaniem, bo jest w świetnej formie".
Niestety 90 derby nie dostarczy wyczekiwanych emocji. Na torze było widać różnice klas oraz to że Apator i Polonia miały zupełnie inne cele i znajdowały się na przeciwległych biegunach tabeli. Przed sezonem na pewno każda z drużyn chciała, odegrać znaczącą rolę w lidze i stwarzać niesamowite widowiska, ale dla Apatora był to kolejny mecz wynikającą z ligowego kalendarza, który okazał się formalnością. Jednak bydgoszczanie walcząc o pierwszoligowy pokazali pazur i dzielnie trzymali wynik do połowy spotkania, ale ostatecznie Apator Toruń nie pozostawił złudzeń Polonii Bydgoszcz i do dwóch punktów wywiezionych z miasta nad Brdą, dołożył dwa z bonusem u siebie, wygrywając 54:36 i z nadziejami na kolejne zwycięstwo jechał do Gdańska.

Zanim jednak doszło do rewanżowego pojedynku nad morzem, zatrudnienie w ekstralidze w charakterze "gościa", znalazł ostatni z toruńskich seniorów Wiktor Kułakow. Zasilił on szeregi Falubazu Zielona Góra, który przed sezonem skazywany był na walkę o utrzymanie, ale dość niespodziewanie włączył się do walki o play-off. Niestety w drugiej części rozgrywek lubuski zespół stracił początkowy animusz i w Wiktor miał być zmiennikiem dla będącego bez formy Antonio Lindbaecka.  Sięgnięcie po drugiego najlepszego zawodnika tegorocznych rozgrywek pierwszej ligi, czyli Wiktora Kułakowa (średnia 2,550 pkt/bieg), wydawała się więc w tej sytuacji zupełnie naturalnym rozwiązaniem. Rosjanin już zresztą od kilku miesięcy był wiązany z poszczególnymi drużynami, ale do tej pory przeszkodą była nie tylko cena, ale fakt, że zawodnik oczekiwał nie tyle pewnego miejsca w składzie, co perspektywy regularnej jazdy. Transfer Kułakowa sprawiał, że jedynymi klubami bez gościa byli w Ekstralidze już tylko Unia Leszno, Włókniarz Częstochowa i Motor Lublin. W pozostałych żużlowych teamach, działacze ugięli się pod presją wyniku i w trakcie rozgrywek sięgnęli po posiłki z niższej ligi. Instytucja gościa została wprowadzona do regulaminu na wypadek zarażenia się koronawirusem jednego z zawodników. Działacze mieli w takich sytuacjach korzystać z zawodników z niższej ligi, by bez przeszkód móc kontynuować sezon. Życie pokazało jednak, że przepis ten została wypaczony i wykorzystany do wzmacniania drużyn, a niektóre kluby uzależniły się od gwiazd I ligi na tyle mocno, że nie wyobrażały sobie jazdy bez nich. Tak było choćby w przypadku Sparty Wrocław (Chris Holder) czy Stali Gorzów (Jack Holder), które właściwie tylko dzięki Australijskim braciom wciąż walczyły o awans do finałowej czwórki.
W Toruniu zacierano jednak ręce na taki obrót sprawy, bowiem zawodnicy spod żółto-niebiesko-białej flagi startując w niższej lidze ciągle mieli kontakt z ekstraligową czołówką, a prezes kluby Ilona Termińska tak komentowała gościnne starty kolejnego Anioła: "Nie ma Ekstraligi bez Apatora. To piąty gość z naszego klubu będzie startował w ekstralidze. Dla Wiktora to możliwość objeżdżenia na innych torach. Będzie miał szansę pokazania się w decydujących meczach. Na pewno to przyniesie bezcenne doświadczenie. Nie jest to jednak sprawdzenie Wiktora przed sezonem 2021. Nie traktujemy tego w ten sposób. Tegoroczne rozgrywki są specyficzne, więc każda możliwość jazdy jest dla zawodników istotna"

Kibice w mieście Kopernika, żyli jednak potyczką w Gdańsku, bowiem gospodarze chcieli się rehabilitować przed swoimi kibicami po blamażu w Ostrowie, a goście mogli zrobić kolejny krok do zdominowania całej ligi. Niestety mecz nie doszedł do skutku, bowiem w Gdańsku od rana było pochmurno, a na godzinę przed meczem tor przyjął niewielką ilość wody. Po godzinie siedemnastej nad stadionem przeszła ulewa jednak kolejna ulewa, której tor już nie wytrzymał i nie nadawał się do jazdy, dlatego sędzia zdecydował o przełożeniu spotkania na piątek, 28 sierpnia, na godzinę 16:30. Była to jednak niefortunna godzina, bo wpłynęła ona negatywnie na frekwencję, ponieważ wielu gdańszczan mecz musiało śledzić w drodze z pracy do domu stojąc w korkach. A szkoda bo nieliczni kibice zgromadzeni na stadionie mogli oglądać ciekawe widowisko. Gospodarze pierwszy cios 4:2 zadali w już pierwszym biegu, kiedy bieg wygrał zdecydowany lider Zdunek Wybrzeża, Krystian Pieszczek. Wychowanek klubu z Gdańska stracił na próbie toru pierwszy motocykl i do biegu wyjechał na rezerwowej maszynie, a ta okazała się niezwykle skuteczna, bo zawodnik był niesamowicie szybki na starcie i na trasie skutecznie odpierał ataki Musielaka. Niestety Chris Holder dał się ograć Thorssellowi i gdańszczanie po pierwszym biegu objęli prowadzenie. Anioły odpowiedziały niemal natychmiast w wyścigu młodzieżowców, który wygrali podwójnie. W kolejnych wyścigach jednak faworyzowani torunianie nie byli w stanie zbudować przewagi. Popełniali błędy, przytrafiały im się wykluczenia za dotknięcie taśmy, czy utrudnianie startu, a także mieli pecha wpostaci defektu Jacka Holdera na prowadzeniu w trzeciej odsłonie zmagań.
Goście odjechali od rywali dopiero w trzeciej serii startów, po której ich przewaga wzrosła do ośmiu punktów. Trener Berliński zareagował bardzo szybko i w biegu jedenastym desygnował Krystiana Pieszczka w ramach rezerwy taktycznej. Manewr się powiódł, goście zmniejszyli stratę o dwa oczka. Marzenia gospodarzy zostały jednak zaprzepaszczone w biegu dwunastym. Kułakow wygrał wówczas start z Pieszczkiem. Gdańszczanin nie opanował motocykla i upadł na tor wspólnie z toruńskim juniorem Igorem Kopciem-Sobczyńskim. Arbiter po obejrzeniu powtórek wykluczył Pieszczka. Przed biegami nominowanymi goście prowadzili już dwunastoma punktami i byli pewni kolejnego zwycięstwa.

Niestety w obozie przyjezdnych po raz pierwszy w sezonie publicznie zaiskrzyło, bo przed biegami nominowanymi Wiktor Kułakow i Jack Holder mieli po 9 punktów. Każdy z nich wygrał po 3 wyścigi, ale Jackowi przytrafił się defekt w trzecim biegu, a Wiktor wjechał w taśmę w swoim drugim starcie. Rosjanin w tej sytuacji zaproponował Australijczykowi grę w kamień, papier, nożyce ale Holder nie przystał na tę propozycję i zirytowany Kułakow oznajmił w telewizji, że chciał przedyskutować wybór pól w piętnastym wyścigu, na co kolega z drużyny miał machnąć ręką i miał wybrać pola za nich obu. Być może nie doszłoby do tej niefortunnej sytuacji, gdyby Tomasz Bajerski oprócz desygnowana zawodników do ostatniego biegu wskazał zawodnikom z jakich pól będą startować. Na szczęście incydent ten nie wpłynął na rywalizację w dwóch ostatnich biegach, które Apator wygrał podwójnie i mecz zakończył się wynikiem 55:35 dla gości.

Przed meczem dziesiątej kolejki ponownie dał znać o sobie koronawirus, bowiem pojawiło się zagrożenie, że powiat ostrowski znajdzie się w żółtej strefie zagrożenia pandemicznego. To oznaczało udostępnienie jedynie 25 proc. trybun ostrowskiego stadionu. Ostatecznie Ministerstwo Zdrowia umieściło powiat w niebieskiej strefie, dzięki czemu do sprzedaży mogła trafić dodatkowa pula biletów i znacznie większa grupa ostrowskich kibiców na żywo mogła obejrzeć Apatora Toruń, który w sezonie 2020 był jak walec rozjeżdżający kolejnych rywali bez większego trudu. Zespół Tomasza Bajerskiego za każdy razem notował na swoim koncie przynajmniej 51 punktów i pewnie zmierzał po awans do Ekstraligi. Nic więc dziwnego, że pokonanie Aniołów dla ostrowian było misją niemal niemożliwą. Ale życie pokazało, że nie ma nic niemożliwego. Trener Mariusz Staszewski awizował swoje żelazne zestawienie, wzmocnione wypożyczonym z Falubazu Zielona Góra Jonasem Jeppesenem na pozycji rezerwowego, który wcześniej pojechał w zaledwie jednym wyścigu - w Tarnowie, gdzie dojechał do mety na końcu stawki. Po meczu z Apatorem został jednak bohaterem Ostrowa, bo tego nikt się nie spodziewał, że Anioły przegrają pierwszy mecz w sezonie, a pogromcą teamu naszpikowanego wielkimi nazwiskami będzie właśnie młody Duńczyk, który pojechał w pięciu z sześciu ostatnich wyścigów i zwyciężając zawsze z ogromną przewagą, zdobył czysty komplet 15 punktów czym zapewnił ostateczny tryumf swojej drużynie!
Przed meczem nad Ostrowem przeszły dwa krótkie, ale rzęsiste opady deszczu. Przez moment rozegranie spotkania stanęło pod znakiem zapytania, ale gospodarze uporali się z kłopotami. Na próbę toru wyjechało tylko po jednym zawodniku obu ekip. Jack Holder i Grzegorz Walasek płynnie jednak pokonywali łuki i zapadła decyzja o tym, że zawody dojdą do skutku. W tych warunkach wydawało się, że o wszystkim będą decydować starty, ale tak było tylko do szóstego biegu, gdy torunianie puszczali sprzęgło i meldowali się na mecie jako pierwsi, czym wypracowali sobie bezpieczną przewagę. Po szóstym biegu ponownie zaczął padać deszcz, ale sędzia Tomasz Tomasz Fiałkowski widząc siąpiący deszcz, narzucił duże tempo rozgrywania spotkania, aby jak najszybciej odjechać osiem biegów, wymaganych do zaliczenia wyniku. Zrezygnowano z kosmetyki toru po pierwszej serii, czego efektem było rozegranie ośmiu biegów w zaledwie 33 minuty, co można uznać za rekord. Niestety po dziewiątym biegu ponownie się rozpadało i zawody przerwano na ponad 30 minut. Zawodnicy zgłosili, że warunki torowe są coraz trudniejsze, ale sędzia, wraz z jury i przedstawicielami klubów udał się na naradę na której ustalono, że jeśli opadu ustaną, a tor będzie nadawał się do jazdy oba zespoły spróbują odjechać mecz do końca. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo zawodnicy zafundowali kapitalne widowisko. Gospodarze potrzebowali zaledwie dwóch biegów, aby doprowadzić do wyrównania. A stało się to za sprawą debiutującego w Ostrowie Jeppesena, który w dziesiątej gonitwie wraz z Cyferem, pokonał podwójnie Miedzińskiego i Marcińca. Na pięć biegów przed końcem zapachniało sensacją. Na cztery przed końcem mieliśmy już remis - znów wygrał Jeppesen, a Jack Holder miał defekt motocykla na drugim miejscu. Chwilę potem Jeppesen wygrał trzeci raz z rzędu! Wciąż był jednak remis, bo Chris Holder i Kopeć -Sobczyński wyprzedzili Szostaka. W trzynastym biegu sędzia nieco się zagapił i nie zauważył lotnego startu Klindta. Duńczyk dzięki temu wygrał bieg, a marnym pocieszeniem dla gości było to, że potem dostał ostrzeżenie. Przed biegami nominowanymi był remis, a sytuacja Apatora zrobiła się mocno niekomfortowa, bo bezbłędnemu dotąd Jeppesenowi pozostały jeszcze dwa starty. I Duńczyk potwierdził tego dnia swoją wielkość. Najpierw w pierwszym biegu nominowanym, kiedy to nieco został na starcie szybko wyjechał na zewnętrzną część toru na pierwszym łuku i przedarł się na prowadzenie odjeżdżając rywalom, którzy nie byli w stanie nawiązać z nim walki. Uzyskał przy tym najlepszy czas dnia. Ostrowianie wypracowali tym samym dwupunktową przewagę i choć nadal mieli Jepessena w rezerwie, wynik wciąż był sprawą otwartą. Nic więc dziwnego, że w ostatniej odsłonie dnia zrobiło się nerwowo i bieg ten miał swoje dwie odsłony. W pierwszej Jepessen poszerzył tor jazdy na pierwszym łuku i wywiózł swojego kolegę Klindta, który z kolei potrącił Chrisa Holdera i obaj upadli. Sędzia Tomasz Fiałkowski winnym przerwania biegu uznał Klindta i wykluczył go z powtórki. A w tej kapitalnym startem popisał się Musielak, który przyblokował Jeppesena i torunianie prowadzili podwójnie. Duńczyk jednak już na pierwszym okrążeniu wręcz ośmieszył najpierw Musielaka, a potem Holdera, bowiem przejechał obok nich, nie dając im żadnych szans.
Sensacja stała się faktem, Ostrovia wygrała 46:44, a Apator przegrał pierwszy mecz w sezonie.

Po dość niespodziewanej porażce w deszczowym Ostrowie choć w toruńskim klubie nikt nie robił z tego tragedii, to drużyna i tak chciała się za ten występ zrehabilitować.
Okazja ku temu była doskonała, bo w jedenastej kolejce Apatora Toruń mierzył się z Lokomotivem Daugapils, który przyjeżdżając do miasta Kopernika, był pierwszym zagranicznym temaem mierzącym się na MotoArenie z Aniołami. Niestety było to starcie Dawida z Goliatem. Po jednej stronie stał bowiem pierwszoligowy dream-team, po drugiej drużyna, której skład na papierze był zdecydowanie słabszy. Poza tym Lokomotov walczył jedynie o utrzymanie, a Apator miał na wyciągnięcie ręki awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Mimo różnicy klas spotkanie zapowiadało się ciekawie, bo zespół z Łotwy był drużyną, która dość często pozostawiała po sobie dobre wrażenie, także na wyjazdach. Dodatkowo Łotysze potrzebowali punktów, aby odskoczyć Polonii Bydgoszcz, z którą przegrali dwoma punktami, zgarniając przy tym cenny bonus. Nadal jednak nie mogli być pewni utrzymania w pierwszej lidze.
Torunianie z kolei choć sensacyjnie zostali pokonani przez Ostrovię, nie wyciągali zbyt pochopnych wniosków. Ostrovia była u siebie mocna, do tego spotkaniu towarzyszyły opady deszczu i ostatecznie Apator przegrał pierwsze spotkanie w sezonie, ale w Toruniu tak jak napisano powyżej nikt nie robił z tego większej tragedii z uwagi na warunki, w jakich rozgrywany był ten mecz. Jakieś rozczarowanie na pewno jednak pozostało, dlatego zespół chciał udowodnić, że był to tylko wypadek przy pracy. Ostatecznie Anioły pewnie wygrały z Lokomotivem 54:35. Dodatkowo torunianie zainkasowali punkt bonusowy za tę potyczkę, ponieważ w dwumeczu okazali się lepsi w stosunku 105:75.
Po zwycięstwie nad Lokomotivem, Apator nie musiał do końca rozgrywek wygrywać żadnego spotkania, a wystarczyło mu zainkasować tylko punkty bonusowe, by zapewnić sobie powrót do grona najlepszych drużyn w kraju.

Apator Toruń pewnie zmierzał po awans do Ekstraligi i mógł zapewnić go sobie już w dwunastej kolejce spotkań. Nie było to jednak łatwe zadanie, bowiem lider tabeli jechał na spotkanie z drugą siłą rozgrywek - Orłem Łódź, który miał jeszcze matematyczne szanse na awans do elity. Gdyby pokonał torunian, zdobywając przy tym punkt bonusowy, miałby już tylko 3 "oczka" straty, nakładając na lidera tabeli jeszcze większą presję przed zakończeniem rozgrywek. Jednak taki scenariusz jest bardzo mało prawdopodobny, bo choć ekipa z Łodzi prezentowała się dobrze i zazwyczaj każdy z zawodników dokładał ważne punkty, to większość atutów była po stronie gości. Nie przeszkadzało to łodzianom myśleć realnie o zwycięstwie, bowiem w sezonie 2020 nie zaznali goryczy porażki na własnym terenie, a w dodatku wydawało się, że w ekipie toruńskiej mały kryzys przeżywali Wiktor Kułakow i Adrian Miedziński, którzy w ostatnich meczach nie spisywali się najlepiej. Poniżej oczekiwań spisywał się również lider formacji juniorskiej Igor Kopeć-Sobczyński. Na korzyść Apatora działało natomiast fakt, że Tobiasz Musielak znał tor w Łodzi, a świetnie dysponowany przez większość rozgrywek Rohan Tungate, także przeżywa gorszy okres.
Torunianie byli jednak niezwykle zdeterminowani, aby załatwić sprawę awansu już na dwie kolejki przed końcem rozgrywek, aby uniknąć nerwówki w końcówce sezonu. Niezwykle istotna w tym przypadku była dyspozycja braci Jacka i Chrisa Holderów, bo ich skuteczna jazda budowała w każdym dotychczasowym spotkaniu wynik zespołu.  Niestety choć "Kangury" wspólnie z Kułakowem pojechali po swoje punkty meczowe, pozostała anielska kadra zdołała zgromadzić wspólnie tylko osiem punktów i niemożliwe stało się faktem, bowiem Apator przegrał drugi mecz w sezonie 47:43, a trener Tomasz Bajerski, aż czterokrotnie sięgał po rezerwę taktyczną, z której to nie miał okazji korzystać przez cały sezon. Podopieczni Adama Skórnickiego pojechali bardzo równo, obronili swoją twierdzę i uniemożliwili torunianom wczesne świętowanie awansu do Ekstraligi. Triumf ekipie gospodarzy zapewnili przede wszystkim wspomniany Rohan Tungate i Daniel Jeleniewski.

Podsumowując. Zawody na łódzkiej Moto Arenie były niezwykle emocjonujące, jeżeli chodzi o ściganie, ale częściej z pojedynków na dystansie zwycięsko wychodzili gospodarze. Symboliczne były dwa starty Chrisa Holdera w czwartej serii startów. Po błędach Australijczyka dwa podwójne zwycięstwa Apatora zamieniały się w remisy. Torunianie mogli dziękować Opatrzności, że mieli w swoim składzie Jacka Holdera. Najskuteczniejszy zawodnik pierwszej ligi, jako jedyny nie miał żadnych problemów, aby od początku dopasować się do warunków torowych, a świadczył o tym chociażby ustanowiony rekordu toru już w trzecim wyścigu dnia. Łodzianie udowodnili, że w sezonie AD 2020 są bardzo mocni i po wygranej z Aniołami wskoczyli na pozycję wicelidera pierwszej ligi. Wato zaznaczyć, że zawodnicy jechali nie tylko o obronienie wyniku, ale walczyli także o włosy trenera Adama Skórnickiego. A wszystko za sprawą zakładu, który zawarł on z właścicielem klubu. W przypadku przegranej gospodarzy, trener musiałby ściąć swoje długie włosy. Natomiast wygrana pozwalała mu zachować bujną fryzurę. Ów zakład pokazywał jak zespół gospodarzy był pewny swego przed starciem z liderem pierwszej ligi.

Wynik dwunastej kolejki sprawił, że Apator musiał poczekać z otwieraniem szampanów. Ostatnie przegrane jednak nie komplikowały sytuacji zespołu, bowiem w przedostatniej kolejce "Anioły" przed własną publicznością podejmowały tarnowskie "Jaskółki", z które nie sprostały gościom na własnym torze. Niektórzy nawet żartowali, że torunianie chcieli świętować awans na domowym stadionie, dlatego nie popisali się w Łodzi, ale takie głosy należało traktować z mocnym przymrużeniem oka, bo wiadomo, że porażki zdarzały się najlepszy, a uważni obserwatorzy wiedzieli, że w sporcie żużlowym trudno utrzymać się przez cały sezon na jednakowo wysokim poziomie. Praktycznie każdy przeżywał wzloty i upadki. Nawet dominująca w Ekstralidze Unia Leszno miewa słabsze chwile, ale zawsze potrafiła wyjść z opresji obronną ręką. Torunianom na pewno nie można zarzucić, że pokpili sprawę, zlekceważyli rywali i nie sprostali stojącemu przed nimi zadaniu. Drużyna na przestrzeni całego sezonu bez wątpienia zrobiła swoje, chociaż niektórzy zawodnicy zapewne oczekiwali od siebie trochę więcej i mogą mieć poczucie, że nie do końca obronili się swoimi wynikami. Nie dotyczy to wyłącznie seniorów, ponieważ młodzieżowcy również potwierdzali, że chcieli nieco bardziej pomagać zespołowi.

Oprócz ścigania, które dla kibiców pierwszoligowych było najciekawsze w ekstralidze rozpoczynała się faza play-off, w której zastosowano pomiary telemetryczne, a to oznaczało elektroniczny pomiar czasu. Była to ostatnia faza testów, które rozpoczęła się w roku 2019. Jednak z uwago na COVID-19 nie było możliwości wprowadzenia tego rozwiązania wraz z początkiem rozgrywek. Rozwiązanie to było o tyle istotne, że zgodnie z regulaminem sędzia musiał ustalić kolejność na mecie, a często zdarzało się, że zawodnicy wpadli w podobnym czasie na metę i sędzia przez kilka minut musiał oglądać powtórki telewizyjne i ufać temu co podpowiadało mu doświadczenie, a to nie zawsze rozwiewało wszystkie wątpliwości. Działanie całego systemu było bardzo proste. Na każdym motocyklu zawodnika zamontowano specjalny czujnik. Jednocześnie w w okolicach taśmy maszyny startowej znajdował się odbiorniki sygnału. Dzięki temu osoba, która przebywała w trakcie meczu na wieżyczce, otrzymywała informacje o czasach, a także mogła bez problemu ocenić, kto pierwszy wpadł na metę.
Ciągle jednak nie rozwiązany pozostawał problem lotnych startów, ale zarządzający rozgrywkami mówili, że to melodia przyszłości, bowiem prace i testy trwały.

Na dwanaście kolejek zespół z Torunia musiał uznać wyższość swojego rywala zaledwie dwa razy - w meczach z Orłem Łódź oraz Arged Malesą Ostrovią Ostrów Wielkopolski. Oba przegrane pojedynki żużlowców z Grodu Kopernika miały miejsce na wyjeździe. Na dwie kolejki przed końcem rozgrywek torunianie mieli 5 punktów przewagi nad drugim w tabeli Orłem Łódź i trzecim Startem Gniezno. Zatem Apatora od powrotu na salony dzieli już tylko mały krok. Wystarczyło wygrać na własnym torze w przedostatniej kolejce spotkań z Unią Tarnów. Zadanie to nie było wielkim wyzwaniem i sensacja nawet przez moment nie wisiała w powietrzu, bowiem Anioły wypełniły swój obowiązek, zapewniając sobie awans do Ekstraligi.

Co ciekawe Apator wygrywając z Unią, zaliczył czwarty sezon bez porażki na MotoArenie w zawodach ligowych. Wcześniej taka sytuacja miała miejsce w Ekstralidze, w latach 2011, 2014 i 2016. Dodatkowo warto wspomnieć, że pomijając spotkanie z dnia 14 sierpnia 2011 roku, kiedy w ćwierćfinale fazy play-off Ekstraligi nie doszło do skutku spotkanie z rywalem z Wrocławia, który tłumacząc się niemożnością skompletowania składu spełniającego normy KSM, oddał je walkowerem, tj. 40:0 na korzyść torunian, wygrana Aniołów w roku 2020 była drugim tak okazałym domowym zwycięstwem na MotoArenie w historii. Nieco ponad dziesięć lat temu różnicą 38 punktów przegrali przyjezdni także z Tarnowa, z tym że wtedy mecz odbywał się na poziomie ekstraligowym. Wówczas barwy Unibaxu reprezentowali obecni jeźdźcy Apatora, czyli Chris Holder i Adrian Miedziński. A statystycznie rzecz ujmując w ciągu dwunastu lat istnienia MotoAreny wyższy wynik padł tylko raz. W 2014 roku pogrążone w finansowym chaosie i mocno osłabione kadrowo Wybrzeże Gdańsk poległo w Toruniu aż 16:74. Ciekawostką było to, że wówczas jeden punkt urwał gospodarzom Artur Mroczka, broniący w roku 2020 barw tarnowskiej Unii. Pokonał on wówczas jadącego pożegnalny mecz w karierze Karola Ząbika.

Najwyższe wyniki na Motoarenie im. Mariana Rosego (2009-2020)*:

  7 września 2014 Ekstraliga Wybrzeże Gdańsk 74:16
  9 maja 2010 Ekstraliga Unia Tarnów 64:26
  26 września 2020 1. Liga Unia Tarnów 64:26
  15 kwietnia 2012 Ekstraliga Wybrzeże Gdańsk 63:27
  6 sierpnia 2020 1. Liga TŻ Ostrovia Ostrów 63:27
  2 czerwca 2013 Ekstraliga Start Gniezno 62:28
  6 czerwca 2010 Ekstraliga Włókniarz Częstochowa 60:30
  22 lipca 2012 Ekstraliga Włókniarz Częstochowa 60:30
  21 kwietnia 2014 Ekstraliga Sparta Wrocław 60:30
  22 maja 2016 Ekstraliga Sparta Wrocław 60:30

Warto też dodać, że w sezonie 2020 Jack Holder wykręcił najlepszą domową średnią biegową, biorąc pod uwagę wszystkie lata stadionu zlokalizowanego przy ulicy Pera Jonssona. Australijczyk z wynikiem 2,765 pobił rekord należący do Emila Sajfutdinowa z 2014 roku (2,643).

Wracając jednak do sezonu 2020, a w zasadzie wybiegając już do roku 2021, w przedostatniej kolejce spotkań Apator miał jeden cel na sobotni wieczór i ten cel zrealizował. Po jedenastym biegu był już awans, a po piętnastym świętowanie. Wówczas na tor wyjechali chyba wszyscy zawodnicy Apatora, którzy wykonali kilka rund honorowych. Nie zabrakło jazdy na jednym kole, a dołączył do tego nawet trener Bajerski, było palenie "gumy" i marynarki Pani Prezes. Po spotkaniu radość trwała jednak bardzo krótko, bo zarząd klubu musiał ostro wziąć się do pracy i skompletować skład na miarę ekstraligi. Drużyna była co prawda poukłada już przed sezonem, bowiem po awansie maił wrócić Doyle, a Kułakow miał zostać Polakiem, ale przepis o konieczności posiadania w składzie zawodnika U-24 wymusił na Apatorze zupełnie inne rozwiązania kadrowe. Wiele wskazywało na to, że mecz trzynastej kolejki był ostatnim domowym pojedynkiem w toruńskich barwach dla Tobiasza Musielaka, Igora Kopcia-Sobczyńskiego, czy wspomnianego Wiktora Kułakowa, który nie kwapił się do zostania Polakiem i startów z polską licencją. Niepewna była też przyszłość Adriana Miedzińskiego, po którym - tak jak po Musielaku - spodziewano się znacznie więcej. Z kuluarów dobiegały też wieści, że coraz bliżej Torunia był Robert Lambert - Mistrz Europy w roku pandemii. Była to dobra wiadomość, bowiem Anglik był najwyżej cenionym zawodnik U-24 na rynku, a to pozwalało sądzić, że na tej pozycji Anioły mogą mieć przewagę nad ekstraligowymi rywalami. Nic więc dziwnego, że awans w głowach wielu toruńskich kibiców stawiał pytanie czy team Aniołów czekała rewolucja czy może ewolucja?

Przed drużyną było jednak jeszcze ostatnie spotkanie w sezonie na torze Startu Gniezno. Niestety mecz, który kończył rywalizację ligową nie doszedł do skutku w pierwszym terminie z powodu niekorzystnych warunków atmosferycznych panujących w Gnieźnie. W dniu zawodów w pierwszej stolicy Polski padało od rana. Choć gospodarze próbowali doprowadzić tor do stanu pozwalającego na rywalizację, to kolejne opady deszczu wykluczyły możliwość rozpoczęcia zmagań i sędzia spotkania Piotr Lis odwołując spotkanie, tak komentował swoją decyzję: "Jestem przekonany, że to jedyna słuszna decyzja. Organizator starał się zrobić, co w jego mocy, by doprowadzić tor do stanu regulaminowego. Taki on był, dopóki nie spadł kolejny deszcz". Arbitrowi rację przyznał Adrian Miedziński: "Szczerze mówiąc, tor nie nadaje się do jazdy. Z tego co wiem, prawie nikt nie chce jechać. Były na nas jakieś naciski, byśmy pojechali próbę toru". W tej sytuacji spotkanie odbyło się tydzień później i było ciekawym pełnym dramaturgii widowiskiem.

Obie ekipy przystąpiły do hitu kolejki w osłabionych składach. W zestawieniu Startu zabrakło Timo Lahtiego, który przeszedł operację dłoni i zakończył już sezon, natomiast Apator pojechał bez Jacka Holdera. Australijczyk odczuwał skutki upadku do jakiego doszło na skutek awarii jego motocykla tydzień wcześniej w meczu Ekstraligi. W związku z czym Tomasz Bajerski zastosował zastępstwo zawodnika, które spełniło swoje zadanie w stu procentach. Żużlowcy zastępujący młodszego z braci Holderów w trzech przypadkach wpadali na metę jako pierwsi (Holder, Miedziński, Musielak), a raz za swoim kolegą z pary (Kułakow).
Mecz nie miał żadnego dla układu tabeli, ale obie ekipy chciały sobie coś udowodnić, bowiem spotykał się wicelider z liderem pierwszoligowych rozgrywek. Nic więc dziwnego, że kibice mogli podziwiać na torze pokaz ambicji i siły obu zespołów. Gnieźnianie robili wszystko, by utrzeć nosa mistrzowi pierwszej ligi. Apator natomiast szukał szansy na zakończenie rozgrywek z przytupem. To sprawiło, że zawodnicy obu zespołów byli absolutnie bezkompromisowi, remisy były rzadkością i biegi wygrywali goście albo gospodarze. Na torze niejednokrotnie iskrzyło, były odważne akcje, upadki i walka na pograniczu faulu. Ale spotkanie bez wątpienia mogło się podobać, bowiem wynik ustalił dopiero w ostatnim bieg Oskar Fajfer, którzy przy prowadzeniu Aniołów 4:2 (wynik ten dawał meczowy remis) na prostej przeciwległej minął niepokonanego dotąd Tobiasza Musielaka i pomknął po prestiżowe zwycięstwo w spotkaniu 46:44.
Mecz w Gnieźnie był pojedynkiem godnym starcia dwóch najlepszych drużyn pierwszej ligi. Apator żegnał się z zapleczem Ekstraligi porażką, ale w przekroju całego sezonu był zdecydowanym dominatorem pierwszoligowych rozgrywek i zasłużenie wracał na wyższy szczebel rozgrywek. W ostatnim meczu sezonu, najskuteczniejszym zawodnikiem gospodarzy był Oskar Fajfer, który do dorobku drużyny dopisał 11 punktów. Wśród torunian najlepszym zawodnikiem był Tobiasz Musielak, zdobywca 14 punktów i trzech bonusów.

Podsumowując. Po meczu żużlowcy Apatora odebrali puchar za wygranie pierwszej ligi. Trzeba jednak przyznać, że od początku był zdecydowanym faworytem i wykonał to czego od niego oczekiwano. Anioły okazały się najlepszymi riderami w sezonie, a w przekroju całego sezonu zdobyły komplet punktów bonusowych. Ostatecznie Apator zakończył zmagania z przewagą czterech punktów nad Startem Gniezno, choć przytrafiły mu się trzy porażki. Na trzeciej pozycji uplasował się Orzeł Łódź, co było dla tego zespołu najlepszym wynikiem od kilku lat. Rzutem na taśmę w górnej połówce zameldowało się również Wybrzeże Gdańsk. Prawie do samego końca trwała walka o utrzymanie. Koniec końców beniaminek Polonia Bydgoszcz zachował ligowy byt, a po dwunastu latach jazdy na tym szczeblu spadku doświadczył Lokomotiv Daugavpils. W 2021 roku w pierwszej lidze miejsce Łotyszy zająć miały Wilki Krosno, czyli zwycięzcy drugiej ligi żużlowej. Najskuteczniejszym zawodnikiem został Jack Holder. Australijczyk przerósł ligę, osiągając średnią biegową 2,625. Drugi w tym zestawieniu był jego kolega klubowy Wiktor Kułakow (2,361), a trzeci Rohan Tungate z Orła (2,348). Najskuteczniejszym Polakiem okazał się Tobiasz Musielak z obozu toruńskiego, który ze średnią 2,121 zajął siódme miejsce. Dodatkowo młodszy z braci Holderów wspólnie z Wiktorem Kułakowem byli piekielnie mocną parą. Na 16 wspólnych startów uzyskali średnią 4,688 pkt/bieg i aż trzynastokrotnie wygrywali wyścigi w stosunku 5:1. Do tego dołożyli jedno zwycięstwo 4:2 oraz dwa remisy, co dało 75 pkt. dla Apatora. Obaj zawodnicy w duecie spisywali się świetnie zarówno u siebie, jak i na wyjazdach, natomiast to na własnym torze wykręcili nieco wyższą, fenomenalną średnią 4,780 pkt/bieg i byli bezapelacyjnie najlepszym duetem pierwszej ligi. Co ciekawe, Jack wspólnie z bratem Chrisem stworzył w lidze drugą najskuteczniejszą parę. Braterski duet nie przegrał żadnego z 18 biegów, a aż dziesięciokrotnie zwyciężył podwójnie. Do tego dołożył jeszcze 3 wygrane po 4:2 i 5 remisów. Ostatecznie uzyskali świetną średnią 4,278 pkt/bieg, zdobywając łącznie 77 "oczek".
Sezon 2020 w wykonaniu Aniołów pokazał przepaść pomiędzy polskimi ligami. Torunianie z dużą łatwością pomimo mizernej formacji juniorskiej wygrali jedenaście spotkań, a w przegranych meczach jeden bieg mógł zadecydować o ich tryumfie. Zatem znakomita dyspozycja seniorów wystarczyła aby osiągnąć założony na początku sezon cel, a rok próby okazał się bardziej okresem przejściowym niż wyzwaniem postawionym przed zespołem. Odzwierciedlały to również punkty których Anioły zdobyły 29, o 4 więcej niż drugi w klasyfikacji Start Gniezno. Jednak to jaką siłą dysponowali torunianie odzwierciedlały punkty małe, bo bilans Apatora wyniósł aż +240 punktów, drugi Start Gniezno miał ich 67, a czwarty w tabeli Orzeł Łódź miał ich już (-) 31. Tak więc choć dominacja Apatora w pierwszej lidze była niepodważalna to jednak nie wszystko w sezonie 2020 było dla torunian kolorowe, jak zakładano przed sezonem. Głównym problemem Aniołów była po raz kolejny formacja juniorska. Spore nadzieje pokładano w Igorze Kopciu-Sobczyńskim, dla którego był to ostatni sezon w gronie juniorów. I choć przed rokiem zawodnik słabo wypadał na tle ekstraligowych młodzieżowców, liczono że w niższej klasie rozgrywkowej odbiegającej poziomem od żużlowej elity, poradzi sobie o wiele lepiej. I tak było, ale średnia biegowa na poziomie 1,250 pkt, (w zeszłym sezonie 0,571) nie robiła większego wrażenia i nie zachwycała toruńskich kibiców. Drugim regularnie pojawiającym się w składzie juniorem Apatora był Kamil Marciniec. Okazał się on najgorszym regularnie startującym żużlowcem ligi. W 38 biegach zdobył on zaledwie 21 punktów, co dało średnią na poziomie 0,658.

Przed drużyną było wyzwanie roku 2021, które miało być prawdziwym sprawdzianem dla Apatora. Wygranie w cuglach pierwszej ligi nie potwierdzało jeszcze, że Anioły należą do żużlowej elity. Zespół potrzebował wzmocnienia formacji juniorskiej. Ale też potrzebował przemeblowania składu, bowiem przepis o zawodniku do lat 24 w podstawowym składzie, zburzył koncepcję powrotu do zespoły Jasona Doyla lub zatrzymania braci Holderów.
Zatem czy w sezonie 2021 Apator będzie walczył o utrzymanie Ekstraligi czy może będzie walczył o medale. Jedno jest pewne: w trakcie okna transferowego i w sezonie Apator nie będzie bezbarwną drużyną, ale będzie wzbudzał sporo emocji wśród kibiców, działaczy, komentatorów. W końcu trójkolorowe barwy zobowiązują do żółto-niebiesko-białych doznań.

Tuż po zakończeniu rozgrywek ponownie dała znać o sobie pandemia, bowiem liczba zachorowań rosła w lawinowym tempie. Dlatego od 10 października, w całym kraju zaczęła obowiązywać tzw. "strefa żółta", a dwa tygodnie później, gdy liczba zachorowań przekroczyła 10.000 osób dziennie wprowadzono strefę "czerwoną" i zaczęły obowiązywać specjalne obostrzenia, które miały na celu ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. Jednym z założeń, było rozgrywanie widowisk sportowych bez kibiców, pozamykano siłownie i niektóre sportowe obiekty użyteczności publicznej. To z kolei spowodowało, że odwołano bydgoskie Kryterium Asów, a zawody SoN w Lublinie zostały rozegrane bez kibiców.
Sytuacja jaka dotknęła cały kraj nie była łatwa i wielu ekspertów zaczęło doceniać wcześniej podjętą decyzję o zaniechaniu rozgrywania fazy play-off w pierwszej i drugiej lidze. W zaistniałej sytuacji najpewniej nie udałoby się przeprowadzić tego etapu rywalizacji, bowiem po finałach ekstraligi i finale SoN wielu zawodników informowało o tym, że zostali zakażeni wirusem i musieli poddać się kwarantannie. Informacje te nie były optymistyczne, ale pocieszające było to, że sportowcy z uwagi na ogólne wytrenowanie, mieli lepszą kondycję zdrowotną i przechodzili łagodniej, a często bezobjawowo całą chorobę. Niestety po zakończonych rozgrywkach testy na obecność koronawirusa musieli wykonywać samodzielnie, ale żużlowe władze w Polsce i tak zrobiły dla zawodników i ich teamów wiele i nie można było mieć do nich pretensji. W sezonie wszyscy stanęli na wysokości zadania i fakt, że udało się w miarę bezproblemowo przeprowadzić rywalizację na trzech poziomach rozgrywek, budził wiele uznania zarówno dla Ekstraligi jak i GKSŻ. Wielu obserwatorów zastanawiało się, dlaczego żużlowi decydenci tak panikują, ale życie pokazało, że dmuchanie na zimne przyniosło pozytywne skutki, bo dzięki temu rozgrywki dojechały do końca bez większych zakłóceń. Niestety cena za spokój była ogromna, ale nikt nie ma wątpliwości, że takie pieniądze w wysokości pół miliona, na 4500 testów należało wydać, bo dzięki temu sezon został rozegrany bez większych problemów. Z drugiej strony pandemia pokazała, że rozgrywki w Polsce są na wysokim poziomie organizacji i gotowe na każdy scenariusz.

16 października 2020 napłynęły smutne wiadomości o śmierci kolejnej osoby związanej z toruńskim środowiskiem żużlowym, bowiem w Gnieźnie zmarł Andrzej Pogorzelski medalista mistrzostw świata, zawodnik Startu Gniezno i Stali Gorzów. Po zakończeniu czynnej kariery był uznanym szkoleniowcem. Trenerska przygoda zetknęła Pogorzelskiego również z Toruniem, gdzie rolę szkoleniowca pełnił w latach 1983-1984. Zapisał się w dziejach toruńskiego speedway, jako ten trener, który wywalczył pierwszy ligowy medal dla grodu Kopernika, był to co prawda najmniej cenny krążek, ale najważniejszy bo pierwszy.
Świetny redaktor żużlowy Stefan Smołka po śmieci wybitnego zawodnika i trenera, w jednym ze swoich felietonów tak wspominał Pana Andrzeja: "Andrzeja Pogorzelskiego uważam za jednego ze swoich głównych idoli, najlepszych polskich żużlowców w całej historii. Dla mnie to postać absolutnie pomnikowa, z pewnością mieszcząca się w dziesiątce najlepszych polskich żużlowców wszech czasów. Człowiek z Leszna, do końca oddany Gnieznu, zasłużony dla Gorzowa. Szanowany i lubiany wszędzie. Gdy w drugiej połowie lat 60. Polacy zaczęli bić Europę i żużlowy świat, to zawsze pośród nich był obecny Andrzej "Pogo" Pogorzelski, w kraju zwany "Puzonem". Czterokrotnie po trudnych eliminacjach wywalczył awans osobisty do szczytu światowego, szesnastki najlepszych żużlowców globu, wtedy niestety najczęściej rozgrywanego na wyjątkowo pechowym dla nas starym "Wembley".

Gdy wydawało się, że po zakończeniu sezonu kibice będą emocjonować się okresem transferowym, środowisko toruńskie obiegła kolejna smutna wiadomość. Oto bowiem dzień swoich 71 urodzin w swoim domu nieszczęśliwemu wypadkowi uległ Ryszard Karkosik. Niestety 20 listopada poinformowano, że Ryszard Karkosik nie żyje. Najstarszy brat znanych biznesmenów - Romana i zmarłego w kwietniu Mirosława Młodość spędził w Czernikowie, potem przeprowadził się do Torunia. Był właścicielem wielu firm, najbardziej znaną jest "Elkard", która specjalizuje się w instalacjach elektrycznych. Była lub jest realizatorem wielu inwestycji miejskich, praktycznie każdy z torunian miał kontakt z jej pracami.
Ryszard Karkosik był też wielkim fanem i przyjacielem sportu. Przez wiele lat sponsorował toruński klub żużlowy oraz indywidualnie, od początku do końca kariery, Wiesława Jagusia. Pomagał też m. in. piłkarzom Elany, Pomorzanina, wspomagał pięściarzy Pomorzanina, był stałym gościem na trybunach toruńskich stadionów i hal sportowych. Łożył też spore kwoty na rozwój pasji swoich wnucząt - kierowcy wyścigowego Aleksa i tancerki Pauliny.
Najbardziej "wsławił" się wśród kibiców żużla tym, że wraz z Mirosławem namówił swojego brata Romana, aby ten kupił w 2006 roku zmierzający ku upadłości klub żużlowy. Od tego momentu rozpoczęła się ośmioletnia era Unibaxu, okraszona wieloma sukcesami.

Niestety tuż przez końcem roku, napłynęły kolejne smutne wieści, bowiem Bóg powołał do żużlowego teamu Renatę Lubomską. Pani Renia jak mawiali o niej kibice z klubem była związana można powiedzieć od zawsze, bowiem jeszcze w okresie, gdy ten prowadził swoją działalność przy ul Broniewskiego. Zawsze uśmiechnięta, życzliwa, gdy sprzedawała karnety można było z Nią porozmawiać o tym co się aktualnie w klubie dzieje i z pełną dyplomacją mówiła o tylko w samych superlatywach o klubie w którym pracowała. Pani Renia po ciężkiej chorobie w nocy z 22 na 23 grudnia, całe życie będąc z Aniołami do orszaku Aniołów została powołana.

ROZGRYWKI LIGOWE JUNIORÓWgóra strony


DMPJ podobnie wiele innych zawodów stanęły pod znakiem zapytania. Powodem była pandemia wirusa Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13 długich tygodni, a gdy powrócił wiele form rywalizacji zostało okrojonych.
Początkowo rozgrywki miały składać się z 14 rund eliminacyjnych, 14 półfinałów oraz 3 finałów. Jednak ostatecznie do rywalizacji przystąpiło szesnaście zespołów, które podzielone zostały na cztery grupy po cztery drużyny. Każdy z uczestników gościł na swoim torze w ramach czwórmeczu trzy ekipy ze swojej grupy. Zwycięzcy grup premiowani byli awansem do finału, który zaplanowano na 24 września.
ELIMINACJE FINAŁ
Grupa A Grupa B Grupa C Grupa D
Zespół pkt
zespołu
Zespół pkt
zespołu
Zespół pkt
zespołu
Zespół pkt
zespołu
05.08
Bydgoszcz
01.09
12.08
Grudziądz
20.08
19.05
Toruń
03.09
Gdańsk
Zespół 24.09
Zielona Góra

Zielona Góra
12
+188

Cze-wa
10
+137

Daugavpils
12
+187

Grudziądz
8,5
+135
2,5 3 1 2
Zielona Góra
39

Gorzów
6
+139

Wrocław
7
+128

Tarnów
7
+126

Bydgoszcz
6
+115
2,5 1 2 0,5
Cze-wa
36

Leszno
5
+103

Ostrów
7
+114

Lublin
5
+95

Gdańsk
6
+115
1 2 0 3
Daugavpils
31

Gniezno
1
+43

Łódź
0
+0

Rybnik
0
+15

Toruń
3,5
+112
0 0 3 0,5
Grudziądz
13

Do kalendarza po trzech latach przerwy powróciły również rozgrywki Ligi Juniorów, w których rywalizowali juniorzy z Ekstraligi.
Cykl zaplanowano na osiem turniejów, a same zawody odbywały się będą w formie turniejów siedmiu par, czyli jeden z zespołów zaliczał pauzę w turnieju. Za zwycięstwo w danej rundzie drużyna otrzymywała 6 pkt, za drugie miejsce - 5, za trzecie - 4 itd. Turnieje miały odbywać się w każdy wtorek od 14 lipca, aż do 1 września. Terminarz Ligi Juniorów 2020.

Obiecujący juniorzy, którzy jeszcze nie mieli stałego miejsca w ligowym składzie mieli dodatkowo rywalizować we wrześniu i paździeniku w ramach cyklu Turniejów Zaplecza Kadry Juniorów.
Niestety do skutku doszły tylko cztery z dziesięciu zaplanowanych turniejów, które rozegrano na torze w Toruniu
2020-09-08 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-09 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-15 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-16 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-22 - TZKJ - Toruń
2020-09-23 - TZKJ - Toruń
2020-10-06 - TZKJ - Lublin
2020-10-07 - TZKJ - Lublin
2020-09-06 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-07 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane

ROZGRYWKI POZALIGOWE góra strony


    
Indywidualne Mistrzostwa Świata - Grand Prix
dwa turnieje odbyły się na MotoArenie
Indywidualne Mistrzostwa Europy
Speedway of Nations (MŚP) torunianie nie startowali w finale
Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów
Nice Cup

2020-08-29 DMEJ - torunianie nie startowali w finale
2020-09-05 DMŚJ
- torunianie nie startowali w finale
2020-09-26 DPEJ
- torunianie nie startowali w finale
2020-08-16 IPEJ
- Żarnowica - Chlupac
2020-10-17 MEP - torunianie nie startowali w finale
2020-10-12 IMEJ
- Gdańsk - Chlupac
2020 - cykl  MACEC - torunianie nie startowali w finale

2020-07-13 IM 1 i 2 Ligi - Bydgoszcz (Ch.Holder, Kułakow, Musielak)
2020-08-05 MPPK
- Gdańsk - torunianie nie startowali w finale
2020-08-15 IMME - Toruń (torunianie nie startowali w tych zawodach)
2020-09-07 IMP
- Leszno (Miedziński)
2020-09-17 MMPPK - Rybnik - torunianie nie startowali w finale
2020-09-21 MIMP - Zielona Góra - Kopeć-Sobczyński

2020-07-27 ZK - Bydgoszcz - torunianie nie startowali w finale
2020-08-26 SK
- Gdańsk (Kopeć-Sobczyński)
2020-09-16 BK
- Ostrów (Marciniec)

2020-07-06 Północ - Południe (mem. Z. Podleckiego) - Gdańsk (Kułakow, J.Holder)
2020-10-25 Łańcuch Herbowy - Ostrów (torunianie nie startowali w tych zawodach)

WYNIKI MECZÓW LIGOWYCH ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2020


   
Kolejka Data Rywale Wynik
Runda Zasadnicza
I 11 lipiec  
Toruń - Gniezno
  
55 : 35
II 19 lipiec  
Tarnów - Toruń
33 : 57
III 25 lipiec  
Toruń - Łódź
 
56 : 34
IV  2 sierpień  
Daugavpils - Toruń
  
39 : 51
6 sierpień  
Toruń - Ostrów
 
63 : 27
VI  8 sierpień   
Toruń - Gdańsk
  
55 : 35
VII  17 sierpień  
Bydgoszcz - Toruń
 
35 : 55
VIII 23 sierpień  
Toruń - Bydgoszcz
 
54 : 36
IX 27 sierpień
przełożony
28 sierpień
 
Gdańsk - Toruń
 
35 : 55
X 5 wrzesień
Ostrów - Toruń
46 : 44
XI 13 wrzesień  
Toruń - Daugavpils
 
54 : 36
XII 19 wrzesień  
Łódź - Toruń
 
47 : 43
XIII 26 wrzesień  
Toruń - Tarnów
 
64 : 26
XIV 5 październik   
Gniezno - Toruń
  
46 : 44
Runda finałowa
1 runda finałowa 9 października Główna Komisja Sportu Żużlowego w porozumieniu z klubami uznały, że ostatecznie w sezonie 2020 nie będzie play-off w pierwszej lidze i rozgrywki zakończą się po rozegraniu 14 kolejek.

Zrezygnowano też z meczów barażowych i drugi zespół pierwszej ligi kończył sezon po czternastej rundzie sezonu zasadniczego.

Podobnie rzecz miała się z barażami pomiędzy drużynami I i II ligi. Dlatego do II ligi spadał ostatni zespół pierwszej ligi, a awans do wyższej klasy rozgrywkowej zyskał zwycięzca drugoligowych zmagań.

2 runda finałowa 10 października
3 runda finałowa 16 października
4 runda finałowa 19 października
Baraż x
Baraż rewanż x

 

KADRA TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2020 góra strony


   
Zawodnik - Działacz mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
komentarz/ocena po sezonie
obcokrajowcy

HOLDER Jack
Australia
14 64 154 14 2,625 1
Po słabym sezonie 2019 wielu liczyło, że na pierwszoligowym froncie młody Kangur będzie wysoko skakał, ale niewielu spodziewało się, aż tak wielkiego progresu. Niebagatelną rolę odegrał w tym bez wątpienia sprzęt ze stajni Ryszarda Kowalskiego, na którym zawodnik wykręcił najlepszą średnią na pierwszoligowych torach.
Z 13 meczów w których wystartował (w ostatnim meczu stosowane było zastępstwo zawodnika), 12 razy był desygnowany do rywalizacji w biegach nominowanych, z czego 7 razy wystartował w ostatnim 15 biegu, gdzie najlepszym zawodnikom w danym dniu, oddał tylko 1 punkt przyjeżdżając za plecami Rohana Tungata, a sześciokrotnie nie dał szans rywalom wygrywając ostatnią potyczkę zawodów. Ponadto jako jednym w toruńskiego zespołu zdołał wywalczyć w meczu czysty komplet punktów.
Jack startował również jako gość w ekstraligowej Stali Gorzów i diametralnie odmienił oblicze lubuskiego zespołu, z którym awansował do finału ekstraligi, a tam wywalczył swój pierwszy medal DMP. Niestety w rewanżowym meczu finałowym na skutek defektu motocykla upadł, doznając  bolesnego stłuczenia łydki i sezon zakończył z drobną kontuzją. Ostatecznie w 12 meczach ekstraligi uzyskał średnią 1,957 co dało mu jedenaste miejsce w najsilniejszej lidze świata.
Wraz z końcem sezonu, podtrzymał decyzję podjętą u jego progu i po awansie Apatora do ekstraligi, mimo nieoficjalnej oferty z Gorzowa, został wierny żółto-niebiesko-białym barwom. W koncepcji toruńskich działaczy wspólnie z bratem miał być motorem napędowym całego zespołu w roku 2021.
  

KUŁAKOW Wiktor
Rosja
14 32 152 18 2,361 2
Do Torunia trafił jako pierwszoligowa gwiazda, która nie zgasła w barwach Apatora. Przed sezonem wielu ekstraligowych prezesów składało zawodnikowi propozycje jazdy na najwyższym szczeblu, ale zawodnik uznał, że nie jest jeszcze gotowy na jazdę wśród najlepszych drużyn w Polsce. I jak się okazało miał sporo racji. Bowiem tak jak wszyscy toruńscy seniorzy trafił do ekstraligi w charakterze "gościa", ale wystartował tylko w dwóch biegach zielonogórskiego klubu i niestety nie sprostał zadaniu.
Z powodzeniem jednak ścigał się dla Apatora, którego barw bronił we wszystkich 14 meczach ligowych. Niestety ostanie mecze w wykonaniu Wiktora były nieco bez błysku, a zawodnik kompletnie pogubił się w ostatniej kolejce na twardym torze w Gnieźnie. Nie przeszkodziło mu to zostać najlepszym zawodnikiem pod względem liczby zdobytych punktów wraz z bonusami, bo na swoim koncie zapisał ich, aż 170. Co więcej Wiktor wystartował w 72 biegach, co było drugim wynikiem w całej lidze, a do mety jako ostatni (pomijając 4 wykluczenia i taśmę) przyjechał tylko raz.
Po awansie do ekstraligi Rosjanin był przymierzany do składu na pozycji polskiego seniora, bowiem ubiegał się o polskie obywatelstwo. Plan toruńskiego klubu jednak został zburzony przez nowe regulacje regulaminowe i Wiktor pożegnał się z Toruniem.

 
 
HOLDER Chris
Australia
14 70 146 15 2,300 4
Po spadku Apatora do niższej ligi, zawodnik czując odpowiedzialność za to co spotkało drużynę jako pierwszy zadeklarował pozostanie w klubie i pomoc w szybkim powrocie do najlepszej ligi świata.
I z tej deklaracji się wywiązał. Tak jak przed laty królował na MotoArenie, choć lepszą średnią biegopunktową zanotował jego młodszy brat Jack.
Generalnie na zapleczu Ekstraligi starszy z braci Holderowów był gwiazdą. Zdarzyły mu się wprawdzie pojedyncze wpadki, ale w ekipie Aniołów startując w czternastu meczach, wygrał 31 biegów i aż dwunastokrotnie pojechał w biegach nominowanych, w których wywalczył 25 pkt co stanowiło 35% wszystkich punktów zgromadzonych przez zawodnika w całym sezonie.
Oprócz startów na pierwszoligowych torach, "Chrispy" ścigał się w WTSie Wrocław, gdzie jako gość z powodzeniem zastąpił Daniela Bewleya i wprowadził dolnośląski klub do fazy play-off i walnie przyczynił się do wywalczenia brązowego medalu przez Spartan.
Postać byłego mistrza świata w Toruniu budziła skrajne emocje. Jedni go w po prostu kochali, inni twierdzili, że zbyt długo startuje dla Apatora. Było to oczywiście dalekie od prawdy, ale trzeba obiektywnie stwierdzić, że zawodnik zadomowił się w grodzie Kopernika i pozostawał wierny żółto-biało-niebieskim barwom, tak samo jak działacze klubowi niemal bezgranicznie wierzyli w powrót Kangura do skuteczności jaką prezentował w mistrzowskim roku 2012.
Gdy po dwunastej kolejce spotkań było jasne, że Apator awansuje do Ekstraligi, okazało się, że zmienią się przepisy na rok 2021 i w ligowym składzie mogło być tylko dwóch jeźdźców zagranicznych w wieku powyżej 24 lat. Był to spory problem, bowiem toruńskim klubie ważny kontrakt miał Jason Doyle, a działacze byli "po słowie" z braćmi Holderami. Wybór zatem nie był łatwy, bo niemal każdy Australijczyk, który trafiał do Torunia czuł się doskonale w tym mieście. Ostatecznie postawiono na braterski duet i tym samym Chris Holder miał przywdziewać plastron z Aniołem czternasty sezon z rzędu, co było ewenementem w skali całej ligi, bo żaden obcokrajowiec nie mógł poszczycić się takim stażem w jednym klubie.
 

DOUGLAS Ryan
Australia
- - - - - -    

   
Bez oceny.
Nie wystartował w żadnym ligowym meczu.
Z uwagi na pandemię koronawirusa sezon spędził w Australii.
  

polscy zawodnicy powyżej 23 lat

MUSIELAK Tobiasz
Polska
14 66 118 22 2,121 7
Tofik opuścił Orła Łódź w kontrowersyjnych okolicznościach i przeniósł się do Apatora, gdzie miał walczyć o miano krajowego lidera. I sztuka ta się udała. Choć początek sezonu nie należał w jego wykonaniu do najlepszych, to w trakcie rozgrywek zawodnik się rozkręcał i na finiszu został siódmym jeźdźcem ekstraligowego zaplecza.
Choć wychowanek leszczyńskiego klubu zaliczył bardzo solidny sezon i zrobił w Toruniu to, czego można było od niego oczekiwać, to w wielu meczach nie było widać w jego jeździe takiego błysku jak choćby u Jacka Holdera. Co prawda w czternastu meczach wystąpił w jedenastu biegach nominowanych, ale tylko dwa z nich wygrał, a w ponad połowie przyjeżdżał trzeci lub czwarty. To nieco zaniżało jego ocenę, bowiem od tak doświadczonego jeźdźca, który z powodzeniem mógł być liderem zespołu oczekiwano nieco więcej w najtrudniejszych biegach.
W trakcie sezonu podobnie jak piątka toruńskich seniorów znalazł zatrudnienie w charakterze "gościa" w GKMie Grudziądz. Plastron "Gołębi" przywdział w jednym meczu na torze w Grudziądzu, ale w trzech biegach wywalczył jeden punkt i powołania na kolejne mecze nie otrzymał.
Dwudziestosiedmiolatek zmieniając otoczenie, planował że pozostanie w Toruniu na dłużej, ale po zmianie regulaminu, w myśl którego w ligowym składzie jedno seniorskie miejsce zarezerwowane było dla zawodnika do lat 24, wychowanek Unii Leszno choć był najskuteczniejszym polskim żużlowcem w całej lidze, miał walczyć o ekstraligowy skład z Adrianem Miedzińskim i powracającym do Torunia, Pawłem Przedpełskim.
   

MIEDZIŃSKI Adrian
Polska
14 63 109 10 1,889 18
Miał być gwiazdą nie tylko klubu, ale i całej pierwszej ligi. Ostatecznie skończył rozgrywki jako piąty polak na ekstraligowym zapleczu Wielu spodziewało się po Adrianie, że niemal co mecz będzie miał wyniki w granicach kompletu punktów, a tymczasem przytrafiały mu się porażki z teoretycznie niżej notowanymi rywalami. Z całą pewnością osiemnasta średnia w ligowym rankingu nie zadowala tego niezwykle ambitnego zawodnika, bo jest to wynik poniżej oczekiwań, nie tylko Adriana.
W ostatnim meczu zawodnik zaliczył upadek nie ze swojej winy, został jednak wykluczony z biegu i w dobitnych słowach stwierdził, ze odechciało mu się startów w pierwszej lidze. Działacze toruńscy wzięli pod uwagę ten głos i tak jak deklarowali wspólnie z zawodnikiem przed sezonem po awansie Apatora "Miedziak" miał stanowić o sile polskiej formacji seniorów. A nie było to zadanie łatwe, bowiem zawodnik w roku 2020 ścigał się również na torach ekstraligowych, przywdziewając plastrom rybnickiego ROWu. Niestety średnia 1,241 w ośmiu biegach i 40 miejsce w rankingu ekstraligowych jeźdźców wskazywały, że Adrian przed kolejnym sezonem musi mocno skupić się na sprawach sprzętowych i zaufać jednak koncepcji, a nie poszukiwać kolejnych nowych rozwiązań z każdym niepowodzeniem. Odwagi i woli walki zawodnikowi na pewno nie brakuje i z całą pewnością, może stać się wartościowy ogniwem w teamie Tomasza Bajerskiego na rok 2021.
 

HLIB Paweł
Polska
- - - - - -   

Bez oceny.
Nie wystartował w żadnym ligowym meczu.
Po całkiem udanym powrocie do żużla i nadziejach w sezonie 2020, słuch o zawodniku zaginął.
Życzymy Pawłowi jak najlepiej, bo sztuką jest być na ciągłym na topie, ale wielką sztuką jest być na topie i podnieść się po upadku. A Paweł właśnie się podniósł, by wdrapać się ponownie na szczyt, tylko czy on sam tego chce.
 

zawodnicy do lat 23 uprawnieni do startu jako rezerwowy

CHLUPÁČ Petr
Czechy
- - - - - -
Nie miał okazji do startów z Aniołem na piersi. a szkoda, bo przy zmianie przepisów wprowadzających na rok 2021 na pozycji seniora zawodnika do lat 24, Petr mógł się okazać ligowym odkryciem. Niestety w ekstralidze trener Tomasz Bajerski nie będzie miał okazji do eksperymentów, a polska liga być może nie odkryje czeskiego talent na miarę Antonina Kaspera.
Trzeba jednak obiektywnie przyznać, ze pandemia nie sprzyjała rozwojowi młodego żużlowca zza południowej granicy. Odwołano wiele zawodów i eliminacji w który zawodnik mógł podnosić swoje umiejętności. Na domiar złego, gdy sezon wystartował z indywidualnych Mistrzostwach Czech nieszczęśliwie upadł i doznał urazu, który wykluczył go na kilka dni ze startów w krótkim żużlowym sezonie. Jednak gdy wrócił zaznaczył swoją obecność w kilku międzynarodowych imprezach juniorskich, jak choćby w IMŚJ, IMEJ, DMŚJ czy SoN.
Petr przy odpowiednim dosprżętowieniu może na pewno zdobywać ważne punkty dla ligowych zespołów w Polsce, ekstraliga jednak to zbyt wysokie progi na tym etapie kariery dla tego młodego zawodnika, dlatego Apator powinien znaleźć zatrudnienie, dla obiecującego juniora w niższej lidze.
 

NIELSEN Mathias
Dania
- - - - - -    
Bez oceny.
Podobnie jak w przypadku Chlupaća, Tomasz Bajerski nie zamierzał korzystać z rezerwowego i nie powołał Mathiasa na żaden mecz ligowy.
Z wielkich nadziei wyszły przysłowiowe nici, choć zawodnik liczył na występy w barwach zespołu z Torunia. Na dobrym poziomie chciał też pokazać w duńskim Esbjerg oraz szwedzkiej Vargarnie. Aby plany się ziściły i przyniosły sportową wartość, Mathias zainwestował ponad 400.000 zł w kupno czterech kompletnych motocykli, samochodu oraz wyposażenia i zorganizowanie warsztatu. Niestety inwestycja w sezonie 2020 nie miał szansy się zwrócić i Duńczyk zniknął z żużlowych torów i rozpoczął pracę jako kierowca ciężarówki i czekał na powrót do ścigania. Zarobione pieniądze pozwoliły mu pokryć bieżące wydatki, a także opłacić gotowość do pracy jednego z mechaników, bowiem drugi miał inną pracę.
   
juniorzy polscy uprawnieni do startu na pozycji młodzieżowaca oraz zawodnika rezerwowego

KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor

wychowanek
14 44 50 5 1,250 45   
Ostatni rok w kategorii juniorów nie był taki, jaki mógł sobie wymarzyć wychowanek toruńskiego klubu. Igorowi zdarzało się zajmować dobre miejsca na dystansie, ale często tracił je już po pierwszych atakach rywali. W klasyfikacji średnich biegowych znalazł się dopiero w połowie piątej dziesiątki. Jednak nie odległa lokata w ligowym rankingu była jego problemem, ale to, że 21-letni jeździec nigdy nie notował spektakularnych wyników i choć w ostatnich dwóch latach był najskuteczniejszym juniorem Apatora, to zawsze sporo mu brakowało do najlepszych młodzieżowców w kraju. Dość napisać, że rok 2020 był kolejnym w którym Igor wygrał innego biegu niż juniorski, a ilość czwartych miejsc jakie zawodnik zajął w całym sezonie, była niemal dwukrotnie większa niż liczba zwycięstw w drugim biegu dnia.
Żużlowi działacze nie powinni jednak Igora skreślać ze swoich notesów, bowiem starty w toruńskim klubie wiązały się z ogromną presją i oczekiwaniami. Toruński kibic bowiem był przyzwyczajony do spektakularnych sukcesów młodzieżowych i od "IK-Sa" oczekiwano sukcesów na miarę wielkich toruńskich wychowanków jak Kuczwalski, Kowalik czy obecny trener Bajerski. Niestety możliwości Igora były znacznie mniejsze i być może wolniej dochodził do formy która pozwoliłaby mu nawiązać zwycięską walkę z rywalami.
Niestety w kolejnym sezonie zawodnik nie będzie już pod ochroną juniorskiego płaszcza, dlatego przepis o zawodniku do lat 24, pozwoli mu być może znaleźć pracodawcę w drugiej lidze.
  

MARCINIEC Kamil
Polska
14 38 21 4 0,658 53   
W roku 2020, po pierwszym w historii spadku toruńskiej drużyny na ekstraligowe zaplecze, Kamil miał być jedną z czołowych postaci formacji młodzieżowej. Ciekawostką było to, że przed sezonem u Kamil Kiełbasy doszło do rzadko spotykanej zmiany o której zawodnik poinformował za pośrednictwem mediów społecznościowych: "Drodzy kibice! Rok 2020 dopiero co się rozpoczął, a już spotkały mnie pewne zmiany. Z przyczyn prywatnych zmieniam nazwisko". Tak więc do rozgrywek z Aniołem na piersi przystąpił dziewiętnastoletni Kamil Marciniec, dla którego był to trudny rok, bowiem oczekiwano od niego, że łódzkie doświadczenie zaprocentuje w walce z pierwszoligowymi juniorami. Niestety w całym sezonie tylko raz udało się mu dojechać do mety na pierwszej pozycji, a liczba czwartych miejsc w wykonaniu Kamila była większa niż liczba wszystkich zdobytych punktów. Ostatecznie zawodnik uzyskał najsłabszą średnią biegową pośród wszystkich klasyfikowanych żużlowców w pierwszej lidze żużlowej, ale wrażenie jakie po sobie pozostawił i tak było dobre. W początkowej fazie sezonu często był zastępowany w jednym z biegów przez juniora znajdującego się na rezerwie, ale potem mógł liczyć na pełną pulę startów przewidzianych dla młodzieżowca. Trener Bajerski doszedł bowiem do wniosku, że warto stawiać na tarnowskiego chłopaka, ponieważ z doświadczenia jakie zdobywał mógł zrobić użytek w kolejnych meczach i w przyszłości zaoferować coś więcej drużynie niż tylko walka w biegu juniorskim. Co prawda nie zawsze przekładało się to na konkretne zdobycze punktowe, ale tarnowianin znacznie lepiej prowadził motocykl, obierał korzystniejsze ścieżki, trzymał się w kontakcie z rywalami, szukał swojej szansy i wielokrotnie wydawał się gotowy do przeprowadzenia ataku. Marciniec wykazywał się coraz większą skutecznością w rywalizacji z rówieśnikami, a niekiedy potrafił podgryzać również seniorów. W pewnym momencie zaliczał coraz mniej wyścigów bez punktów na koncie, a na jego jazdę patrzyło się przyjemniej, ponieważ była znacznie bardziej ofensywna, a niekiedy nawet widowiskowa. Można było sądzić, że młodzieżowiec powoli zrywa z pasywną sylwetką prezentowaną w pierwszych biegach sezonu i okazuje się dużo aktywniejszy na torze. Niestety po serii dobrych biegów, pod koniec rozgrywek Marcińcowi przydarzyły się kompletnie nieudane mecze wyjazdowe w Łodzi oraz w Gnieźnie, którymi nawiązał trochę do nienajlepszych początków tego sezonu. Ponadto w ostatnim domowym meczu z Unią Tarnów również nie zachwycał, ale wierzył, że to były jedynie wypadki przy pracy, które od czasu do czasu muszą się zdarzać na tym etapie kariery. Toruński młodzieżowiec podkreślał również, że ciągle uczy się panować nad stresem, który czasami bierze górę i negatywnie wpływa na jego postawę.
 

RYDLEWSKI Aleks

wychowanek
9 3 0 0 0 26 n.klas
Aleks w czwartym sezonie startów niczym szczególnym nie zachwycił, ale w końcu wystartował w meczu ligowym w barwach Apatora. Do prezentacji wyszedł, w dziewięciu meczach, ale zajmował zawsze pozycję rezerwowego. To dawało podstawy do tego by sądzić, że zawodnik jest trzecim juniorem w klubie. Nawet jeśli tak było to trener nie miał zbyt wielkiego zaufania do jego umiejętności i tylko trzy razy dał mu szansę wyjechania na tor, ale w żadnym z biegów nie nie zdobył punktu i w rankingu zawodników pierwszej ligi nie został sklasyfikowany.
Zawodnik startował regularnie w rozgrywkach młodzieżowych, które w dobie pandemii udało się rozegrać, ale również nie zachwycił i zdobycze dwucyfrowe zazwyczaj były poza jego zasięgiem.
Po awansie Apatora do ekstraligi jeśli zawodnik poważnie myśli o kontynuowaniu kariery powinien poszukać regularnych startów w drugiej lidze, bowiem mimo przejścia czołowych juniorów w roku 2021 do grona seniorów, Aleks ze sprzętem który posiada i z czteroletnim niewielkim doświadczeniem wyniesionym z toru nie miał bowiem szans na nawiązanie równorzędnej walki na najwyższym poziomie.
  

STOLP Justin
Polska
1 1 0 0 0 27 n.klas
Przysłowie mówi "do trzech razy sztuka". Niestety nie w przypadku Justina, dla którego trzeci rok posiadania licencji mógł być przełomowy. Apator po spadku do pierwszej ligi, gdy zbudował silną kadrę seniorów mógł pozwolić sobie na eksperymenty z juniorami. Niestety umiejętności zawodnika nie predysponowały go do wejścia do składy kosztem Kopcia-Sobczyńskiego czy Marcińca.
Młody żużlowiec wystartował w jednym wyścigu na torze w Daugavpils. Niestety, był to występ na tyle niefortunny, że zakończony upadkiem i kontuzją. W dalszej części sezonu Stolp nie brał udziału nawet w zawodach młodzieżowych.
Podobnie jak Rydlewski i Janik powinien poszukać regularnych startów w drugoligowym klubie, który zaopatrzy go w sprzęt i pozostawi pod okiem dobrego trenera.
    

JANIK Jakub
Polska
4 - - - - n.klas
W trzecim roku posiadania licencji Jakub nie miał szans w dobie pandemii rozwinąć swoich umiejętności. Nie poddawał się jednak, ale wiara trenera Tomasza Bajerskiego w to że nawiąże skuteczną walkę ligową, sięgała co najwyżej rezerwy ligowej, na której zawodnik pojawił się cztery razy, ale nie miał okazji stanąć pod ligową taśmą. W tej sytuacji zawodnik skupiał się na rozgrywkach młodzieżowych, ale i w tej rywalizacji niewiele wskórał, bo próżno szukać jego nazwiska w finałach w randze mistrzostw Polski, a w turniejach w których wystartował najczęściej plasował się poza pierwszą dziesiątką.
Po awansie Apatora do ekstraligi, jeśli forma zawodników nie poszybuje znacząco w górę będzie mu trudno znaleźć miejsce choćby na rezerwie. Wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem na dalszą karierę byłoby wypożyczenie do drugoligowego klubu, gdzie zyskałby regularne stary, bez których trudno podnosić swoje umiejętności.
  

BIELIŃSKI Cyprian
Polska
- - - - - -  

O zawodniku można napisać tyle, że przed sezonem miał przynależność do toruńskiego klubu. Niestety słuch o nim zaginął. Nie pojawiał się nawet w lokalnych zawodach młodzieżowych i kariera zawodnika który przed rokiem zdał licencję można uznać, że dobiegła końca, a jeśli ją wznowi, konieczne będzie ponowne zdanie egzaminu.
  

osoby funkcyjne z pierwszych stron gazet

TERMIŃSKI Przemysław
właściciel klubu

Spadek do ekstraligowego zaplecza spowodował, że właściciel toruńskiego klubu zniknął z mediów. Można było odnieść wrażenie, że degradacja mocno odcisnęła się na postawie Termińskiego, który naprawdę spokorniał względem sportu, a nie tylko mówił o pokorze. Choć we wcześniejszych wypowiedziach wiele mówił o pokorze, to jednak czasem mało eleganckimi wypowiedziami kąsał środowisko, zawodników, kibiców. W pierwszej lidze zszedł w cień żużlowych wydarzeń, a zaczął ostro działać, by odbudować należną toruńskiemu żużlowi pozycję. Ta postawa spowodowała, że nieco o nim zapomniano. Ale czy nie taki powinien być właściciel? Działający, a nie gadający?
Pan Przemek, gdy drużyna zaznała pierwszej w historii degradacji obiecał kibicom szybki powrót do elity i słowa dotrzymał. Zbudował skład, o którym w pierwszej lidze nikt nawet nie marzył. Drużyna zdominowała pierwszoligowe rozgrywki, a do dziesiątek kolejki spotkań wielu zastanawiało się czy Apator znajdzie pogromcę. Znalazł i to dwukrotnie, ale to nie umniejszało w żaden sposób sukcesowi jakim był awans.
Warto również podkreślić, że działania jakie podjął właściciel z zarządem nie były nakierowane tylko na awans, ale wybiegały w przyszłość. I tym sposobem już u progu sezonu 2020, Termiński miał zbudowany skład na sezon 2021, który wymagał tylko wzmocnień na pozycji juniorskiej. Niestety zmiany regulaminowe (wprowadzono do składu obowiązek posiadania zawodnika do lat 24) zmusiły toruńskich działaczy do budowania drużyny od nowa, a to wymagało trudnych decyzji, które podejmowane musiały być pod presją czasu, bo żużlowa konkurencja na rynku transferowym nie próżnowała. Szybko więc podjęto decyzję o zatrzymaniu braci Holderów wokół których miał być budowany pozostały trzon drużyny. Zatrzymano też Adriana Miedzińskiego i zmotywowano do powrotu Pawła Przedpełskiego. Pożegnano się natomiast z Jasonem Doylem, który po spadku nie rozwiązał kontraktu z toruńskim klubem, tylko został wypożyczony i  jego miejsce sprowadzono jednego z najskuteczniejszych zawodników do lat 24, a mianowicie Roberta Lamberta oraz obiecującego juniora Karola Żupińskiego. To pozwalało sądzić, że drużyna toruńska po awansie przy odrobinie szczęścia miała walczyć o coś więcej niż tylko odjechanie sezonu jako beniaminek.
 

TERMIŃSKA Ilona
prezes

Podobnie jak właściciel klubu, Pani Prezes zniknęła z przestrzeni publicznej i w zaciszu klubowego gabinetu robiła to co dobry szef robić powinien czyli organizowała zarządzała i pilnowała stabilności finansowej i organizacyjnej klubu. A w dobie pandemii koronawirusa nie było to zadanie łatwe, bo oprócz trudności z  pozyskaniem sponsorów przez cały sezon należało mieć na względzie bezpieczeństwo sanitarne wszystkich uczestników żużlowych spektakli od zawodników i pracowników klubowych poczynając, a na kibicach kończąc. Na szczęście cały sezon Apatorowi udało się odjechać bez zbędnych komplikacji, a pokłosiem dobrego zarządzania była doskonała postawa na torze całego zespołu i zadowolenie kibiców, że rozbrat z ekstraligą potrwał tylko jeden sezon.
Na plus działań Pani prezes i wszystkich klubowych decydentów, należy zapisać również fakt, że po sezonie szybko podjęto decyzje odnośnie budowy składu na sezon 2021 i konsekwentnie realizowano nakreślony plan w których zawodnicy będący w sferze zainteresowań, chętnie podejmowali rozmowy z toruńskim klubem. I choć nie wszystkie marzenia kontraktowe udało się sfinalizować, to skład jaki zbudowana dawał realne nadzieje na to, że przy odrobinie szczęścia sprzętowego drużyna może myśleć o czymś więcej niż tylko walce beniaminka o utrzymanie ekstraligowego bytu.
  

BAJERSKI Tomasz
menadżer drużyny

Wychowanek toruńskiego klubu do toruńskiego klubu wracał dwa razy. Pierwszy raz jako zawodnik w roku 2001, drugi raz jako trener w na sezon 2020. W obu przypadkach były to bardzo udane powroty. Bajerski wprowadził do drużyny spokój i fachowość. Zawodnicy darzyli go należnym szacunkiem i przyjmowali ze zrozumieniem decyzje byłego stałego uczestnika GP. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że trener już na starcie jasno komunikował swoje plany i założenia, które w trakcie sezonu konsekwentnie realizował. Potrafił też w trakcie sezonu we właściwy sposób reagować na choćby najmniejsze zarzewia nieporozumień. Wszystko załatwiał w kuluarach parkingowej szatni, dlatego na drużyna stała się monolitem, który nie miał sobie równych w pierwszoligowych rozgrywkach.
Drużyna którą prowadził była jednak tak mocna i do tego stopnia zdominowała rozgrywki, że coach nie miał zbyt wiele pracy w trakcie meczów. Dość napisać, że tylko w dwóch meczach trener musiał żonglować rezerwami taktycznymi lub zastępstwami zawodnika, ale była to żonglera przemyślana i trafna w swych decyzjach. Zatem również na kanwie podejmowania trudnych decyzji pod presją wyniku Bajerski udowodnił, że wie na czym polega żużel. Ponadto sezon 2020 był pierwszy od wielu lat w którym zawodnicy nie narzekali na toruńską nawierzchnię i na pewno była w tym spora zasługa trenera.
  
Zawodnicy którzy zdali licencję w sezonie 2020

2020-03-25 - odwołany z uwagi na pandemię

2020-04-22 - odwołany z uwagi na pandemię

2020-05-28 - odwołany z uwagi na pandemię

2020-06-25 - odwołany z uwagi na pandemię

2020-07-30 - Toruń
egzamin w klasie 250 ccm zaliczyli : Dawid Piestrzyński (Rybnik); Bartosz Głogowski (Bydgoszcz); Mateusz Łopuski (Gdańsk); Franciszek Majewski (Toruń)
egzamin w klasie 500 ccm zaliczyli : Krzysztof Lewandowski (Toruń); Paweł Trześniewski (Rybnik); Jan Rachubik (Lublin); Wiktor Przyjemski (Bydgoszcz); Damian Ratajczak (Leszno);
                                                   Piotr Świercz (Tarnów); Jakub Stojanowski (Rzeszów - do tej pory startował w lidze duńskiej);

2020-08-27 - Zielona Góra
egzamin w klasie 250 ccm zaliczyli - Filip Frącewicz-2007-(Zielona Góra); Wiktor Pelc-2006-(Zielona Góra); Kajetan Kupiec-2006-(Częstochowa); Kacper Teska-2007-(Leszno);
                                                   Jakub Oleksiak-2006-(Leszno); Kevin Małkiewicz-2007-(Grudziądz)
egzamin w klasie 500 ccm zaliczyli - Grzegorz Zengota (Lublin)

2020-09-30 - brak zgłoszeń

2020-10-14 - brak zgłoszeń
  


Toruńskie podprowadzające w sezonie 2020

TABELA 1 LIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2020


       
zespół mecze zw. rem. por. pkt
duże
bon. razem pkt
małe
eWinner Apator Toruń 14 11 - 3 22 7 29 +240
Car Gwarant Kapi Meble Budex
Start Gniezno
14 40   4 20 5 25 +67
Orzeł Łódź 14 8 1 5 17 5 22 +42
Zdunek Wybrzeże Gdańsk 14 7 - 7 14 3 17 -31
Unia Tarnów 14 6 - 8 12 3 15 -76
Arged Malesa Ostrovia Ostrów 14 6 - 8 12 2 14 -48
Abramczyk Polonia Bydgoszcz 14 4 1 9 9 2 11 -123
SK Lokomotiv Daugavpils 14 3 - 11 6 1 7 -71

Główna Komisja Sportu Żużlowego w porozumieniu z klubami uznały, że ostatecznie w sezonie 2020 nie będzie play-off w pierwszej lidze i rozgrywki zakończą się po rozegraniu 14 kolejek. Zrezygnowano też z meczów barażowych i drugi zespół pierwszej ligi kończył sezon po czternastej rundzie sezonu zasadniczego. Podobnie rzecz miała się z barażami pomiędzy drużynami I i II ligi. Dlatego do II ligi spadał ostatni zespół pierwszej ligi, a awans do wyższej klasy rozgrywkowej zyskał zwycięzca drugoligowych zmagań.

STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2020góra strony


       
lista zawodników zastępowanych

statystyka Aniołów (rar ok. 300 kb)
średnie punktowe wszystkich zawodników startujących w polskich ligach
         

regulaminy i komunikaty sportu żużlowego

MINIŻUŻEL W TORUNIU



SSSM STAL TORUŃ

Mikołaj Duchiński
Ksawery Słomski
Nikodem Czmut

KS TORUŃ

Jakub Breński
Franciszek Majewski
Kacper Makowski
Oskar Swobodziński

  
Wyniki opublikowanych rozgrywek miniżużlowych w klasie 80-125ccm
  
Inne wybrane
rozgrywki miniżużlowe
DMP puchar ekstraligi 250ccm IMP IPP
22.08 1 runda - Częstochowa   23.07 - Leszno   15.08 1 runda - Rędziny   2020.10.08- Toruń


2020-08-08
European 85cc Youth Speedway Racing Cup Final (Gdańsk)

2020-08-09
Puchar Europy (Gdańsk)

2020-08-29
Puchar Europy (Pilzno)

2020-10-22
Nice Cup (Krosno)

 

06.09 2 runda - Wawrów   15.08 2 runda - Rędziny   z uwagi na pandemię koronawirusa rozegrano
tylko jeden turniej finałowy
12.09 3 runda - Bydgoszcz   14.08 - Częstochowa 19.08 3 runda - Gdańsk  
27.09 4 runda - Toruń 19.08 4 runda - Gdańsk
  12.09 - Grudziądz 19.09 Finał - Rybnik
 

Ostateczna klasyfikacja medalowa
  
1. Rybnik
2. Rędziny
3. Toruń
1. Oskar Paluch
2. Franciszek Karczewski
3. Hubert Jabłoński
1. Kawczyński Antoni - Gdańsk
2. Ludwiczak Szymon - Rybnik
3. Duchiński Mikołaj - Toruń
1. Franciszek Karczewski
2. Hubert Jabłoński
3. Antoni Mencel

góra strony

    

Źródło: przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
nowosci.com.pl

         strona główna        

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt