2019-06-09 runda zasadnicza
truly.work Stal Gorzów - KS Get Well Toruń
     
Pierwszy mecz rundy rewanżowej, budził w Toruniu i Gorzowie emocje wynikające nie tylko z tego, że obie drużyny potrzebowały jak tlenu punktów. Ale również dlatego, że Ireneusz Maciej Zmora i Przemysław Termiński niemal przed każdym sezonem i meczem nie szczędzili sobie uszczypliwości. Stal w ostatnich latach była górą nie tylko na torze, ale i na rynku transferowym. Nic więc dziwnego, że w relacjach gorzowsko - toruńskich działo się bardzo wiele, a ostatnimi laty najwięcej wrażeń dostarczała rywalizacja obu klubów na rynku transferowym. Kiedy Martin Vaculik zamienił Get Well na Stal, to mówiła o tym cała Polska. Tak samo było, kiedy do Torunia z Gorzowa przenosił się Niels Kristian Iversen. Oba kluby pobierały sobie nawzajem zawodników, ale zdecydowanie lepiej wychodzili na tym gorzowianie. Na torze również można było dostrzec przewagę Stali. W sezonie 2016 gorzowianie sięgnęli po mistrzostwo kraju, pokonując w finale właśnie torunian. Stal zdobywała również medale przez dwa kolejne lata, a zespołu Termińskiego nie było nawet w play-off. Nic więc dziwnego, że właściciel Get Well był przekonany, że pokona Zmorę w roku 2019 i kiedy szef Stali umieścił w mediach społecznościowych analizę, z której wynikało, że torunianie spadną z Ekstraligi, to Termiński, przekonany o wyższości swoich zawodników, od razu zaproponował mu zakład, w którym stawką miało być 50 tysięcy złotych. Szef Stali jednak wyzwania nie podjął i mógł żałować tej decyzji, bo gorzowianie mieli w ligowej tabeli sześć punktów i o cztery "oczka" wyprzedzali Get Well, który zajmował ostatnią lokatę.
Niestety Stal mimo przewagi nad Get Well daleka była od optymalnej formy, a Get Well łapał wiatr w żagle. Zespół prowadzony przez Adama Krużyńskiego, Karola Ząbika i Marka Lemona w wielkim stylu pokonał na własnym torze gorzowian i zbudował dziewięciopunktową zaliczkę przed rewanżem. To oznaczało, że szanse na punkt bonusowy były całkiem spore. Mecz w Gorzowie miał ogromne znaczenie dla układu tabeli. Gdyby Get Well zremisował lub wygrał, to scenariusz Przemysława Termińskiego mógłby się sprawdzić, bo Anioły miałyby szansę, aby na koniec sezonu być w ligowej tabeli wyżej od Stali.

Choć w wypowiedziach członka sztabu szkoleniowego ekipy z Torunia Adama Krużyńskiego, można było usłyszeć, że dla Get Well sezon dopiero się zaczyna: "Jeszcze przed startem ligi mówiłem, że ze względu na terminarz sezon rozpocznie się dla nas dopiero na półmetku rundy zasadniczej. To się właśnie dzieje. Wygraliśmy ze Stalą. Wierzę, że to nie koniec. Jeśli z Motorem wygramy za trzy, czyli z bonusem i to samo powtórzymy z GKM-em, to może być naprawdę ciekawie. Zwłaszcza że w perspektywie mamy jeszcze w Toruniu spotkania z Falubazem i Spartą", trzeźwo myślący kibice i recenzenci nie mieli wątpliwości, że wygrana nad Stalą Gorzów była tylko niewielkim kroczkiem w kierunku utrzymania, a Toruń ciągle stał nad przepaścią o nazwie pierwsza liga. Trzeba przyznać że, odwrócenie losów spotkania i odrobienie z nawiązką dziesięciu punktów straty z połowy zawodów w pierwszym starciu obu ekip musiało działać na wyobraźnię, ale przecież to były dopiero pierwsze punkty w siedmiu meczach na koncie żużlowców z miasta Kopernika, a do końca sezonu było z każdym meczem bliżej niż dalej. Krużyński pokładał jednak duże nadzieje w zespole i było to niejako zrozumiałe, bowiem chciał budować pozytywną aurę i chciał nią zarazić zawodników, którzy czytali medialne doniesienia. Wielu znawców żużla wiedziało jednak, że do wszystkiego trzeba podejść z umiarem, bowiem Get Well musiał jeszcze coś wygrać, by potwierdzić, że spotkanie w Toruniu kończące pierwszą rundę spotkań, nie było tylko jednorazowym wyskokiem.

Przed meczem oficjalnie zakończono współpracę z Jackiem Frątczakiem, a decyzję ogłoszono podczas konferencji prasowej. Jacek Frątczak drużynę z Torunia objął w trakcie sezonu w roku 2017, kiedy to zespołowi wiodło się fatalnie i widmo spadku głęboko zajrzało im w oczy. Zadaniem menedżera było uratowanie Ekstraligi dla Aniołów. Cel udało się zrealizować po wygraniu barażu z gdańskim Wybrzeżem. Rok później Frątczak miał wprowadzić Get Well do fazy play-off i niewiele brakowało, a również ta sztuka by mu się udała. W 2019 roku torunianie również mieli zawalczyć o pierwszą czwórkę, a tymczasem sezon rozpoczęli od pasma porażek. Autorski plan menedżera Frątczaka nie wypalił: "Plan ułożony w 2017 roku zakładał, że zwiążemy się do końca sezonu 2018. Stało się jednak inaczej i siłą rozpędu, po dobrej drugiej połowie sezonu, wjechaliśmy w ten rok. Nic jednak nie jest dane raz na zawsze. Pewnych spraw w okresie transferowym nie udało nam się poukładać tak, jak byśmy tego chcieli. To też skutkowało gorszymi wynikami. Wiedziałem, że będzie bardzo trudno i że ten dzień nastąpi, bo życie pisze swój scenariusz. Odchodzę stąd szczęśliwy. Rok temu miałem siłę się podnieść z kolan, tym razem nie dałem rady. Poznałem tutaj fantastycznych ludzi i czułem się tu jak w domu. Wiem że nie dam rady tego pociągnąć, a zespół potrzebuje impulsu. Czerwiec jest dla chłopaków kluczowy i wiem, że oni muszą mieć pełne wsparcie, a nie zastanawiać się czy menedżer jest w stanie się odezwać. Nie jestem w stanie kontynuować współpracy, fizycznie i psychicznie nie jestem w stanie dawać dużo od siebie. Od stycznia poważnie choruję, co jest spowodowane stresem i napięciem. Wszystko zostało zdefiniowane klinicznie. Teraz muszę się pozbierać fizycznie, jestem pod opieką lekarzy z Zielonej Góry. Z tygodnia na tydzień czułem się coraz gorzej, musiałem odstawić leki, bo po nich strasznie się czułem. Kluczowa była nieustanna krytyka ze strony całego środowiska i mediów. O nas się mówiło już od jesieni, że brak wychowanków, że kolejny odszedł i na pewno się rozwinie. Pod tym względem polski żużel idzie w złą stronę i jestem przekonany, ze tak nie powinno być. Dziś schodzę z pierwszej linii ognia, a za chwilę na moim miejscu pojawia się nowi antybohaterowie. Żużel jest jak narkotyk - to bez wątpienia uzależnienie. W Polsce to działa jak rollercoaster. Patrzę już na to wszystko z perspektywy i dziś pierwszy raz od kilku miesięcy normalnie się uśmiecham. To jednak nie jest efekt leków, a po prostu odstawienia problemu".
Z kolei Ilona Termińska powiedziało krótko: "Kończymy współpracę z menedżerem. Pragniemy podziękować mu za dwa lata pracy organizacyjnej i merytorycznej".

Odejście Jacka Frątczaka z Get Well Toruń można ocenić na wielu płaszczyznach, ale najważniejszą było chyba to że był to pierwszy przypadek w historii polskiego, a być może i światowego żużla, który pokazał, że jeden człowiek przy dużym zaufaniu przełożonych, może rozbić całą drużynę. Decyzje jakie podejmował Frątczak doprowadziły do miejsca, w którym znajdował się toruński zespół, czyli na samym dole tabeli. Ta drużyna w ostatnich latach nie walczyła o sukcesy i laury, tylko utrzymanie się w Ekstralidze. Z Frątczakiem na stanowisku menedżera w połowie sezonu wiadomym było, że sezon zakończy się prawdopodobnie najgorszym scenariuszem z możliwych, a mianowicie pierwszym w historii spadkiem drużyny do niższej ligi.
Zespół toruński miał mocne nazwiska i można było z niego coś więcej wykrzesać, niż jazdę o ligowy byt, o czym świadczy choćby ruch z Norbertem Kościuchem w ostatnim meczu na MotoArenie. Zawodnik otrzymał więcej niż jedną szansę i okazało się, że dał drużynie impuls do walki. Niestety w pierwszych meczach zawodnik tracił miejsce w składzie na rzecz zawodników, którzy również nie zdobywali punktów. Można było bowiem odnieść wrażenie, że toruńscy straniero stworzyli sobie w drużynie monopol. Nie odczuwali żadnego zagrożenia ze strony polskich zawodników. Na drugim biegunie pozostawała decyzja o zakontraktowaniu Holty, który wracał po kontuzji, a w sezon wchodził z kolejnym urazem, a to na najwyższym żużlowym poziomie nie wróżyło spektakularnych zdobyczy punktowych. Niestety menadżer z wiarą w swój plan jazdy, trzema obcokrajowcami oraz zawodnikiem rezerwowym, chciał wygrywać mecze. Niestety przy doskonałej dyspozycji Doyla, przeciętnej jeździe Iveresena i starszego z braci Holderów oraz bezbarwnym Jacku Holderze plan ten nie mógł się powieść, zwłaszcza, że juniorzy zawodzili na całej linii. W tej sytuacji toruńscy działacze z menadżerem na czele powinni szukać poważnych wzmocnień na pozycji polskich seniorów. Wiadomym było, że zadanie to nie należało do łatwych, ale po trzech pierwszych meczach było na rynku kilku ciekawych zawodników, którzy gwarantowali większą zdobycz punktową niż Holta czy pozostający bez formy Jack Holder.

Wielu odnosiło wrażenie, że w Toruniu działano po omacku, a decyzje o rozstaniu z Frątczakiem czy ostawienie od składu Holty, były decyzjami podjętymi co najmniej pół roku za późno. Na domiar złego, pozycja drużyny oraz forma zawodników, nie była jedynym zmartwieniem klubowych władz. Oto bowiem na ustach całej Polski było fatalne zachowanie kibiców, którzy obrzucali swoich pupili wyzwiskami oraz oblewali ich piwem. Co prawda nagannego zachowania dopuściła się grupa fanów, która z pierwszego łuku przeniosła się do sektora tuż nad parkiem maszyn, ale był to już nie pierwszy tak skandaliczny wyczyn toruńskich "chuliganów". O tym, że klub nie ma co liczyć na wsparcie swoich sympatyków pokazuje też fakt, że ostatnie spotkanie na żywo oglądało zaledwie cztery tysiące osób. Tak pusto na Motoarenie nie było już bardzo dawno temu, a przecież klub rozgrywał absolutnie kluczowe spotkanie. Niestety do takiej frekwencji doprowadził również sam właściciel klubu, który twierdził, że nie potrzebuje toruńskiego dopingu, bo bilety na mecz kupią fani z Grudziądza i Lublina, którzy zawitają na mecze rewanżowe. Było to swoistego rodzaju policzkiem, dla wielu wiernych kibiców, którzy na dobre i złe byli z drużyną, a przed sezonem zawsze nabywali całosezonowe karnety z wiarą w końcowy sukces, jakim miała być walka w play-off.

Torunianie musieli jednak podjąć rękawicę i musieli próbować odwrócić złą passę w dziewiątej kolejce spotkań. Drużyna Adama Krużyńskiego pojechała do Gorzowa bez Rune Holty, którego zastąpił junior Filip Nizgorski, z góry skazany na zmianę przez Jacka Holdera. Jednak, aby odnieść sukces w Gorzowie, Anioły potrzebowały punktów właśnie juniorów oraz Norberta Kościucha. Niestety tak się nie stało i już po dwóch pierwszych biegach Stal prowadziła ośmioma punktami, a tylko cztery wyścigi pierwszej serii startów wystarczyły gorzowianom, by odrobić dziewięciopunktową stratę w dwumeczu. Torunianie o zwycięstwo ze Stalą nie byli jednak w stanie powalczyć, skoro zaczęli mecz od banalnych błędów. Norbert Kościuch nie wykorzystał znakomitej koleiny pod samą bandą, Igor Kopeć-Sobczyński po niezłym starcie w pierwszym łuku nie opanował motocykla i podciął Mateusza Bartkowiaka, a Maksymilian Bogdanowicz zamiast odkręcać gaz po starcie, zakręcił manetkę. Ten ostatni błąd tak zdenerwował sztab drużyny, że już w kolejnym wyścigu Bogdanowicz został zastąpiony przez Igora Kopcia-Sobczyńskiego. Prostych błędów było jednak więcej, bo w drugim swoim wyścigu Kościuch nie utrzymał się przy krawężniku i stracił punktowaną pozycję.
Po dwóch seriach przewaga gorzowian była już na tyle bezpieczna, że trener Stanisław Chomski mógł sobie pozwolić na oszczędzanie Petera Kildemanda. Duńczyk wystąpił w meczu mimo wciąż niezaleczonej kontuzji wstrząśnienia mózgu i złamania nosa, w dwóch pierwszych biegach zrobił co należało, a w pozostałych wyścigach zastępowali go młodzieżowcy. Wielkim wygranym dwumeczu z Get Well był Mateusz Bartkowiak. W dwóch ostatnich meczach szesnastoletni junior Stali Gorzów niemalże podwoił swój dotychczasowy dorobek punktowy w najlepszej żużlowej lidze świata. Mimo iż młodzieżowiec zaczął mecz od upadku, to w kolejnych wyścigach był bardzo szybki. Walecznością zaimponował zwłaszcza w szóstym wyścigu, gdy po świetnym starcie dołączył do Bartosza Zmarzlika i dojechał do mety na pierwszej pozycji. Starszy kolega co prawda asekurował go, ale nie musiał się zbytnio męczyć, bo Bartkowiak był bardzo szybki i radził sobie doskonale.
Do dziwnej sytuacji doszło w wyścigu trzynastym, gdy para torunian jechała na podwójnym prowadzeniu. Na wejściu w pierwszy łuk trzeciego okrążenia jadący na ostatniej pozycji Anders Thomsen upadł niegroźnie na tor, a potem długo nie podnosił się z toru. Wszystko wyglądało tak, jakby zawodnik celowo uniemożliwił dokończenie tego biegu. Czerwonej kartki za niesportowe zachowanie jednak nie dostał, bo sędzia nie dopatrzył się celowego zagrania. Po wyścigu Duńczyk tłumaczył się, że wszedł w łuk tuż za Szymonem Woźniakiem, a to utrudniło mu normalne złożenie się w łuk. Inne zdanie miał menedżer zespołu gości, Adam Krużyński: "Zawodnik miał dużo czasu na podniesienie się, ale nie zrobił tego. My jesteśmy przekonani, że decyzja mogła być inna. Ogólnie z meczu nie jesteśmy zadowoleni. Osiągnęliśmy plan minimum, ale początek nie był dobry".

Podsumowując. Stanisław Chomski mógł być jednak dumny ze swojej drużyny przez większą część spotkania. Jego podopieczni nie przyjeżdżali na ostatnich miejscach, a to bardzo ważne. W zasadniczej fazie spotkania zera notowali jedynie juniorzy. Seniorzy jechali równo i pewnie. Dla zwycięstwa Stali istotnym był powrót do składu Petera Kildemanda. Duńczyk odpoczywał wskutek kontuzji odniesionej na Węgrzech. W Gorzowie pojechał tylko dwa wyścigi, ale dorzucił do wyniku cenne 3 punkty i 2 bonusy.
Drużyna Aniołów, co prawda wyrwała Stali punkt bonusowy, ale wyglądała blado i dzięki dobrej postawie w drugiej części zawodów, obroniła dziewięciopunktową przewagę z pierwszego meczu. Torunianie ponownie moli być zadowoleni jedynie z Jasona Doyle'a. Australijczyk tak jak w poprzednich meczach punktował solidnie i stwarzał realne zagrożenie dla rywali. Wygląda na to, że wróciły demony przeszłości, kiedy drużynę prowadził Jacek Frątczak. Wychodzi na to, że problemem tego zespołu nie był manager, a zestawienie zawodników w średniej formie.
Osobną sprawą pozostawała praca sędziego.
Po słowach Krużyńskiego można było odnieść wrażenie, że toruński menago domagał się czerwonej kartki dla zawodnika gospodarzy i trudno się dziwić takiemu stanowisku, bo pojawiło się pytanie: co musi zrobić zawodnik, by dostać czerwoną kartkę? Ta niewątpliwie w tej sytuacji należała się Duńczykowi, ale sędzia Sasień nie pozwolił sobie na podjęcie trudnej, ale koniecznej decyzji. Ktoś może powiedzieć - w powtórce i tak było 5:1 dla Get Well, jednak, gdyby Thomsen, ukarany czerwoną kartką, nie mógłby jechać w czternastym biegu, który zresztą wygrał, wynik spotkania mógłby być zgoła odmienny. Z drugiej strony w ostatnim biegu dnia, na starcie ewidentnie szybciej puścił sprzęgło Szymon Woźniak i sędzia nie zareagował. Mimo, że gorzowianin na tym manewrze skorzystał o tyle, że walczył nawet o drugą pozycję. Arbiter mógłby puścić taki start, gdyby Woźniak na dojeździe do łuku był daleko za plecami rywali. Nie był. Zatem po meczu można było już tylko, snuć teorie co by było gdyby sędzia Sasień, w dwóch sytuacjach podjął inne decyzje.

Po zawodach powiedzieli:
Adam Krużyński
- menadżer z Torunia - Przed meczem byliśmy bojowo nastawieni i liczyliśmy na wygraną, dlatego nie jesteśmy zadowoleni. Szkoda tego wyniku. Przespaliśmy pierwszą połowę meczu. Przed meczem dużo rozmawialiśmy o ustawieniach, żebyśmy zaczęli dość wysoko i na wzmocnionych silnikach. Potem się połapaliśmy. Liderzy zaczęli wygrywać. Małe punkty i bonusy będą miały ogromne znaczenie dla układu tabeli. Do Grudziądza na pewno pojedziemy po jak najwyższy wynik, żeby mieć nadzieję na bonus w Toruniu.
Jeśli chodzi o sytuację z trzynastego biegu, nie mnie to oceniać sytuację. Ale wygląda to dziwnie, kiedy prowadzimy podwójnie, a zawodnik jadący jako ostatni upada i nie schodzi z toru, przez co bieg jest przerwany. Tym musi zająć się centrala Ekstraligi oraz różni eksperci. Postawa Andersa Thomsena w wyścigu trzynastym wymaga moim zdaniem jakieś reakcji. Uważam, że ta sytuacja mogła wypaczyć wynik meczu i bonus mógł nam uciec. Ten zawodnik nie powinien po takim zdarzeniu wystąpić w wyścigach nominowanych.

Karol Ząbik - trener juniorów z Torunia - Zaczęliśmy ten mecz słabo, ponieważ nie trafiliśmy zupełnie z przełożeniami. Niby ze startu nie wyglądało to źle, ale już sam dojazd do łuku i jego rozegranie nam kompletnie nie wychodziły. Druga połowa meczu była już o wiele lepsza w naszym wykonaniu. Jesteśmy zadowoleni z wywalczenia punktu bonusowego, ale będziemy dalej pracować nad naszymi mankamentami, zwłaszcza w formacji juniorskiej. Chciałbym podkreślić coraz lepszą komunikację, jaka panuje między zawodnikami. Każdy dzieli się swoimi spostrzeżeniami zaraz po biegu. Bardzo mi się to podoba. Są punkty i jest coraz lepsza atmosfera.
Najbliższy nasz plan to eliminacje Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych. Poza tym każdy z naszych zawodników ma swoje starty w tygodniu, ale jesteśmy cały czas ze sobą w kontakcie. Każdy zespół ma swój plan na następny mecz - my także. Gdzie i z kim - to zostawię dla siebie, żeby móc się w spokoju przygotować.

Jason Doyle - Toruń - Zdobycie 16 punktów na torze w Gorzowie mogę uznać, za udany występ. Dla mnie najistotniejszą sprawą jest zbierać te punkty, żeby jak najbardziej pomóc Toruniowi. Osobiście, chciałbym znowu być na najwyższym poziomie i jeździć jak na mistrza świata przystało.
Zespół boryka się jednak z problemami i na tym musimy się koncentrować. Walczymy, męczymy się, potrzebujemy punktów. Musimy wygrać kolejne spotkanie u siebie i starać się odbić od dna tabeli.Jack Holder - Toruń - Punkt bonusowy dużo znaczy dla drużyny. Przyjechaliśmy tu po zwycięstwo, ale równie bardzo cieszymy się z tego jednego dodatkowego "oczka".

Niels Kristian Iversen - Toruń - Zawsze dobrze mi się tutaj wraca. Spędziłem tu mnóstwo dobrego czasu, mam miłe wspomnienia stąd. Nie zaczęliśmy spotkania zbyt dobrze, ale ważne dla nas, mamy punkt bonusowy. Na początku dwa razy po 5:1 i raz 4:2. Musimy jechać lepiej od samego początku, żeby coś osiągnąć. Tor nas może trochę zaskoczył. Wróciliśmy do gry i naciskaliśmy. Zobaczymy, jak ważny będzie ten punkt bonusowy, ale wydaje mi się, że przyda się, jak każdy. Mieliśmy straszny początek i każda zdobycz będzie istotna. Przed tym meczem, pracowaliśmy wspólnie i wiele nam to dało. Jesteśmy coraz bliżej punktów, musimy sobie pomagać. Zrobiliśmy, co w naszej mocy. Źle wystartowaliśmy, ale nie jest jeszcze za późno. Musimy dalej walczyć i miejmy nadzieję, że będzie lepiej.
Jeśli chodzi o moją jazdę to było w porządku. Ciężka praca, choć czuję, że mogłem pojechać jeszcze trochę lepiej, ale nie było źle. Próbowałem kilku różnych rzeczy. Cały czas staram się coś poprawić. Czasem to działa, ale to ciężka praca. Trochę brakowało mi prędkości, ale miałem dobre starty. Będziemy dalej pracować, żeby było coraz lepiej. Miałem spotkania, po których nie byłem zbyt szczęśliwy, ale z drugiej strony były też takie, gdzie naprawdę mocno się cieszyłem. Wiem, co robić, żeby być lepszym - kontynuował.

Maksymilian Bogdanowicz - Toruń - moje korzenie są w Gorzowie i jeśli chodzi o Polskę, to na pewno wielki zaszczyt sprawiłaby mi możliwość reprezentowania barw Gorzowa, bo to jednak z tego miasta pochodzę. Startowałem i startuję jednak w innych klubach i kiedyś bym powiedział: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Tego, niestety, muszę się trzymać. Może kiedyś... Chociaż mniej chodzi o to, pod jakimi barwami aktualnie jeżdżę, bo co z tego, jeśli jeździłbym w Gorzowie, skoro prezentuję poziom taki, jak obecnie. Byłby tylko wstyd i hańba dla Gorzowa.

Stanisław Chomski - trener z Gorzowa - Nie przyjechali do nas kelnerzy. Wszyscy dobrze wiemy jaki potencjał mają Holderowie czy Iversen i Doyle. Nie są to chłopcy z łapanki. My pojechaliśmy dobre zawody. To co funkcjonowało na Grudziądzu, dzisiaj już nie funkcjonowało. Wynik o tym nie mówi, a my się nie chcemy tłumaczyć, ale nie mam w pełni zdrowych zawodników. Oni decydują się na jazdę, walcząc o punkty dla drużyny i dla siebie, ale ani Kildemand ani Thomsen nie są w pełni dyspozycji. Mają problemy z nadgarstkami. Ręka Petera odmówiła posłuszeństwa. Bardzo chciał jechać, ale nie mógł. Coś zacięło się u Krzyśka Kasprzaka, który nie czuje w tej chwili dobrze sprzętu. Jeździ z nim non stop do tunerów, wraca, trenuje, ale efektów nie ma. Przed meczem z Get Well jeździł naprawdę dużo i wyglądało to dobrze. Później stanął pod taśmą, nie wyszło i zaczęło się szukanie. Brakuje nam jego punktów. Cieszy, że juniorzy jechali doskonale, bo po Toruniu duża była z nimi praca mentalna, żeby podnieść ich na duchu i uwierzyli w siebie. Wiara czyni cuda. Też dobra współpraca z mechanikami, spasowanie sprzętu. Treningi nie poszły na marne, choć poprawki były. Muszę szukać pozytywów. Jedziemy dalej do Grudziądza, do Wrocławia szukać punktów. Widać, jaki jest potencjał w zespole. Ta praca, którą wkłada Piotrek Paluch w młodzież, będzie owocowała. Tak samo praca mentalna. Trzeba pracować nad głową. Po fakcie każdy jest mądry, ale uważam, że taktyka i ustawienie było dobre. Szkoda, że zabrakło zdrówka.
Mateusz Bartkowiak - Gorzów - Liczy się wynik całego zespołu. Jechaliśmy dzisiaj o bonus. Udało nam się wykonać plan minimum, a ja ze swojego występu jestem zadowolony.

Szymon Woźniak - Gorzów - Miałem problemy z dotarciem na ten mecz. Plan był następujący: po turnieju kwalifikacyjnym do Grand Prix Challenge we francuskim Lamothe-Landerron Szymon Woźniak miałem lot z Bordeaux (o 6:30) do Amsterdamu, następnie czekała mnie podróż z Amsterdamu do Berlina, gdzie miałem wylądować o 11:30. Ze stolicy Niemiec, autem, miałem dojechać do Gorzowa na mecz. Niestety cała logistyka została mocno zachwiana przez przewoźnika lotniczego. W sobotę, o 19:59, dostałem wiadomość od przewoźnika, że mój lot z Bordeaux do Amsterdamu został opóźniony o dwie godziny, a o 20:00 zamykali biuro obsługi klienta. Dla mnie są oszustami i na pewno tego tak nie zostawię. Przez to, że ten lot był o dwie godziny opóźniony, to z ponad dwóch godzin na przesiadkę w Amsterdamie, zrobiło się 10 minut, co uniemożliwiło nam skorzystanie z tego transferu. Próbowałem się zorientować, pytałem, pisałem, monitowałem czy są w stanie na nas poczekać, to dostałem odpowiedź, że przebukowali mój lot z 10:20 na 15:20, po czym jeszcze w niedzielę po południu dostałem wiadomość, że ten lot o 15:20 jest przesunięty na godzinę 16:00. Nie wiem jak można tak traktować ludzi, kiedy bilety nie kosztują 50 złotych, tylko ponad tysiąc, a jesteśmy traktowani jak zwierzęta. Na pewno tego tak nie zostawię. Straciłem dużo pieniędzy i przede wszystkim energii, bo to było dla mnie najważniejsze. Już nie pieniądze, a ta energia i cenny odpoczynek, który był zaplanowany, a oni mi to zabrali.

Krzysztof Kasprzak - Gorzów - Każdy z nas starał się jak tylko mógł. Chcieliśmy wygrać za trzy i byłoby bliżej play-off. W Toruniu przegraliśmy w końcówce, w Częstochowie też małą liczbą. Punkty uciekają, mamy teraz dwa wyjazdy, ale będziemy się starali teraz jak najwięcej ugrać. Zabrakło punktów i na pewno szkoda. Trochę przesadziłem w czternastym biegu, bo w złą stronę poszedłem. Myślałem, że po polaniu ten tor będzie inny. Nie był to za dobry start i kątem oka już widziałem Iversena, który mnie założył. Musiałem przymknąć gaz, a jak odkręciłem z powrotem, to motor już mi się nie zebrał i zawodnik z Torunia uciekł. Po polaniu nie da się już wyprzedzić nikogo. Bardzo chciałem wygrać ten wyścig. Żałuję go. W żużlu, jak przegrywasz, to już grasz vabank. Zakładasz taką dyszę, co nigdy nie pasowała, podobnie z zębatką i nagle wygrywasz biegi. Tak samo mieli torunianie. Przegrywali z nami. Rozmawiałem z Norbertem, założyli coś, co nigdy w Toruniu nie pasowało i "pah, pah" - jedzie. Protasiewicz ostatnio mówił o tym w wywiadzie. Minimalna rzecz zmieniona i motocykl albo jedzie albo nie. To nie ma nic wspólnego ze skupieniem, bo każdy je ma od pierwszego do piętnastego biegu. To chodzi o ustawienia. Bardzo trudno jest utrzymać wysoki poziom.Teraz czeka nas mecz w Grudziądzu. Będziemy starali się tam jak najlepiej pojechać. Get Well był bardzo ciężkim przeciwnikiem. Mają dobrych zawodników.
 

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt