2019-05-31 runda zasadnicza
KS Get Well Toruń - truly.work Stal Gorzów
     
Mecz kończący zgodnie z terminarzem, pierwszą rundę ligowych zmagań w sezonie 2019, toruński zespół musiał bezwzględnie wygrać. Wygrana ze Stalą Gorzów nie tylko pozwalała wydostać się Aniołom z dna tabeli, ale była małym kroczkiem w stronę utrzymania. Utrzymania, w które wszyscy w Toruniu powoli zaczynali wątpić. Nie wszystko było jednak stracone, bowiem inne zespoły, którym widmo degradacji i barażów zaglądało w oczy, były ciągle na wyciągnięcie ręki, a na półmetku rozgrywek pod drzwiami z napisem spadek i witamy w pierwsza liga ciągle był tłok.

Drużynę Get Well do pierwszego meczu o być albo nie być ponownie przygotowywał sztab szkoleniowy złożony z tercetu: Adam Krużyński, Karol Ząbik i Mark Lemon. Przebywającemu na L4 Jackowi Frątczakowi dopiero w weekend kończyło się zwolnienie, ale toruńskie wróbelki ćwierkały, że bez względu na wynik spotkania ze Stalą los menadżera i tak był przesądzony. Dużo mówiło, się z kolei o tym, że po zwolnieniu Frątczaka, na stałe do panelu zarządzającego zespołem w trakcie meczów, wszedłby selekcjoner reprezentacji Australii. Był to ciekawy ruch, bowiem trzech Australijczyków w żółto-niebiesko-białych barwach, którzy byli specyficzną nacją, mógł ogarnąć tylko inny Australijczyk i to właśnie Mark Lemon, były niezły żużlowiec miał dać pozytywny impuls nie tylko całej drużynie z Torunia, ale miał dotrzeć w szczególności do rodaków. Dowodem, że tak mogło być, był mecz w Lublinie, podczas którego w krytycznym momencie zespół potrafi zewrzeć szyki, a u zawodników nareszcie nie można było dostrzec ambicję i wolę walki. Jak jeden mąż gryźli tor beniaminka i w porównani do poprzednich występów, była to pozytywna przemiana u nieco już podłamanych zawodników z Aniołem na piersi.

Obie drużyny borykały się jednak z problemami kadrowymi. W drużynie gości zabraknąć miało Petera Kildemanda, który podczas SEC Challenge w Nagyhalasz zanotował groźny upadek i stwierdzono u niego m.in. wstrząśnienie mózgu i złamanie nosa. Zawodnik przebywał w szpitalu i zalecono mu kilkudniową hospitalizację, tak aby bezpiecznie wrócił do zdrowia po paskudnym wypadku. W związku z kontuzją Kildemanda, szansę na starty w ekstralidze dostał Adam Ellis, który był rezerwowym w drużynie Stali Gorzów i podczas spotkań w lidze brytyjskiej prezentował w ostatnich meczach wysoki poziom.
Dla odmiany w zespole gospodarzy nie było większych problemów zdrowotnych, ale sztab szkoleniowy miał dylemat na których zawodników stawiać w trakcie meczu. Na domiar złego, menadżer który kontraktował zawodników i przed sezonem miał pomysł jak wykorzystać ich potencjał, był niedysponowany. W związku z tym w klubie przygotowywano się na reorganizację, a Prezes - Ilona Termińska tak komentowała ostatnie wydarzenia w klubie: "Zdecydowaliśmy, że w sobotę spotkamy się w Toruniu z całą drużyną i porozmawiamy sobie poważnie o tym co stało się w ostatnich tygodniach. Chcemy żeby wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji, a jednocześnie porozmawiać o tym, co można robić lepiej. Mamy nadzieję, że ten sposób motywacji podziała na drużynę". Z kolei Adam Krużyński, członek rady nadzorczej pełniący rolę menadżera jasno określił rolę zawodników w drużynie i mówił: "Do końca tygodnia Jacek jest na zwolnieniu. Co dalej? Decyzje zapadną w odpowiednim momencie. Nic więcej nie mogę powiedzieć, bo stan zdrowia Jacka, to jest jego prywatna sprawa". Niestety jak pokazał mecz w Lublinie drużyna bez zielonogórskiego menago spisała się znacznie lepiej i jeśli ten stan zostałby utrzymany w meczu z Gorzowem, to było niemal pewne, że menedżer już nie wróci do drużyny. Zresztą można było odnieść wrażanie, że sam zainteresowany nie miał na to ochoty, bo choć oficjalnie nie wypowiadał się w tej kwestii, to ostatnie tygodnie pokazały, że praca z zespołem była dla niego coraz większym obciążeniem. Dlatego bez względu na oficjalne tłumaczenia klubu wszystko zmierzało do tego, że Frątczaka w roku 2019 w toruńskim parku maszyn, jako menedżera Get Well miało już zabraknąć.

Nic więc dziwnego, że po menadżerskich zawirowaniach i przy braku punktów meczowych, w Toruniu panowała pełna mobilizacja. Zanim jednak doszło do rywalizacji arbiter skontrolował motocykle wszystkich zawodników. Szukano "dziurawych" gaźników stosowanych w sidecarach, bowiem ostatnie doniesienia, ze środowiska żużlowego, aż huczały o dopingu technologicznym na masową skalę. Gaźniki sideracowe miały większą średnicę gardzieli, ale na zewnątrz wyglądają tak samo, jak te stosowane w speedway'u, ale dzięki temu mieszanka palowowo-powietrzna była wzbogacona paliwem, a przez to motocykl z takim gaźnikiem miał zupełnie inną charakterystykę pracy. Kontrola nic nie wykryła, choć przed meczem wyrokowano, że jak nic dojdzie do wpadki, a to oznaczało, że stosowanie gaźników z sidecarów było tylko plotką. Tak samo, jak korzystanie z dziurawych gaźników. Z drugiej strony ci, którzy mówili o dopingu technologicznym, przekonywali, że choć sędziowie mają niewystarczające narzędzia do prowadzenia kontroli, to oszuści potrafią świetnie maskować swoje procedery. Nikogo jednak nie złapano na oszustwie i można było uznać, że sprawy nie było i można było przystąpić do ścigania.

Na godzinę przed planowanym rozpoczęciem meczu nad stadionem w Toruniu zaczął padać deszcz. Opady nie trwały co prawda zbyt długo, ale i tak zakłóciły normalne przygotowania do meczu. Torunianie obawiali się, że nawet taki deszcz może uszkodzić nawierzchnię i tor został szybko przykryty folią, bowiem mimo dachu jak zwykle około metr nawierzchni od krawężnika na prostej startowej i pierwszy łuk zalewane były wodą. Pozostałe fragmenty toru skutecznie chronił dachem. Ostatecznie deszcz padał przez 20 minut, a po tym okresie, folia znów wróciła do magazynu. Nieco bardziej złośliwi w padającym deszczu upatrywali pewnej symboliki, w której los płakał nad tegorocznymi wynikami gospodarzy. I początek meczu z gorzowianami wskazywał, że kibicom Aniołów pozostaną już tylko łzy rozpaczy, bo zawodnicy miejscowi zupełnie nie potrafili odnaleźć się na nawierzchni która chłonęła wilgoć z otoczenia i kompletnie zepsuli początek zawodów. Jednak im dalej w las, a właściwie im tor stawał się bardziej twardy, tym wyraźniej do głosu dochodzili torunianie, którzy rzutem na taśmę przynajmniej na jakiś czas odroczyli egzekucję i trzasnęli drzwiami z napisem pierwsza liga. Najistotniejsze, dla drużyny było to, że ligowy licznik nie wyświetlał już zera, a rywale ciągle byli na wyciągnięcie jednej wygranej.

Jak śpiewał wielki fan Motoru Lublin Krzysztof Cugowski z Budką Suflera "po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój". Tego spokoju i cierpliwości do swoich pupili brakło sympatykom klubu z Torunia. Kiepskie wyniki i zawirowania wewnątrz zespołu złożyły się na fatalną frekwencję. Jednak ci, którzy postanowili zostać w domu i obejrzeć spotkanie z perspektywy kanapy mieli czego żałować. Widowisko było doprawdy przednie i trzymające w napięciu do samego końca, a zwroty akcji działy się na poziomie najlepszych filmów sensacyjnych. W Toruniu do składu po jedno meczowej pokucie ostatecznie wrócił syn marnotrawny Norbert Kościuch. I … z miejsca został bohaterem oraz zawodnikiem, który dał sygnał torunianom do ataku. I choć zrobiono z niego początkowo tzw. kevlar uzupełniający skład, zakasał rękawy i pokazał, że takie postawienie sprawy nie robi na nim wrażenia. Goście z kolei tak jak przewidywano przystąpili do zawodów osłabieni brakiem wspomnianego na wstępie Petera Kildemanda, a szansę na starty otrzymał Adam Ellis. Niestety Brytyjczyk zaopatrzony w klubowy sprzęt już w pierwszym starcie w wyniku awarii sprzęgła przedwcześnie zakończył bieg na murawie. Dostał co prawda jeszcze jedną szansę, ale nie łapał się nawet na szprycę spod kół rywali i w kolejnych biegach był zmieniany przez Rafała Karczmarza.
Po trzecim biegu kibice mogli cytować legendarny okrzyk byłego prezesa Włókniarza Częstochowa Mariana Maślanki "ale jaja". Konsternacja na trybunach w toruńskich sektorach była ogromna. Niels Kristian Iversen i Rune Holta zostali rozstawieni po kątach przez Krzysztofa Kasprzaka i Andersa Thomsena. W kolejnej odsłonie starcie tytanów zostało rozstrzygnięte na korzyść Jasona Doyle'a. Australijczyk znakomicie wyszedł ze startu i mimo, że Bartosz Zmarzlik był szybszy, to jednak doskonale obierał ścieżki, skutecznie broniąc się przed szarżami kapitana Stali. Przed zawodami na najsłabszy punkt wyrastała pierwsza para gorzowian, bo Woźniak z Ellisem mieli być kopalnią punktów dla Aniołów, ale również Woźniak dzielnie odbierał punkty gospodarzom, którzy po dobrych wyjściach spod taśmy, fatalnie rozgrywali dojazd do pierwszego łuku. Ich bezradność była wręcz irytująca, co okazywało się wodą na młyn dla Zmarzlika i spółki. W połowie zawodów nie tylko pachniało niespodzianką, ale i spadkiem torunian w pierwszej ligi i to już w połowie sezonu. Właściciel Przemysław Termiński rwał resztki włosów z głowy i pomstował, na swoich podopiecznych. Nie pomagała obecność w parku maszyn Marka Lemona. Po niezłym spotkaniu w Lublinie Australijczyka zdążono już nawet okrzyknąć mianem cudotwórcy, ale u siebie znów oczy bolały od patrzenia na wyczyny ekipy dowodzonej jeszcze przed Adama Krużyńskiego i Karola Ząbika. I wtedy stało się coś, co nie śniło się żadnym jasnowidzom. Tor się odsypał, stwardniał i Get Well uruchomił punktowy walec. Do gry wkroczył Kościuch, w czystym i prawie białym kevlarze. Zawodnik przystąpił do meczu od siódmego wyścigu, ale postarał się o nieprawdopodobny impuls i sygnał do ataku. O mały włos nie "ustrzelił punktowo" wicemistrza świata. Zmarzlik musiał się niesamowicie nagimnastykować żeby odbić drugą lokatę. W tym momencie stało się jasne, że to Holta w dalszej części meczu zostaje w parkingu, bowiem jego postawa woła o pomstę do nieba. A po takiej gonitwie jaką zaserwował Kościuch, nikomu nawet nie przyszło przez głowę żeby zastępować tak nakręconego i nabuzowanego zawodnika. Dało się odczuć, że trybuny na chwilę zapomniały o tym, że widmo degradacji ciągle wisiało nad drużyną, ale swoisty rollercoaster, serwowany przez leszczyńskiego wychowanka podawał będącym już na skraju wykończenia nerwowego fanom Get Well tlen. W kolejnych biegach trwała wymiana ciosów z punktowym wskazaniem na GetWell.
Zanim jednak do tego doszło kibice gospodarzy po biegu ósmym w którym Karczmarzowi udało się ograć Doyle'a, zaczęli agresywnie okazywać swoje niezadowolenie z tego co wyczyniają ich pupile. Grupa fanów z tzw. sektora dopingującego, przeniosła się nad park maszyn, gdzie skandalicznie potraktowała przedstawicieli Get Well Toruń. "Muszę powiedzieć, że chyba po raz pierwszy spotkaliśmy się z tak nieładnym przyjęciem przez naszych kibiców. W trakcie meczu byliśmy obrzucani jakimiś tam przedmiotami, a grupa fanów, która zmieniła miejsce, oblewała nas piwem" - mówi Adam Krużyński. Całą sytuację opanował sport, a w zasadzie sportowiec. Kościuch bo o nim mowa w biegu dziewiątym poprowadził Chrisa Holdera do mety i zaczął na torze swój koncert. Bieg dziesiąty to jedyna wygrana tego dnia Zmarzlika i na pięć odsłon przed końcem zawodów, a na trybunie głównej zaczęto zastanawiać się nad wyborem piosenki na finisz spotkania. Wygrały dwie opcje. "To już jest koniec" Elektrycznych Gitar, ale najwięksi optymiści próbowali przeforsować utwór "Wierzę w lepszy świat" z repertuaru "Braci". Najważniejsze jednak było to co działo się na torze, a tam w najlepsze trwał "Kościuch show". Głównie dzięki jego fenomenalnej postawie po dwunastym biegu na tablicy wyników pojawił się remis i mecz zaczął się od nowa z tym, że tym razem to gospodarze byli w sztosie. W trzynastej gonitwie cios ostateczny wyprowadziła para braci Holderów i w pierwszym z wyścigów nominowanych pozostało postawić kropkę nad "i". Jednak bieg ten miał, aż trzy odsłony. W pierwszej po starcie pewnie prowadzili Doyle z Kościuchem, a sfrustrowany Zmarzlik nie mogąc nic zrobić, wjechał w tylne koło Australijczyka i został wykluczony z powtórki. W drugim podejściu jednak torunian zaskoczył Thomsen. Duńczyk popisał się najlepszym refleksem i długo prowadził. W końcu zaatakował go znacznie szybszy Kościuch i lekko trącił deflektorem zawodnika gości. Ten się przewrócił i sędzia Meyze zmuszony był wykluczyć żużlowca Get Well. Ostatecznie sprawę biegu czternastego w pojedynku 1-1 załatwili między sobą Australijczyk z Duńczykiem. Bieg ten choć wygrany przez Anioły w niecodziennym stosunku 3:2 podzielił kibiców i komentatorów w TV. Piotr Olkowicz od razu ocenił, że Duńczyk nadaje się do wykluczenia. Inaczej sytuację widział Rafał Dobrucki. Ostatecznie sędzia wykluczył Kościucha, który doprowadził do kontaktu z Thomsenem.
Kiedy mecz był rozstrzygnięty w biegu piętnastym, gospodarze nie odpuszczali i wygrali 5:1, bowiem pozostała im walka o jak największą przewagę, aby myśleć o bonusie w rewanżu, a przecież jeszcze po siódmym wyścigu wydawało się to jakąś kompletną abstrakcją. Anioły bowiem, ze stanu 19:29, prowadziły 49:40, gromiąc rywala w drugiej części zawodów w stosunku 30:11! W Toruniu odetchnęli z ulgą.

Get Well mimo, że w końcu wygrał mecz nadal był drużyną pełną zagadek, a menadżerowie nadal znali odpowiedzi na pytanie w jakiej formie są toruńscy zawodnicy, a zwłaszcza druga linia. Kreowani na liderów Doyl, Iversen i starszy z braci Holderów dobre biegi przeplatali katastrofalnymi, a to przy totalnej niemocy juniorów wymagało większego zaangażowania punktowego przez Kościucha i Holtę. O ile sprowadzony przed sezonem Kościuch w meczu z Gorzowem zaskoczył chyba nawet sam siebie, to Holta, który wystąpił w trzynastu biegach, zdobywając dziewięć punktów i bonus wydawał się być bez formy i sprzętu. To niestety nie wróżyło dobrze przed kolejnymi meczami w których Anioły miały zdecydowanie łatwiejszych przeciwników i myśląc o utrzymaniu statusu ekstraligowca musieli w pięciu kolejnych meczach zdobyć o co najmniej 5 punktów i 2 bonusy.

Po meczu 4 czerwca w samo południe, podczas konferencji prasowej klub poinformował o zakończeniu współpracy z Jackiem Frątczakiem, a drużynę w kolejnych meczach miał prowadzić tercet, który odpowiadał za zespół w Lublinie i na Motoarenie, czyli Mark Lemon, Adam Krużyński oraz Karol Ząbik. O tym, że mecz ze Spartą Wrocław był ostatnim dla Jacka Frątczaka w roli opiekuna Get Well, mówiło się w klubie od dawna, ale do dnia konferencji nikt nie chciał na ten temat mówić oficjalnie. Menedżer przedstawił zwolnienie lekarskie na dwa tygodnie, ale już wtedy było wiadomo, że problemy zdrowotne są dużo poważniejsze i nie pozwolą na powrót do pracy w Toruniu. W klubie przyjęto więc strategię na przeczekanie i przełożono ogłoszenie oficjalnej decyzji po meczu ze Stalą Gorzów. Plan torunian wypalił, bo zespół wygrał i wokół klubu zaczęła tworzyć się znacznie lepsza atmosfera. A zwolniony menadżer Jacek Frątczak w jednym w wywiadów tak podsumował swoje rozstanie z Aniołami: "Zwolnienie lekarskie L4 to przenośnia. To na co chorowałem/choruję to psychika i na to tło nerwowe. Jeśli w sposób permanentny jest się wystawionym na działania czynników stresogennych, to wówczas zdrowe ciało może przestać funkcjonować i trzeba przerwać pewien tryb życia. Prowadzenie drużyny sportowej to poddawanie się permanentnej presji kibiców, mediów. Jeśli jest sukces to jest, adrenalina i pozytywne emocje. Jeśli drużyna przegrywa to stres jest ogromny, a wówczas cierpi nie tylko menadżer, ale też jego rodzina. Niektórzy zarzucają mi, że w pojedynkę rozbiłem GetWell, ale ja przychodziłem do Torunia na miesiąc, a zostałem prawie dwa lata. A jeśli chodzi o rozstanie z klubem w Toruniu, to mogę powiedzieć tylko tyle, że odchodzę z doskonale zarządzanego klubu, z zaangażowanymi ludźmi, z oddanymi sprawie właścicielami. Dlatego nie mogę powiedzieć złego słowa na rodzinę Termińskich i będę wypowiadał się w samych superlatywach o Toruniu, bo ten klub to duży poziom empatii i współpracy wszystkich, ze wszystkimi. Sport rządzi się jednak swoimi prawami i na wynik drużyny składa się wiele czynników. W żużlu podejmuje się jednak decyzje "tu i teraz", dlatego biorę odpowiedzialność za moje decyzje, bo to ja je podejmowałem. A trudno budować drużynę, gdy przegrywa się mecz za meczem. Dlatego szanuję w tej sytuacji Norberta Kościucha, który mówił oficjalnie, co go boli i nie mówił za plecami o swoich odczuciach. Dzięki temu można było podjąć pewne rozmowy. Uważam, że Get Well się utrzyma, bo druga część sezonu jest nieco łatwiejsza dla drużyny. Ale trudno się jedzie co tydzień mecz o życie. Drużyna ma jednak siedmiu zawodników, którzy mają określone zadania do spełnienia i toruńskich zawodników stać na przełamanie się i udowodnienie swojej wartości, a to da drużynie utrzymanie. Nie skupiam się nad tym czy w przyszłości wrócę do żużla, ale aby to zaistniało musi być wola dwóch stron. Ja na tę chwilę poczyniłem pewne zobowiązania względem rodziny i na tym się skupiam".

Po zawodach powiedzieli:
Ilona Termińska
- prezes toruńskiego klubu - po dużym dołku udało się naszym wspaniale zwyciężyć. Oczywiście, polały się łzy. Bardzo emocjonalnie do tego podchodzimy. Taki był to mecz. Łzy wzruszenia, bo po dużym dołku udało się naszym wspaniale zwyciężyć. Super, stać ich na to! Spotkanie miało niesamowity przebieg i emocje, a także była wielka mobilizacja drużyny. To było fajne. Widać, że nasi zawodnicy potrafią zwyciężać. Bardzo w nich wierzymy. Punkty Norberta Kościucha były bardzo istotne. Widać, że zawodnik wierzy w nas tak samo, jak i my w niego.
Cieszmy się, że kibice są dla nas wsparciem, natomiast chcielibyśmy napiętnować pewne negatywne zachowania. Aktualnie mamy taką konstrukcję stadionu. Na razie musimy w takich warunkach funkcjonować, dlatego mogę tylko zaapelować do kibiców o pozytywną energię i wsparcie. Myślę, że fajnym testem będą najbliższe mecze ligowe. Jeszcze raz apeluję do wszystkich fanów o pozytywne emocje i wsparcie dla zawodników. To dla nas bardzo ważne. Jacek Frątczak w dalszym ciągu jest na L-4.

Adam Krużyński - członek Rady Nadzorczej, w trakcie meczu pełnił rolę menadżera drużyny - Od piątego roku życia chodzę na żużel i powiem szczerze, że dawno nie widziałem takiego meczu, żebyśmy odwrócili wynik z -10 do +9 w osiem biegów. To jest piękne w tym sporcie i w tej drużynie. Mieliśmy bardzo trudny moment, ale mocniejsi wróciliśmy do gry. Myślę, że to był przełomowy mecz. Jeszcze przed startem ligi mówiłem, że ze względu na terminarz sezon rozpocznie się dla nas dopiero na półmetku rundy zasadniczej. To się właśnie dzieje. Wygraliśmy ze Stalą. Wierzę, że to nie koniec. Jeśli z Motorem wygramy za trzy, czyli z bonusem i to samo powtórzymy z GKM-em, to może być naprawdę ciekawie. Zwłaszcza że w perspektywie mamy jeszcze w Toruniu spotkania z Falubazem i Spartą. Chcę wierzyć, że teraz będziemy szli już tylko do góry. Zespół był razem i wspierał się nawet w cięższych momentach. Na pewno potrzebowaliśmy impulsu. Wydaje mi się, że było nim także wejście do gry Norberta. O numerze startowym zawodnik został poinformowany dopiero przed samym meczem. Norbert to bardzo ambitny zawodnik. W swoich dwóch pierwszych biegach pokazał olbrzymie serce. Umówiłem się z nim, że pojedzie w siódmym biegu. Jeżeli mi nie wierzycie, to możecie zapytać Norberta. Potrzebowaliśmy takiego meczu, by stał się on pełnoprawnym i ważnym członkiem tej drużyny. Mogę być z niego dumny. Wspólnie ze mną podjął decyzję, że nie wystartuje od pierwszego biegu. Myślę, że nie pomyliliśmy się. Patrzyliśmy z kim Norbert będzie jechał. W tym wyścigu miał juniora. Chcieliśmy, by miał szansę wygrać ten bieg i przełamał się psychicznie. Miał naprawdę bardzo mało startów. Szukał ich nawet w tym tygodniu. Pojechał do Rosji, by nie jeździć na swoim motocyklu, ale odjechać biegi. Później, w Szwecji, zdobył 8+4. Musieliśmy jednak spróbować zdobyć jakieś punkty na początku. Stąd decyzja, by wystartował w siódmym wyścigu. Proszę mi wierzyć, że chcemy budować tę drużynę i osiągać z nią jak najlepsze wyniki. Niestety był taki moment, gdy podczas meczu ze Stalą kibice przestali nas wspierać. Najważniejsze w kibicowaniu jest jednak to, by do końca wierzyć w swoją drużynę. Wszyscy, którzy są w zespole i przy nim, kochają go. Myślę, że wszyscy powinni robić to samo. Jeżeli jesteśmy kibicami, musimy być z drużyną do końca. Jeżeli będziemy starali się jechać razem, jesteśmy w stanie wybrnąć z najtrudniejszej sytuacji

Mark Lemon - pełnił w trakcie meczu rolę jednego z menadżerów - Nie powiedziałbym, że dzisiejsze zwycięstwo to w głównej mierze moja zasługa. Jestem tu po to, by pomóc Adamowi Krużyńskiemu i staram się jak najlepiej wywiązywać ze swojej roli. To zawodnicy wykonują ciężką pracę na torze i od ich postawy zależy w głównej mierze wynik drużyny. Jako menedżer zajmuję się przede wszystkim zarządzaniem drużyną. Zawodnicy nie potrzebują moich rad, ponieważ są profesjonalistami i sami dobrze wiedzą, jak się jeździ na żużlu. Moja rolą jest to, by stworzyć im komfortowe warunki pracy i być dla nich wsparciem. To nie było łatwe spotkanie dla naszej drużyny. Stal Gorzów to bardzo silny zespół, jednak pomimo słabszego początku zawodnicy nie załamali się i wspólnie wykonali ciężką pracę, która zaowocowała pierwszym zwycięstwem w tym sezonie. Presja z pewnością nie pomagała drużynie w osiągnięciu dobrych wyników. Oczywiście, zawodnikom brakowało również szczęścia w poszczególnych meczach, jednak ciężko skupić się na celu, kiedy zespół do każdego spotkania przystępuje z tak wielkim bagażem oczekiwań. Patrząc na skład Get Well Toruń można stwierdzić, że jest to - przynajmniej na papierze - bardzo silna ekipa, ponieważ nie brakuje w niej zawodników o dużych umiejętnościach, a ich wspólna praca może przynieść pozytywne rezultaty w postaci kolejnych zwycięstw.

Karol Ząbik - trener z Torunia - Mega cieszymy się ze zwycięstwa w takim stylu. Mam nadzieję, że podtrzymamy tę passę do końca sezonu. Pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną. Atmosfera jest świetna. Będziemy jeszcze dopracowywać pewne szczegóły odnośnie do przełożeń w naszych motocyklach. Uważam, że od tego momentu będzie lepiej. Fantastyczna atmosfera na trybunach dała nam takiego pozytywnego kopa. Obyśmy jechali tak dalej i oby kibice też byli z nas zadowoleni.
Norbert nie jechał od początku spotkania, bo taka była taktyka. Jak widać, sprawdziła się. Uważam, że jeśli Norbert pokazał tak świetną jazdę, to chyba sama pojawia się odpowiedź przed kolejnymi meczami. Niestety punktów nie dokładają juniorzy, ale u Igora było widać, że bardzo dobrze powalczył. Maks też potrafi jechać na żużlu. Musimy jednak mu jeszcze bardziej pomóc. Nie ma co dołować chłopaka.

Norbert Kościuch - Toruń - Jak drużyna wygrywa to każdy się cieszy i od razu panują inne nastroje. Całkiem inaczej to wszystko wygląda. Wygraliśmy i to jest najważniejsze. Każdy wiedział jaki był ciężar tego spotkania. Trochę zeszło ze mnie to ciśnienie, to normalna rzecz. Wiadomo jak jest. Na dzisiaj nie mamy żadnego marginesu błędu. Niemniej bardzo cieszy mnie, że spotkanie ze Stalą Gorzów potoczyło się w ten sposób, ale to już historia. Nie lubię wracać do tego, co było. Zdecydowanie ważniejsze jest to, co mam teraz do zrobienia. Cały czas wiedziałem, na co mnie stać i podchodziłem do tematu bardzo spokojnie. W tym sezonie zainwestowałem mnóstwo pieniędzy. Potrzebowałem też czasu. To nie jest tak, że się wsiada i od razu można zdobywać punkty. Na dzisiaj mogę powiedzieć, że zaczynam czytać ten tor. Wcześniej bardzo dużą rolę odgrywała pogoda. Treningi nigdy nie przekładają się na warunki meczowe, dlatego szukałem dodatkowych startów. Odebrałem też wiele różnych telefonów w sprawie mojej przyszłości. Cały czas chciałem jednak spróbować swoich sił w Ekstralidze. Potrzebowałem tylko prawdziwej szansy. Nie było mi lekko, ale nie zamierzałem się poddawać w połowie drogi. Miałem chwile zwątpienia i może miałbym je nadal, gdyby mi znowu nie poszło. Na szczęście wszystko ułożyło się dobrze. Poza tym tak naprawdę nie miałem ostatnio czasu na rozmyślanie. Jeździłem w różnych zakątkach świata. Mnóstwo czasu poświęciłem na podróże. Jedyne, o czym myślałem, to silniki. Chciałem dobrać te najlepsze na mecz w Toruniu i to się udało. W piątek wylądowałem w Gdańsku i byłem w Toruniu od samego rana. Spotkałem się z Adamem Krużyńskim i wypracowaliśmy takie rozwiązanie. W pewnym sensie była to moja decyzja. Nie chodzi o to, że podjąłem ją samodzielnie, ale wszystko odbyło się za moją wyraźną aprobatą. Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy w cztery oczy, wypiliśmy kawę i rozpisaliśmy różne warianty. Mogę zdradzić jedynie tyle, że w tym pierwszym moja rola miała wyglądać nieco inaczej. Ostatecznie wybrałem taką opcję, która została wcielona w piątek w życie. Zrobiłem to, bo myślałem nie tylko o sobie. Chciałem także dobrze dla zespołu. To nie jest tak, że wszystko musi być po mojemu. Sukces mamy wtedy, kiedy układa się zarówno drużynie, jak i zawodnikowi. Cieszę się, że nasz plan wypalił. Teraz fajnie się o tym opowiada, ale kiedy siedzieliśmy przy stole, to nikt nie miał pewności, że trafimy w dziesiątkę.
Nie było jednak łatwo, bo już w pierwszym podejściu zaliczyłem upadek. Ale Pan Bóg czuwał nade mną przez całe trzy dni. Zmagałem się po drodze z wieloma trudnościami. Gdybym zaczął o tym teraz opowiadać, to nasza rozmowa pewnie dotyczyłaby tylko tego, bo na więcej nie starczyłoby czasu. Sytuacja z motocyklem to jeden z wielu "szczęśliwych" przypadków. Mogę tylko być wdzięczny niebiosom. Inna sprawa, że ten upadek nie był dla mnie niczym przyjemnym. Przewróciłem się na lewą stronę, która jest już mocno poturbowana. Najważniejsze, że później było już z górki. Niestety zawody też zakończyłem nie najlepiej i gdybym miał odjechać bieg czternasty jeszcze raz, to na pewno nie czekałbym z atakiem. Przeprowadziłbym go jednak trochę inaczej. To nie było zresztą tak, że przestawiłem rywala. Zostawiłem sporo miejsca, ale podjechałem trochę za blisko. Można było to rozegrać inaczej i następnym razem moja akcja będzie tak czysta, że nikt nie będzie mieć co do tego żadnych wątpliwości.
Przed toruńskimi kibicami chylę czoła. Po takich wynikach cały czas jest taka grupka, która wierzy i przychodzi na mecze. Większość już dałaby sobie spokój, a u nich jest cały czas ta wiara. Są niesamowici!.

Władysław Komarnicki - honorowy prezes Stali Gorzów - Wydawało się, że zespół z grodu Kopernika jest już jedną nogą w Nice 1 Lidze Żużlowej. Powiem więcej, oni byli na sto procent w pierwszej lidze. Podnieśli się i zapamiętają na długo ten mecz, jeśli zostaną w Ekstralidze, bo dzięki Gorzowowi, nie są w tej chwili w tragicznej sytuacji. To Stal roztrwoniła w dziecinny sposób tą ogromną przewagę. Pięknie pojechała do ósmego wyścigu. Była monolitem. Jestem zaskoczony tym, że mając 10 punktów przewagi, przegrywamy ostatecznie różnicą dziewięciu. Mecz był piękny. Serce mi stanęło, kiedy upadł Bartek Zmarzlik. Dopóki nie wstał, czułem się bardzo źle. Mam nadzieję, że wszystko z nim jest w porządku. Pewnie jutro trochę siniaków będzie miał po tych zawodach. Został słusznie wykluczony przez sędziego z powtórki 14 wyścigu. Jednak w innych sytuacjach arbiter popełniał błędy, jak choćby wówczas, kiedy w wyścigu siódmym wychodziliśmy na 4:2, a Norbert Kościuch z własnej winy się przewrócił. Ta decyzja to nieporozumienie. Moim zdaniem to absolutny błąd. Głęboko wierzę, że przy analizie Leszek Demski wychwyci tę sytuację w magazynie Ekstraligi. Rówienież wyścig 14 sędzia powinien od razu przerwać, ponieważ Jason Doyle ruszył się na starcie. Skorzystał z tego, bo pierwszy wystartował, więc obowiązkiem sędziego było przerwać ten wyścig, zanim doszło do wypadku Bartosza Zmarzlika. To był drugi błąd arbitra.

Sławomir Kryjom - były menedżer toruńskiego klubu - w ubiegłym roku, Toruń odjechał swoje trzy najlepsze mecze, w momencie kontuzji Holty. Dla drużyny największe utrudnienie następuje w momencie, kiedy pod ósmym numerem pojawia się Jack Holder. Dzisiaj mówi się o tym, że to dobra strategia puszczania Norberta po 7. biegu, ale ja się pytam - kiedy pojechałby Norbert, gdyby Rune dobrze punktował. Wiadomo, że najprawdopodobniej wtedy Kościuch przesiedziałby cały mecz na ławce. Uważam, że torunianie powinni jeździć w siedmiu, a nie ośmiu. A w piątkowym meczu Holta nie powinien w ogóle pojawić się w składzie, ponieważ widać że przez kontuzję nie przepracował zimy, co można zauważyć m.in. patrząc na jego sylwetkę na motocyklu. Z kolei Norbert Kościuch jest tytanem pracy, wiele lat startował na zapleczu Ekstraligi by znaleźć się w tym miejscu, w którym jest.

 

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt