2019-05-12 runda zasadnicza
mr Garden GKM Grudziądz - KS Get Well Toruń
     
Get Well Toruń nie miał łatwego życia w sezonie 2019. Najpierw ze składu wypadł Rune Holta, a po tym jak Norweg wyleczył kontuzję, to pech wyeliminował z rywalizacji Jasona Doyle'a i ta strata była znacznie poważniejsza. Drużyna straciła swojego lidera, bez którego w Grudziądzu miała polec z kretesem. Z kolei GKM po kompromitacji na inaugurację i porażce z Motorem Lublin wyraźnie łapał sportowy oddech. Co by nie mówić, "Gołębiom" sprzyjał kalendarz, bo w trzeciej rundzie mierzyli się z osłabionym Get Wellem i mieli kolejne dwa punkty na wyciągnięcie ręki i co więksi optymiści widzieli GKM w play-offach.

Niestety dla grudziądzan, a na szczęście dla toruńczyków, mecz nie doszedł do skutku w pierwszym terminie, bowiem przeszkodziły opady deszczu. Nowy termin wyznaczono po ósmej kolejce spotkań czyli w momencie, gdy rozgrywki wkroczyły w fazę rewanżową.
Niestety w nowym terminie pozycja w "Aniołów" nie uległa zmianie, bowiem nadal okupowali ostanie miejsce w tabeli, a GKM umacniał swoją pozycję w walce o play-off. Nic więc dziwnego, że faworytem spotkania ponownie byli gospodarze, ale należało pamiętać, że każde derby zawsze rządziły się swoimi prawami i często dochodziło w nich do niespodziewanych rozstrzygnięć. Dlatego w Grudziądzu nikt nie zamierzał lekceważyć niżej notowanego rywala, który odżył po rozstaniu Jackiem Frątczakiem i drużyna z grodu Kopernika odniosła domowe zwycięstwo nad Stalą Gorzów, czym przybliżyła się do utrzymania w Ekstralidze. Ponadto torunianie, choć mieli problemy na MotoArenie, to na wyjazdach nie byli chłopcami do bicia, co pokazali twardą walką najpierw w Lublinie, a później wyrywając gorzowianom "oczko" bonusowe.
Jednak w derbach Get Well nie potwierdził dyspozycji z innych torów i wracał z Grudziądz na tarczy. Bez punktów, ale i bez większych szans na dwumeczowy bonus i otwarcie trzeba powiedzieć, że nie mogło być inaczej, skoro na wysokości zadania stanął tylko Jason Doyle.

Po pierwszych czterech biegach, kibice z Torunia drapali się po głowie i zastanawiali się, czy aby na pewno Anioły i Gołębie jadą w tej samej lidze. Co prawda kibice na początku mogli ziewać z nudów, bo zespoły nie zapewniły widzom fajerwerków na torze, ale grudziądzki zespół punktował rywala i szybko zaczął budować przewagę. Głównie za sprawą juniorów. Dość powiedzieć, że młodzieżowcy GKM-u mieli po pierwszej serii 6 punktów z bonusem. Młodzież z Get Well Toruń miała po stronie zysków tylko 1 programowy punkcik. Wśród toruńskich fanów nikogo to nie dziwiło, skoro na  torze było widać, że Igor Kopeć-Sobczyński nie miał jakiegoś dobrego planu na jazdę. Trzymał się kurczowo jednej ścieżki, co jadący przed nim rywal i kiedy tylko do niego dojeżdżał, to musiał zamykać gaz, żeby nie wjechać w rywala. Z czasem tor się odsypał i ścieżek umożliwiających szybkie ściganie i wyprzedzanie na grudziądzkim torze nie brakowało. Najlepiej pokazał to rywalom Kenneth Bjerre, któremu trenerzy przed siódmym biegiem tłumaczyli, jak ma pojechać, żeby wygrać z Jasonem Doylem. Lekcja się przydała, bo choć Duńczyk po starcie był za plecami Doyle’a, to na wyjściu z łuku błyskawicznie zmienił tor jazdy, przeniósł się na ścieżkę pod bandą, a gdy rywal go zablokował, to wjechał mu pod łokieć i pomknął do mety.
W kolejnym biegu miało dojść do historycznego triumfu Artioma Łaguty w parze z juniorem MRGarden GKM-u Marcinem Turowskim, bo wcześniej juniorzy GKM-u nie potrafili nawiązać walki z seniorami drużyn przeciwnych. Obaj zawodnicy znakomicie wyszli spod taśmy i jechali na podwójnym prowadzeniu przed braćmi Holderami. Niestety junior nie wytrzymał emocjonalnie i po chwili bardzo niebezpiecznie upadł na tor. Tuż po wypadku stadion zamilkł i nikt nie wierzył, że po tak groźnie wyglądającym upadku, zawodnik będzie jeszcze w stanie kontynuować ściganie. Przed upadkiem, Turowski jechał na drugiej pozycji, a w pierwszym łuku drugiego okrążenia postanowił wyjechać nieco szerzej. Zamiast nabrać prędkości, zbyt mocno wykontrował maszynę przez co stracił panowanie i motocykl stanął w poprzek toru, a po chwili zawodnik z impetem przeleciał przez kierownicę i uderzył o tor. Ta sytuacja pokazała jak słabo wyszkoleni są polscy juniorzy, bowiem na ekstraligowym poziomie takie błędy nie powinny mieć miejsca. Wyścig rozgrywano co prawda tuż po dość obfitym polaniu toru, ale to nie usprawiedliwiało błędu zawodnika. Junior jechał na drugim miejscu i miał bardzo dużo przestrzeni, a w momencie wypadku żaden z rywali nie próbował go atakować. Powtórkę wygrał Łaguta i w połowie meczu stało się jasne, że Get Well może zapomnieć o wygranej, bowiem ośmiopunktowa strata oraz dyspozycja zawodników z miasta Kopernika wskazywała, że goście mogli skupić się co najwyżej na walce o wynik, który pozwoli im walczyć o punkt bonusowy na MotoArenie. Nie było to jednak łatwe, bo bracia Holderowie jeździli w kratkę, Niels Kristian Iversen każdym biegiem przekonywał, że grudziądzki tor mu nie leży, a Norbert Kościuch już po swoim drugim starcie ponownie został zmieniony, co ponownie mu się nie spodobało. W tej sytuacji Doyle w pojedynkę niewiele mógł zdziałać. Z udziałem Australijczyka, doszło jednak do meczowej kontrowersji. W dziesiątym biegu Krzysztof Buczkowski "powiózł" Jasona w bandę i sprowokował jego upadek. Na trybunach pojawiły się komentarze, że trudno wymagać od zawodnika, żeby odpuszczał, ale każdy zawodnik powinien znać granice, a w tym przypadku Buczkowski posunął się nieco za daleko, zamykając Doyleowi ścieżkę pod płotem, wręcz wymuszając, by ten położył się na torze. Arbiter uznała jednak, że w drugim podejściu pojedzie cała czwórka i jedynym plus tej decyzji było to, że znów kibice mogli podziwiać zażartą walkę Doyle’a z Buczkowskim.
Niestety również po stronie gości w tym meczu doszło do nieeleganckiego zachowania. Oto bowiem, w trzynastym biegu Jack Holder jechał na czwartej pozycji na i zawrócił na kilka metrów przed, zabierając tym samym punkt bonusowy i pieniądze trzeciemu w tym wyścigu Bjerre (punkt bonusowy zawodnikowi jest zaliczany wówczas, gdy za plecami pary jednej z drużyn przyjedzie zawodnik rywalizującej drużyny). Swoim zachowaniem młodszy z braci Holderów postawił swoją osobę niekoniecznie w pozytywnym świetle sportowym. Niestety nie był to pierwszy incydent z udziałem dwudziestodwulatka. Wcześniej kopał już nogą motocykl rywala, a w Grudziądzu do swojego CV dołożył "defekt" tuż przed metą. Zachowanie Holdera było dla wielu niedpouszczalne i kolejny raz pokazało, że Australijczyk nie trzyma ciśnienia i meczowej presji. Sędzia Krzysztof Meyze na zachowanie Holdera nie zareagował, a powinien, bowiem był to przykład niesportowego zachowania i należało za nie pokazać żółtą kartkę, aby tępić takie sytuacje w zarodku i by nie dochodziło do nich w przyszłości. Inną kwestią pozostawało to, że młodszy z braci Holderów był wyjątkowo rozpieszczany przez działaczy Get Wellu. Gwarancje startów i to mimo wątpliwej formy, tolerowanie jego niesportowych wybryków stało się niemal normą. Ktoś powinien w końcu uderzyć pięścią w stół, a nie tłumaczyć tego charakterem i luzem typowym dla australijskiej nacji. Nic więc dziwnego, że po niesportowym zachowaniu Jacka Holdera zawrzało w mediach społecznościowych, a jeden z kibiców tak oto skomentował postawę zawodnika: "Władze PGE Ekstraligi powinny chyba zaprosić Australijczyka na dywanik, bo widać wyraźnie, że wprowadza do najlepszej ligi świata wątpliwej jakości standardy. Żadnym usprawiedliwieniem w tej sytuacji nie jest fakt, że torunianie dostali w Grudziądzu potężne lanie, a sam Holder uzbierał ledwie 5 punktów. Porażka 35:55 w derbach daje też na dodatek niewielkie nadzieje na punkt bonusowy w dwumeczu". Z kolei po meczu młodszy z braci Holderów w mediach społecznościowych tłumaczył, że nie miał pojęcia, że skrzywdzi Bjerre i pisał: " Chciałbym przeprosić wszystkich, a w szczególności Kennetha Bjerre oraz fanów w związku z tym, co wydarzyło się po 13. biegu w ubiegłą niedzielę. Nie znałem dokładnie zasad przyznawania punktu bonusowego w Polsce. W Premiership punkt bonusowy dostaje osoba, która przyjechała za swoim kolegą z drużyny, niezależnie od tego, czy ostatni zawodnik dojechał do mety, czy nie. Nie zrobiłem tego celowo, byłem bardzo zdenerwowany. Kontaktowałem się z Kennethem, żeby wyjaśnić sytuację i oddać mu pieniądze. Jeszcze raz bardzo przepraszam."
Jedynym zadowolonym człowiekiem w ekipie Get Well po meczu w Grudziądzu mógł być Filip Nizgorski. Zadebiutował w ekstralidze i choć w dwóch biegach nie zdobył punktu, to nie wypadł najgorzej i miał za sobą debiutancki stres. Dotychczas Nizgorski pojawiał się w składzie meczowym Aniołów, ale pełnił funkcję tzw. "kevlaru"  i był wypisywany pod numerami seniorskimi i zastępowany przez Jacka Holdera. W Grudziądzu miał okazję przekonać się, że w najlepszej lidze świata nie będzie lekko i jak wiele pracy przed nim.

Mecz w Grudziądzu pokazał, też że Get Well to tylko Jason Doyle i aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby Anioły musiały odjechać mecz w Grudziądzu w pierwotnym terminie, bez kontuzjowanego Australijczyka. Obrazu "Aniołów" nie odmieniło odstawienie na boczny tor Rune Holty i Maksa Bogdanowicza. Niestety ich powrót do ligowego zestawienia nie napawał optymizmem, bo forma obu gentelmanów była delikatnie mówiąc słaba. To samo dotyczyło braci Holderów. Jack miał ratować drużynę, łatać dziury w składzie z rezerwy, a sam nie zachwycał.
Anioły ciągle miały jednak szansę na utrzymanie ekstraligi, ale trzeba było przezwyciężyć niemoc i marazm. W roku 2017 pomogła im dopingowa wpadka Łaguty, w zeszłym sezonie Unia Tarnów była nad wyraz słaba, a obecnie torunianie nawet przy spadającej formie Stali Gorzów nie byli w stanie odbić się od dna, bo poza Doyle nikt nie jechał na swoim poziomie choćby sprzed roku.
Na domiar złego, toruńscy fani zaczęli być żużlowymi antybohaterami, bowiem po incydentach w meczu ze Stalą Gorzów, ponownie dali znać o sobie w bardzo negatywny sposób. Tym razem ich "ofiarą" padł Robert Kościecha, trener juniorów GKM-u Grudziądz. Stadionowi chuligani nie mogli przyjąć faktu, że ich były trener pracuje po drugiej stronie barykady i wyzywali go od sprzedawczyków i zaczęli pluć na byłego zawodnika i trenera toruńskiego klubu. Niestety chuligani zapomnieli, że Kościecha odchodził z toruńskiego klubu, bo klub w koncepcji Jacka Frątczaka nie znalazł miejsca dla Roberta i nie przedłużono z nim umowy, tylko zorganizowano konkurs na trenera, w którym Kościecha nie widział sensu startować. Było to kolejne, karygodne zachowanie fanów Get Well. Wcześniej sympatycy Apatora przeszkadzali i wyzywali swoich zawodników w trakcie meczu z wicemistrzami Polski z Gorzowa, kiedy to na Motoarenie zgromadzili się nad parkiem maszyn. Zachowanie fanów było na tyle chamskie, że zawodnicy i sztab szkoleniowy miał problemy z normalnym funkcjonowaniem w trakcie meczu. Doszło do absurdalnej sytuacji, w której bardziej niż na kolejnym wyścigu, wszyscy w parku maszyn skupiali się na tym jak uniknąć kontaktu z zasiadającymi tuż nad ich głowami rozżalonymi fanatycznymi obserwatorami, bez cienia szacunku dla sportowców. 

Po zawodach powiedzieli:
Adam Krużyński
- menadżer z Torunia - Nie jest nerwowo, lecz smutno. Jeżeli chodzi o nerwy, to musielibyśmy denerwować się tylko i wyłącznie na siebie. Owszem jest trochę złości, ale to złość czysto sportowa, oznaczająca trochę bezradność, bo robimy wiele, żeby wygrywać. Widać to w trakcie zawodów. Nie mamy czasem pomysłu na ustawienia sprzętowe. Zwłaszcza na obcych torach, gdzie maszyny nie zawsze jadą tak jak powinny. Liczyliśmy na lepszą postawę drużyny. Dzisiaj tak naprawdę mieliśmy jednego dobrze punktującego zawodnika. Próbowaliśmy wykorzystać ustawienia silnika, które działały u Jasona, żeby przełożyć się u pozostałych zawodników. Nie chcę usprawiedliwiać zespołu, ale jesteśmy naprawdę rozczarowani i sfrustrowani. Liczyliśmy na zupełnie inny wynik, nawet jeżeli byśmy mieli tutaj przegrać, to nie sądziliśmy żebyśmy mogli zdobyć tylko 35 punktów. Myśleliśmy, że gdy zdobędziemy około 40 punktów to sprawa bonusa będzie otwarta, gdyż nasz tor może nam w tym pomóc. Po opadach deszczu zaskoczył nas trochę tor, bo na początku był odmoczony, ale w pierwszych sześciu wyścigach zdobyliśmy chyba trzy trójki. Nic nas nie usprawiedliwia. Zawodnicy są profesjonalistami i jeżdżą na żużlu już wiele lat. Powinniśmy lepiej odczytać tor. W drugiej części zawodów był taki jak zawsze w Grudziądzu. Ustawienia po próbie toru nie były najgorsze. Mieliśmy szybkość podczas jazdy. Na próbę wyjechał Iversen, ponieważ po raz pierwszy startował na nowym silniku od innego tunera. Daliśmy mu szansę na sprawdzenie silnika.
Sytuacja klubu z Torunia jest zła. Dwa najbliższe mecze na Motoarenie będą bardzo istotne. Musimy rozstrzygnąć piątkowy mecz z Lublinem na swoją korzyść i wygrać za trzy punkty. Wtedy atmosfera i wiara w drużynie będzie zupełnie inna. Czasu jest mało, ale musimy się odbudować. Kalendarz zawodów żużlowych jest dla nas bardzo trudny. Większość zawodników będzie startowała w Szwecji i wielu jeszcze w czwartek. Do piątkowego starcia podejdziemy z marszu
Zachowanie Jacka Holdera było naganne. Zdenerwowała go niemoc, którą miał w ostatnich startach. Uważam, że było to niesportowe zachowanie. W tym sporcie jest niewielu zawodników, więc powinni się szanować. Takie zachowanie nie przystoi żadnemu żużlowcowi. Jack musi to przemyśleć, ponieważ taka sytuacja nie powinna się zdarzyć Jack nie powinien zrobić tego co zrobił. I tu nie chodzi tylko o pieniądze. Z pewnością też by nie chciał, żeby ktoś wobec niego tak się zachował. Na pewno będziemy musieli sobie o tym porozmawiać. Nie popieramy takich zagrań. Uważam, że nawet jeśli na torze nie idzie, to należy mieć trochę dumy, honoru i zachować się po koleżeńsku

Zdzisław Cichoracki - członek rady nadzorczej w Grudziądzu - Komentarz do sytuacji w której Robert Kościecha został rzekomo opluty przez toruńskich kibiców - Będziemy rozmawiać z Robertem. Spotkamy się i wspólnie podejmiemy decyzję, co dalej. Wszystko wyjaśni się w ciągu najbliższych dni. Chciałbym jednak podkreślić, że cała sprawa jest dla nas równie bulwersująca, jak postawa Jacka Holdera. Robertowi z całego serca współczujemy. Musi być mu przykro, że został potraktowany tak przez kibiców klubu, któremu poświęcił ważną część swojego życia. Niech kibice z Torunia zastanowią się, co wyprawiają. Robert Kościecha był w tamtejszym klubie niechciany, a my przyjęliśmy go z otwartymi ramionami. Nie żałujemy, bo wykonuje świetną pracę.

Robert Kempiński - trener z Grudziądza - Mecz, w którym nie było wiadomo, co będzie w danym biegu. Get Well korzystał z rezerw taktycznych, w każdym wyścigu mieli Doyle'a, Holdera albo dwóch Holderów. Jeśli chodzi o nazwiska, w każdym biegu byli mocni zawodnicy. Moi żużlowcy pokazali, jednak na co ich stać, choć nadal mamy jeszcze trochę zapasu. Prosty przykład: Pawlickiego w domu stać na więcej niż 7-8 punktów. U siebie może robić po 12 "oczek". Dlatego wynik jest bardzo dobry. Mamy szansę, by w Toruniu walczyć o punkt bonusowy, a nawet o wygraną.

Robert Kościecha - trener młodzieży w Grudziądzu - Kennethowi uciekły pieniądze i punkty do średniej. Rozumiem, że zawodnik może zanotować defekt, ale to było ewidentnie uniknięcie przejazdu przez linię mety. Sport polega też na tym, żeby przegrywać fair i być fair wobec kolegów. Nawet z przeciwnej drużyny

Krzysztof Buczkowski - Grudziądz - Mamy solidną zaliczkę przed meczem rewanżowym. Cieszę się, że daliśmy radę i nie traciliśmy tej przewagi, którą uzyskaliśmy w połowie meczu. Cieszę się, że tym razem mogę po meczu jechać do domu, a nie na jakieś kontrolne badania. Wysoka wygrana drużyny i mój indywidualny wynik cieszą, jest super. Do Torunia jedziemy o pełną pulę.
Wreszcie mogłem się w piątek przygotować i dostroić motocykle, a nie że trening polegał na tym, żeby się przejechać i sprawdzić czy jestem w stanie jechać w meczu. Nie ma jednak wątpliwości, że sam potrzebuje dwóch, trzech dni na to żeby po prostu odpocząć. Mam za sobą taki trochę słabszy okres. Indywidualne imprezy, na których mi bardzo zależało nie powiodły się po mojej myśli. Staram się o tym zapomnieć i jechać swoje. Byliśmy z Panem Rysiem i Danielem Kowalskim na stałych łączach i dzięki ich ciężkiej pracy i zaangażowaniu, gdzie poświęcili sporo czasu na moje silniki, to odpaliło. Cieszę się z tego i bardzo im za to dziękuję, że to wszystko wraca do normy.

Kenneth Bjerre - Grudziądz - To nieprofesjonalne zachowanie, kiedy zawracasz zaraz przed linią mety. Nie dostałem punktu bonusowego za ten bieg, co wiąże się z mniejszą wypłatą. Czy następnym razem powinienem ścigać się z Buczkowskim, aby dostać dwa punkty? To nie jest fair. Zatrzymał się zaraz przed metą. Pokazał, że jest jeszcze dużym dzieckiem. To jest biznes, każdy punkt daje nam zarobek i nie możemy sobie pozwolić na relaks. Jeśli mam jednak rywalizować twardo z Buczkowskim, to nie ma to nic wspólnego z drużynową jazdą. Dlatego uważam, że ta zasada powinna zostać zmieniona.
W rozmowie z Jackiem powiedziałem mu, że nie potrzebuję od niego pieniędzy. Jeśli chce zapłacić, niech przekaże je na cele charytatywne. Dla mnie to już nieistotne.

Marcin Turowski - Grudziądz - Pan Ryszard wykonuje świetną robotę. Bardzo dobrze przygotowuje silniki. Mam nadzieję, że cały czas będę mógł być w jego stajni tunerskiej. Upadek to był tylko mój błąd. Szkoda, że się wywróciłem kiedy jechaliśmy na 5:1. Stresowałem się tym meczem, nie wiedziałem jak kibice zareagują. Ciężko mi było. Toruń to mój macierzysty klub. Bardzo się stresowałem. Nie wiedziałem jak zareagują kibice i ludzie z parkingu. Przeżyłem to i czuje się dobrze. Tym lepiej, że Grudziądz wygrał.

Jan Szydlik - były zawodnik legenda grudziądzkiego żużla - Cieszę się, że nasi zawodnicy w meczu z Get Well przede wszystkim nie przegrywali startów. Właśnie to dało sukces. Gdyby tak jechali w poprzednim meczu w Lesznie z Unią, to wygraliby na jej terenie. To można sprawdzić, że starty w tamtym meczu były złe. Mecz z Get Well potwierdził, że w GKM leży ogromny potencjał. Nie zawsze jednak to wychodzi, bo to jest sport. Zwycięstwo z Get Well Toruń taką różnicą punktów, to ogromny sukces. Zwłaszcza, że goście przyjechali do nas po zwycięstwo. Przyznam, że nie wiem do końca co się dzieje z tą drużyną. Przecież mają zawodników, którzy nie są z łapanki. W innych drużynach zdobywali bardzo dużo punktów. W Ge Well brakuje takiego wojownika, który poprowadzi drużynę, zachęci do walki, pociągnie cały zespół. Tak jest teraz w Grudziądzu, gdzie obowiązuje zasada jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Pod tym względem Toruń może się od nas uczyć. W ligowym żużlu jest jak w rodzinie, czy pracy. Wszyscy muszą grać do jednej bramki. Jak się jeden wyłamie, to nie będzie sukcesu. Jak wszyscy nie będą zainteresowani tym co robią pozostali, to nie będzie wyniku. Tak jest w Toruniu. W Grudziądzu jest coś takiego, że zawodnicy, którzy tu są, chcą walczyć o każdy punkt. Nie ma przegranego biegu bez walki. To przyciąga kibiców, bo wszyscy są złączeni z klubem i się z nim identyfikują. Jak drużyna nie wygrywa, nie walczy, to kibic odchodzi. Tak jest właśnie w Toruniu. Wystarczy popatrzeć na ich piękny, światowy stadion, na którym kibiców jest coraz mniej, bo nie ma zawodników, nie ma drużyny, bo każdy jedzie sam sobie. Życzę Toruniowi lepszego jutra. Żeby się podnieśli, żeby za rok też były derby, bo widać, że to jest wielkie sportowe święto.

Jacek Gajewski - były menadżer z Torunia - Po ostatnim meczu w Grudziądzu mieliśmy bardzo niepokojące obrazki. Trener Robert Kościecha był wyzywany przez kibiców Get Well Toruń. Został także przez nich opluty. Przyznam szczerze, że trudno mi się o tym wszystkim czytało. Znam Roberta i wiem, że sobie na to nie zasłużył. Nie podejrzewam go, że swoim zachowaniem próbował kogoś sprowokować. Martwię się, bo agresji na trybunach jest coraz więcej i nie chodzi już tylko o przykład toruński. Musimy z takimi zjawiskami zdecydowanie walczyć i eliminować margines. Robert Kościecha na pewno chciał być nadal w Toruniu, ale po moim odejściu z Get Well on także musiał pożegnać się z klubem. To nie był jego wybór. Konkurs ofert, który ogłosił wtedy klub, był zwykłą fikcją. Już przed jego ogłoszeniem było wiadomo, kto go wygra. Nie dziwię mu się, że nawet do niego nie przystąpił. W tym wszystkim chodziło przecież o nie najlepsze relacje z Jackiem Frątczakiem. Ktoś w klubie postanowił, że zielonogórzanin zostaje, a Kościecha odchodzi. To cała historia. Jeśli ktoś twierdzi, że było inaczej, to kłamie.
Niektórzy twierdzą, że Kościecha po odejściu pluł we własne toruńskie gniazdo. To śmiesznie. W jaki sposób niby to robił? Równie dobrze można by powiedzieć, że tak samo postępuje ja czy Sławomir Kryjom. Wszyscy czasami wyrażam krytyczną opinię. To nie ma jednak nic wspólnego z opluwaniem klubu. Za każdym razem podajemy merytoryczne argumenty. Wypowiadamy się jako eksperci, bo proszą nas o to media, ale nikogo nie obrażamy. Nie wyrażamy własnego zdania, bo kogoś nie lubimy i chcemy mu przyłożyć. Krytyka a bezmyślne plucie, to dwie różne rzeczy. Tak samo bezzasadne jest twierdzenie, że Kościecha podbierał zawodników z Torunia. Ostatnio słyszałem, że zrobił tak z Marcinem Turowskim. Przecież ten chłopak odszedł najpierw do Gdańska. Taką decyzję podjął zarząd. Robert nie miał z nią nic wspólnego. Wcześniej był jeszcze Denis Zieliński, który poszedł do Grudziądza. To jednak musiało się tak skończyć, bo chłopak nie miał najlepszych relacji z klubem.

Wojciech Stępniewski - prezes Ekstraligi - Sytuacja z Robertem Kościechą, dla ekstraligo na razie jest to tylko faktem medialnym. Do 18 czerwca nikt nas o tym nie informował, zarówno z klubu, jak i nie zgłosił tego zdarzenia nam Robert Kościecha. Nie wiemy, w jakich okolicznościach do tego doszło. Wiadomo, że Robert Kościecha miał być najpierw wyzywany przez toruńskich kibiców, którzy mieli mu za złe, że zamienił Get Well na MRGARDEN GKM. Trener postanowił udać się do sektora gości, żeby wyjaśnić całą sytuację. Wtedy został opluty. Klub z Grudziądza powinien oficjalnie zgłosić, że doszło do takiej sytuacji. Regulamin dyscyplinarny przewiduje odpowiedni tryb dla takich spraw. Niezależnie od tego, czy sprawa będzie mieć ciąg dalszy, to wydźwięk moralny tego tematu jest bardzo negatywny. Robert Kościecha to człowiek, który łamał sobie kości dla klubu z Torunia. Jest wychowankiem, jeździł tam wiele lat. Na pewno sobie na coś takiego nie zasłużył. To naganne. Żużel jest dziś sportem komercyjnym, więc zmienianie pracodawcy to normalna historia. Poza tym w tym konkretnym przypadku nie było tak, że Robert nie chciał być w Toruniu. Z drugiej strony nie za bardzo rozumiem, w jakim celu Robert udał się do klatki kibiców przyjezdnej drużyny z koszulką miejscowej drużyny.
Jeśli chodzi o zachowania Jacka Holdera to było absurdalne. To było celowe działanie i nikt nie ma co do tego wątpliwości. Chciałbym jednak zaapelować, żebyśmy z jednej czy dwóch takich sytuacji nie robili wielkiego problemu, który trzeba uregulować za pomocą 20 paragrafów. Proszę też pamiętać, że nie możemy nikogo zmusić do przejechania czterech okrążeń. Ktoś może mieć defekt lub źle się poczuć. Czasami o zjechaniu z toru decyduje siła wyższa.

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt