2017-06-25 Runda zasadnicza
KS Get Well Toruń - Betard Sparta Wrocław
 
Toruń przystępował do meczu z Wrocławiem z wielkimi obawami, ale też z ogromną świadomością, że przegrana zbliża zespół do pierwszego w historii spadki z najwyższej klasy rozgrywkowej.

W drużynie Get Well panował mały kadrowy chaos. Zespół miał za sobą połowę spotkań, a menadżer Jacek Gajewski ciągnie nie znalazł wyjściowego składu i nie wiedział kto z kim powinien jechać w parze. Wystarczy tylko wspomnieć, że od początku sezonu zespół ani razu nie jechał dwóch spotkań pod rząd w tym samym składzie. Menedżer Jacek Gajewski zawsze coś zmieniał. Pytanie tylko czego jeszcze szukał w dziesiątej kolejce spotkań? Gajewski z całą pewnością mógł lepiej rozegrać temat rywalizacji o miejsce w ligowym zestawieniu. Nie potrafił się zdecydować, czy postawić na Pawła Przedpełskiego, czy Grzegorza Walaska i w efekcie obaj zawodnicy nie wiedzieli w jakiej są dyspozycji. Trzeba jednak przyznać, że u Przedpełskiego było widać niewielki postęp w jeździe, ale można było odnieść wrażanie, że sprzęt zawodnika zaczął cokolwiek jechać. W meczu z Zieloną górą, co prawd Toruń ponownie poległ dwoma punktami, ale toruński wychowanek zdobył cztery punkty z bonusem. Spośród rywali, pokonał Jasona Doyle'a, Mateusza Tondera i Jacoba Thorssella. Grono pokonanych przez niego mogło być większe, ale wychowanek klubu z Torunia tracił pozycje na trasie. Były to symptomy dobrej jazdy, ale nadal to nie był to taki punktowy pewniak jak przed rokiem. Młody zawodnik nie mógł zaadaptować się na pozycji seniorskiej, ale nie pomagały mu też wspomniane roszady ze składem, w których toruńskim menadżer szukał optymalnych zestawień, a to powodowało, że Przedpełski co mecz jechał z kimś innym w parze.

Jednak nie tylko Przedpełski był zdezorientowany decyzjami sztabu szkoleniowego. Również Michael Jepsen Jensen po meczu z Falubazem nie krył swego rozczarowania i sportowej dezorientacji: "To wszystko nie powinno mieć miejsca. Przecież atmosfera wokół drużyny jest naprawdę dobra. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nic nie idzie do przodu. Cały czas wierzę w jakiś zwrot akcji. Powinniśmy byli wygrać ten mecz, ale głupio pogubiliśmy kilka punktów. Naprawdę tego nie łapię. To tak, jakbyśmy byli w nieodpowiednim miejscu i czasie. A przecież mamy zawodników ze światowego topu i w naszej jeździe widać, że potrafimy to robić".

Niestety po meczu z zielonogórzanami, niełatwą już sytuację zespołu z grodu Kopernika komplikowała kontuzja Adriana Miedzińskiego. W Toruniu jednak policzono, że do utrzymanie statusu ekstraligowca zespół potrzebował 8 punktów w 5 ostatnich kolejkach. W klubie liczono na dwa punkty u siebie z Spartą Wrocław i kolejne dwa z Włókniarzem Częstochowa. Do tego miała dojść wygrana z bonusem z GKM-em Grudziądz oraz jeden punkt w Rybniku. Plan niby prosty, ale trzeba przyznać, że zakładane zwycięstwo z ekipą ze stolicy województwa dolnośląskiego było naprawdę optymistycznym scenariuszem, szczególnie po kontuzji Adriana Miedzińskiego. W meczu czwartej kolejki Ekstraligi, Sparta pokonała na wlanym torze Anioły w stosunku 51:39. Dwanaście punktów to była spora zaliczka w kontekście punktu bonusowego w planie Get Well była walka o zaledwie dwa "oczka". I tu pojawiało się pytanie, czy zaprojektowanie zawodników na rywalizację o najniższą pulę było dobrym posunięciem sztabu szkoleniowego? Przecież zawodnicy przywdziewający plastron z Aniołem mogli wygrać z każdym i na każdym torze. Co prawda wcześniejsza dyspozycja jeźdźców z Torunia nie napawała optymizmem, ale czy działacze minimalistycznym podejściem nie pokazywali swoim podopiecznym, że nie mają wiary w duże sukcesy? Z odpowiedzią na te pytanie trzeba było poczekać do zakończenia sezonu, kiedy statystycy i eksperci mieli swój czas na podsumowania.

Niestety patrząc na układ tabeli oraz przebieg spotkania z ekipą wrocławską, dla żużlowców z miasta piernika sezon ligowy miał się zakończyć wraz z drugą dekadą sierpnia. Torunianie nie pozostawili bowiem swoim kibicom złudzeń i gładko, bez zbędnych nadziei, przegrali ze Spartą 41 : 49. Co prawda gospodarze nie odstawali bardzo od gości, ale przewaga wrocławian była widoczna od początku. Tak naprawdę do postawy drużyny z Torunia pasowało jedno słowo - chaos. Jacek Gajewski chyba w żadnym momencie tego meczu nie mógł być w stu procentach pewny, kto akurat może robić punkty. Właściwie każdy mógł nagle wygrać bieg lub równie dobrze dojechać do mety na ostatniej pozycji, co niestety zdarzało się częściej. Nie da się ukryć, że był to wyjątkowo niekomfortowa sytuacja, bo nie dość, że drużyna przegrywa mecz za meczem, to sam menedżer Aniołów miał spory mętlik podczas spotkań, ale sam sobie zgotował ten los o czym napisano na początku tej relacji.
Goście po dwunastym wyścigu wyszli na sześciopunktowe prowadzenie i Gajewski dostał pole do manewru do zmian taktycznych, ale …. ostatecznie z tych możliwości nie skorzystał od razu, ale obiektywnie trzeba przyznać, że trudno było mu się dziwić. Z jednej strony mógł odstawić słabego w swoim ostatnim starcie Jensena na rzecz Hancocka. Z drugiej jednak Amerykanin też jechał w kratkę, a Duńczyk miał dobre wejście w mecz. I bądź tu człowieku mądry...
Najgorsze dla torunian było jednak to, że po raz kolejny ich atutem nie był tor. Motoarena po przebudowie drugiego łuku miała stać się twierdzą, a tymczasem przysparza miejscowym zawodnikom sporo problemów. Poza Hancockiem, który miał piorunującą końcówkę, nikt w Get Well nie czuł się przy ul. Jonssona pewnie. A nawet i mistrzowi świata zdarzały się słabsze wyścigi.
Uosobieniem braków drużyny z grodu Kopernika był Maciej Janowski. Naładowany sobotnim zwycięstwem w Grand Prix Danii, do Torunia przyjechał niczym Terminator. Nieważne było, z którego pola startuje i gdzie akurat rywale zrobili mu miejsce na pierwszym łuku. Czy zewnętrzna, czy krawężnik, jechał wszędzie i mijał miejscowych jak tyczki. Zazwyczaj dobrze startował i tyle go widzieli, ale nawet jak słabiej wyszedł spod taśmy, to od razu ścinał do krawężnika i jak po sznurku wyjeżdżał na prowadzenie. To było coś, czego w sezonie 2017 próżno było szukać w zespole Get Well. Siła, solidność, niezawodność to były słowa obce w zespole żółto-niebiesko-białych. W trakcie meczu najlepiej punktujący Hancock, którego wielu skazywało kolejny sezon z rzędu na sportową emeryturę, potrzebował wsparcia, ale go nie otrzymywał. Chris Holder, kreowany przed sezonem na lidera, zawodził na całej linii. W meczu ze Spartą nie pojechał nawet w biegach nominowanych. W Australijczyka cały czas jednak wierzyli kibice, którzy na drugim łuku wywiesili transparent o treści "Chris, wake up!". Niestety pojedynek ze Spartą pokazał, że Holder był w głębokim śnie i wybudzić go będzie niezwykle trudno. A można było też odnieść wrażenie, że jedynym sposobem na przebudzenie Kangura jest zmiana otoczenia.

Przegrana 41:49 została jeszcze bardziej skomplikowana przez GKM Grudziądz, który jako outsider w tabeli zdołał zremisować w Częstochowie czym zainkasował również punkt bonusowy i zrównał się dużymi punktami z lokalnym rywalem - niestety rywalem do spadku. Owym remisem drużyna grudziądzka zwietrzyła swoją szansę i nie zamierzała oddać pola bez walki w której wcale nie była skazana na pożarcie. Wręcz przeciwnie. GKM w przeciwieństwie do Get Well był na krzywej wznoszącej i wydawało się, że był również bardziej zdeterminowany. W Toruniu zaś potrzebne były prawdziwe i męskie rozmowy, w których pominie się rozważania w stylu "byliśmy lepsi, ale…", "przegraliśmy tylko dwoma punktami", "mieliśmy zły układ kalendarza", ect., a zacznie się wyciągać konstruktywne wnioski, mające przybliżyć zespół do utrzymania lub co najmniej meczów barażowych. Niestety niektórzy działacze w Toruniu pokazywali, że zaczynają już myśleć o tym, co po ewentualnym spadku. Nie było to wykluczone, ale na cztery kolejki przed końcem z realną szansą na utrzymanie w lidze, to nie był czas i tematy w które mieli być angażowani zawodnicy. Nawet jeśli w toruńskim środowisku chodziły słuchy, że po spadku Przemysław Termiński odda drużynę, którą być może doprowadzi do pierwszego w historii spadku, to były to problemy w które zawodnicy nie powinni być uwikłani.

Po zawodach powiedzieli:
Robert Kościecha
- trener z Torunia - Drużyna z Wrocławia była dużo lepsza od nas. Co tu dużo mówić, oprócz Grega Hancocka, są dziury w naszym zespole. Grzegorz Walasek, który wskoczył do składu zrobił sześć punktów i to był niezły mecz w jego wykonaniu. Nie możemy mieć do niego pretensji. Za wyjątkiem Grega Hancocka nie było żadnego chłopaka, którego można by puścić jako rezerwę taktyczną. Z początku nie było takich możliwości ze względu na zbyt małą przewagę, a później nie było kim jechać. Bardzo dobre zawody pojechał Paweł Przedpełski. Wraca na odpowiednie tory, z czego się bardzo cieszymy. Niestety zespół znów przegrywa i to nas bardzo smuci.

Chris Holder - Toruń - Przed zawodami pojawił się transparent: "Chris, wake up!", co Chris skomentował: To żadna motywacja. Przecież ja nie dostaję pieniędzy, jeśli nie zdobywam punktów. Robię co tylko w mojej mocy, a jednak nie wychodzi. Takie jest życie. Jakbym mógł być perfekcyjny za każdym razem, to z pewnością bym z tego przywileju skorzystał, ale to z pewnością nie jest taki moment. Nasz problem polega na tym, że nie możemy się zgrać w jednym czasie. Jedni punktują, a inni nie, w kolejnym meczu bywa odwrotnie. W końcu muszą przyjść takie zawody, kiedy wszyscy pojedziemy dobrze, a wtedy powinniśmy w końcu wygrać.

Greg Hancock - Toruń - Przede wszystkim gratulacje dla Macieja Janowskiego, bo w Grand Prix Danii był znakomity, tak jak w niedzielnym meczu ligowym. Znów zostajemy pokonani przez lepszą drużynę. Słychać z jakim tonem mówi trener Kościecha. Morale idzie w dół, wszyscy są przygnębieni. To dla nas sezon jak z horroru. Co możemy teraz zrobić, to nie zwieszać głów i ratować co się da.
Ja nie mam już żadnych wymówek. Próbuję zbudować swoją pewność siebie, jechać lepiej, ale potem przydarza się jedynka lub zero i to mnie przytłacza. Nie znoszę tego uczucia. Cała drużyna musi się wziąć w garść. Nie możemy zrzucać winy na nikogo innego. Klub robi wszystko, żeby nam pomóc. Tor jest jaki jest, równy dla wszystkich. Jesteśmy lepszą drużyną niż to pokazujemy. Z jakiegoś powodu morale jest fatalne. Musimy podnieść głowy. Nie znam sposobu na wyjście z tej sytuacji, ale nie zamierzam się poddać.
Niektórzy mówią, że nasi juniorzy pojechali słabiej. Uważam jednak, że mimo, iż juniorzy z Wrocławia byli z lepsi, a nasi młodzieżowcy mieli naprawdę trudny dzień, to ja nie wiem do końca czemu tak się dzieje. Zapewne czują presję i wiedzą, że ich punkty mogą być kluczowe dla finalnego rezultatu. Nie chcę wskazywać palcami winnych, wszyscy musimy być lepsi.

Paweł Przedpełski - Toruń - Wcześniejsza sytuacja kosztowała mnie sporo nerwów, bo dotąd nigdy takiej nie miałem. Szkoda, bo akurat ja to odczuwam, że przy najgorszych chwilach nie było przy mnie tylu osób, co mnie klepało, gdy było dobrze. Kiedy idzie, to nie jest aż tak potrzebne. Wcześniej tego nie wiedziałem, teraz już jestem bogatszy o to doświadczenie. W tym roku żużel jest bardzo zmienny. Wystarczy spojrzeć na Macieja Janowskiego. Cztery starty w niedzielę na czele, a później przyjeżdża trzeci.
Gdy nie miałem okazji do jazdy, to tej pewności na motocyklu nie dało się zbudować. Teraz startuje regularnie i od razu lepiej się czuje podczas biegu.

Adrian Miedziński - Toruń, w wywiadzie dla TV - Wiele czynników złożyło się na to, że znaleźliśmy się w takiej, a nie innej sytuacji. Trzeba wspomnieć o trzech porażkach na Motoarenie różnicą zaledwie dwóch punktów. Do tego doszyły też opady deszczu, jak choćby w meczu z Lesznem. To na pewno nie pomaga i gdzieś wybiło nas z rytmu. Byłoby inaczej, gdyby każdy z nas solidnie punktował. Nam tego brakuje. Ciężko jest mi się wypowiadać za kolegów. Co do ruchów kadrowych też nie chce tego oceniać. Moim zadaniem jest wsiąść na motocykl i jak najlepiej wykonać swoją pracę. Tak naprawdę czas na oceny przyjdzie po sezonie. Teraz musimy zebrać wszystkie siły i ratować wynik dla Torunia. Wierzę, że to się uda.

Rafał Dobrucki - trener z Wrocławia - Dziękuję chłopakom za walkę, bo widowisko mogło się podobać. Wynik jest dla nas korzystny i bardzo się z tego cieszymy. Trudno teraz kogoś rozliczać. Znakomicie pojechali wszyscy. W trakcie zawodów łapaliśmy jakieś drobne problemy z dopasowaniem się do toru. To jest taki wyświechtany tekst, ale w Toruniu drobne zmiany z nawierzchnią sprawiają, iż trzeba nanosić odpowiednie korekty. Najmniejsze kłopoty miał Maciej Janowski, który regularnie przywoził trójki, można powiedzieć, że rządził i dzielił tego dnia na Motoarenie. Bardzo się cieszę, że ta forma z Grand Prix jest przekładana na ligowe podwórko.

Maciej Janowski - Wrocław - Dostałem kilka wiadomości od kibiców z Torunia po wczorajszych zawodach, że wszystko super, ale jutro spokojnie. Bardzo fajnie, iż szybko dopasowaliśmy się po próbie toru, na której sprawdzaliśmy różne rozwiązania. Jak widać - to zaprocentowało. Jestem bardzo zadowolony, że cała drużyna punktowała i pokazała pazur. Nawet Tomasz Jędrzejak, który dawno nie jeździł, wchodzi do składu i walczy jak równy z równym z każdym zawodnikiem rywali. Mamy silną drużynę i ważne jest to, że nikt od nikogo nie odstaje.
Jeśli chodzi o mnie to nie wiem, w czym tkwi sekret mojej dobrej jazdy. Na ten moment wszystko wychodzi i nie wskażę konkretnej recepty. To nie jest tak, że kupi się nowy silnik i nagle będzie się zdobywało po piętnaście punktów w zawodach.

Rufin Sokołowski - były prezes Unii Leszno - Gdyby moja drużyna przegrywała mecz za meczem u siebie, to nie siedziałbym bezczynnie. Pierwsze co bym zrobił, to przyjrzałbym się personelowi odpowiedzialnemu za przygotowanie toru. Tu muszą być wyciągnięte wnioski, bo jedną porażkę na Motoarenie można zrozumieć. Ale serię już nie. Może osoby, które pracują nad nawierzchnią, należałoby wymienić.
Przed sezonem pracowano tam nad torem, by był zdecydowanym handicapem gospodarzy. Wychodzi jednak na to, że wcale tak nie jest. Torunianie przygotowują nawierzchnię tak, że rywale szybko się na niej odnajdują. Gdy drużynie nie idzie, należy wyciągnąć sprzęt, który jest zdolny do zmiany toru. Tymczasem w Toruniu, z tego co zauważyłem, nie ma nawet dobrej polewaczki. Ona raczej psika na tor, zamiast go moczyć. To wiele tłumaczy.
Oddzielnym tematem jest natomiast menedżer zespołu, Jacek Gajewski. By ocenić relacje szkoleniowca z zespołem, musiałbym być wewnątrz klubu. Pewne jest to, że Gajewski jest fachowcem i zna się na żużlu. Czasem następuje po prostu zmęczenie materiału i nie ma już tej chemii, która tworzyła drużynę. Zmiana na tym stanowisku i nowe spojrzenie, jakie dałby nowy menedżer, mogłoby zespołowi pomóc. Nie jest to jednak recepta na wszystko. To, że inny szkoleniowiec zmieni ustawienie par nie sprawi od razu, że zawodnicy odpalą.

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt